9
17.10.2022, 18:00Lektura na 15 minut

Recenzja A Plague Tale: Requiem. Bezpieczny sequel

„To… zaczęło się od ugryzień nocą… Następnie choroba rozprzestrzeniła się, najpierw w rodzinach, potem wśród wszystkich… Gorączka, wrzody… Ludzie zaczęli umierać… A gdy w końcu dowiedzieliśmy się, skąd się wzięła, było już za późno”.


Eugeniusz Siekiera

To słowa ojca Thomasa, mnicha, którego rodzeństwo de Rune’ów spotkało w ruinach starego klasztoru w pierwszej części gry. W życiu bohaterów naszej opowieści wiele się wydarzyło od tamtego czasu: zmierzyli się ze szczurzą plagą niosącą śmierć i rozkład, zadarli z potężną inkwizycją, a koniec końców wyrównali rachunki ze stojącym na jej czele szaleńcem, Wielkim Inkwizytorem Vitalisem Bénéventem. Wydawałoby się, że wszystkie te traumy należą już do przeszłości, więc zamiast rozpamiętywać dawne tragedie, woleliby cieszyć się dzieciństwem, które tak brutalnie zostało im odebrane.

A Plague Tale: Requiem
A Plague Tale: Requiem

Liżąc niezagojone rany

Czerwiec, rok 1349. Od dramatycznych wydarzeń z „jedynki” mija kilka miesięcy, a naszych bohaterów zastajemy w tym samym składzie. Nastoletnia Amicia i jej młodszy braciszek Hugo w towarzystwie matki Beatrice oraz rezolutnego alchemika Lucasa wciąż podróżują, szukając dla siebie bezpiecznej przystani. Nowy dom majaczy na horyzoncie, choć droga prowadząca do upragnionego celu najeżona jest cierniami. Opowiadający o niej pierwszy rozdział rozpoczyna się beztroską zabawą, która okazuje się zgrabnym tutorialem, ale już po chwili błękitne niebo zostaje zasnute ciemnymi chmurami, a bohaterce po raz kolejny przyjdzie walczyć o przetrwanie. Scenarzyści nie zdejmują nogi z gazu i już na starcie dobitnie przypominają, że w A Plague Tale nawet najbardziej sielankowe chwile to jedynie cisza przed rozszalałą burzą.

Nasz sponiewierany kwartet koniec końców dociera do olbrzymiego miasta będącego zarazem centralnym hubem dla kilku kolejnych rozdziałów przygody. Zwiedzając zaułki i malownicze uliczki, Hugo w typowy dla siebie sposób zachwyca się absolutnie wszystkim, ale tym, co go zaskakuje najbardziej, są uśmiechy na twarzach mieszkańców. Zdawałoby się, że plaga szczurów i depcząca bohaterom po piętach inkwizycja były tylko koszmarnym snem, a w najgorszym razie czymś, co minęło i już nigdy nie wróci.


Miłe złego początki

Zgadliście, ta sielanka nie mogła trwać zbyt długo. Po nacieszeniu się kolorowym targowiskiem, występem grupy muzycznej i nowym domem przychodzi czas na powrót starych demonów. Po raz kolejny odzywa się Prima Macula, Pierwotna Skaza, choroba tocząca małego Hugona, a zarazem przyczyna całego zamieszania (jeśli nie wiesz, o co chodzi, to nadrób koniecznie „jedynkę” – bez znajomości poprzedniczki wiele informacji może się okazać niezrozumiałych). Powraca też szczurza plaga, która w najbiedniejszych dzielnicach zdążyła już poczynić prawdziwe spustoszenie. Amicia i towarzyszący jej Lucas ruszają w miasto i trafiają do odciętych od świata zaułków, szukając pomocy dla młodego. Przebieg scenariusza to w zasadzie coś, co znamy już z „jedynki”: mały gorączkuje i zbliża się kolejne stadium choroby, a my przebijamy się przez zaszczurzone okolice i kluczymy między uzbrojonymi strażnikami. Ci ostatni nie należą co prawda do inkwizycji, ale ich metody na radzenie sobie z problemami są identycznie brutalne i bezwzględne.

Z godziny na godzinę atmosfera gęstnieje, a bohaterowie muszą zmierzyć się z faktem, że wyczerpali wszystkie dostępne opcje, więc po pomoc dla Hugona trzeba będzie wyruszyć w kolejną niebezpieczną podróż. Tu jednak Amicia ścina się z Beatrice – ta druga, kierując się zdrowym rozsądkiem i radami niejakiego Vaudina, chce zawieźć półżywego syna do Marsylii, gdzie mieści się siedziba zakonu zrzeszającego najwybitniejszych alchemików. Z kolei główna bohaterka w swej bezsilności zaczyna gonić za duchami i upiera się, że rozwiązania należy szukać na tajemniczej wyspie, która systematycznie powraca w majakach sennych jej brata.

A Plague Tale: Requiem
A Plague Tale: Requiem

Ludzie z krwi i kości

Nie bójcie się, że zdradziłem wam całą fabułę, bo to dopiero początek długiej opowieści obfitującej w nieoczekiwane spotkania, nowe sojusze i dramatyczne zwroty akcji. Umiejętnie prowadzona narracja ponownie jest silną stroną gry; autorzy scenariusza z wprawą portretują ludzi targanych skrajnymi emocjami, dzięki czemu wierzymy w ich motywacje i nabieramy się na cyfrowy świat po drugiej stronie monitora. W Amicii zaszła spora zmiana. Nie jest już tą samą niewinną, bezbronną dziewczyną. Buzuje w niej gniew i poczucie niesprawiedliwości, a swą nienawiść potrafi przekuć w brutalne i bezwzględne działania. Nie znaczy to rzecz jasna, że zabijanie przychodzi jej łatwo – każdy podobny czyn odbija się na psychice bohaterki, choć sama przed sobą tłumaczy to koniecznością. Albo ona, albo oni.

A jej braciszek? Cóż, mały Hugo jest po prostu… sobą. Nie towarzyszy nam zawsze i wszędzie – bywa, że przez długie rozdziały pojawia się jedynie w przerywnikach, a po okolicy ganiamy sami lub z innym partnerem. Gdy jednak trzymamy młodego za rękę, buzia mu się nie zamyka nawet w obliczu zagrożenia. Spotkałem się z opiniami, że w pierwszej części Hugo był irytujący z uwagi na niesubordynację, gadulstwo i szczeniackie zachowania. Spieszę donieść, że nie zdążył wydorośleć, nadal jest dzieckiem.

A Plague Tale: Requiem
A Plague Tale: Requiem

Owszem, w jego głowie pojawia się więcej melancholijnych myśli, bo wydaje się coraz bardziej świadomy swej choroby i sytuacji, w jakiej się przez nią wszyscy znaleźli, ale to pojedyncze momenty. Przez przeważającą część czasu wyraża zdziwienie bądź cielęcy wręcz zachwyt nad każdym źdźbłem trawy. I choć przy dłuższych sesjach z grą zaczynało mnie to drażnić, mam wrażenie, że właśnie taki powinien być. Asobo Studio solidnie odrobiło zadanie domowe, zgrabnie ilustrując relacje dwójki bliskich sobie młodych ludzi, którzy wpadli w tryby zepsutego, przesiąkniętego złem i przemocą świata.

CZYTAJ DALEJ NA DRUGIEJ STRONIE


Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze