Często komentowane 55 Komentarze

Operation Flashpoint: Red River – recenzja

Operation Flashpoint: Red River – recenzja
Jest takie angielskie słowo "rant", które według słownika tłumaczy się na "wygłaszanie tyrady", ale tak naprawdę oznacza po polsku to, co mówisz wtedy, kiedy coś cię bardzo wkurzyło i musisz się po prostu wyładować. Berlin zna to angielskie słowo. Napisał tę recenzję Operation Flashpoint: Red River....

Operation Flashpoint: Red River
wersja testowana: PC, j. angielski

Pamiętam pierwsze Operation Flashpoint. Było trudne, ogromne i ładne na tyle, że mój ówczesny komputer sobie z nim absolutnie nie radził. Pamiętam, że nie wierzyłem, że w jakiejś grze można umierać od jednego strzału i nie rozumiałem za bardzo walk taktycznych – jakim cudem mam się chować po kątach zamiast iść prosto i nie ściągać palca z lewego przycisku myszki? Od tamtej pory twierdziłem, że jestem za głupi na taktyczne walki w czasie rzeczywistym (bo turowe to całkowicie inna bajka), ale postanowiłem, po tych wszystkich latach, w końcu zmierzyć się ze swoimi demonami. Co zostało z tej gry, którą pamiętam w jej najnowszej odsłonie? Śmierć po jednym naboju, nic więcej.

SEMPERFAJ, GNOJU
Słysząc stwierdzenie: „Fabuła w grze wojennej” mam ochotę uderzyć kogoś w twarz i krzyknąć: „Nie interesuje mnie to! Daj mi strzelać!”. Nie chodzi oczywiście o to, że strzelaniny to jakiś untergatunek, który jest trochę przygłupi – co to, to nie! Zawsze dobrze jest przecież wiedzieć, czy uczestniczę właśnie w Chwalebnej Amerykańskiej Operacji Wojskowej Numer Jeden, czy może Równie Chwalebnej Operacji Numer Dwa. Nie mam po prostu ochoty słuchać o tym wszystkim na siłę.

Tym bardziej, kiedy próbuje mi te treści sprzedać natchniony aktor udający wojskowego po tracheotomii. Przecież siedzę przed komputerem i gram w gry wojenne właśnie dlatego, żeby nie słuchać wrzasków człowieka, któremu testosteron mózg zalał i nie czuć narastającej frustracji, że wykonuję rozkazy wydawane przez kretyna.

Niestety w Operation Flashpoint: Red River nie ma wyjścia – trzeba się nasłuchać, bo to jedna z tych gier, które próbują zainteresować gracza swoją fabułą. Scenarzyści byli z niej na tyle dumni, że wepchnęli cut-scenki (o których później) gdzie tylko się dało i napisali tyle fascynujących dialogów, że chwała Bogu za znaczniki „idź 20 metrów w prawo„, bo bez nich można się pogubić w powodzi słów. A kiedy już zaczynasz słuchać tych dialogów, stężenie głupoty dochodzi w nich do poziomu krytycznego.

Niemniej jednak: w niemożliwych do przeskoczenia cut-scenkach, w wielokrotnych przerwach w rozgrywce, w niekończących się dialogach i w filmikach, które przełączyć na szczęście można, Operation Flashpoint: Red River próbuje sprzedać jakąś historię. Jest to opowieść o fikcyjnym konflikcie w Tadżykistanie, cośtam cośtam, gdzie do walki dołączają Chińczycy, cośtam cośtam, a na końcu tylko i wyłącznie twardzi amerykańscy marines mogą uratować sytuację. Coś tam coś tam. Było wcześniej? Było. No więc możemy przestać zawracać sobie głowę i przejść do tego, co ważne. Strzelania.

LET THE BODIES HIT THE FLOOR, UHH
Jak na taktyczny FPS, którym Operation Flashpoint: Red River usiłuje być, jest z tym strzelaniem bardzo kiepsko. Rozgrywka nie polega niestety na obmyślaniu skomplikowanych taktyk i obchodzeniu bazy wroga od tyłu, żeby mieć jak ustrzelić tego gnoj… snajpera na wieży. Nie. Opiera się na tym, żeby jak najszybciej zamontować w karabinie celownik snajperski, stanąć w bezpiecznej odległości od akcji i mordować frajerów ze skośnymi oczami, którzy nie przejmują się tym, że są na wojnie. Ale zanim…

Na początku trzeba strzelać do ludności tubylczej Tadżykistanu: są tu ubrani w szmaciane worki w kolorze otoczenia idioci, którzy z wielką radością krzyczą najpierw w językach, a potem dopiero podnoszą broń. Wychodzą prosto tam, gdzie akurat masz ochotę strzelić, a kiedy uda ci się zaskoczyć napisany dla nich skrypt zbyt szybko podchodząc na, powiedzmy, trzy metry od nich, to… masz jeszcze czas, żeby odpalić papierosa i poskarżyć się na Twitterze, że coś chyba jest z tą grą nie tak. Wyćwierkałeś? No to dobrze, bo wróg właśnie się ocknął. Jednocześnie… wrogowie są chyba snajperami szkolonymi przez służby specjalne (w dwojakim znaczeniu tego słowa), bo co prawda nie potrafią trafić z czterdziestu metrów, ale chętnie odstrzelą ci głowę z pół kilometra. Czasami miałem wrażenie, że Operation Flashpoint: Red River generuje te wszystkie strzały przypadkowo, żeby zbudować jakieś napięcie, ale to chyba byłoby już nie w porządku. Prawda? Chociaż co ja tam wiem o „modern game design methodologies„…

Gdzieś tak w okolicach połowy gry miejsce mieszkańców pustyni zajmują Chińczycy. Jest ich, jak uprzejmie zawiadomił mnie jeden z kierowanych przez komputer kolegów z drużyny, dużo więcej niż nas – nawet trzydziestu na jednego. Nic więc dziwnego, że wychodzą z założenia, iż w kupie siła i nie przejmują się tym, że właśnie stoją na otwartej przestrzeni i można ich wystrzelać jak kaczki.

Dlatego też Operation Flashpoint: Red River nie jest FPS-em taktycznym, tylko podrzędną strzelaniną, w której element taktyczny opiera się na tym, że twórcy rozmieścili przeciwników w miejscach, które potrafią zaskoczyć. Czasami trzeba ich zajść od lewej, czasami od prawej, ale w gruncie rzeczy i tak gra się w to, jak w każdy inny shooter. Nie, skłamałem, gorzej.

Cały single-player polega na chodzeniu do przodu, mordowaniu określonej ilości wrogów i wsiadaniu na wojskowego dżipa, który wiezie na kolejną misję, żebyśmy mogli pochodzić trochę dłużej i postrzelać jeszcze więcej.

COWBOYS FROM HELL, TADAM
Skoro ustaliliśmy już, że Operation Flashpoint: Red River nie jest dobrym FPS-em taktycznym, trzeba ustalić też kolejną rzecz: nie jest nawet dobrym FPS-em. Oczywiście, w pewnym stopniu, wszystko co ma ładną grafikę i ładne animacje buchającej z wrogów krwi jest przyjemną strzelaniną, ale w czasach wielkiej wojny o pieniądze graczy to już nie wystarczy.

Otóż: Operation Flashpoint: Red River jest grą, którą ktoś obmyślił pod kątem kooperacji. W oczywisty sposób znaczy to tyle, że twórcy czują się usprawiedliwieni dając ci za towarzyszy w single playerze bandę kretynów. Kiedy mówisz im: „Chodźcie za mną„, to idą. Ale nie pomyślą że należałoby kucnąć, kiedy kucasz. Kiedy wychodzisz za róg i umierasz od naboju wystrzelonego przez stojącego metr od ciebie wroga… nikogo to nie obchodzi, a twoi koledzy idą za tobą na rzeź, więc nie ma kto cię uleczyć i wracasz do checkpointa. Wydawanie komend innych niż: „Idź za mną”, czy: „Zostań tutaj” nie ma sensu – jako tako kompani rozumieją jeszcze „osłaniaj mnie ogniem zaporowym„, pozostałe komendy musiały być najwyraźniej przerabiane na poligonie akurat wtedy, kiedy twoi kumple mieli biegunkę po grochówce.

Co jeszcze sprawia, że Operation Flashpoint to przeciętny FPS? Na przykład to, że armia amerykańska działa tylko i wyłącznie na skryptach i nie potrafi zatrąbić, kiedy wchodzisz pod koła ich dżipa. Jest w stanie powiedzieć ci, że przerobi pałeczki, którymi pożywiają się Chińczycy na zapałki, ale nie jest w stanie poinformować cię, że kierowca zaraz cię rozjedzie. Problem w tym, że przejechany przez samochód żołnierz zostaje natychmiastowo uśmiercony – a jeśli jesteś nim ty – zaczynasz od checkpointu.

I to jest kolejny problem: nie wiem kto tak bardzo nienawidzi ludzkości, że pakuje do FPS-ów checkpointy i nie pozwala zapisywać w trakcie misji. Kiedy samochód przejedzie cię trzydzieści metrów od kolejnego punktu zapisu, wracasz na początek misji. Kiedy zmarnujesz pół godziny trafiając wrogów prosto we łby, a jeden z twoich kolegów z drużyny wejdzie ci pod celownik i nieopatrznie zrobisz mu dodatkowy otwór w głowie, wracasz na początek misji. Kiedy przez przypadek wejdziesz pomiędzy góry, a krzaki i zaklinujesz się, bo marines nie potrafią skakać, a gra w tym momencie postanowi się zapisać to powodzenia w marnowaniu kolejnej godziny zaczynając misję od początku. Ja się nie zgadzam na takie „traktowanie” – jak na konsolach nie da się zrobić normalnego systemu zapisu, to niech gracze konsolowi cierpią z tego powodu, a nie ja.

Jeżeli więc z taktycznego FPS-a, który nie jest taktyczny zabierze się jeszcze co-op, to zostaje już tylko zwykły shooter. Jako, że porządnym shooterem Operation Flashpoint: Red River nie jest, to zostaje… co?

Zostaje cała prawda o grze, która wygląda tak naprawdę w ten sposób:

I to nie są żarty. Misje w tej grze opierają się na jeżdżeniu dżipem po pustynnych drogach i słuchaniu muzyki, która mogła by znaleźć się na soundtracku do Tony Hawk’s Pro Skater (ale o tym później). Jeżdżenie dżipem to mniej więcej 30-40% długości każdej z misji w zależności od tego, jak dobrze umiesz strzelać i jak szybko umiesz biegać. Każda jazda to cut-scenka, w której twój dowódca bełkocze o czymś, co jest tak niemiłosiernie głupie, że nie da się tego słuchać.

Przykładowa misja z końca gry wygląda tak: jedziesz dżipem, wysiadasz żeby zestrzelić piętnastu chińskich wojowników, którzy nie boją się śmierci i stoją przed workami z piaskiem, wsiadasz do dżipa i jedziesz zastrzelić kolejnych. Prawda – nie ma w trakcie tego wszystkiego ekranów ładowania, ale jeżdżenie dżipem jest po prostu ich gorszym ekwiwalentem. Wystarczającym, żeby pociągnąć ewentualnego plusa na punkt w dół.

BĘDZIESZ TERAZ POMPKI ROBIŁ
Gry nie ratuje nawet multiplayer, pod który była robiona. W trybie sieciowej kampanii opiera się dokładnie na tym samym, co gra w single, ale przynajmniej nikt nie pałęta się pod nogami i wszyscy wiedzą, co mają robić. Niestety – po przejściu kampanii w trybie dla jednego gracza nic nie zmusiłoby mnie, żeby powtórzyć ją z kimkolwiek żywym. Ci sami wrogowie, w tych samych miejscach, te same długie chwile oczekiwania, żeby coś się zadziało skutecznie zniechęcają do dobijania się na serwery.

Do tego należałoby dopisać też prawdopodobnie misje dodatkowe, które Operation Flashpoing: Red River w rozgrywkach sieciowych ofertuje, ale to po prostu wariacje wokół tego samego, więc tak naprawdę niczym specjalnym nie są. Można wspomnieć natomiast o tym, że pięć razy podczas przechodzenia różnych misji zostałem wyrzucony z serwera przez problemy z hostem, kilka razy spotkałem człowieka któremu żal było 30 złotych na słuchawki z mikrofonem i psuł klimat niemiłosiernie szumiąc. Wolę odpalić po raz tysięczny de_dustCS-ie i:

a) mieć prawdziwą satysfakcję z trafienia jakiegoś hardkorowca w głowę
b) nie grać w upierdliwą, nudną grę słuchając jęczenia o tym, jakim jestem męskim ninja samurajem.

SYMPHONY OF DESTRUCTION
Wizualnie Operation Flashpoint: Red River nie powala. Tyle można powiedzieć na temat grafiki, więcej nie trzeba. Jest to kolejny shooter z typową dla gatunku grafiką, z typowymi mapami i modelami postaci. Animacje umierających są dramatyczne, bo jucha leje się z niemilców tak, jakby Chińczyków karmili krwią od dziecka, ale przy bogactwie tego całego systemu zabijania grafikom nie udało się dorobić animacji wsiadającego na dżipa żołnierza. Oni się w samochodach pojawiają magicznym teleportem. Poof!

Plus należy się, trochę, za muzykę, bo po kryjomu cały czas liczyłem na Drowning Pool w grze wojennej i je dostałem. Problem w tym, że u Michaela Moore amerykańscy żołnierze przyznali się do strzelania do ludzi z LET THE BODIES HIT THE <TSS TSS> FLOOOOOR na uszach, a nie… do jeżdżenia dżipem z muzyką ściszoną tak, jakby sąsiadom przeszkadzała. Muzyka w tej grze pojawia się tylko wtedy, kiedy wsiadamy do samochodu bo – przecież to taktyczny shooter – i nie może zagłuszać tego wszystkiego, co do nas mówią. Niestety na dżipie też się nie da nią zagłuszyć Sierżanta Naburmuszonego, bo nawet na największej ustawionej w opcjach głośności przeboje w radiu są cichsze od odgłosu sunących po pustkowiu kół samochodu.

Mówiłem już, że wspomniana piosenka trwa 3,5 minuty i zdążyła mi przelecieć cała podczas jazdy dżipem?

<TSS TSS>
Podsumowując to wszystko… Operation Flashpoint: Red River jest grą z kiosku za pięć złotych, a przynajmniej taką grą być powinno. Jeżeli pokochaliście poprzednią odsłonę, która zgarnęła całkiem dobre recenzje w prasie i ma dobrą opinię wśród graczy, to zostańcie przy niej. Jeżeli nie lubiliście serii Operation Flashpoint, to teraz też jej nie polubicie. Red River jest złe, ale działa. Dlatego należy mu się nie mniej, niż 5/10.

A na zakończenie jeszcze wybitnie dobrze pasujący w tym miejscu odcinek Cyanide & Happiness:


Ocena: 5/10

Plusy:

  • kiedy już dadzą ci pograć te 10 minut, to strzela się przyjemnie
  • jest to poprawna gra, która działa i się nie zawiesza
  • „Let the Bodies Hit the Floor”„Symphony of Destruction” jako podkład.
  • Minusy

  • naprawdę muszę sobie je jeszcze raz przypominać? Muszę? Proszę, nie…
  • 55 odpowiedzi do “Operation Flashpoint: Red River – recenzja”

    1. wujeksocjal 4 maja 2011 o 05:50

      No, naprawdę szkoda Flashpointa. Recenzja dużo lepsza od poprzednich, tak trzymaj i powodzenia 😛

    2. Prosze odpowiedziec na moje pytanie :|czy ktos wie moze jak instaluje demo multiplayera z crysisa z tej plytki to najpierw z 10 min mi sie sama instalacja wlacza a pozniej dochodzi do 93 % i sie zatrzymuje? i plytka wogole zadnego|odglosu nie wydaje … ;/

    3. Zapraszam na forum, do działu „Pomocna Dłoń”. Tam zapewne otrzymasz odpowiedź.

    4. Cała recenzja świetna. Jedyne, co bym sprostował, to to, że w kręgach fanów realistycznej wojny OF:DR raczej nie ma zbyt dobrej opinii. Większość tych, którzy kochali pierwszego OF, teraz gra w ArmA (1 lub 2), która jest prawdziwą „dziedziczką” tej serii.

    5. Cała recenzja to stek bzdur, przechodżę trzeci raz z rzędu i śmiem twierdzić że gra ma to co brakuje dla ARMA, tu nie ma pojebanych historyjek a debilizmy słyszę na co dzień w pracy, w domu itd. Jak dla mnie najlepszy FPS po pierwszym Flashpoincie. Jak kogoś nadal gryzie że to nie twór Bohemii to kij mu w oko

    Dodaj komentarz