Recenzja Choo-Choo Charles. Pociąg z piekła rodem
Może i Choo-Choo Charles jest krótki i głupi, ale za to też brzydki i kiepsko zoptymalizowany. A to nie koniec zalet tej gry.
Żarty żartami, ale serio, osobliwy to twór, trochę pokraczny, mocno nietypowy, choć w swej dziwności magnetyczny. Momentami. Niemal każda składowa przemawia na jego niekorzyść, lecz jak raz odpaliłem, tak ukończyłem całość przy jednym posiedzeniu. Inna rzecz, że nie zajęło mi to nawet dwóch godzin. I całe szczęście, bo w dłuższej perspektywie groziła mi śmierć z nudów.
Choo-Choo, motherf*cker!
Skup się, bo nie będę powtarzał. Tytułowy Charles to demoniczna lokomotywa terroryzująca górników na niewielkiej wysepce. Wygląda jak pociąg z serialu dla dzieci „Tomek i przyjaciele”, ale w wersji z surrealistycznego koszmaru. Nie wiadomo, co gorsze: jego przerażająca, najeżona ostrymi zębiskami paszcza czy pajęcze odnóża wyrastające z metalowego korpusu. Charles uwielbia surowe mięcho, jest diabelnie szybki i nie potrzebuje torowiska, by cię dopaść. Teoretycznie nie ma na niego mocnych, ale miejscowi wymyślili plan i potrzebują świra, który wcieli go w życie. Z okolicznych kopalń trzeba zebrać trzy jaja, co zwabi Charlesa i sprowokuje do ostatecznej walki.
Można do niej przystąpić bardzo szybko, bo zadania związane ze zdobyciem jaj to jedyne główne questy w Choo-Choo Charlesie – reszta wyzwań jest całkowicie opcjonalna. Szkoda jednak biec na skróty, szczególnie że enpece potrafią rozbawić, a za wykonywanie ich zleceń otrzymasz złom. Zapytasz, po cóż ci złom. Przydaje się do ulepszania pociągu, bo musisz wiedzieć, że w grze znalazła się i druga maszyna, będąca zazwyczaj twoim głównym środkiem transportu. Ciuchcię określają trzy współczynniki: prędkość, pancerz i siła rażenia broni (za pomocą złomu naprawisz też powstające uszkodzenia). Bez odpowiedniego „dopakowania” lokomotywy będziesz miał niewielkie szanse na pokonanie Charlesa w finałowej konfrontacji.
Piekło powtarzalności
W każdej chwili możesz zeskoczyć ze swojej maszyny, ale tylko na jej pokładzie poczujesz się bezpiecznie. Po pierwsze pozwala uciec z miejsca zagrożenia, po wtóre jest wyposażona w broń pokładową zdolną zranić Charlesa. Ten zwykł atakować w losowych momentach, a po przyjęciu wiadra naboi odpuszcza, by wrócić po czasie z nowymi siłami. Siatka torów pozwala względnie szybko dostać się w dowolny rejon mapy, ale oczywiście nie sięga wszędzie – misje musisz zaliczać na piechotę.
W trakcie wędrówek jesteś bezbronny, więc w razie spotkania piekielnej ciuchci masz przegwizdane, bo nie sposób przed nią uciec (można natomiast chować się w rozsianych na wyspie zabudowaniach, licząc, że monstrum znudzi się i odpuści). Przypadkowość jej ataków wprowadza dreszczyk emocji, bo nie znasz dnia ani godziny, choć w razie przedwczesnej śmierci też nie ma dramatu – odrodzisz się w swojej lokomotywie, z całym zebranym wcześniej wyposażeniem, za to chudszy o kilka skrawków złomu.
Zadań tu nie brakuje, ale są boleśnie wtórne i banalne – polegają najczęściej na zabraniu ze wskazanego miejsca jakiegoś przedmiotu. Każde wykroi ci z życiorysu raptem kilka minut; dłużej trwa tu dotarcie do celu misji niż jej wykonanie. Ciekawsze czy bardziej zróżnicowane questy trafiają się z rzadka, jak polowanie na rysunki w nawiedzonym lesie (skojarzenia z zapomnianym Slender Manem całkowicie uzasadnione). Odrębnym rodzajem wyzwań są te, które pozwalają zdobyć nową broń. Śmiercionośne zabawki lądują na tyłach pociągu, a podstawowy karabin maszynowy można szybko zastąpić miotaczem ognia czy wyrzutnią rakiet.
Misje główne są odrobinę dłuższe, bo rozgrywają się w kopalniach patrolowanych przez uzbrojonych w strzelby psycholi. Jak się rzekło, poza pociągiem jesteś bezbronny, a skradać się tu nie sposób (można jedynie dyskretnie wychylać się zza winkla), więc w trakcie zaliczania tych zadań łatwo o skuchę. Zaalarmowane typy będą cię uparcie ścigać, co ma swoje dobre strony. Nic nie stoi bowiem na przeszkodzie, by wywabiać ich po kolei z podziemi, a jak tylko znajdą się w pobliżu pociągu – odstrzelić z broni pokładowej.
ILE?!?
Nie wspomniałem jeszcze, że gra jest średnio urodziwa, ale to zbędny eufemizm – tak naprawdę jest paskudna (a do tego animacja ścina, że aż zęby bolą). Okolicom brakuje urozmaicenia, choć na przyrodę da się patrzeć bez mrużenia oczu. Fatalnie prezentują się natomiast wszelkie wnętrza, a modele postaci to już Mount Everest brzydoty. Doceniam jednak pewną konsekwencję – enpece przypominają woskowe kukły, więc nawet nie dziwi, że w trakcie mówienia nie poruszają ustami.
I oto cały Choo-Choo Charles. Dzieło jednego człowieka, gra mem, przy której zaskakująco szybko mija czas, choć generalnie nie oferuje ona zbyt wiele. Odniosłem wrażenie, że ten projekt jest zamierzonym i w pełni świadomym żartem. Niestety dowcipem – dla odmiany zupełnie nieśmiesznym – okazuje się też cena. Zapłacenie niemal stówki za tak krótkie i niedopracowane doświadczenie wydaje się wyjątkowo kiepskim dealem. Choo-Choo Charles to gra warta maksymalnie dwie-trzy dyszki i nie zdziwię się, jeśli szybko doczekamy się solidnych przecen.
W Choo-Choo Charlesa graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Choo-Choo Charles to gra krótka i niedopracowana, ale jeśli lubisz głupie, kiczowate horrory będące zlepkiem przedziwnych pomysłów, które jakimś cudem tworzą w miarę zgraną, choć absurdalną całość, spróbuj. Byle nie za premierową cenę.
Plusy
- Charles potrafi być zaskakująco upiorny…
- …a losowość jego ataków wywołuje niepokój
- tak absurdalna, że zabawna (momentami)
Minusy
- monotonny, brzydki świat
- tragicznie modele postaci
- pretekstowe, banalne zadania
- wyczyszczenie całej mapy to robota na dwie godziny
- absurdalnie wysoka cena
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.