Szalik, smok i solidna baśń. Recenzja Scarf
Jeden hub, trzy zróżnicowane tematycznie krainy, kilkadziesiąt zmyślnych zagadek środowiskowych i setki platform. Brzmi jak solidna baza dla indyczego platformera, którego można rozłożyć na czynniki pierwsze w jakieś długie, leniwe popołudnie.
Jednym z filarów gry są sekcje zręcznościowe. Tyle że na pierwszy rzut oka prezentują się bardzo kiepsko. Nasz pocieszny bohater nie chodził na lekcje parkouru, a z ćwiczeń gimnastycznych miał lufę. Nie jest to mistrz sprintu ani skoku wzwyż, a jego ociężałość kojarzy się prędzej z przygodami Kubusia Puchatka niż kolejną odsłoną Mario. Tyle że cała ta niezgrabność okazuje się zamierzona, bo wszystko zmienia się w chwili, gdy spotykamy dziwną istotę przypominającą chińskiego smoka.
W duecie raźniej
To bohater drugiego planu, a zarazem główny powód, by przeczołgać nas przez wszystkie trzy krainy. Nie wgłębiając się w zawiłości banalnej, acz podanej w niestrawny sposób historii – istota ta potrzebuje naszej pomocy, w zamian za to możemy liczyć na jej wsparcie w pokonywaniu kolejnych przeciwności. Przez większą część przygody smok przybiera formę czerwonego, zwiewnego i bardzo długiego szala zawiązanego na szyi bohatera (skojarzenia z Journey jak najbardziej uzasadnione). W zależności od potrzeb potrafi zamienić się w skrzydła pozwalające dostać się wyżej (co jest odpowiednikiem podwójnego skoku) lub lotnię, dzięki której poszybujemy na większym dystansie. W określonych miejscach potrafi także wystrzelić nas niczym z procy na sąsiednią platformę lub pomoże pokonać rozpadlinę, zamieniając się w lianę zawieszoną na specjalnym zaczepie.
Bywają jednak momenty, w których smoczy towarzysz nas opuszcza, opada z sił i trzeba zebrać dla niego garść energetycznego pożywienia, by mógł kontynuować wędrówkę. Wtedy oczywiście tracimy wszystkie specjalne ruchy, bohater ponownie staje się ciężkim klocem i porusza tempem skacowanego ślimaka. Doceniam pomysł zmuszający mnie do rezygnowania ze starych nawyków i podchodzenia do wyzwań w inny sposób, ale moment, gdy wracała pełna motoryka, witałem z ulgą.
Rusz głową
O ile sekcje zręcznościowe w dużej mierze zarezerwowano do liniowych fragmentów gry, zagadki środowiskowe rozlokowano na dużych, otwartych przestrzeniach, można więc zaliczać je w dowolnej kolejności. Jeszcze bardziej cieszy to, że łamigłówki nie okazały się zwykłą zapchajdziurą – są całkiem pomysłowe, co rusz zatrzymują nas w pół kroku i zmuszają do zastanowienia, ale nigdy nie trwa to na tyle długo, by zniechęcić do dalszych prób.
Zagadki na ogół sprowadzają się do odblokowania dalszej drogi bądź zdobycia potrzebnej znajdźki. Czasem przesuwamy kamienne bloki, by stworzyć właściwy wzór, innym razem bawimy się w układanie zębatek, by wprawić w ruch olbrzymią maszynerię. Tu trzeba stworzyć pomost z kwiatów na wodzie, tam ścieżkę zawieszoną w powietrzu. W jednym miejscu przesuwamy wajchy, w innym obciążamy płyty naciskowe, a jeszcze dalej karmimy zające owocami, by odciągnąć ich uwagę.
Od święta trafia się bardziej nietuzinkowa zagwozdka, bo przykładowo ulokowana pod wodą. Niosąc specjalną kulę, tworzymy wokół bohatera bąbel powietrza, który pozwala poruszać się na zalanych terenach, a ogranicza nas w tym przypadku przestrzeń, na której możemy coś zdziałać.
I oto cały Scarf. Choć żadnym elementem dzieło hiszpańskiego Uprising Studios nie wybija się poza rzemieślniczy poziom, w swych pomysłach i rozwiązaniach jest spójne, a baśniowa oprawa i urok wylewające się z ekranu idealnie je ilustrują. Rozgrywka pozbawiona jest walki i generalnie toczy się spokojnym (by nie powiedzieć leniwym) rytmem, mimo to dotarłem do napisów końcowych bez jednego ziewnięcia. A to już coś.
Ocena
Ocena
Scarf próbuje zdobyć naszą uwagę pomysłowymi zagadkami, bajkową oprawą czy zaszytą w tle historią. I oczywiście ma to wszystko, ale gdybym miał go określić dwoma słowami, powiedziałbym, że to platformer „prosty” i „uroczy”.
Plusy
- pomysłowo zaprojektowane i zróżnicowane zagadki
- zakres ruchów ściśle powiązany z naszym towarzyszem
- proste, ale przyjemne sekcje platformowe
- baśniowa oprawa
Minusy
- bełkotliwie i nieatrakcyjnie serwowana fabuła
- gdy tracimy moce, eksploracja jest męcząca i powolna
- mogłaby być dłuższa i nieco bardziej wymagająca
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.