Recenzja Rainbow Six Extraction. Kwarantanna w co-opie
Absolutnym przypadkiem twórcy nowego Rainbow Six idealnie wstrzelili się w klimat ostatnich miesięcy.
Czy to oglądając nowego Bonda, czy też grając w spin-off Siege’a, aż trudno uwierzyć, że obie te produkcje były w dużej mierze gotowe jeszcze przed wybuchem pandemii koronawirusa. Niby wielkie epidemie się w historii zdarzały i wielokrotnie inspirowały twórców kultury wszelakiej, ale zwłaszcza dziś jest to tematyka boleśnie aktualna. Extraction, znane początkowo jako Quarantine i z oczywistych względów przechrzczone, wcale nie zostało jednak zainspirowane przez niszczący ludzkie zdrowie i światową ekonomię patogen, lecz przez ciepło przyjęty event Outbreak do Rainbow Six Siege, zorganizowany przez Ubi w 2018 roku.
Nowa, samodzielna odsłona serii stanowi tak naprawdę próbę rozwinięcia tamtej koncepcji do poziomu produkcji wycenionej na 220 zł (160 na PC – no i za „darmo w Game Passie – dop. red.). Szczęśliwie wystarczająco rozbudowanej, by mimo wszystko nie linczować Ubi za bezczelny skok na kasę. Niby mocno podobnej do poprzedniczki pod względem mechanizmów, ale na tyle innej, że obie gry bez problemu mogą funkcjonować obok siebie, trafiając w gusta różnych odbiorców. Wszystko zależy od tego, czy bardziej zależy wam na rozgrywkach PvP, czy PvE.
Dezynfekcja, dystans, amunicja
Gra nie umożliwia bezpośrednich starć z innymi graczami i skupia się przede wszystkim na trzyosobowym co-opie. W odróżnieniu od shooterów typu Left 4 Dead nie oferuje też typowej kampanii fabularnej, stawiając na odblokowywanie kolejnych operatorów i gadżetów, gromadzenie wiedzy o świecie gry oraz ciągłe poprawianie swoich wyników.
Jeśli chodzi o fabułę, bardziej możemy mówić tu o tle niż jakiejś konkretnej historii. Na początku dowiadujemy się, że w naszą planetę uderzył tajemniczy meteoryt, który przytargał ze sobą wyjątkowo zjadliwego, wrogiego człowiekowi pasożyta. Kosmiczne świństwo nie tylko przejęło kontrolę nad całym globem, uśmiercając większą część ludzkości, ale też przy okazji bezustannie mutuje, wydając na świat nowe odmiany potworów. Szczęśliwie wybiło także terrorystów, stąd dawni spece od ich zwalczania mogą nieco się przebranżowić. Nieco, bo również nowe zagrożenie najbardziej podatne jest na wojskowy sprzęt, taktykę i ołów.
Ci, którzy ocaleli, zeszli do podziemi, a oddział Rainbow Six został przekierowany do walki z nowym wrogiem. Spotkamy tu zresztą dokładnie tych samych operatorów, co w poprzedniej odsłonie, acz nie wszyscy będą dostępni od początku. Ubisoft świetnie rozumie bowiem mechanizm ciągłego nagradzania i podsuwania nam powodów, by zagrać jeszcze kilka rund. Nasze wyprawy poza nieskażone strefy to szansa na ocalenie przed śmiercią kolejnych cywili, ale też na poszerzenie wiedzy o tajemniczym pasożycie, a tym samym danie ludzkości szans na odzyskanie kontroli nad Ziemią. Nasi operatorzy nie mają jednak celów bardziej osobistych niż nabijanie kolejnych poziomów – własnych i konta gracza.
Klimatyczny cringe
Zabawa sprowadza się w Extraction do tak zwanych najazdów. Po trafieniu na jedną z 12 map – kolejne odblokowujemy wraz z postępami – mamy na niej do wykonania po trzy losowe zadania z określonej puli. Plansze podzielone są przy tym na odgrodzone śluzami sanitarnymi strefy, z których każda zawiera jedno zlecenie. Zasadniczo największy progres da nam wykonanie wszystkich trzech, ale poziom trudności rośnie pomiędzy nimi dość drastycznie. Warto więc czasem skupić się na tym, by przeżyć, zwłaszcza że daje nam to premię, na którą składa się 90% zdobytych w trakcie najazdu punktów.
Przynoszące chwilę wytchnienia śluzy są wyjątkowo skąpo zaopatrzone w apteczki, gadżety i amunicję. Na porządku dziennym są tu więc sytuacje, gdy nie mamy czym strzelać, a uzbrojony po zęby kolega z oddziału tęsknym wzrokiem wypatruje jakiejkolwiek apteczki. Każda strefa zawiera na szczęście po jednym punkcie ewakuacyjnym, który umożliwia szybsze wycofanie się z misji. W nowym Rainbow Six często ważne jest, by wiedzieć, kiedy powiedzieć „dość”.
Ewakuacja bywa nieraz pomysłem lepszym niż brnięcie w zaparte, nie tylko z uwagi na premię. Również dlatego, że każdego powalonego na polu walki operatora musimy później odzyskać w trakcie misji ratunkowej. Po zgonie zostaje uwięziony w danej lokacji, w tak zwanym drzewie archaików. Uścisk „rośliny” luzujemy poprzez szarpanie za skrywający żołnierza kokon, z przerwami na zestrzeliwanie pojawiających się na pnączach bąbli. Cóż, nie da się ukryć, że zamysł fabularny Extraction jest ogólnie dość cringe’owy, choć mapy (w tym kasyna, Alaska czy małomiasteczkowe krajobrazy) naprawdę bronią się klimatem. Do tego każda z postaci musi po wykonanej misji wylizać rany, wobec czego jest czasowo niedostępna. Nieco irytuje dość długi czas regeneracji poszczególnych operatorów, ale wynika on zapewne z chęci zbudowania klimatu zagrożenia. Spokojnie jednak, nie da się stracić wszystkich postaci.
Strefa szczęścia
Schematów zadań przydzielanych w konkretnych strefach nie ma niestety zbyt dużo, szybko też zaczynamy dostrzegać, że na straży ostatecznego sukcesu częstokroć stoi zwyczajny fart. O wiele łatwiejsze jest bowiem zaczipowanie trzech uśpionych gniazd potworów niż bronienie przez dwie minuty ładunku umieszczonego na jakiejś paskudnej narośli przed falą potworów. Jeżeli dostaniemy mniej wymagające zadanka, przy odrobinie szczęścia wykonamy wszystkie minimalnym nakładem sił.
Po wybiciu wszystkich terrorystów Tęczowi przerzucili się na gnębienie kosmitów.
Na liście atrakcji jest również odbijanie zakładników czy polowanie na elitarnych kosmitów. Podkradanie się do nich bywa naprawdę zabawne, bo sztuczna inteligencja czasami nie do końca ogarnia sytuację. Są też zadania wymagające od nas przykładowo aktywowania trzech konsol w określonej kolejności i z narzuconym limitem czasowym czy (moje ulubione) wabienie potwora w pułapkę, pozwalającą na porwanie go do badań naukowych. Nie jest źle, ale siłą rzeczy musicie nastawić się na pewną powtarzalność.
Główne zagrożenia podczas zabawy są aż trzy. Oprócz całkiem rozbudowanego bestiariusza problemy sprawić nam mogą także jaja, z których wypełzają kolejne ufoludki. Warto zaznaczyć, że kokon zacznie zatruwać nam życie dopiero w momencie, gdy wywołamy w pobliżu alarm. O wiele bardziej opłaca się więc stopniowe likwidowanie ich za pomocą noża. Dodatkowym utrudnieniem jest wyciekająca z przeciwników czarna maź, nieraz obficie pokrywająca korytarze. Breja jest jednak niegroźna, poza tym że znacząco spowalnia nasze ruchy. Najłatwiej oczyścić sobie przejście krótką serią z karabinu. Swoją drogą, maź potrafi pojawiać się na mapie w czasie rzeczywistym, ale silnik fizyczny czasami gubi się przy jej generowaniu.
W Extraction grać można solo, tyle że najczęściej nie trwa to zbyt długo. Nawet na najniższym poziomie trudności (od początku dostępne są dwa, z biegiem czasu odblokujemy zaś kolejne) dwóch kompanów pod ręką zwyczajnie się przydaje. Gra została zaprojektowana pod kątem zabawy w kooperacji i jeżeli ktoś nie ma swojej paczki lub nie zamierza grać z nieznajomymi, szybko może się od Extraction odbić.
Lot w kosmos
Chyba że trafi na graczy, którzy ogarniają, iż niekoniecznie warto od razu podnosić alarm, bo wielu przeciwników można wyeliminować, skradając się, względnie namierzyć podczas zwiadu dronem. Arsenał naszych możliwości stopniowo powiększa się wraz z postępem badań naukowych w menu. Im dalej w las, tym bardziej zabawa zaczyna się upodabniać do poprzedniczki. Co prawda gra wciąż jest taktycznie nieco mniej wymagająca od Siege’a (choćby ze względu na przeniesienie ciężaru w kierunku PvE), ale i tak podejściem „na pałę” nic tu nie zdziałamy. Tym bardziej szkoda, że twórcy nie przemyśleli lepiej tematu nagradzania graczy za współpracę. Choć możemy wskazywać sobie wzajemnie skrzynki z amunicją czy wydawać rozkazy, o zaletach komunikacji głosowej nie wspominając, ostatecznie jedyny bonus, jaki płynie ze wspólnej gry, to fakt, że jest nam zwyczajnie łatwiej.
Dla odmiany cieszy to, jak dobrze Extraction prezentuje się pod względem oprawy. Progres w stosunku do nieco plastikowego Siege’a jest zauważalny – i to właśnie tutaj upatruję największej zmiany jakościowej. Jedynym drobnym uchybieniem są okazjonalne błędy graficzne występujące podczas plenienia się czarnej mazi po świecie. Całościowo nie jest to oczywiście poziom hitów pokroju The Division, tym niemniej cieszy bardzo dobra optymalizacja. Na detalach z grubsza najwyższych na laptopie z RTX-em 3060 gra działała w 120 fps-ach, a przy spadkach ani na chwilę nie zeszła poniżej setki.
Poza strefą komfortu
Extraction można zatem rozważyć jako miłą alternatywę dla Siege’a. Sam pomysł zbudowania całej gry wokół czasowego eventu z głównej serii nie był wcale zły. Szkoda jednak, że akcje drużynowe nie są nagradzane dodatkowymi punktami, a oddzielające poszczególne strefy śluzy zwykle nie stwarzają nam dobrych warunków do regeneracji i przygotowania się na kolejne zadania. Tym niemniej jest to z pewnością całkiem niezła okazja, by choć na chwilę zmienić klimat. Czy warta swojej ceny? To już zależy, jak bardzo przekonał was Siege. Jeżeli takie gry was nie kręcą, i ta tego stanu rzeczy nie zmieni.
Ocena
Ocena
Extraction to oparty na trybie kooperacji spin-off Rainbow Six Siege. Zamiast walczyć z terrorystami stajemy tym razem naprzeciw tajemniczemu pasożytowi z kosmosu. Rozgrywka mocno przypomina swojego taktycznego kuzyna, acz nieco mocniej skupia się na akcji. Twórcom udało się zmieścić w grze sporo zawartości, szkoda tylko, że współpraca między graczami jest słabo nagradzana.
Plusy
- event Outbreak rozwinięty do poziomu dużej gry
- drużynowo gra się naprawdę przyjemnie
- operatorzy i gadżety z Siege’a
- im dłużej gramy, tym więcej taktyk się odkrywa
- klimatyczne lokacje
Minusy
- średnio napisane tło fabularne
- lekkie odcinanie kuponów
- problemy z balansem różnych elementów
Czytaj dalej
Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.