36
11.01.2024, 17:00Lektura na 7 minut

Recenzja Prince of Persia: The Lost Crown. Pierwszy kandydat do gry roku

Nigdy nie byłem i pewnie nie zostanę największym fanem metroidvanii. Nie po drodze mi także z Księciem Persji, bo poza pierwszą, klasyczną odsłoną i Piaskami Czasu raczej odbiłem się od tej serii. A jednak moja przygoda z The Lost Crown okazała się fantastycznym doznaniem i już spieszę się nim podzielić.

W grze wcielamy się w Sargona, młodego wojownika, w którym drzemie moc pozwalająca mu wstąpić w szeregi Nieśmiertelnych – elitarnego oddziału broniącego Persji przed zagrożeniami. Bohater, wplątany w sieć zdrad i intryg, będzie musiał wystawić swoją lojalność na próbę. W drodze na ratunek księciowi Ghassanowi przemierzy zaklętą w czasie górę Qaf, a sekrety, jakie odkryje, na zawsze zmienią oblicze królestwa.


Piaski czasu

Na pierwszy rzut oka, ba, nawet po kilku godzinach historia wydawać się może płytka i przewidywalna. Cóż, żadne to arcydzieło interaktywnej narracji, ale wbrew moim początkowym obawom przedstawiona opowieść trzyma się kupy. Zwroty akcji nie są zupełnie naiwne, Sargon wcale nie jest pyszałkowatym durniem, którego nie da się lubić, a odkrywanie sekretów pradawnych bóstw, imperialnych utarczek i przeszłości postaci zasiedlających ten świat stanowi miłe uzupełnienie rozgrywki.

No właśnie, uzupełnienie, bo przecież nigdy w tej serii nie chodziło o scenariusz. Na pierwszym planie stoi zwykle rozgrywka: przyjemna i płynna eksploracja, ciekawe zagadki środowiskowe i dynamiczna, efektowna walka. I niech mnie zasypie grad strzał, jeśli w The Lost Crown nie udało się osiągnąć każdej z tych rzeczy. W swoich założeniach nowy Prince of Persia to typowa metroidvania. Jesteśmy wrzuceni do jednej dużej lokacji składającej się z kilku biomów, między którymi teoretycznie możemy poruszać się bez ograniczeń, ale w praktyce będziemy odblokowywać skróty i zdobywać nowe Moce Czasu, żeby przejść dalej. W finale każdego etapu zmierzymy się z bossem, a na końcu trudniejszych sekwencji platformowych znajdziemy wartościowe nagrody. Nowe dzieło Ubisoftu nie próbuje zredefiniować gatunku, nie stara się też wprowadzać innowacji na siłę. Odhacza kolejne elementy właściwe dla tego typu gier, ale sęk w tym, jak dobrze to robi.

Prince of Persia: The Lost Crown
Prince of Persia: The Lost Crown

Dusza wojownika

Zacznijmy od poruszania się. Jak na gibkiego i zwinnego wojaka przystało, Sargon potrafi biegać po ścianach, odbijać się od nich i wykonywać szereg innych akrobacji, dzięki którym dociera w upragnione miejsca. Początkowo elementy platformowe nie nastręczają zbyt wiele trudności, ale im dalej w las (a właściwie w górę, chociaż las też zwiedzimy), tym bardziej zabawa się komplikuje. Z jednej strony trzeba dobrze zrozumieć moce i umiejętności, jakich uczymy się wraz z Sargonem w trakcie gry, z drugiej należy umieć ich użyć. I choć sterowanie jest bardzo precyzyjne, postać porusza się płynnie, a pułapki i elementy środowiska rozmieszczono uczciwie wobec gracza, to pod koniec przygody musiałem naprawdę mocno się skupić. Z każdą porażką radziłem sobie coraz lepiej, żeby finalnie ominąć kolce, kryształy czy co tam akurat próbowało mi zrobić krzywdę. Ostatnio takie poczucie flow miałem przy Ghostrunnerze 2. Niewiele innych gier potrafi wprowadzić w ten stan tak dobrze, więc wielkie brawa dla Ubisoftu. Udało się!

Podobnymi zasadami rządzi się walka. Choć na papierze prosta, ot, jeden atak, unik, blok i parę umiejętności odblokowywanych z czasem, to jednocześnie odznaczająca się zaskakującą głębią. Warto udać się na trening na arenie, żeby przekonać się, jak wiele możliwości bojowych mamy do dyspozycji przy ledwie kilku przyciskach do użycia. W połączeniu ze zdobywanymi medalionami, niekiedy oferującymi pasywne zdolności, możemy zamienić Sargona w maszynę do zabijania, której niestraszny żaden przeciwnik. No, a przynajmniej większość, bo są przecież jeszcze bossowie – a ci stanowią spore wyzwanie.

Prince of Persia: The Lost Crown
Prince of Persia: The Lost Crown

Praktycznie każda potyczka z „szefem” czy „szefową” jest unikalna, dobrze zbalansowana i odpowiednio wymagająca. Musimy w pełni zinternalizować nie tylko podstawowe zasady poruszania się i walki, ale też wszystkie pozostałe dostępne opcje, a do tego nauczyć się, co i kiedy zadziała najlepiej (albo w ogóle). Będę szczery, przy kilku potyczkach napociłem się nie mniej niż przy produkcjach FromSoftware. Jednak w odróżnieniu od wielu innych „trudnych gier” przejrzystość areny, czytelność ataków i precyzja sterowania w Księciu Persji sprawiają, że za porażkę mogłem winić tylko i wyłącznie siebie.

No bo trzeba przyznać, że przygody Sargona to dość trudna zabawa. Uczciwa i pomysłowo zaprojektowana, ale trudna. I nie chodzi tylko o posiadanie zręcznych palców i zachowanie odpowiedniego skupienia, lecz także o okazjonalne ruszenie makówką. Część zagadek sprawia, że należy bardzo dokładnie przeanalizować potencjalne możliwości działania. I choć możemy w menu dostosować poziom trudności za pomocą wielu suwaków (m.in. wydłużyć czas na blok, zmniejszyć przyjmowane obrażenia itd.), nikt nie rozwiąże za nas łamigłówek i nikt nie nauczy nas timingu. Da się więc ułatwić sobie życie tak, by kolejne starania frustrowały mniej, ale dalej pozostaje margines na zrozumienie mechaniki.

Prince of Persia: The Lost Crown
Prince of Persia: The Lost Crown

Cień i płomień

Frustrację ogranicza również sama konstrukcja gry. System progresji jest bardzo dobrze zaplanowany i zawsze otrzymujemy odpowiednio dużo czasu oraz sposobności, żeby nauczyć się nowych sztuczek. Przykład: zdobywamy umiejętność pozwalającą nam przyciągać się do różnych miejsc czy wrogów. Dostajemy więc etap wypełniony latającymi oponentami, a także kilka sekwencji platformowych wymagających użycia tejże zdolności. Chwilę później nakładają się na to elementy, do których mogliśmy przyzwyczaić się wcześniej – i voilà! W naturalny sposób przyswajamy nowe zasady i możliwości bez poczucia przytłoczenia.

Przytłoczone, chociaż nie wiem, czy to właściwe słowo, mogły poczuć się osoby z alergią na silnie stylizowaną grafikę. A neonowo-pastelowe kolory i ostre kształty postaci czy otoczenia to i tak tylko część wizualnej tożsamości nowego Księcia. W wielu momentach na ekranie odchodzą akcje rodem z shonenów pokroju „Naruto” czy „Dragon Balla”. Widać to szczególnie w animacjach ciosów specjalnych czy kontrataków i muszę przyznać, że… działa to świetnie. Oczywiście to kwestia gustu, niemniej ja uśmiechałem się pod nosem, widząc przerysowane ataki, w trakcie których kamera zatrzymywała się, żeby podkreślić rozmach starcia czy potęgę ciosu. Skoro już przy technikaliach jesteśmy, to na pochwałę zasługuje też udźwiękowienie – aktorzy i aktorki odwalili kawał dobrej roboty, a delikatna, nienatrętna ścieżka dźwiękowa umilała pokonywanie kolejnych usianych pułapkami korytarzy.

Prince of Persia: The Lost Crown
Prince of Persia: The Lost Crown

Żeby nie było zbyt kolorowo, znalazło się kilka rzeczy, na które da się pokręcić nosem. Backtracking, choć stanowi nieodłączny element metroidvanii, bywał tutaj nieco uciążliwy. Może nie przy pokonywaniu głównej ścieżki fabularnej, tam bowiem nie brakowało zmyślnych skrótów, ale już zdecydowanie w przypadku zadań pobocznych. Te, dość nieciekawe, nie oferowały też nic szczególnego, żeby zachęcić do ich ukończenia. Historie raczej nie porywały, a nagrody były niewspółmierne do wysiłku, jaki należało włożyć w ich zdobycie.

Mimo tych drobnych uwag ostatecznie jestem… zachwycony. Ubisoft udowodnił, że czasem warto wrócić do podstaw, zamiast nieustannie kopiować ograną formułę czy próbować wymyślać koło na nowo. Twórcy i twórczynie Zaginionej korony dostali proste w założeniu zadanie – zrobić porządną singlową produkcję bez żadnych mikropłatności, przeszkadzaczy czy dokuczliwych elementów w rozgrywce. Widać jednak ogrom pracy włożonej w to, żeby każdy element nie tylko działał, ale też składał się na dającą sporo frajdy całość. Więcej takich małych-wielkich gier poproszę.

W Prince of Persia: The Lost Crown graliśmy na PS5.

3
zdjęć

Ocena

Nowy Prince of Persia to świetnie zaprojektowana i książkowo wykonana produkcja z płynną i satysfakcjonującą rozgrywką, wymagającymi elementami platformowymi i starciami z bossami oraz oferującym sporo możliwości systemem walki. Dopiero styczeń, a ja już mam kandydata do topki gier tego roku.

9
Ocena końcowa

Plusy

  • świetne walki z bossami
  • wymagające, ale satysfakcjonujące elementy platformowe
  • doskonały projekt poziomów
  • piękna, stylizowana grafika i otoczka niczym z anime
  • uczucie flow towarzyszące omijaniu pułapek
  • proste, ale oferujące multum możliwości sterowanie
  • sporo opcji dostosowania poziomu trudności

Minusy

  • backtracking trochę męczy w zadaniach pobocznych
  • po przejściu całości nie bardzo jest po co wracać
  • ostatni boss jest nieprzyjemnie męczący


Czytaj dalej

Redaktor
Paweł Kicman

Za dnia projektuję gry tabletop RPG, w nocy zajmuję się dziennikarstwem popkulturowym (m.in. dla CD-Action, Nowa Fantastyka, Pismo, dwutygodnik). Uwielbiam grać w koszykówkę, poznawać lore Soulsów i pić mleko waniliowe.

Profil
Wpisów32

Obserwujących1

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze