Recenzja The Crew Motorfest. Powiew świeżości wśród samochodówek
Twórcy serii Forza Horizon raczej mogą spać spokojnie, ale muszą liczyć się z tym, że do gry dołączył godny konkurent, który pod pewnymi względami zostawia w tyle ich dzieło. The Crew Motorfest bawi – i to bawi jak cholera!
Kocham samochody. Jeżeli obudzilibyście mnie w środku nocy i zapytali, jakie są rodzaje napędów układu rozrządu, to bez zastanowienia odpowiedziałbym… żebyście dali mi spokój i sprawdzili w Google’u. Kocham samochody, gdy działają i kiedy nie muszę wydawać u mechanika ciężko zarobionych pieniędzy. Ale mimo że moja wiedza techniczna jest raczej nikła, gry wyścigowe to i tak jeden z moich ulubionych gatunków. Dlatego też z niecierpliwością wyczekiwałem premiery The Crew Motorfest, bo potrzebowałem w swoim życiu nieco szalonej, arcade’owej ścigałki, przy której mógłbym posłuchać podcastów i zrelaksować się wieczorami.
Mniejsza mapa, większa frajda
Druga odsłona The Crew zadebiutowała w 2018 roku i została niezbyt dobrze przyjęta przez graczy. Studio Ivory Tower robiło wszystko, aby ratować swoje dzieło, co zaowocowało całkiem długim wsparciem i dodaniem ciekawej zawartości w kolejnych miesiącach. W przypadku Motorfesta nie musimy czekać na popremierowe aktualizacje, ponieważ produkcja już na starcie oferuje dostęp do bogatej i zróżnicowanej treści. Dla niektórych wadą może okazać się zrezygnowanie z dużej mapy Stanów Zjednoczonych z poprzednich części, ale według mnie to był najlepszy ruch ze strony twórców.
Tym razem mamy do czynienia z o wiele mniejszym obszarem, ograniczającym się do hawajskiej wyspy Oahu (oczywiście odpowiednio skalowanej). Dzięki temu developer mógł zadbać o jeszcze wierniejsze odwzorowanie prawdziwych obiektów i lokacji oraz przygotowanie szczegółowszego terenu. Zapomnijcie o nudnych, opustoszałych obszarach USA – teraz czeka na was wizualnie dopieszczony świat, który może nie jest jeszcze tak spektakularny, jak w Forzie Horizon 5, ale potrafi cieszyć oko. Porównanie do tego tytułu to nie przypadek, gdyż eksploracja w The Crew Motorfest wygląda niemalże identycznie, co u konkurencji – nawet niszczenie otoczenia prezentuje się łudząco podobnie, z rozsypującymi się kamiennymi murkami na czele.
Szkoda tylko, że producent nie zdecydował się na porzucenie konsol poprzedniej generacji, bo dzięki temu miałby większe pole do popisu w kwestii oprawy wizualnej, choć i tak jest bardzo dobrze. Momentami czuć, że tytuł bazuje na kilkuletnim – lekko podkręconym – silniku graficznym, ale przynajmniej twórcom udało się uzyskać niezwykle płynną rozgrywkę w trybie „Wydajność” na PlayStation 5. Muszę też podkreślić, że The Crew Motorfest zachwyca fantastycznymi modelami pojazdów, co doceniłem przede wszystkim w trybie fotograficznym. Sporo czasu poświęciłem na cykanie fotek lub podziwianie, z jak dużą pieczołowitością Francuzi oddali nawet najmniejsze detale poszczególnych maszyn. Kompletnie nie rozumiem jednak, czemu z aparatu można korzystać wyłącznie w grze swobodnej, a w rozgrywanych zawodach już nie.
Tak zdobywa się przewagę nad konkurencją
Kampania marketingowa The Crew Motorfest była trochę nietypowa, bardzo mocno próbowano bowiem ukryć dosyć ważny element produkcji, czyli możliwość kontrolowania samolotów oraz motorówek. Co prawda oba środki transportu zostały zepchnięte na dalszy plan i stanowią zaledwie dodatek do większej całości, ale ich obecność sprawiła, że przy tym tytule bawiłem się o wiele lepiej niż przy Forzie Horizon 5. Raczej nie należę do grona miłośników sandboksów, przez co dzieło Playground Games dobijało mnie zbyt długimi dojazdami w celu aktywowania misji, w The Crew Motorfest zaś nie był mi straszny nawet znacznik oddalony o 20 kilometrów. Wystarczyło przemienić brykę w stalowego ptaka i voilà – duże odległości przestały stanowić utrapienie! Produkcja oferuje opcję szybkiej podróży, lecz ta została zablokowana do momentu ukończenia kampanii, co w pewnym sensie jest zrozumiałym, ale nadal dosyć głupim rozwiązaniem.
Głupie natomiast nie są rozgrywki dla pojedynczego gracza – wręcz przeciwnie, to przykład świetnie przemyślanego trybu nieustannie dostarczającego nowych wrażeń. W The Crew Motorfest developer zastosował tzw. system playlist, składający się z kilku obowiązkowych wydarzeń oraz opcjonalnych aktywności pobocznych i wyzwań. Każda kategoria zawodów nie tylko daje dostęp do innych pojazdów, lecz także w mniejszym lub większym stopniu zmienia zasady.
W Off-Roading Addict siadamy za kółkami samochodów terenowych i jeździmy po bardzo trudnym terenie. Motorsports pozwala wziąć udział w wyścigach superszybkich bolidów na zamkniętych torach, gdzie musimy przy okazji kontrolować poziom zużycia opon i planować zjazdy do pit stopów. W Made in Japan driftujemy po oświetlonych neonami ulicach, w Vintage Garage natomiast prowadzimy klasyczne auta z dawnych lat, ustalając trasę na podstawie przygotowanych przez twórców fotografii.
To oczywiście tylko kilka przykładów, ale zapewniam was, że zespół Ivory Tower pamiętał także o wielu innych modyfikacjach gameplayu i zabawach zasadami. Jednocześnie system playlist daje nadzieję na interesujące popremierowe sezony, bo twórcy mogą tak naprawdę wrzucić do swojego dzieła wszystko, co przyjdzie im do głowy. Za sprawą takiej konstrukcji kampanii nawet przez moment nie odczułem znużenia, gdyż nieustannie byłem zaskakiwany nowymi rozwiązaniami. A jeśli potrzebowałem przerwy od jakiegoś rodzaju zawodów, to po prostu przełączałem kategorię i z wyścigów samochodami elektrycznymi przeskakiwałem do motocyklowych.
Nie zapomnijcie wziąć ze sobą portfela
W trybie dla pojedynczego gracza bardzo podobało mi się też to, że praktycznie w każdym wydarzeniu mogłem śmigać wypożyczonymi pojazdami z zaproponowanej listy, bez konieczności ich kupowania (z drobnymi wyjątkami) i regularnego rozwijania posiadanych maszyn. Później da się powrócić do tych samych playlist z własnym już samochodem, ale nie jest to wymagane do ukończenia gry. Domyślam się, że takie podejście nie spodoba się wszystkim, ale ja zamierzam go bronić rękami i nogami. W ten sposób mogłem przetestować wiele maszyn i nie musiałem ciągle patrzeć na tę samą furę.
Czytaj dalej
O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.