3
13.04.2022, 14:00Lektura na 7 minut

Recenzja Rune Factory 5. Stardrew Valley z naciskiem na przygodę

Nie minęło nawet pół roku, odkąd miałem okazję zagrać w pecetową wersję Rune Factory 4. Zasiadając do najnowszej odsłony, poczułem się więc jak w domu.

Głównie dlatego, że Rune Factory nie jest cyklem kojarzonym z rewolucjami. Choć „piątka” oferuje parę zmian i ulepszeń, wciąż opiera się na formule wypracowanej już lata temu. Dobrze poczują się tu nie tylko weterani poprzednich części, ale też na przykład fani popularniejszego w Polsce Stardew Valley. Jedyna różnica to nieco inaczej rozłożone akcenty pomiędzy poszczególnymi elementami rozgrywki. Rune Factory narodziło się zresztą jako spin-off Story of Season (znanego wcześniej jako Harvest Moon).

Na pozór mamy do czynienia z uproszczonym symulatorem farmy, gdzie podlewamy nasze przydomowe pole, zachodzimy do miejscowych sklepików po nowe nasiona i raz za razem chwytamy za haczkę. Ponownie jednak jest to zmyłka – pod całym tym kamuflażem kryje się obszerne, zajmujące około 60 godzin jRPG, co developerzy mocniej niż dotychczas postarali się uwypuklić.

Rune Factory 5

Każdy orze, jak może

Tym razem nie musimy czekać zbyt długo na pierwsze dungeony czy bossów do ubicia, a  narracja w Rune Factory 5 jest jakby żywsza. Tuż po obowiązkowo przegadanym, mniej więcej dwugodzinnym początku naprawdę zaczyna się dziać. Już kilka pierwszych questów daje nam wyraźnie do zrozumienia, że na grządce w Rinbarth, jednym ze spokojnych miasteczek księstwa Norad, świat się nie kończy.

Na co dzień Norad to spokojne królestwo, jednak w ostatnim czasie gnębią je przybywające z innych wymiarów potwory, dlatego właśnie musimy zacząć działać. Pokonując poczwary, odsyłamy je do domu, a niszcząc runy, na stałe zamykamy przejścia pomiędzy światami. Problem w tym, że kreatur kręci się w okolicznych lasach coraz więcej, konieczne jest zatem systemowe rozwiązanie sprawy przez specjalnie powołaną w tym celu grupę SEED (nazwa nieprzypadkowa). Cieszy fakt, że gra dużo mocniej od poprzedniczek chełpi się swoja opowieścią, serwując nam nadspodziewanie dużo cutscenek i zleceń fabularnych. Ostatecznie wychodzi jej to na dobre, a całej przygodzie nadaje większy sens, nawet jeżeli scenariusz nie jest arcydziełem. Co jednak ważne, od pierwszych chwil mamy jakieś poczucie celu.

Rune Factory 5

Jedna rzecz się nie zmieniła. W przerwach między licznymi misjami fabularnymi wciąż możemy zajmować się uprawianiem własnego pola i romansowaniem z mieszkańcami Rigbarth, choć widać, że jest to dużo mniej istotna część całości niż w poprzednich odsłonach. Z mojej perspektywy nie jest to złe. Ileż można bowiem podlewać rzepę, później ziemniaki, a następnie kolejne rośliny – wszystko w porządku niemal identycznym, co zawsze?


Skąd ja to znam...

„Rolnicza” część gry nudzi głównie dlatego, że Rune Factory 5 niemal w ogóle nie różni się od poprzedniczek pod względem mechanizmów. Prośby od mieszkańców wsi, mające wprowadzać nas stopniowo w życie na farmie, są niemal identyczne jak kiedyś, a to nieco irytuje. Co prawda twórcy zdecydowali się na widok zza pleców postaci zamiast klasycznego rzutu izometrycznego, jednak na tym poważniejsze zmiany w rozgrywce się kończą.

Rune Factory 5

Jeżeli nie jest to wasz pierwszy kontakt z cyklem, wiecie już doskonale, że ważny element zabawy stanowi tutaj upływ czasu, a każdą dobę winno się zakończyć kilkugodzinną drzemką. Gdy pominiecie tę czynność, czekają was efekty uboczne w postaci obniżonej staminy. Po jej wyczerpaniu kolejne ataki obniżają pasek zdrowia gracza, co może zakończyć się cuceniem w klinice. Kalendarz odgrywa istotną rolę także z uwagi na możliwość planowania w wiosce imprez okolicznościowych, np. przyjęć urodzinowych. 

Znając cykl choćby pobieżnie, nie potrzebujecie też samouczków, by wiedzieć, że nie ma co biegać z fantami do sklepu, bo wkładane do specjalnej skrzynki itemki są sprzedawane automatycznie każdego poranka. Nie zaskoczy was fakt, iż na tablicy ogłoszeń pojawiają się pełniące rolę questów prośby od mieszkańców, a w ciągu dnia możemy spełnić ich ograniczoną liczbę. Z pewnością zdajecie sobie sprawę, że wokół wioski rozlokowana jest masa wartych odwiedzenia (choć niekoniecznie bez broni w łapie) dungeonów. Wiecie też, że zapisu rozgrywki dokonuje się tu w określonym punkcie. 

Rune Factory 5

Skopiowano nawet babole

Ten autoplagiat poza zaletami ma sporo wad, bo nie wszystkie rozwiązania kojarzone z cyklem są idealne. Już na początku mina mi zrzedła, gdy zorientowałem się, że znów jesteśmy skazani na kiepski schemat sterowania z poprzednich części. Kiedy podnosimy jakikolwiek przedmiot, postać nie chowa go automatycznie do ekwipunku, lecz trzyma w dłoniach, oczekując na polecenie dalszej interakcji. Możemy więc (w zależności od obiektu) wsunąć go do kieszeni, rzucić nim przed siebie, zacząć go używać lub zjeść. Pewnie przyspiesza to zabawę w niektórych sytuacjach, ale staje się irytujące, gdy sięgamy po coś do ekwipunku. Zamiast użyć przedmiotu od razu, musimy wyskoczyć z menu i dopiero powiedzieć postaci, co ma z nim zrobić. I potem stoi taki bidulek ze stertą roślinek leczących w garści, a przed nim stado goblinów. Koszmarne!

Specyficzne sterowanie prowadzi też do głupich pomyłek: omsknie się nam palec na gałce, przesuniemy się przez to piksel w lewo i gra uzna, że zamiast schować przedmiot do skrzynki, chcieliśmy rzucić go przed siebie. Twórcy skopiowali niektóre rozwiązania całkowicie bezmyślnie, czego przykładem jest teoretycznie proste zadanko, w którym musimy wręczyć komuś powierzoną nam roślinkę. Przez specyficzną klawiszologię przypadkowo ją zjadłem i nie pojawiła się ona znowu w ekwipunku po zresetowaniu misji. W dodatku nie odblokowałem jeszcze sklepu mającego w ofercie jej nasiona, wziąłem więc do ręki miecz i ruszyłem zwiedzać dungeony, by jakoś obejść ten problem. Podobne sytuacje zdarzały się w cyklu już wcześniej. Serio, coś takiego w 2022 roku?

Rune Factory 5

Z tego względu bawiłem się najlepiej, kiedy bez zbędnych ceregieli eksplorowałem okolice, omijałem pułapki i stawiałem czoła dość niewymagającym bossom. Podczas części typowo eksploracyjnej mechanika jest przyjemna, z lekka przypomina nawet Zeldę. To proste action RPG, nieprzeładowane statystykami, z lochami pełnymi zagadek i systemem walki, do której wystarczy operowanie góra trzema-czterema klawiszami. Wioska i jej mieszkańcy szybko stali się więc dla mnie tylko pretekstem do zarabiania pieniędzy, wytwarzania życiodajnych miksturek oraz wzmacniania pancerza czy broni u kowala. Rozwój postaci odbywa się już z kolei po skyrimowemu – wszystkiego (łącznie z rzucaniem przedmiotami) uczymy się, wykonując po prostu daną czynność czy korzystając z odpowiedniego typu uzbrojenia. Warto też czasem wstąpić do piekarni po chleb poprawiający wybrane statystyki.

Rune Factory 5

Przyjęto do wiadomości

Pewien zgrzyt pojawia się też w warstwie technicznej. Ja wiem, że Switch nie jest może demonem wydajności, niemniej widziałem na tej platformie całe morze gier, które nie tylko prezentowały się lepiej, ale przy okazji działały sprawniej. Rune Factory 5 lubi natomiast czasem się przyciąć czy uraczyć nas denerwującym pokazem slajdów. Spadki wydajności uwidaczniają się zwłaszcza przy przechodzeniu do nowych lokacji czy opuszczaniu pomieszczeń, zupełnie jakby gra nie nadążała z doczytywaniem plików. Oprawa celuje niby w nieco baśniowe klimaty, lecz nawet taka stylizacja nie wystarcza, by ukryć rozpaćkane tekstury i tła w niskiej rozdzielczości.

Dużo w tej recenzji narzekam, ale koniec końców bawiłem się naprawdę dobrze. Taka już przypadłość tego cyklu, że na samym początku potrafi mocno do siebie zniechęcić, jednak z czasem zaczynamy się wczuwać i nawet nie widzimy, jak uciekają nam kolejne godziny spędzone przed ekranem. Jeżeli tylko dysponujecie Switchem, możecie jak najbardziej rozważyć zakup Rune Factory 5. Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale rozrywkę zapewnić potrafi, a stosunek ceny do czasu zabawy też zły ostatecznie się nie okazał.

W Rune Factory 5 graliśmy na Nintendo Switchu.

Ocena

Twórcy Rune Factory 5 niby próbują nieco odświeżyć cykl i mocniej pchnąć go w stronę poważnego erpega, ale trzymają się starych rozwiązań, nawet tych najbardziej irytujących. Kiedy jednak przymkniemy oko na błędy, otrzymamy niezłą zabawę na wiele godzin, coraz bardziej przypominającą nowsze Zeldy.

6+
Ocena końcowa

Plusy

  • przygoda na ponad 50 godzin
  • większy nacisk na przygodę niż wioskowe życie
  • dość duża różnorodność
  • nowa perspektywa zabawy
  • mocno zeldowy posmak podczas zwiedzania lochów

Minusy

  • znów to koszmarne sterowanie
  • obowiązkowe, nawet dla znających cykl, misje wprowadzające
  • brzydka i koszmarnie zoptymalizowana
  • pewne rozwiązania naprawdę można było porzucić


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów52

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze