Recenzja gry The Inquisitor – sernik z gwoździami

Avatar photo
Krystian "UV" Smoszna
Istnieje szansa, że nowy produkt studia The Dust komuś się spodoba. Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie zdziwi, bo Polacy od lat wykazują naturalną odporność na wysoką zawartość drewna w grach. Nawet z odpowiednim nastawieniem przyjemna przejażdżka to jednak nie będzie, bo Inkwizytor robi wiele, by go zwyczajnie znienawidzić.

Już na wstępie muszę zaznaczyć, że nie zaliczam się do grona miłośników twórczości Jacka Piekary, bo też zwyczajnie jej nie znam. Co prawda wieki temu czytałem jakąś książkę o przygodach Mordimera Madderdina, głównego bohatera omawianej gry, ale po latach nie pamiętam z niej praktycznie niczego poza tym, że bardziej przypadłyby one do gustu fanom zespołu Mortification niż Marduka. Do debiutującego dziś Inkwizytora podszedłem więc z czystą głową, bez absolutnie żadnych oczekiwań wobec jakości samej adaptacji. Potraktowałem spotkanie z tą grą raczej jak eksperyment, który ewentualnie mógłby mnie nakłonić do ponownego sięgnięcia po pierwowzór. Ma to oczywiście swoje minusy, a największy jest taki, że nie potrafię dokonać bezpośredniego porównania i stwierdzić, czy wrocławianie ze swojego zadania wywiązali się dobrze.

JA, ZACIEKAWIONY

U podstaw Inkwizytor to przedstawiciel gatunku action adventure, choć zdecydowanie więcej znajdziemy w nim przygody niż akcji. Mamy tu pełną kontrolę nad Mordimerem, którym biegamy po mapie, wchodzimy w interakcje z wybranymi obiektami i rozmawiamy z bohaterami niezależnymi. Możemy też walczyć z wrogami za pomocą miecza, ale w pierwszej fazie opowieści dzieje się to stosunkowo rzadko. Więcej jest za to sekwencji QTE objawiających się w najróżniejszych sytuacjach: czasem unikamy przeszkód w trybie pościgowym, innym znów razem wduszamy przyciski, żeby jakiś przedmiot przesunąć lub podnieść. Nie sprawia to żadnej radości. Często odnosiłem wrażenie, że quick time eventy wrzucono na siłę wyłącznie po to, żeby cokolwiek się działo, bo lwią część tych zdarzeń równie dobrze można byłoby ogarnąć zwykłymi cutscenkami.

Inkwizytor

Znacznie większy nacisk położony został na fabułę, co akurat ma swoje zalety, bo trzeba też uczciwie przyznać, że uniwersum stworzone przez Piekarę jest zwyczajnie interesujące. Podoba mi się koncepcja bogobojnych masakratorów, którzy zamiast nadstawiać drugi policzek, w rewanżu dają po mordzie. Mieczem. Chrześcijański fundamentalizm zarysowano w Inkwizytorze bardzo wyraźnie, choć developerzy nie pokusili się o brutalne sceny, a te z takim podejściem do tematu kojarzą się najmocniej. W grze nie tylko nie spalimy nikogo na stosie, ale też nikogo na ów stos nie poślemy.

Jedynym akcentem tego typu są tortury przeprowadzane za pomocą krzesła inkwizytorskiego, przekładające się zresztą na coś konkretnego z punktu widzenia grającego, bo w zależności od podejmowanych przez Mordimera decyzji przesłuchiwany delikwent odpowiada mniej lub bardziej szczegółowo na zadawane pytania. Ten krótki fragment z pewnością nie wzbudzi tak dużych kontrowersji jak głośna scena tortur z Grand Theft Auto V, ale z obowiązku wspomnieć trzeba, że jest w Inkwizytorze obecny.

Główny wątek fabularny prezentuje się przyzwoicie. Co prawda nie jest to opowieść do zapamiętania na długie miesiące, jednak skłamałbym, mówiąc, że perypetii Mordimera nie śledziłem z zainteresowaniem. Był to też jedyny aspekt, który sprawiał, że gra nie odrzuciła mnie już na starcie. Czar prysł dopiero w samej końcówce, kiedy karty zostały wreszcie wyłożone na stół. Dopóki Inkwizytor mocno trzymał się ziemi, dopóty bawiłem się całkiem nieźle, ale gdy wmieszały się we wszystko wątki nadprzyrodzone, zwyczajnie przestało mnie to kręcić. Do negatywnego odbioru finału z pewnością przyczynił się też fakt, że dla odmiany mamy tu sporo potyczek, w tym dwie szczególnie irytujące z bossami. Irytujące przez słabiutki moduł walki, ale do niego jeszcze wrócimy.

Inkwizytor

NIEWYBORY

Autorzy starali się mocniej zaakcentować trudne wybory, lecz te określiłbym mianem „walkingdeadowych”, czyli takich, które w istocie nie mają wielkiego znaczenia poza samym faktem ich podejmowania. Nie decydujemy o zmianie układu sił w miasteczku, nie wpływamy też specjalnie na świat. Czasem jedynie od tego, jak pokierujemy rozmową lub coś zrobimy, zależeć będzie los jakiegoś nieszczęśnika. Istnienia alternatywnych zakończeń nie odnotowałem, o co mam do siebie spory żal, ale nie ułatwiła tego też sama gra, która wszystkie dokonania zapamiętuje na jednym sejwie. W każdym razie w finale pojawia się możliwość sympatyzowania z jedną z dwóch frakcji. Jeśli zamierzacie owe opcje sprawdzić i nie chcecie obudzić się z ręką w nocniku, przed skorzystaniem z tajnego przejścia do katakumb koniecznie pchnijcie swój zapis do chmury.

W pozytywnym odbiorze fabularnej otoczki Inkwizytora na pewno pomógł polski dubbing, którego obecność ogólnie uważam za duże wydarzenie, zwłaszcza jeśli spojrzymy na samą grę i to, jak niskobudżetowo prezentują się jej poszczególne elementy. W kategorii walorów produkcyjnych mamy bowiem do czynienia z trzecią ligą „dabel ejów” i trudno porównać to cieszącej się sporą estymą serii A Plague Tale.

Inkwizytor

Osobiście wolałbym, aby czas i pieniądze włożone w pełną polską lokalizację zostały przeznaczone na wzmocnienie całej reszty, bo panuje tam przeokrutna bieda, ale podejrzewam, że taki zabieg był celowy. Dzięki niemu gra ma spore szanse uzyskać przychylność rodzimych fanów, zwłaszcza że nasi rodacy odznaczają się większą niż reszta świata wyrozumiałością w stosunku do tak drewnianych kloców. Szału na miarę Gothica z pewnością Inkwizytor nie zrobi, ale mogę się założyć, że po premierze pojawią się pozytywne opinie na temat tej gry i będą one napływać właśnie z Polski.

Jeśli chodzi o prezencję, Inkwizytor to gra wręcz niewyobrażalnie brzydka i tego nie da się obronić. W oczy kłuje absolutnie wszystko poza wyglądem samego miasteczka Koenigstein, bo tylko na nie możemy patrzeć bez wyraźnego zażenowania. Modele postaci? Okropne. Animacje? Straszne. Autorzy chwalą się w napisach końcowych, że używano tu techniki motion capture, ale odnoszę wrażenie, że pieniędzy starczyło na ogarnięcie kilku postaci na krzyż, wliczając w to Mordimera, choć i w jego przypadku nie zawsze jest to regułą.

Przyjrzyjcie się ruchom inkwizytora, kiedy w jednej z cutscenek odprowadza Lilianę. Jego chód wygląda tak, jakby bohater miał PTSD po hulańcach na podrzędnej dyskotece. Poznęcać można się również nad mimiką postaci. Kiedy protagonista się śmieje, co swoją drogą zdarza się niezwykle rzadko, jego twarz nadal wyraża wieczne wkurwienie. Ogólnie prezentuje się to bardzo słabo. Tylko w tym aspekcie trzeba sporo tej grze wybaczyć, a to nie koniec festiwalu wad, bo w Inkwizytorze kiepsko wykonane są też wszelkie kwestie gameplayowe.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

WALKA Z WALKĄ

O quick time eventach już wspomniałem, a teraz dodam, że taką samą zapchajdziurą jest dla mnie walka. Gra już na samym początku oferuje prosty samouczek, sugerując, że mieczem przyjdzie nam machać często – w rzeczywistości jednak bezpośrednie starcia z przeciwnikami przez długi czas stanowią rzadkość. Repertuarem zachowań Mordimera Inkwizytor przypomina inne produkcje tego typu, bo możemy uderzać klingą lekko lub mocno, a także wykonywać bloki i uniki. Istnieje nawet kontra, która pozwala sprawnie zejść z linii ataku i natychmiast wyprowadzić cios w plecy, ale korzystałem z niej dość rzadko, bo nie było takiej potrzeby.

Z czasem otrzymamy też dostęp do sherskenu, który pełni w tej grze dwie funkcje. Inkwizytorskim proszkiem możemy zarówno oślepić przeciwnika, jak i wyleczyć się z odniesionych ran. Ta druga opcja wydaje się atrakcyjniejsza, zwłaszcza w trakcie starć z bossami, choć da się je policzyć na palcach jednej ręki. W standardowych potyczkach z motłochem wystarczy za to okładać wrogów mieczem do oporu. Nawet jeśli część naszych ciosów zostanie zablokowana, to mocniejsze przyłożenie zawsze przełamie opór rywala. Zwykłe obdartusy nie stanowią tutaj żadnego wyzwania, dlatego w końcowej fazie gry developerzy próbują wyrównać szanse przeciwników, zmuszając nas do tłuczenia kilku łobuzów jednocześnie.

Inkwizytor

Inaczej przedstawiają się za to wspomniane już kilkukrotnie starcia z bossami, bo tutaj trzeba przede wszystkim znaleźć jakiś sposób obrony, by nie zostać zabitym w mgnieniu oka. Jeśli jednak nauczymy się, jak zablokować ciosy lub ich uniknąć, walka znów zmieni się w festiwal młócenia mieczem do oporu. Różnica polega na tym, że w pewnym momencie wróg tę sieczkę przerwie i operację upuszczania krwi trzeba ponowić, postępując zgodnie z poznanym wcześniej schematem. Totalne nudy, zwłaszcza że dynamika wszystkich starć – poza tym finałowym – jest, łagodnie mówiąc, niewielka.

NIE DLA NIEŚWIATA

Teoretycznie walka może nas czekać też w Nieświecie, który obowiązkowo odwiedzamy aż siedmiokrotnie. Może, ale nie musi, bo tylko raz zdarzyło mi się, że sięgnąłem po miecz w tym wymiarze, i to podczas pierwszego spotkania z wrogami. Później po prostu przebiegałem obok zjaw, a w sytuacji krytycznej korzystałem z modlitwy, znacząco spowalniającej pasek wykrycia. Przyznam, że wrzucenie przeciwników do Nieświata to chyba największa strata czasu i zasobów. Co z tego, że szeregi rywali powiększają się o nowe monstra praktycznie z każdą kolejną wizytą, skoro gra nawet nie próbuje zachęcić do tego, by sprawdzić, czy cokolwiek to zmienia.

Inkwizytor

W ogóle te podróże nie niosą ze sobą żadnych emocji. Ilekroć Mordimer stwierdzał, że musimy tam poszukać rozwiązania aktualnego problemu, wyłem z rozpaczy, że będę musiał znów poświęcić co najmniej kilkanaście minut na nudne bieganie stąd dotąd, by kliknąć w wyznaczonym przez autorów miejscu, bo właśnie tego wymaga scenariusz.

Inkwizytor prezentuje się znacznie lepiej, kiedy skupia się na akcentach przygodowych w Takświecie. Nie nazwałbym dialogów wybitnymi, ale przynajmniej potrafią zainteresować, no i czasem dają poczucie, że to, co powiemy lub zrobimy, w jakimś stopniu wpłynie na dalszy rozwój wydarzeń. Można było wrzucić do tego kotła więcej zagadek logicznych, bo stanowią one ciekawe urozmaicenie ciągłego biegania w tę i we w tę, a w Inkwizytorze znalazło się ich tyle, co kot napłakał.

Niekiedy odnosiłem wrażenie, że choć developerzy wymyślili te kilka dodatkowych mechanizmów, to jednak zapomnieli, że warto od czasu do czasu ich użyć. Nie mówię tu wyłącznie o poszukiwaniu kodu otwierającego szufladę, dwóch układankach czy możliwości rozegrania końcowej partii szachów. Nawet tak proste rzeczy jak oględziny zwłok czy podsłuchiwanie enpeców dałoby się wykorzystać lepiej i ubarwić tym samym prowadzone przez Mordimera śledztwo.

Inkwizytor

SERNIK Z GWOŹDZIAMI

To, że produkcja wygląda biednie, już wiecie, ale trzeba też zaznaczyć, że bardzo kiepsko działa. Na PlayStation 5 w ciągu 10-godzinnej rozgrywki aplikacja zamknęła mi się bez ostrzeżenia 16 razy. Na szczęście nigdy w Nieświecie, bo za żadną cenę nie chciałbym tych sekwencji powtarzać, tylko podczas zwiedzania Koenigsteinu. Powód? Losowy, kod błędu jednak zawsze ten sam. Były takie momenty, że zwyczajnie modliłem się, aby gra akurat się nie wysypała, gdyż miałem świadomość, że jeszcze nie dotarłem do checkpointu po dłuższej eksploracji mapy. W takich przypadkach starałem się nawet nie zaglądać do dziennika, bo dwukrotnie się zdarzyło, że to właśnie on wywalał mi aplikację.

Oprócz tego mamy też regularne spadki klatek, rwanie obrazu, problemy z wykrywaniem kolizji oraz inne glitche. Na jednym sejwie kompletnie nie działała mi mapa z szybką podróżą i nie dało się z tego ekranu uciec, na innym z kolei, korzystając z dodatkowej mocy światła w Nieświecie, utknąłem w skale. W połączeniu z odstającą od dzisiejszych standardów oprawą wizualną tworzy to smutny obraz gry brzydkiej i wadliwej. 

Sprowadza się to wszystko do tego, że ewentualny kontakt z Inkwizytorem wymaga od gracza odpowiedniego podejścia, uświadomienia sobie skali problemu przed podjęciem decyzji o zakupie tytułu. Niewykluczone, że część mankamentów zostanie wyeliminowana po premierze, ale to nie wpłynie znacząco na moją ocenę całego produktu. Powiedzmy to sobie wprost: mamy tu do czynienia z niedorobionym przeciętniakiem, który w swoim segmencie wyraźnie ustępuje konkurentom. Jeśli na poważnie bierzecie możliwość sięgnięcia po tę grę, bądźcie świadomi, na co się porywacie.

Inkwizytor

Długo się zastanawiałem, jak właściwie ocenić to pierwsze podejście do adaptacji „Cyklu Inkwizytorskiego”, bo nie wykluczam, że w przyszłości zostaną podjęte kolejne próby. Powiem tak: gra ma tyle wad i technicznych mankamentów, że przy odpowiednim nastawieniu wylanie na nią wiadra pomyj nie stanowi żadnego problemu. Były tu jednak momenty angażujące, nie miałem też odruchów wymiotnych, typowej niechęci, która zawsze towarzyszy testowaniu oczywistego crapa. No i widzę jednak w tym wszystkim jeszcze jakiś potencjał na przyszłość.

Uniwersum jest na tyle ciekawe, że dałoby się stworzyć wciągającą historię, pełną mocnych akcentów, których mnie – graczowi starszej daty – w dzisiejszych produkcjach brakuje. Do roboty trzeba byłoby jednak zagonić nie tylko scenarzystów, lecz także ludzi odpowiedzialnych za to, jak ta gra wygląda i działa. Inny silnik, większy budżet i w przyszłości może coś z tego wyjdzie. Zostaje więc czwórka w ocenie. Od biedy dałbym nawet piątkę, ale szanujmy się. 16 razy w ciągu 10 godzin to nie wywalił mi się nawet Cyberpunk 2077 na PlayStation 4 ponad cztery lata temu.

W The Inquisitor graliśmy na PlayStation 5.

[Block conversion error: rating]

12 odpowiedzi do “Recenzja gry The Inquisitor – sernik z gwoździami”

  1. Czyli wszystko zgodnie z przewidywaniami – szkoda czasu, lepiej odkopać kupkę wstydu🙂

  2. Trochę szkoda. Czytałem kilka pozycji z Cyklu Inkwizytorskiego i tenże zasługuje na dobrą grę.

  3. 170 zł za edycję podstawową – dużo za dużo. Poczekam na głęboką wyprzedaż 🙂

  4. No tak drugie Raven’s Cry. Potencjał niby jest, ale nic po za tym.

  5. Kolejny polski Risen, klon Ravens Cry.
    Super. Dokładnie tego potrzebuje rynek gier.

  6. Chciałbym żeby Prokop zagrał w tę grę rano w TVN, a Wellman komentowałaby jej jakość. Wtedy mielibyśmy równie rzeczowy komentarz, jak te pisane przez ludzi, którzy jeszcze nie zagrali, a oceniają 😀 😀

  7. Beilenopopulos 9 lutego 2024 o 17:52

    Z grą trochę jak z poglądami Piekary – toporne, przestarzałe i szkoda na nie czasu.

  8. Bede recenzowal to w CDA i zdradze, ze mam ciut inne zdanie 🙂 Ale moze dlatego ze gralem na PC i gra ani razu mi sie nie wysypala.
    Acz pod spora czescia zarzutow rowniez sie podpisuje.

  9. Za wspomnienie w recenzji Marduka od razu łapka w górę 😉

  10. Za wspomnienie w recenzji Marduka od razu łapka w górę 😉

Dodaj komentarz