Recenzja Sherlock Holmes: The Awakened. Przedwieczni nadal śpią
Kolejne leniwe popołudnie na Baker Street. Uliczny bruk chłoszcze ulewa, dorożkarz z braku klienteli przysypia, młody gazeciarz próbuje opchnąć porcję najświeższych wieści, a w mieszkaniu pod numerem 221B Sherlock uparcie szuka nowej sprawy. Póki co bezskutecznie.
Z braku pożywki dla intelektualnej muskulatury kryminalną intrygę wietrzy wszędzie, a spisków i knowań doszukuje się w najbardziej błahych symbolach. Nie przeczuwa jednak, że tuż za rogiem czai się sprawa ponura jak sen grabarza, śledztwo, w które nasi przyjaciele wplączą się zupełnym przypadkiem, ruszając tropem zaginionego służącego jednego z londyńskich ważniaków.
Cthulhu versus Holmes
Nasi przyjaciele, czyli wspomniany Sherlock z nieodłącznym doktorem Watsonem. Choć Frogwares zachowało młodzieńczy wizerunek słynnego detektywa z poprzedniej odsłony, a w dialogach bohaterowie częstokroć odwołują się do wydarzeń z Chapter One, występujący tam Jon zszedł po cichu ze sceny, ustępując miejsca bardziej kanonicznej postaci. Co specjalnie nie dziwi, bo przecież twórcy wzięli się za bary ze znaną już historią, tworząc remake Przebudzenia z 2006 roku, pierwszej gry z serii w pełnym 3D.
Pod względem fabuły była to dość nieoczywista odsłona, bo brała na tapet mitologię Cthulhu zaczerpniętą z twórczości H.P. Lovecrafta. Dość ryzykowny to pomysł, by kierujący się chłodnym rozsądkiem rozum mierzył się z czymś kompletnie pozbawionym logiki, ale skoro przeciwieństwa się przyciągają, mógł z tego wyjść niezły mezalians. Zresztą w tym, co na pierwszy rzut oka wydawało się niedorzeczne, żadnej sprzeczności nie było. Koniec końców opowieść traktowała nie o samych Przedwiecznych, ale szaleńcach, którzy w ich istnienie wierzyli, robiąc po drodze mnóstwo podłych i niegodziwych rzeczy, z porwaniami i torturami na czele.
Pośpiech i niedociągnięcia
Scenarzyści przepisali oryginalną opowieść i dość skrupulatnie ruszyli jej tropem, ale z oczywistych względów całą resztę postanowiono zbudować od nowa. Porzucono pierwszoosobową perspektywę, klasyczny ekwipunek wywalono na śmietnik, a oprawę graficzną upodobniono do wydanego dwa lata temu Chapter One. Warto nadmienić, że kijowskie Frogwares zabrało się za The Awakened w kwietniu minionego roku, a więc już po napaści Rosji na Ukrainę. Trudno wyobrazić sobie trudniejsze warunki pracy, tym bardziej budzi podziw sprinterskie tempo, w jakim projekt został ukończony. Tym niemniej rzetelność zawodowa każe mi wspomnieć, że pośpiech jest niestety w wielu miejscach aż nadto widoczny, ewidentnie przydałoby się więcej czasu (i kasy) na dodatkowe szlify.
Dla przykładu, pojawia się odświeżony wizerunek Sherlocka (w oryginalnym Przebudzeniu był dojrzałym mężczyzną, w The Awakened to jeszcze młokos stawiający w detektywistycznym fachu pierwsze, choć coraz śmielsze kroki) i jest to model postaci pozytywnie wyróżniający się na tle pozostałych (bo zapożyczony wprost z Chapter One), wykonanych niedbale i znacznie gorzej uszczegółowionych. Kuleją też animacje, a twarze podczas dialogów przypominają woskowe maski (choć akurat ten aspekt był zmorą wszystkich przygodówek ukraińskiego studia). Przez sito przemknęło również kilka fabularnych głupotek, jak chociażby sytuacja na samym początku, gdy uliczny gazeciarz oznajmia, że sprzedał wszystkie egzemplarze pewnego dziennika, po czym zachęca przechodniów, by ów periodyk kupili.
Szukając idealnej formuły
Na przestrzeni niemal dwóch dekad Frogwares nieustannie eksperymentowało i dopracowywało formułę, testując kolejne pomysły i adaptując na potrzeby prowadzonych śledztw nietuzinkowe rozwiązania. Najbardziej wyrazisty w tym względzie był wywoływany do tablicy Chapter One. To swego rodzaju nowe otwarcie dla serii, które z jednej strony wykorzystywało własny dorobek i rozwiązania implementowane w kilku wcześniejszych odsłonach, z drugiej stawiało na sandboksową strukturę świata oraz zaskakująco osobisty wydźwięk scenariusza wielokrotnie nurzającego się w przeszłości bohatera i jego rodzinnych dramatach. Przy okazji z powodzeniem udało się przewietrzyć uniwersum gry, porzucając zatęchłe zaułki wiktoriańskiego Londynu na rzecz malowniczej i wielokulturowej wyspy Cordona.
Ukraińcy bardzo chcieli zasypać kilkunastoletnią przepaść, jaka dzieli Chapter One i Przebudzenie, więc odświeżając to drugie, próbowali upchnąć jak najwięcej rozwiązań kojarzonych z tym pierwszym. Często, mam wrażenie, robiono to na siłę, dociskając kolanem. I tak, oprócz głównej nitki scenariusza gra oferuje zadania poboczne. W otwartym świecie Cordony miało to sens, tu etapy są znacznie skromniejsze i nawet jak trafia się coś na wzór małej piaskownicy, sprowadza się ona do rewiru obejmującego kilka ulic na krzyż.
Większość opcjonalnych śledztw (choć to za mocne słowo w przypadku tych questów) to klasyczne zapchajdziury, które wprowadzają dodatkowy bałagan w teczce z dowodami, a jako że każdy rozdział toczy się w innym miejscu, awansując do kolejnego etapu, tracimy dostęp do nierozwiązanych spraw. Piekło perfekcjonistów.
W ciuchach po starszym bracie
Spadek po Chapter One objął też zakładkę odpowiadającą za zmianę garderoby (oraz samego wizerunku poprzez wybór zarostu czy okularów). To kolejny bezmyślnie skopiowany element. Poprzednio przebieranki dało się uzasadnić, zdarzały się bowiem sytuacje, że informację mogliśmy uzyskać tylko w określonym odzieniu, wzbudzając zaufanie rozmówcy. Tutaj ciuchy nie mają żadnego większego znaczenia poza wymiarem czysto estetycznym. Owszem, jak próbowałem wybiec na deszcz w samej koszuli, gra grzecznie zasugerowała, bym ubrał coś stosowniejszego z uwagi na warunki pogodowe, ale w ogóle nie przekładało się to na rozgrywkę.
W The Awakened znajdziemy również wszystkie znane z poprzedniczki aktywności związane z prowadzeniem śledztw. Podejrzanego delikwenta możemy dokładnie zlustrować, by stworzyć portret psychologiczny, następnie przepytać, a także postawić mu zarzuty, wskazując na odpowiednie dowody w naszych zbiorach. Na miejscu przestępstwa badamy tropy i sprawdzamy poszlaki, niejednokrotnie uciekając się do trybu koncentracji, w którym dojrzymy to, co niedostrzegalne gołym okiem. Istotne jest również rekonstruowanie scen z przeszłości, by na bazie zdobytych informacji odtworzyć właściwą kolejność minionych wydarzeń.
Kluczowe dla śledztwa fakty lądują w „pałacu pamięci” obecnym dotąd nie tylko w Chapter One, ale też w kilku wcześniejszych grach z serii. Pojawiają się tam najważniejsze dla sprawy pytania, na które możemy odpowiedzieć, gromadząc dostateczną liczbę dowodów i wybierając z całego zbioru te właściwe. Niestety system jest uboższy niż poprzednio, gdzie z uwagi na ilość tropów często uzyskiwaliśmy dwie wykluczające się konkluzje, musząc zdecydować się na jedną z nich. W The Awakened po prostu odpowiadamy na bieżące pytanie, wybierając z puli ustalonych informacji, po czym przechodzimy do następnego. Bez dylematów i konsekwencji.
Pomysł dobry, gorzej z realizacją
Powraca również możliwość podpięcia na głównym ekranie materiału dowodowego i zaczepiania przechodniów w wybranej sprawie. Pomysł sam w sobie może i dobry, ale – podobnie jak w Chapter One – dość niefortunnie zrealizowany, bo przypomina szukanie igły w stogu siana. Przy przychylnych wiatrach co najwyżej jeden na dziesięciu zagadniętych będzie miał nam coś ciekawego do powiedzenia. Pozostali rzucą gotowcami („Bardzo chciałbym pomóc, ale nic nie wiem na ten temat”), które już po kilku minutach zaczynają się powtarzać, a co gorsza, trzeba cierpliwie wysłuchać ich do końca, nim zdołamy ruszyć dalej.
Największą wadę stanowi natomiast bajzel w ekwipunku, a konkretnie w teczce z dowodami, co jest kolejnym rozwiązaniem przeszczepionym z ostatniej części. Poszlaki, zdjęcia i zeznania, informacje na temat miejsc, podejrzanych czy zdarzeń – absolutnie wszystko ląduje w jednym miejscu. Na dodatek trafiają tam również fakty dotyczące spraw opcjonalnych (nie ma podziału na zadania główne i poboczne, co zapewne wynika z niewielkiej liczby tych drugich), co jeszcze bardziej zaburza czytelność.
Czasem słońce, czasem deszcz
Przebudzenie okazało się bodaj najbardziej zróżnicowaną odsłoną serii, jeśli idzie o odwiedzane miejscówki. Nie inaczej jest tutaj. Scenariusz dostarcza dobrego pretekstu, by porzucić skąpany w deszczu Londyn i powęszyć nawet na drugiej półkuli. Początkowo śledztwo prowadzi do zamglonych doków (łatwo się w nich zgubić, bo spowija je wieczny mrok), a stamtąd wyruszymy dalej w szeroki świat, by dotrzeć m.in. do rozświetlonego słońcem Nowego Orleanu, który z uwagi na klimat, mieszkańców i architekturę kojarzyć się może z Cordoną (co zresztą nie umknie uwadze samego Sherlocka). W pamięć zapadają również odwiedziny w szpitalu psychiatrycznym ukrytym w górach Szwajcarii. Na sceny rodem z genialnego Sanitarium nie ma co liczyć, ale atmosferę panującą w wilgotnych lochach tego przybytku można kroić nożem.
I oto cały remake. Gra bez porównania skromniejsza od Chapter One, co oczywiście w żadnym stopniu jej nie skreśla. Mam z nią inny problem. To projekt nie do końca przemyślany, stojący jakby w rozkroku między kiedyś a dziś, przez co w wielu momentach przypomina duże DLC do wcześniejszej odsłony.
Last but not least, po macoszemu potraktowano motyw Przedwiecznych, zmarnowano też potencjał tkwiący w pomyśle popadającego w obłęd Sherlocka, a niemalże narkotyczne sekwencje rozgrywane gdzieś poza czasem i przestrzenią prędzej irytują niż angażują. I wreszcie samo śledztwo mimo poważnego wydźwięku wydało mi się dziś jakieś naiwne, a miejscami mocno naciągane. Nie ukrywam, że w 2006 roku robiło lepsze wrażenie, ale od tamtej pory wiele się zmieniło – tak w grach przygodowych, jak i nas samych. No nic, ja bez żalu wduszam „Odinstaluj” i cierpliwie czekam na Chapter Two.
W Sherlock Holmes: The Awakened graliśmy na PlayStation 5.
Ocena
Ocena
Kopiowanie własnych rozwiązań to nie grzech, ale to, co sprawdzało się w przypadku dłuższej kampanii w otwartym świecie, niekoniecznie zdaje egzamin zaadaptowane na potrzeby liniowego scenariusza. Gra niezła, lecz względem Chapter One to duży krok wstecz.
Plusy
- remake w całości stworzony od zera
- powrót do jednej z najbardziej nietypowych spraw Holmesa
- zróżnicowane i klimatyczne miejscówki
- solidny voice acting i niezła muzyka
- szereg rozmaitych aktywności w obrębie prowadzenia śledztw
Minusy
- modele postaci wyraźnie odstają od reszty
- kiepskie animacje i sztuczna mimika
- marnie wykorzystany wątek popadania w obłęd
- nie wszystkie rozwiązania z Chapter One zdają tu egzamin
- koszmarny bałagan w teczce z dowodami
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.