Railbound – recenzja. Pociągająca gra logiczna
Dawno, dawno temu, gdzieś w okolicach wczesnego paleolitu, jako uczeń podstawówki przeczytałem „O psie, który jeździł koleją”. Przyznam, że polało się wtedy parę łezek, bo książka kończy się niezwykle smutno. Teraz spędziłem przy monitorze dobrych kilka godzin właśnie na umożliwianiu dwóm psom jazdy koleją. I bardzo dobrze się bawiłem.
Choć przyznam, że raz i drugi znów byłem bliski łez – ale raczej tych wywołanych złością. Poza tym czasem sapałem i pociłem się jak świnia(*), wytężając mózg, kląłem (coraz głośniej), a niekiedy dla odmiany piszczałem z radości niczym małe dziecko. Sporo emocji, jak na pozornie – po-zor-nie! – prostą grę logiczną stworzoną przez polskie studio, przyznacie.
Fabuła tu nie istnieje. Mamy po prostu kłaść tory na kolejnych planszach – a jest ich aż 150, choć jakaś 1/3 z nich to etapy opcjonalne, które możemy ominąć – w ośmiu zróżnicowanych światach, aby umożliwić przejazd pociągu na kolejną stację. To wszystko. Ale jak się okazuje, z pozornie nieskomplikowanych zasad da się wycisnąć naprawdę wiele. Dodajmy do tego bardzo niskie wymagania sprzętowe, sympatyczną oprawę graficzną i doskonale dobraną relaksującą muzykę w tle (puszczam ją sobie w trakcie pisania tego tekstu. Szkoda tylko, że cały czas w grze rozbrzmiewa ten jeden jedyny utwór), a dostaniemy coś, co można określić jako „niezły odjazd”.
(*) Ciekawostka: świnie się nie pocą. Nie mają w ogóle gruczołów potowych.
Tory! Tory! Tory!
Na początku lekka dezorientacja – praktycznie z marszu trafiamy na pierwszą planszę. Tam dopiero w skalowanym, bardzo przejrzystym i minimalistycznym menu możemy sobie poustawiać rozmaite opcje rozgrywki czy grafiki. Co dalej robić, musicie się domyślić… choć nie będzie to trudne. Klikamy myszką, kładąc tory (zawsze mamy odgórnie narzucony limit „klocków”, ale te już położone możemy odzyskiwać), a gdy trasa przejazdu jest gotowa, naciskamy ikonę startu. Jeśli wszystko uczyniliśmy jak trzeba, wagonik(i) dołącza(ją) do lokomotywy, ta wydaje rześki gwizd i zabiera nas na kolejną planszę.
Ponieważ pierwsze etapy są tak łatwe, na początku autentycznie czułem się wręcz urażony, że ktoś ma mnie za idiotę, dając mi tak trywialne zadania. Ale spokojnie, to tylko rodzaj samouczka, a poziom trudności szybko wzrasta. Każdy kolejny świat wprowadza do rozgrywki jakąś komplikację, jak tunele czy przybywające wagony (pod koniec gry mamy aż cztery), które musimy łączyć w określonej kolejności. Pojawiają się blokujące trasę szlabany (można je unieść, przejechawszy wcześniej przez odpowiedni przycisk na torze), zwrotnice, rozjazdy, semafory; dochodzą stacje, gdzie oczekują pasażerowie wsiadający do konkretnego wagonu, na trasie przeszkadzają nam jeżdżące drezyny itd.
Kombinacje tych wszystkich elementów stanowią czasem naprawdę wielkie wyzwanie i mogą przyprawić człowieka o oczopląs i rage quit, gdy próbuje to ogarnąć. Uwierzcie mi, że jeśli przy pierwszym świecie byłem zdegustowany niziutkim stopniem trudności, to już przy trzecim zacząłem się drapać po głowie, a w okolicach piątego coraz częściej mruczałem pod nosem, co zrobię autorowi(-ce) planszy, jak go/ją dorwę. Co wykrzykiwałem przy ósmym – lepiej nie mówić.
Na szczęście w grze umieszczono też fajnie pomyślany system podpowiedzi, który nie wykłada kawy na ławę, tylko delikatnie sugeruje kolejny krok. A jeśli go wykonamy i nadal będziemy w kropce, to wtedy dostaniemy ciut dokładniejszą poradę – i tak aż do skutku. Nie ukrywam, że kilka razy musiałem skorzystać z pomocy. Bo też Railbound ma etapy, gdzie iście hardkorowy poziom trudności wymaga wielokrotnych podejść metodą prób i błędów, zanim w końcu uda się odkryć właściwy układ torów. Nawet nie wiecie, jak frustrujące okazuje się obserwowanie, jak wasz ostatni wagonik po wykonaniu licznych manewrów nagle na ostatnim rozjeździe skręca nie w tę stronę, co trzeba, albo staje przed zamkniętym szlabanem. Aaargh!
Miało być 9, może nawet 9+…
Bo pomimo rozmaitych frustrujących momentów bawiłem się przy tej grze doskonale. Po namyśle uznałem jednak, że jest w Railbound coś, co sprawia, że finalną ocenę trzeba nieco obniżyć. I nie czepiam się dość powierzchownych wad takich jak nieoszałamiająca długość zabawy (zajmie wam ze cztery-pięć godzin), jeden utwór muzyczny czy drobne problemy z konstrukcją torów (gra sama umieszcza odpowiedni „klocek”, gdy klikamy w jakieś pole, ale nie zawsze rozumie nasze intencje, więc czasem potrzeba kilku prób, zanim wstawi ten element, który nam pasuje). Problem, jaki mam z Railbound, jest – że tak powiem – dużo głębszy, wręcz fundamentalny. Może się teraz czepiam, ale…
Otóż w 2001 wyszło genialne Pontifex (polecam!), w którym budowaliśmy mosty. Miały one po prostu działać, a jak będą wyglądać, tego gry zupełnie nie obchodziło. W efekcie konstruowałem nieraz iście wariackie i urągające wszelkim zasadom inżynierii struktury – wszystko w myśl zasady „jeśli wygląda głupio, ale działa, to nie jest głupie”. Potem spędzałem długie godziny, próbując te konstrukcje zoptymalizować poprzez eliminowanie zbędnych elementów lub tworzenie ich uproszczonych wersji. Albo też stawiałem od podstaw zupełnie nowy i odmiennie pomyślany most na tej samej planszy. To były wspaniałe lekcje kreatywności!
Tymczasem tutaj, choć zagadki okazują się bardzo pomysłowe (twórcy niektórych z nich powinni smażyć się w piekle!), to prawda jest taka, że rozwiązać je można tylko w jeden możliwy sposób – tak, jak wymyślił sobie autor. Konstrukcja planszy i wyśrubowany limit dostępnych „klocków” praktycznie eliminują jakiekolwiek alternatywne rozwiązania. W efekcie Railbound uczy nie tyle kreatywności, co zdolności do odtwarzania cudzego toku rozumowania. Nie ma tu miejsca na naszą inwencję – musimy tylko odgadnąć, „co poeta miał na myśli”, i to powtórzyć. Złośliwie powiem, że może to być cenna lekcja dla ludzi chcących zrobić karierę w korpo – nauka realizowania oczekiwań przełożonych…
Ale żeby była jasność: to nadal doskonała – wręcz pociągająca! – gra, dlatego szczerze ją wam polecam. Tak do grania samodzielnego, jak i rodzinnego. Tylko pamiętajcie, żeby nie kląć przy dziecku. Płakać można.
W Railbound graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Railbound to wciągająca, sympatyczna i pozornie łatwa gra logiczna dla każdego. 150 plansz o nader zróżnicowanym poziomie trudności niejeden raz sprawi, że będziecie mieli ochotę cisnąć w ekran czymś ciężkim… Ale satysfakcja z rozwiązywania urozmaiconych zagadek gwarantowana. Sympatyczna oprawa, proste zasady, minimalne wymagania sprzętowe. Warto.
Plusy
- doskonała gra logiczna…
- …i bardzo dobra gra familijna
- sympatyczna oprawa
- masa pomysłowych leveli
- symboliczne wymagania sprzętowe
Minusy
- odrobinka problemów z budową torów
- tylko jeden utwór w tle
- nie uczy kreatywności, a odtwarzania cudzego toku myślenia
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.