6
21.03.2022, 13:00Lektura na 9 minut

Recenzja Ghostwire: Tokyo. Miasto bogów, demonów i gadających kotów

Zawsze chciałam odwiedzić Japonię, a po grze Tango Gameworks chęć ta jest jeszcze większa, choć jednocześnie boję się, co mnie tam może spotkać.


Joanna „Ranafe” Pamięta-Borkowska

Czy w dzisiejszych czasach ktokolwiek korzysta jeszcze z budek telefonicznych? Zwłaszcza w tak nowoczesnym mieście jak Tokio? Okazuje się, że tak. Akito, student opętany przez ducha prywatnego detektywa, potrzebuje ich, by wysyłać do świata zmarłych zbłąkane dusze, które zdobywa za pomocą papierowego talizmanu, a czasami musi wyciągnąć z objęć spaczonych drzew strzeżonych przez bezgłowe licealistki. Oto Ghostwire: Tokyo, jedna z najoryginalniejszych produkcji ostatnich kilku lat.


Koszmary i bezsenność w Tokio(*)

Tokio kojarzy się z ruchem, światłem i nieprzebranym tłumem ludzi. Twórcy z Tango Gameworks postanowili jednak pozbawić je siły napędowej w postaci mieszkańców. Pewnej nocy miasto nawiedza tajemnicza mgła, w której rozpływają się wszystkie istoty poza kotami i psami. Jedyny ocalały, główny bohater o imieniu Akito, znajduje tylko porzucone ubrania i buty, leżące na ziemi w bezładnych stertach. Studiu udało się jednak zachować klimat tętniącej życiem metropolii: zewsząd krzyczą neony i reklamy, porzucone w trakcie jazdy samochody dymią wbite w słupy albo migają światłami alarmów, a komputery w opuszczonych mieszkaniach wyświetlają niedokończone maile. 

Ghostwire: Tokyo

Zupełnym przeciwieństwem dzielnic mieszkalnych są spokojne ogrody i parki, w których przechadzają się koty, a posążki Jizō odwracają ku Akito zaciekawione twarze. Poznajemy ścisłe centrum Tokio, ale podczas poszukiwań źródła mgły odwiedzimy też niezliczone świątynie, wnętrza mieszkań, dzielnice z domkami jednorodzinnymi czy place budowy. Miasto robi wrażenie nie tylko w skali makro. Zostało oddane z wieloma szczegółami, w tym cenami za usługi na plakatach wiszących przy sklepach, zaś przez niektóre okna da się zajrzeć do wnętrz.

Tokio w Ghostwire nie jest wielkim otwartym światem, jaki widzieliśmy np. w GTA V. Owszem, mamy do dyspozycji całkiem pokaźną liczbę dzielnic, które stopniowo odkrywamy, będziemy też kręcić się tam i z powrotem, zaliczając misje dodatkowe. Obszar, który zwiedzamy, jest mniejszy od Night City, ale za to o wiele wygodniejszy pod względem nawigacji, bo pełen charakterystycznych, ułatwiających orientację miejsc. Miasto żyje na swój własny sposób i pozwala zwiedzać się tak, jak chcemy, a przy tym nie zarzuca nas miriadami zadań pobocznych, które tylko odciągają od głównego wątku.

Ghostwire: Tokyo

Dużą rolę w budowaniu klimatu pełni znakomite udźwiękowienie. Polecam grać w słuchawkach, bo tylko wtedy da się usłyszeć wszystkie historie tokijskich zakamarków. Nawiedzone miejsca szepczą i szumią, uwięzione w naszym świecie duchy zawodzą, zaś mamrotanie Przybyszów (do których wrócę za chwilę) może zawczasu ostrzec nas o ich obecności.

(*) Przy okazji polecam książkę „Bezsenność w Tokio” Marcina Bruczkowskiego.


Nie całkiem sam

Akito czuje się zagubiony, ale nie jest całkiem sam. W jego ciele gości duch KK, detektywa i specjalisty od okultyzmu, który służy za przewodnika. Między tymi dwoma tworzy się całkiem ciekawa więź: Akito to 22-letni student, zaś KK jest facetem po przejściach, który wścieka się, gdy „gospodarz” zrobi coś nie po jego myśli. No i nie zapominajmy, że detektyw nie pytał Akity o zgodę, wnikając w niego.

Różnice zdań duetu schodzą na drugi plan w obliczu wspólnego wroga – kultysty o imieniu Hannya (tak nazywa się też maska noszona w teatrze nō). Co jakiś czas na telebimach pojawia się jego twarz, wieszcząca nadejście nowego świata, który odmieni los ludzi na zawsze. Co więcej, Hannya porywa ze szpitala siostrę Akito, a i samemu KK też zaszedł za skórę, niszcząc jego rodzinę. W trakcie pogoni za kultystą chłopak spotka również inne postacie, które postanowią się z nim sprzymierzyć. Szybko też zorientuje się, że antagonista miał powody, by pogrążyć Tokio we mgle.

Opowieść w Ghostwire: Tokyo nawet wciąga, ale nie spodziewajcie się zwrotów akcji jak w Metal Gear Solid czy mnożących się na potęgę wątków. Nie jest to też horror, więc wielbiciele The Evil Within mogą poczuć się nieco rozczarowani. Fabuła jest prosta, ale urozmaicają ją indywidualne historie napotkanych duchów, dzienniki KK rozrzucone po zakamarkach miasta oraz rozbudowany i naprawdę dobrze przetłumaczony na polski słownik postaci, demonów, miejsc i artefaktów.

Poza zlecającymi misje duchami spotykamy też magiczne gadające koty – nekomaty – które są łase na znajdowane w trakcie zabawy skarby: obrazy, cenne czarki do herbaty lub netsuke (maleńkie figurki). Na mapie nigdy nie jest wskazane dokładne położenie danej rzeczy. Aby ją znaleźć, trzeba pokręcić się nieco dłużej po okolicy i użyć mocy zwanej widzeniem astralnym, która ujawnia Przybyszy, pozwala dostrzec pobliskie bramy torii, a obecność artefaktu sygnalizuje przeciągłym miauknięciem.


Ludzie i demony

Z Tokio zniknęli mieszkańcy, ale nie znaczy to, że jest opustoszałe. Z tajemniczej mgły wyszli Przybysze, którzy są głównymi przeciwnikami Akito. Są oni personifikacjami negatywnych stanów albo intensywnych, gromadzących się latami emocji. Potrafią przybrać postać kuchisake, znanej z legend miejskich odzianej w elegancki płaszcz kobiety uzbrojonej w koszmarne nożyce, bądź pozbawionego twarzy pracownika korporacji, którego zżera strach przed spóźnieniem się do biura. 

Projekty wrogów są nietuzinkowe, ale inteligencja bywa rozczulająco niska. Przybysze dysponują atakami dystansowymi, choć potrafią też zadawać silne ciosy. By uniknąć tych drugich, wystarczy czasami wspiąć się na dach samochodu. Z kolei ataki zasięgowe nazbyt często trafiają w elementy otoczenia – barierki, płoty, gzymsy – zamiast w bohatera. Jestem też rozczarowana małą różnorodnością wrogów: w trakcie gry odkrywamy więcej kolejnych odmian tych samych modeli niż zupełnie nowych przeciwników. 

Ghostwire: Tokyo

Poza Przybyszami na ulicach i w domach napotykamy osławione yōkai (chociaż liczyłam na to, iż będzie ich więcej), które są raczej średnio zainteresowane perypetiami żywych, ale za to można się z nimi dogadać. Niegroźni są przedstawiciele trzeciej grupy istot, czyli duchy. Najczęściej unoszą się nad ziemią w skłębionych grupach – trzeba je uwolnić za pomocą talizmanu. Niektóre jednak są samotne i trzymają je w Tokio jakieś niedokończone sprawy, klątwy czy troski, więc przed odesłaniem ich w zaświaty należy im pomóc. Problemy zjaw oparto na osobistych doświadczeniach pracowników Tango Gameworks i niektóre są naprawdę ciekawe.


Siła drzemie w dłoni 

Ghostwire: Tokyo to drugi obok Forspoken tytuł, który zainteresował mnie ze względu na nacisk położony na magię. Podczas rzucania czarów bohater wykonuje skomplikowane ruchy, dla których inspiracją były karate czy ninjutsu oraz splatanie palców praktykowane przez buddyjskich mnichów, zwane kuji-kiri. W rozmowie ze mną twórcy przyznali, że płynność tych gestów była dla nich jednym z priorytetów. Muszę przyznać, że czarowanie jeszcze nigdy nie łączyło tak elegancji z poczuciem mocy. Przywodzi na myśl dalekowschodnie sztuki walki, w których energia przepływa przez całe ciało, ale to palce są jej ujściem. Wygląda to niesamowicie: już samo oczyszczanie bram torii pozwala doświadczyć ogromu mocy zaklętej w dłoniach Akito.

Ghostwire: Tokyo

Nie byłaby ona wyczuwalna, gdyby czarowaniu towarzyszyły tylko dźwięk i obraz. Ghostwire dodaje do tego świetnie wykorzystane funkcje kontrolera DualSense. Spusty napinają się i drżą, kiedy gromadzimy energię do zaklęcia. Podobnie dzieje się, gdy wykonujemy odpowiednik finishera, czyli zaplatamy moc wokół osłabionego wroga, by wyrwać rdzeń jego duszy. A kiedy moc zostaje uwolniona, kontroler uspokaja się, by tylko od czasu do czasu delikatnie wibrować podczas deszczu.

Każdy z żywiołów wykorzystywanych przez Akito i KK ma inny charakter, nie różnią się one li tylko efektami graficznymi. Woda służy jako ostrza, którymi można ściąć kilku Przybyszy naraz. Ogień angażuje obie dłonie do wykreowania potężnej kuli ognia, zaś zaklęcia oparte na wietrze to szybkie ciosy. Jeśli się uprzeć, można uznać, że istnieje proste przełożenie czarów na typy broni z tradycyjnych strzelanek: wiatr jest niczym szybkostrzelny pistolet, woda działa jak shotgun, a ogień to wyrzutnia rakiet.

Ghostwire: Tokyo

Postacie z innego świata są odporne na zwykłą ludzką broń, ale nie dotyczy to łuku. Projektanci z Tango Gameworks powiedzieli mi, że jest to oręż ważny w ich kulturze, otoczony niemalże kultem. Dlatego w swojej grze zdecydowali się nadać tej broni mistyczną moc. Za pomocą strzał Akito niszczy jądra spaczonych drzewopodobnych narośli, które zagradzają przejścia do niektórych kwartałów, ale może też zadać dotkliwe rany Przybyszom.


Pokonaj ich dobrem

Jednym z ciekawszych nawiązań do folkloru są służące do pochłaniania zbłąkanych dusz papierowe laleczki katashiro. Mają one określoną pojemność, więc co jakiś czas Akito musi wejść do budki telefonicznej i umieścić talizman na panelu, który odsłania się po wystukaniu kodu. Dusze zostają uwolnione i trafiają do świata zmarłych. Jest to też najlepszy sposób, poza walką i misjami, na zdobycie doświadczenia potrzebnego do rozwoju czarów i innych umiejętności Akito. W świecie Ghostwire dobre uczynki są najcenniejszą walutą.

Innym przykładem odniesienia do japońskiej kultury są majestatyczne bramy torii, którymi usiane jest całe Tokio. Odprawiając przy nich rytuał, dokonuje się oczyszczenia całej okolicy ze śmiercionośnej mgły, odkrywane są też kolejne kwartały miasta i dostęp do kapliczek, w których można się pomodlić i poprosić na przykład o uzdrowienie. Działanie torii w grze odpowiada zresztą ich roli w japońskiej tradycji, w której są granicą między dwoma światami, drzwiami prowadzącymi do uświęconej ziemi. 

Powyższą metaforę można spokojnie rozciągnąć na całe Ghostwire – ta gra to wrota do prawdziwej magii. Warto zdobyć się na odwagę i je przekroczyć. Zagubić się w uliczkach Tokio, poszperać w mieszkaniach i zaułkach w poszukiwaniu skarbów, za które wynagrodzi nas gadający kot. Pomóc duchowi mężczyzny uwiedzionego przez piękną yōkai o niepokojąco długiej szyi czy pouganiać się za ożywioną parasolką, która uciekła dziewczynce. To kwintesencja tego, co nazywamy „niesamowitością” Japonii – jeśli tylko się jej nie boicie, będziecie zachwyceni. I wcale nie dyktuje mi tych słów czarowna rokurokubi.

W Ghostwire: Tokyo graliśmy na PS5.

Ocena

Nietypowa mechanika czarów oraz wiele ciekawych nawiązań do japońskiego folkloru czynią z Ghostwire: Tokyo wyjątkowe doświadczenie, które warto poznać nawet mimo kulejącej AI i małego zróżnicowania wrogów.

8
Ocena końcowa

Plusy

  • świetny system magii
  • wciągająca fabuła
  • ciekawi bohaterowie
  • fajnie odwzorowane Tokio
  • można pogłaskać (i nakarmić!) psa lub kota

Minusy

  • kiepska AI przeciwników
  • niewielu yōkai 
  • mało zróżnicowani wrogowie


Czytaj dalej

Redaktor
Joanna „Ranafe” Pamięta-Borkowska

Operuję padem jak nunchako, chociaż wolę chińskie sztuki walki. Nie ma gatunku gier, którego bym nie lubiła – są tylko takie, które szybciej mnie nudzą. Cenię dobrą opowieść, chociaż czasami wystarczy mi piękne uniwersum albo jak postać się przekonująco drapie. Pisałam wcześniej w Ja, Rock! i Polygamii, a gram od zeszłego wieku, co brzmi, przyznacie, poważnie.

Profil
Wpisów105

Obserwujących27

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze