2
18.01.2022, 16:10Lektura na 7 minut

Recenzja Expeditions: Rome. Rzymianie dorównali wikingom

Mamy dopiero styczeń, a ja jestem już pewien, że Expeditions: Rome zagości wysoko na mojej liście najlepszych gier tego roku.


Paweł „Cursian” Raban

Wspominałem o tym przy okazji zapowiedzi, ale uważam, że Logic Artists są jedną z najbardziej niedocenianych ekip w segmencie erpegów. Wydane w 2017 roku Expeditions: Viking nie było może szczególnie piękne, ale pod względem rozgrywki kładło na łopatki znacznie głośniejszych rywali. Mimo że nie wdarło się na czołówki branżowych mediów, wieść o grupce zdolnych Duńczyków zaczęła powolutku przesączać się do masowej świadomości, czego nie zdołał im wcześniej zapewnić całkiem niezły Conquistador. Ich najnowsze dzieło, Rome, ma spore szanse narobić wokół siebie wystarczająco dużo szumu, by przynieść wreszcie „Logicznym” zasłużony awans do pierwszej ligi.

Expeditions: Rome

Leniwe początki

Pierwsze godziny z Expeditions: Rome nie zachwycają, bo fabuła rozkręca się dość nieudolnie. Z szeregu malowanych plansz, składających się na kilkudziesięciosekundowe wprowadzenie, dowiadujesz się, że jesteś synem (lub córką) wpływowego rzymskiego polityka, który niedawno padł ofiarą zamachu. Spiskowiec dybie też na twoją głowę, więc dla bezpieczeństwa zostajesz posłany za granicę, by objąć funkcję legata. Nim zdążywszy pojąć, czym właściwie mignięto ci przed oczami, płyniesz już w kierunku Lesbos na wojnę z dręczącymi Imperium piratami.   

Nie da się ukryć, że scenarzyści kompletnie pogubili się w zawiązaniu akcji i stopniowaniu napięcia. Zamiast powolutku zagęszczać intrygę, pozwolić odbiorcy wsiąknąć w ten świat i dopiero wtedy wywrócić go do góry nogami, przyjęli staroświeckie podejście z cyklu „czujesz to i to, bo my tak mówimy, nie drąż”. 

Expeditions: Rome

W efekcie przez dłuższy czas byłem kompletnie odporny na kolejne rewelacje i raz po raz zadawałem sobie pytanie: „no dobra, ale co mnie to w zasadzie obchodzi?”. Dlaczego mam przejmować się śmiercią ojca, skoro „znam” go tylko z króciutkiej wzmianki gdzieś na początku? Cóż mnie obchodzi ściganie mordercy, jeśli jest mi tak obojętny, że nie potrafię nawet zapamiętać jego imienia? Za szybko, drodzy państwo! Tu trzeba jak George R.R. Martin – najpierw dajcie odbiorcy polubić bohaterów, a dopiero potem ich mordujcie. Inaczej cała para idzie w gwizdek. 

Expeditions: Rome

Na szczęście kiedy przywiązałem się już do kompanów i własnej roli jako legata, czyli kogoś w rodzaju generała oraz polityka w jednej osobie, zacząłem czerpać z tego wszystkiego pewną przyjemność. Koniec końców około 40 godzin w towarzystwie legionistów uważam za dobrze spędzony czas. Spodobały mi się choćby drobne, lecz zauważalne różnice w przebiegu zadań, wynikające z dokonanych wyborów. Niemałą rolę odgrywa również zanurzenia w realiach. Nie polecałbym oczywiście traktować gry jako podręcznika do historii, bo sporo tu przekłamań oczywistych nawet dla mnie, choć niespecjalnie interesuję się starożytnym Rzymem, ale Witoldy tego świata docenią pewnie specjalistyczne słownictwo i pokaźną dawkę informacji o ówczesnych zwyczajach. Ja dowiedziałem się na przykład, dlaczego Rzymianie nosili aż trzy imiona i w jakich okolicznościach używali każdego z nich.


Bij i rządź

Do tej pory seria stawiała gracza w roli przywódcy względnie nielicznych zbiorowości, teraz stawka wyraźnie poszła w górę. Jako legat dowodzisz własnym legionem i poważnie wpływasz na politykę międzynarodową. Przyjdzie ci zwiedzić między innymi całe połacie Afryki i Azji Mniejszej, obalać zdrajców czy zdobywać dla Imperium kolejne regiony. Wszystko to dzieje się na mapie strategicznej. Choć z wyglądu przypomina ona swój odpowiednik z Total Wara, nie oznacza to, że Expeditions: Rome zamieniło się w strategię. Zarządzanie zyskało wprawdzie na znaczeniu, ale nie zdominowało gry – gdybym miał określać proporcje pomiędzy nim a tradycyjnymi walkami na mapie taktycznej, celowałbym w okolice współczesnych XCOM-ów. Czyli w sam raz, moim zdaniem.

Expeditions: Rome

Jak to wygląda w praktyce? Zacznijmy od obozowiska, w którym można dbać o swoich podwładnych. Zebrane surowce wymienia się tutaj na ulepszenia dla specjalistycznych struktur, między innymi szpitala polowego czy kuźni, dzięki czemu bohaterowie szybciej wracają do zdrowia, dorabiają się mocniejszych pancerzy lub rozmaczają w łaźni spowodowane decyzjami legata fochy. Jak widać, to nic nowego, ale spełnia swoją funkcję, urozmaica zabawę i co ważniejsze – sprawia przyjemność.


Pół kroku za najlepszymi. Tylko pół kroku.



Podbijanie nowych ziem wiąże się z kolei z posyłaniem do boju całego legionu. Perspektywa dowodzenia tysiącami żołnierzy brzmi może ekscytująco, ale w praktyce wypada blado – nie ma co liczyć choćby na nieidealne, ale sprytne rozwiązania z drugiego Pathfindera, czyli batalie na modłę Heroesów. W Rome sprowadzono to do postaci... karcianki. Bitwę podzielono na kilka faz, podczas których można wybrać jeden z trzech losowo dobieranych rozkazów. W teorii wpływa to na szereg rozmaitych parametrów, w praktyce nie ma większego znaczenia, bo na normalnym poziomie trudności przegrałem tylko raz, choć po jakimś czasie ze znudzenia ustawiałem swoich żołdaków w na poły losowy sposób. Tyle dobrze, że walki nie trwają dłużej niż kilkadziesiąt sekund, nie ma więc powodu do darcia szat.


We własne ręce

Zdecydowanie najwięcej czasu spędza się tutaj po staremu, to znaczy kierując szóstką bohaterów i okładając wrogów w ramach turowych starć taktycznych. Rdzeń rozgrywki nie zmienił się zanadto od czasów Expeditions: Viking, co oznacza tyle, że – pomijając pewne subtelności – ponownie wałkujemy doskonale wszystkim znany schemat faz ruchu i ataku. „Logiczni” wyszli z całkiem słusznego założenia, że grzebanie w tym, co nie jest zepsute, to prosta droga do katastrofy, kilka nowości jednak przemycili. 

Expeditions: Rome

Pod miecz legata, oprócz doświadczonych żołnierzy, trafią niekiedy całe hordy słabych, niewyszkolonych rekrutów. Walka z nimi przypomina nieco mielenie „zombiaków” z dodatku do drugiego XCOM-a: padają od mocniejszego chuchnięcia, a ubicie jednego z nich przywraca punkt ataku i pozwala natychmiast zabrać się za kolejnego. Ciekawie prezentują się też wieloetapowe misje oblężnicze, związane z koniecznością podzielenia podwładnych na niezależne pododdziały, dążące do różnych celów. Są naprawdę wymagające, ale szkoda, że tak nieliczne.

Mam też niestety i złą wiadomość: system rozwoju bohatera został znacząco uproszczony. W Rome znalazło się miejsce dla czterech klas, z trzema drzewkami talentów każda. Nie ma już atrybutów pokroju siły i zręczności, zabrakło też zdolności rzemieślniczych. Mógłbym z tym żyć, gdyby dostępnych opcji było więcej – niestety stosunkowo szybko dochodzi do sytuacji, że odblokowujesz wszystko, czego potrzebujesz, i zastanawiasz się, w co by tu jeszcze zainwestować, żeby zupełnie się nie zmarnowało. W oczywisty sposób odbiera to całą radość z awansowania na kolejne poziomy.

Expeditions: Rome

Nowe Expeditions jest dalekie od ideału i niemal każdemu aspektowi gry można coś zarzucić. Jeśli jednak odłożyć na chwilę lupę i spojrzeć na dzieło Logic Artists kompleksowo, ujrzy się solidnego, wciągającego erpega, przy którym czas leci jak z bicza strzelił – a przecież ostatecznie o to w tym wszystkim chodzi. To dokąd ruszy kolejna ekspedycja? Do dawnej Japonii? O Polskę szlachecką nie śmiem nawet prosić, ale to pierwsze da się chyba zrobić, mam rację?

PS Jako że wersję do recenzji otrzymałem miesiąc przed premierą, zmagałem się ze sporą liczbą błędów. Z reguły nie było to nic poważnego, ale pod koniec natrafiłem na babola uniemożliwiającego dobrnięcie do finału. Szczęśliwie naprawiono go chwilę przed wypchnięciem gry na rynek, więc zakładam, że i wy powinniście mieć już spokój.

Ocena

Logic Artists kolejny raz pokazali, że potrafią robić erpegi, i zmniejszyli dystans dzielący ich dzieła od gatunkowej czołówki. Obiecywane elementy strategiczne wprowadzono z umiarem, więc są zauważalne, ale na szczęście nie zdominowały rozgrywki. „Karciankowe” dowodzenie legionem co prawda zawodzi, ale już klasyczne turowe walki z udziałem bohaterów są tak samo przyjemne, jak zawsze. Pamiętajcie tylko, że fabuła potrzebuje sporo czasu, by się należycie rozkręcić.

8
Ocena końcowa

Plusy

  • w dłuższej perspektywie przyzwoita opowieść
  • zarządzanie armią wymaga uwagi, ale nie zdominowało rozgrywki
  • przyjemne taktyczne bitwy bohaterów
  • spora dawka wiedzy o zwyczajach starożytnych Rzymian
  • brak znanego z Vikinga limitu czasowego kampanii (choć i tak był symboliczny)

Minusy

  • fabuła rozkręca się dość długo
  • dowodzenie legionem w bitwie jest mało angażujące
  • system rozwoju bohatera został zanadto uproszczony
  • drobiazgi: powtarzające się wydarzenia na mapie świata, mała różnorodność portretów itd.
  • zabrakło opcji zmiany rozmiaru czcionki – to mała, ale ważna rzecz
  • sporo błędów i niedoróbek


Redaktor
Paweł „Cursian” Raban

Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.

Profil
Wpisów3207

Obserwujących6
Expeditions: Rome
Ocena redakcji
-
Ocena użytkowników
7
Platformy
PC
Gatunek
-
Producent
-
Expeditions: Rome

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze