Recenzja Like a Dragon Gaiden – mniejsza Yakuza ze zbyt długim tytułem
Tworząc tak długi cykl, trudno zachować przystępność dla nowych graczy. Ekipa Ryu Ga Gotoku Studio zdaje sobie z tego sprawę, co jakiś czas wypuszczając „wprowadzające” do serii odsłony i spin-offy, takie jak Yakuza 0, Like a Dragon 7, Like a Dragon: Ishin! czy Judgment. Recenzowane Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to coś pomiędzy prezentem dla starych fanów a kolejną próbą wyciągnięcia ręki w kierunku osób, które nigdy nie miały kontaktu z przygodami japońskich twardzieli od wieków posługujących się tym samym kodeksem honorowym.

Kazuma Kiryu, najbardziej legendarny z legendarnych przywódców klanu Tojo, jest także głównym bohaterem (i spoiwem) marki Yakuza. Przez większość czasu przyjmuje pozycję kogoś, kto zrzeka się swoich przywilejów i próbuje uciec od gangsterskich porachunków – przeszłość jednak zawsze go dogania. Like a Dragon Gaiden dotyczy krótkiego wycinku jego życia, kiedy znów wydaje się, że udało mu się odnaleźć spokój. Jak łatwo się domyśleć, nie trwa to zbyt długo i już w pierwszym rozdziale gry jesteśmy wrzuceni na karuzelę zdarzeń, która zmusza Kiryu do ponownego zaangażowania się w sprawy japońskiego półświatka.
Kiryu, Kiryu, pokaż rogi
Fabuła, mimo iż do budowy dramaturgii wykorzystuje informacje znane głównie tym, którzy grali w Yakuzę 6 i 7 (akcja Gaiden została osadzona pomiędzy tymi częściami), powinna być przystępna dla każdego. Nawet jeśli nie kojarzycie wszystkich wątków lub ledwo znacie serię, to trzon opowieści okazuje się taki jak zwykle: Kiryu jako jedyna osoba zdolna do rozstrzygania pewnych problemów przez pierwszą połowę gry jest wołami do nich zaciągany, a w drugiej sam z siebie je rozwiązuje. Standardowo życzy sobie wyłącznie tego, by cały świat o nim zapomniał, lecz zawsze znajduje się coś, co znów zmusza go do wejścia na główną scenę. To powtarzalne i naiwne, ale w ten dobry sposób, który wiąże się z urokiem serii.

Yakuza fabularnie, pod względem questów, levelowania i dobierania wyposażenia, to jRPG, ale sam gameplay (poza częścią z numerem siedem i nadchodzącą „ósemką”) to czysty brawler, w którym wciąż wyskakują na nas grupy typów gotowych na utratę zębów. Najważniejsze rzeczy dzieją się jednak pomiędzy walką. Zgodnie z konwencją przerywniki filmowe pokazujące prawdziwe dramaty, śmiech, płacz, złość, radość i przemowy dotyczące tego, czym jest honor – wszystko to podkręcone na 200%, więc łatwo to wyśmiać, patrząc na całość z boku i bez zaangażowania, jednak gdy dłużej pogramy i „kliknie” w nas sympatia do tej serii, to nic lepszego nie znajdziemy. Tym bardziej że zarówno ta gra, jak i cykl w ogóle doskonale obrazują i oddzielają toksyczną męskość od tej prawdziwej, która w swej finalnie formie skrapla się w postaci gościa z wytatuowanym na plecach smokiem.
Człowiek do zadań specjalnych
Podczas zabawy z Like a Dragon Gaiden w oczy rzuca się mniejsza skala gry. To nie kolejny kolos na 40 i więcej godzin. Całość jest spokojnie do skończenia w okolicach 15 godzin i stanowi dużo kameralniejszą opowieść niż większość poprzednich części. Kiryu, przybierając imię Jiryu, krąży po ulicach Osaki i stara się uratować człowieka, który łączy jego przeszłość i teraźniejszość. Później mężczyzna skupia się na powstrzymaniu najpotężniejszego szefa lokalnej Yakuzy przed zepsuciem planów przywódców innych klanów (nie jest to tak proste, jak piszę, ale sami wiecie: unikam spoilerów).

By dokonać tak wielkich czynów, jak zwykle potrzeba drużyny lojalnych wspólników. Tutaj główną rolę odgrywa Akame – młoda kobieta, która jest łącznikiem między oficjalną i nieoficjalną stroną Osaki (wspierając bezdomnych, zbiera informacje o wszystkim, co się dzieje na ulicach miasta). To od niej dostaniemy zlecenia poboczne, dzięki czemu zaangażujemy się w komiczno-fantastyczne historie, tak typowe dla dzieł studia Ryu Ga Gotoku. Nowość w Gaiden stanowią mikrozadania polegające na spotykaniu enpeców, którzy mają do nas prośbę o konkretny przedmiot, zrobienie zdjęcia jakiegoś miejsca lub ratunek przed bandytami. Wykonując te misje, nabijamy – poza swoim portfelem – tzw. Akame points służące do rozwoju umiejętności Kiryu (w pewnych momentach są także wymagane do popchnięcia historii do przodu).
Tutaj mała dygresja. Nie wiem czemu, ale w tej części dużo mocniej, niż się spodziewałem, wpadłem w spiralę wykonywania kolejnych zleceń polegających na… ściganiu duchów, ratowaniu kotów, rozdawaniu ulotek na galę wrestlingu czy pomaganiu pracownikom lokalnej sieciówki. Może to kwestia grania jako Kiryu? Ostatnia odsłona głównego cyklu (Yakuza 6), w której był bohaterem, ukazała się przecież ponad pięć lat temu – chyba po prostu się stęskniłem.

Cyfrowe smoki
Mimo iż Gaiden to poboczna opowieść, o dużo mniejszej skali niż inne gry z serii, to dzięki ogromnemu dziedzictwu marki Like a Dragon umieszczono tu zmodyfikowane elementy znane z poprzednich odsłon, co znacznie wydłuża czas zabawy. Z głównym wątkiem związane jest przede wszystkim Koloseum, czyli podziemna arena do walk za pieniądze, rozbudowana o pojedynki drużynowe, tworzenie własnej grupy, nabijanie poziomów i inne cuda. Powraca tu również Pocket Circuit – wyścigi samochodzików zdalnie sterowanych, których części można dowolnie wymieniać.
Na ulicach nie brakuje także rozrywek pokroju karaoke, dartów czy salonów arcade, w których poza automatami do wyciągania maskotek (UFO Catcher) znajdziecie też maszyny z prawdziwymi grami retro Segi (a te, jeżeli tylko chcecie, odpalicie również w multiplayerze!). Nie wspominam już o takich klasykach jak kasyno, jedzenie w restauracjach czy zbieranie znajdziek. Pierwszy raz w historii można także pójść z Kiryu do butiku i samemu dobrać mu strój.

Specyficzny sposób zabawy, wrzucający nas w dość mały miejski obszar, ale wypełniony po brzegi questami i walką na gołe pięści oraz nakręcany intrygą większą niż świat, to już klasyka gier wideo. Like a Dragon zawsze dostarcza wielu radości swym fanom, niezależnie od tego, po jak dużym mieście możemy biegać. Główne pytanie brzmi: Czy jesteś fanem? Albo: Czy chcesz nim zostać? Wciąż nie brakuje tu bowiem elementów trzymających ten cykl w przeszłości, jak to, że nie wszystkie dialogi są czytane, a pewne animacje powtarzają się od lat. Przymykam jednak oczy na te techniczne aspekty, widząc, jak gigantyczna ilość nowej zawartości czeka tu na odkrycie.
Gangster w ogrodzie
Chociaż fabularnie gra będzie zrozumiała także dla nowicjuszy, największą siłą tego tytułu pozostaje jednak jego dziedzictwo. Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to przede wszystkim prezent dla wiernych wielbicieli serii pragnących przeżywać kolejne przygody legendarnego Kazumy Kiryu. Produkcja udowadnia też, że mniejsze historie ze świata Yakuzy mają sens i na pewno w głównej roli sprawdziłyby się w nich także inne postacie, które mogliśmy spotkać w ostatnich odsłonach tej telenoweli.

Pewnych stwierdzeń nie powinno się w sobie trzymać, dlatego napiszę wprost: mam nadzieję, że ten cykl nigdy się nie skończy. Nie interesuje mnie patrzenie na to, co się w nim wyprawia, z dystansem i z pobłażaniem. Nie interesują mnie podśmiechujki z tego, że to ciągle to samo, że Kiryu jest nierealnie silny i prawy, że zawsze wraca, by uratować sytuację, że to naiwna historia o szlachetnych wartościach w świecie, który im zaprzecza. Dobrze dostać czasem grę o ludziach mających przyziemne problemy, o pomaganiu im, o wykluczonych i wyrzuconych poza nawias społeczeństwa, o próbujących wywalczyć sobie drugą szansę. Like a Dragon od lat sprawia, że czuję się, jakbym na przemian oglądał wspaniały teatr i czytał komiks dla nastolatków. I to łączenie wody z ogniem bez przerwy działa i mnie porywa. Gaiden nie jest w tej kwestii wyjątkiem.
W Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name graliśmy na PC.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
9 odpowiedzi do “Recenzja Like a Dragon Gaiden – mniejsza Yakuza ze zbyt długim tytułem”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Obrodzilo ostatnio Yakuzami, fajnie ze jakosc jest na miejscu <3
Czy dobrze widzę, że odeszli od walki turowej (wybór ataku, przedmiotu leczącego + kontra) i jest walka real-time?
Recenzja wydmuszka. Laurka dla całej serii i zero konkretów o grze. To ma być przedłużenie Yakuzy 6 czy Like a Dragon?
„Fabuła, mimo iż do budowy dramaturgii wykorzystuje informacje znane głównie tym, którzy grali w Yakuzę 6 i 7 (akcja Gaiden została osadzona pomiędzy tymi częściami)”
„Yakuza fabularnie, pod względem questów, levelowania i dobierania wyposażenia, to jRPG, ale sam gameplay (poza częścią z numerem siedem i nadchodzącą „ósemką”) to czysty brawler”
Może warto najpierw przeczytać 😀
Hello, daj znac jakich informacji Ci brakowało – przy kolejnej okazji spróbuję je zawrzeć
Quetz – wybacz, ale dla mnie to nic nie znaczy. Like a dragon też było brawlerem bo się obijało ryje, ale było to turowe. I też był to jrpg. Więc niby Gaiden jest jrpg ale jednak nie jest – czyli nadal nie wiem jak wygląda walka. Dobrze, że jest youtube…
A yakuza 7 nie istnieje, nie ma takiej gry. Jest tylko like a dragon. Recka sugeruje, że to był spinoff, ale wygląda na to, że to jednak część kanoniczna, a Gaiden jest prequelem i pomimo tego, że ma zbliżony tytuł (like a dragon) to jest jednak innym typem gry.
Cascad – chciałbym np. wiedzieć ile w tej grze jest gameplayu, a ile oglądania 30 min cutscenek, bo poprzednia część nadawała się do grania tylko gdy leżało się na kanapie pod kocem z padem w ręku. Gdy siedziało się na krześle z klawiaturą i myszą i chciało się realnie GRAĆ a nie oglądać film – można było oszaleć.
@PITERK95 Nie ma czegoś takiego jak turowy brawler, bo brawler (lub beat ’em up) to nazwa gatunku, którego istotą jest zręcznościowa walka.
@Piterk95 I mean, każda yakuza powinna się nazywać „like a dragon” a nie „yakuza”. 7mka ma w nazwie 7mkę (po japońsku oczywiście).
KOCHAM YAKUZĘ SO MUCH, KAZUMA KIRYU ŚWIAT DOMINACJA
całkowicie zrozumiałe