Recenzja Babylon’s Fall. Free-to-play przebrany za drogie AAA
PlatinumGames wypuściło typową dla siebie siekaninę fantasy, ale pod płaszczykiem gry multi z rozbudowanym systemem lootu. Ryzykowna, acz obiecująca koncepcja okazała się jedynie free-to-playem, za którego z jakiegoś powodu musimy płacić pełną cenę.
Każdego roku w portfolio Square Enix trafia się tytuł, który miernością wyróżnia się na tle reszty premier tego wydawcy. Ni mniej, ni więcej, zawsze jedna budząca zdumienie pozycja, przez którą zastanawiamy się, jak doświadczona firma mogła wypuścić pod swoim szyldem grę w takim stanie. The Quiet Man, Left Alive, Marvel's Avengers, Balan Wonderworld – i Babylon's Fall można uznać właśnie za taką kiepściznę. Słusznie, bo choćby uprawiali na mnie ośmiogodzinny waterboarding, nie nazwałobym tej produkcji dobrą, mimo że jest przynajmniej lepsza od wspomnianej czwórki.
Babylon’s Fall przypomina zresztą pod wieloma względami wspomniane Avengers – to biedna gra-usługa autorstwa zasłużonego studia. Tak oto pod banderą Square Enix powstało kolejne multiplayerowe action RPG, tym razem autorstwa PlatinumGames. Koncepcja szalenie ryzykowna, ale bez wątpienia z potencjałem – w końcu nawet takie raczej przeciętne The Legend of Korra dzięki typowemu dla tego studia systemowi walki może uchodzić za pełnoprawny Platynowy Tytuł. Niestety ich nowa produkcja, stłamszona grubą warstwą czysto korporacyjnego myślenia, w ogóle nie sprawia wrażenia, jakby wyszła spod rąk twórców Bayonetty.
Oł-u-łoł, you’re in the army now
Jaki Babilon był, każdy wie – monumentalny. W świecie gry wybudowano w nim jeszcze jedną wieżę, Ziggurat, po latach będący jedyną znaczącą pamiątką po niegdysiejszej potędze imperium. Nowi władcy lądu, Dominitianie, pragną zagarnąć dla siebie skarby, które ostały się w zabytku, ale tych bronią zastępy strażników. Aby nie pozbawić się do reszty żołnierzy, do założonego u stóp wieży miasta Neo Babylon ściągani są niewolnicy. Jednym z nich jesteśmy my.
Korzystając z ograniczonego generatora, tworzymy postać. Wybieramy jej frakcję – Huysianów, Agavianów czy Geleilionów – i posyłamy statkiem do Neo Babylonu, gdzie dołącza do innych ludzkich wcieleń frazy „szczęście w nieszczęściu”. Szczęście, bo udaje jej się przeżyć obowiązkowe wszczepienie Trumny Gideona, reliktu dającego potężne moce. Nieszczęście, bo teraz musi się parać oczyszczaniem Zigguratu. Niestety, poznawanie fabuły nie jest łatwe, ponieważ nasz/a Sentinel/ka – tak zwą się ci, którzy przeżyją implantację Trumny – nie odzywa się ponad jęki i stęki, więc nawiązywanie relacji z innymi postaciami jest wybitnie niezręczne. We wczuciu się w atmosferę nie pomaga też fakt, że enpece wyglądają, jakby się urwali z kiepskiej jakości gry na PS3.
To nie jedyny problem oprawy. Grę promuje się inspiracją europejskim malarstwem olejnym, co w praktyce oznacza rozmazane tekstury oraz to, że wraz z kamerą obraca się warstwa ze wzorami pociągnięć pędzlem, mająca tworzyć z grafiki coś na kształt obrazu. Na screenshotach prezentuje się to znośnie. W ruchu – tanio jak cholera, bo warstwa nie nadąża za pracą kamery. Tak samo tanie są niektóre cutscenki, w których ruszające się raz na (na oko) pięć godzin postaci stoją na tle błotnych lokacji i toczą p o w o l n e rozmowy. Szkoda, że postawiono na tak nudną narrację, bo im dalej, tym bardziej pokręcona staje się fabuła – pełna oszukanych Sentinelów, zagubionych biskupów i synów kuzynów matek wujków, którzy wpadli w otchłań szaleństwa.
Poleć mamie
Muszę zaznaczyć jedno: to produkcja projektowana wyłącznie pod wieloosobowe doświadczenie. Twórcy w ogóle nie brali pod uwagę tego, że ktoś będzie w to grał solo. Jasne, członków drużyny sami mamy sobie znaleźć, to w końcu multi, ale nie zawsze jest to możliwe: czy to przez matchmaking z huśtawką nastrojów, czy też przez to, że zdarzają się okresy, gdy akurat mało kto gra. Wtedy pozostaje nam albo odświeżać zadanie, dopóki na kogoś nie trafimy, albo wykonać questa samemu. A to drugie, zamiast stanowić wyzwanie dla upartych, jest równie emocjonujące co mycie podłogi szczoteczką do zębów.
We wspólnej bitce wrogie siły są rozłożone całkiem rozsądnie. Podczas zabawy w pojedynkę agresorzy nijak nie dostosowują się jednak do naszego poziomu, więc ci, którym nie przydzielono nikogo (ewentualnie przypisana osoba wyrzuciła konsolę przez okno w trakcie loadingu), są skazani na powolne zeskrobywanie zdrowia z pasków życia przeciwników. Samotne walki z bossami to definicja frustracji – są tak masywni, że przechodzą ze wzbudzania strachu w powodowanie znużenia.
Grochem o ścianę, mieczem o zbroję
PlatinumGames znane jest z konkretnego stylu rozgrywki: szybki, acz słaby atak, silny, acz powolny cios, łączenie tych czynności w kombosy, wybijanie przeciwników w powietrze, mniej lub bardziej idealne uskoki, ulepszanie zdolności, moce specjalne. Babylon’s Fall wszystko to zawiera, ale w bardzo uproszczonej wersji, oferując jedynie szkielet tego, co zbudowało renomę studia.
Postać odnotowuje niektóre polecenia z opóźnieniem, co w połączeniu z chaosem czyni uniki upierdliwymi w wykonaniu. Niemilcy natomiast nie reagują czasem na to, co im robimy – w zamian nieważne, jak ich atakujemy, i tak możemy oberwać, choć nic by na to nie wskazywało. Zatem goblin machający ostrzem na ziemi może nam dać po mordzie, gdy my... znajdujemy się w powietrzu. Zapomnijcie też o bardziej kreatywnej taktyce – jeśli w naszą stronę zostanie rzucona broń, a na jej drodze stoi wróg, i tak dostaniemy w łeb, bo oręż przez niego przeniknie.
Gdy zaś zaangażowanych jest parę osób, a ekran zalewają lens flare'y, pociski, fruwające cyferki obrazujące obrażenia, cięcia mieczem, zaklęcia i ciosy Trumną, można odczuć rodzący się zalążek współpracy: ty zajmij się tymi, ja rozwalę tamtych. A przede wszystkim w tym chaosie trudniej się zauważa, jak niedorobione są mechanizmy. Nie powinno się jednak traktować jako zalety tego, że gra się w to lepiej ze znajomymi, bo tak jest praktycznie z każdą produkcją.
Za darmo to chociaż w mordę dają
Największego problemu Babylon’s Fall nie stanowią jednak pierdołowate technikalia czy nawet podbieranie rzeczy z innych gier (część materiałów została wzięta z Final Fantasy XIV i ciut, ciut obrobiona, by pasowała do tutejszej stylistyki), tylko udawanie pełnoprawnego tytułu AAA mimo treści na poziomie gry free-to-play. Z tym, że wiele gier f2p oferuje sporo zawartości na start, a tutaj jedyne, na co można liczyć, to ogołocone standardy PlatinumGames, mikrotransakcje (w grze za pełną cenę!) i straszliwie marny projekt poziomów.
Korytarz, arena, korytarz, arena, powtórz. Korytarze to banalne sekcje platformowe, w których zbieramy rozrzucone żółte kryształki (?), a jedynym wyzwaniem jest to, że przez rozmemłaną i chaotyczną stylistykę trudno odnaleźć dalszą drogę. Areny jeszcze się bronią potyczkami – choć rozwodniona, to nadal gra PlatinumGames – tyle że rywale spawnują się bez żadnego ładu i składu. Od czasu do czasu trafi się też ktoś większy, lecz albo wydaje się wyjęty z innej gry, albo oferuje bullet hell żywcem zerż… Pardon, wzięte z Returnala – niebieskie kule lecą w naszą stronę, a my musimy ich unikać.
Nie widzę powodu, dla którego miałoby się zachęcać znajomych czy kogokolwiek do wydania trzystu złotych na tak pusty produkt. Można tu znaleźć nieco satysfakcjonującej nawalanki, a typowo japońsko dziwaczne tło fabularne potrafi przykuć uwagę, ale grze sprzedawanej jako produkcja AAA (patrząc na cenę) nie przystoi taka jakość. Square Enix mogło mieć kolejny hit na miarę Final Fantasy XIV, jednak na własne życzenie strzeliło sobie w stopę.
W Babylon’s Fall graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Gdzieś pod tą warstwą marazmu kryje się przyjemna nawalanka, której dzikość potęgowana jest przez szalony świat. Tylko gdy kawał rozgrywki opiera się na bieganiu liniowymi korytarzami, a więcej emocjonującej narracji znajdzie się na ekranie ładowania, naprawdę trudno skłonić kogokolwiek do wydania ponad trzystu złotych na tak niedorobiony produkt.
Plusy
- potyczki potrafią dać cząstkę frajdy
- pokręcone tło fabularne
- styl artystyczny czasem się broni
Minusy
- oprawa graficzna w całości
- żałosne wstawki platformowe
- wizualny chaos, w którym często trudno wychwycić, co się dzieje
- pomysły podpatrzone u innych tutaj nie pasują
- niektórzy wrogowie nie reagują na nasze działania...
- ...w zamian zaginają czasoprzestrzeń, żeby tylko nam dowalić
- Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants in Manhattan to lepszy przykład gry PlatinumGames, a to bardzo kiepski znak
Czytaj dalej
Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.