6
14.03.2024, 14:00Lektura na 8 minut

Outcast: A New Beginning to nostalgiczny sequel nadgryziony zębem czasu [RECENZJA]

Od premiery Outcasta minęło już przeszło 25 lat. Czy jego stworzony w bólach sequel jest jednak grą na dzisiejsze czasy? I tak, i nie.


Krzysztof „Otton” Kempski

W momencie premiery „jedynki” autor tego tekstu rozstał się już co prawda z pieluchami, ale z pewnością nie dysponował jeszcze w połowie tak bogatym słownictwem jak teraz. Co wcale nie znaczy, że macie do czynienia z wielkim snobem, ot, na przykład na chleb nie mówię już „pep”. Podobnie rzecz miała się przez te ćwierć wieku z grami – również ich język mocno ewoluował, a my poznaliśmy całą masę nowych światów. To, co ćwierć wieku temu było w Outcaście nowe i imponujące, czyli awanturniczy klimat, eksplorowanie odległej planety zamieszkanej przez obcą cywilizację i mocno zaznaczony wątek kulturowy, dziś już spowszedniało. Fakt, że gra jest sandboksem, też nie bardzo już szokuje w erze taśmowego wydawania takich produkcji. 

Prace nad drugą odsłoną wystartowały jeszcze w poprzednim wieku, tyle że projekt, opatrzony pierwotnie podtytułem The Lost Paradise, anulowano w 2002 roku. Kolejne lata Belgowie z Appeal Studios spędzili na tworzeniu rzeczy mniejszych, często bardziej opłacalnych niż rzeczywiście wymarzonych (bo jak określić np. grę na licencji Milionerów?). Doczekali się w międzyczasie przejęcia przez większego wydawcę i zarobili w końcu na własne marzenie, którego nigdy nie porzucili. Najpierw wydali w 2017 roku odświeżonego Outcasta, a następnie ponownie zasiedli do prac nad sequelem. Losy A New Beginning nie do końca przypominają więc telenowelę z udziałem Duke Nukem Forever. To projekt tworzony rzeczywiście z pasją, nie tylko po to, by wreszcie był. Czy znajdziemy w nim jednak coś więcej niż sporą dawkę nostalgii?

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Nathan na smyczy

Choć minęły lata, nowy Outcast pozostał w dużej mierze wierny założeniom poprzednika. Chociaż nie sposób posądzać Appeal Studios o inspiracje „Avatarem” (bo przygody Cuttera Slade’a były przecież pierwsze), z perspektywy współczesnego odbiorcy będzie to najmocniejsze skojarzenie. W grze ponownie wcielamy się w komandosa wysłanego niegdyś na spotkanie ze starożytną rasą Talan. W odróżnieniu od Na’vi jej przedstawiciele nie mają ogonków i niebieskiej skóry, a ich relacje z naszym bohaterem od początku są co najmniej przyjacielskie.

Relacje protagonisty z Talanami nie zostały przy tym niestety napisane w zbyt ciekawy sposób. Brakuje jakichś tarć, chemii, większej dawki emocji, bo niemal od początku liczy się po prostu walka ze wspólnym wrogiem. Widać, że Slade próbuje być nieco zadziorny jak Nathan Drake z cyklu Uncharted, ale jak dla mnie brakuje mu nieco pazura. Czy będzie odpowiadał wam klimat A New Beginning, to już kwestia bardzo indywidualna. Jeżeli lubicie taki awanturniczy styl przypominający nieco filmy o Indianie Jonesie, powinniście być usatysfakcjonowani, choć podobnie jak ja możecie czasem odnieść wrażenie, że całość wypada trochę nienaturalnie. Problem też w tym, że nawet dość nierówny Cutter i tak okazuje się koniec końców najciekawszą postacią, bo większość enpeców pełni tu rolę dostawców questów.

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Sojusz zamiast zemsty

Talanie to rasa ciekawa o tyle, że mają dużo zwyczajów, których poznawanie stanowi ważny motyw scenariusza. Liczba pojawiających się już od pierwszych sekund neologizmów może przytłoczyć zwłaszcza nowych odbiorców, choć oczywiście nie trzeba znać dwudziestopięcioletniego poprzednika, by czerpać z drugiego Outcasta pełnymi garściami. Choć mamy do czynienia z ciągiem dalszym historii, opowieść o inwazji, jaka czeka planetę Talan, stanowi odrębną przygodę.

Jedynym momentem, który może być dla zupełnych świeżaków nieco mylący, jest sam początek. Niemal z marszu trafiamy tu w wir akcji, nie do końca rozumiejąc, kto jest kim. W kolejnych godzinach da się większości zależności fabularnych domyślić, ale i tak kilka dodatkowych słów wyjaśnienia nikomu by nie zaszkodziło. W dalszej części scenariusz jest już jednak więcej niż poprawny. Może nie jest to rzecz, którą będziecie pamiętać latami, ale trzyma przed ekranem.

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Ubisoft wiecznie żywy

Jeśli chodzi o konstrukcję gry, dostajemy dosyć standardowego sandboksa w stylu Ubisoftu. Mamy główny wątek fabularny plus całą gamę misji pobocznych, polegających między innymi na wybijaniu skupisk wrogich potworów. Brak tu wielkich odstępstw od powszechnych w branży standardów. Jest kilka wiosek, każda ma swój wątek fabularny, a postępy możemy śledzić z poziomu menu głównego. Zwykle dostajemy do wyboru więcej niż jedno zadanie, co przy kilku osadach wprowadza sporą dowolność w kolejności podejmowania działań. Czasem wkurza jednak przesadne rozdrobnienie poszczególnych wątków – zdarza się, że zlecenia ograniczają się na przykład do odbycia pojedynczej rozmowy. I znów do menu, znów klikanie i wybieranie questa, by na mapie pojawił się kolejny znacznik celu.

Ogólnie Outcast na tle współczesnych sandboksów zbytnio się nie wyróżnia, choć oferuje całkiem spory, różnorodny świat z piękną przyrodą. Co też ważne, pomimo obecności typowych zapchajdziur nie sprawia on wrażenia przeładowanego bezwartościową treścią. Zawartości jest tu tyle, byśmy nasycili się zabawą i nie narzekali na cenę, ale też mogli odłożyć pada, zanim nadejdzie totalne znużenie. Przez cały czas mamy wrażenie obcowania z tytułem, który wszystko robi co prawda zgodnie ze sztuką, ale boi się jakiejś nutki szaleństwa. Jest tak tutaj niemal ze wszystkim, od wspomnianego już braku pazura w dialogach, przez zadania, aż po model walki.

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Na skrzydłach nostalgii

Do samych starć teoretycznie trudno się przyczepić. To nieźle zrealizowany trzecioosobowy shooter, w którym oprócz pukawki możemy skorzystać z pochłaniającej pociski i wzmacniającej cios tarczy energetycznej, a także plecaka rakietowego. Ten ostatni nie do końca jest jednak maszyną do latania, bardziej do wybijania się wysoko w powietrze i ewentualnie łagodzenia upadku. Zabawka działa nieco jak podwójny skok i poza tym, że pozwala błyskawicznie znaleźć się nad przeciwnikiem, pełni też znaczącą rolę podczas eksploracji. Adelpha jest bowiem miejscem mocno górzystym.

Z czasem zyskujemy też dostęp do magii Talan i mamy poczucie, że z kolejnymi godzinami mechanika – ponownie zgodnie z branżowymi standardami – rzeczywiście się stopniowo rozwija. Dodajmy do tego jeszcze klasyczny unik i tworzenie kilku mikstur wzmacniających czy leczących i mamy grę kompletną. Równocześnie jednak niewyróżniającą się niczym na tle całej masy wydanych w ostatnich latach sandboksów. Jednym z powodów jest to, że starcia nie dają wielkiej satysfakcji, ponieważ naprawdę rzadko mamy okazję zmierzyć się z większą grupką przeciwników. Potyczki zwykle ograniczają się do wybicia raptem kilku jednostek na otwartej przestrzeni.

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Polskawo i ingliszowo

Rozgrywka jest tym niemniej całkiem dobra. Nowy Outcast prezentuje się bardzo ładnie, Adelpha cieszy oko za sprawą pięknej roślinności i bywa niebezpieczna z uwagi na atakującą nas faunę. Planetę i jej klimat zaliczam do najmocniejszych punktów całej tej zabawy. Szkoda jednak, że gra dość mocno obciąża PlayStation 5, na którym zalicza dość regularne spadki płynności (zdarzające się częściej podczas eksploracji niż walki).

Najbardziej problematyczna okazała się polska wersja językowa. Produkcja oferuje zarówno dubbing, jak i napisy, tyle że często przeplata polskie kwestie angielskimi – takie babole pojawiają się praktycznie w co drugim dialogu. Poza tym lepiej w ogóle grać z oryginalnymi głosami, bo rodzime udźwiękowienie, podobnie jak rys charakterologiczny bohatera, przypomina gorszą wersję Drake’a z Uncharted.

Outcast: A New Beginning
Outcast: A New Beginning

Nieźle, ale nic specjalnego

W moim odczuciu względnie udana premiera A New Beginning stanowi wielkie wydarzenie bardziej dla jego twórców niż odbiorców. Pierwsza część wycisnęła piętno na grach jako medium, ale jej główne atuty i punkty charakterystyczne stały się już w branży codziennością. Nowy Outcast trafia do sklepów w czasach, gdy budżety producentów i oczekiwania graczy urosły do tego stopnia, że to co kiedyś porywało, obecnie zaliczyć możemy już co najwyżej do klasy średniej. 

To właśnie taki tytuł. Nie jest zły, wręcz przeciwnie – idealnie sprawdzi się w sytuacji, gdy chcecie trochę wyluzować i spędzić czas nie tyle ambitnie, co po prostu miło. Sięgając po portfel, trzeba mieć tego świadomość. Koniec końców jednak takie produkcje też są potrzebne. Choćby po to, by czasami odpocząć od rzeczy wielkich i monumentalnych. Bo co za dużo, to niezdrowo.

W Outcasta: A New Beginning graliśmy na PS5.

Ocena

Wydany ćwierć wieku po premierze „jedynki” sequel Outcasta jest już w dzisiejszych czasach przedstawicielem growej klasy średniej. Broni się jakością wykonania i zaangażowaniem developerów, ale nie znajdziemy tu niczego, co sprawi, że zapamiętamy tę przygodę na lata. W wolnej chwili, jak tylko twórcy załatają parę bugów, można jednak śmiało tę produkcję wypróbować.

6+
Ocena końcowa

Plusy

  • piękny, rozległy świat Adelphy
  • rozgrywka stworzona z bardzo poprawnych elementów
  • dość rozbudowane lore świata

Minusy

  • niczym się w dzisiejszych czasach nie wyróżnia
  • problemy z polską wersją językową
  • główny bohater czasem irytuje osobowością


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów56

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze