Showgunners. Polski hołd dla XCOM-a i filmów ze Schwarzeneggerem [RECENZJA]
Lubisz gry pokroju XCOM-a? Nostalgicznie wspominasz lata 90.? „Uciekinier” z Arnoldem Schwarzeneggerem to jeden z twoich ulubionych filmów? Jeśli tak, Showgunners to gra stworzona dla ciebie!
Dodajmy, że to dzieło polskiego studia Artificer. A jeśli nazwa ta niewiele wam mówi, służę wyjaśnieniem: pracują w nim ludzie mający na koncie takie gry jak Hard West czy Phantom Doctrine (tudzież uczestniczący w produkcji Call of Juarez, Outriders, Wiedźmina, Dying Lighta, Shadow Warriora 3 i serii Dead Island). Słowem: fachowcy. I to się czuje.
Generalnie całe Showgunners jest hołdem dla czasów, gdy MTV skupiało się na muzyce. Wspomniałem we wstępie o „Uciekinierze”, ale tak naprawdę w trakcie rozgrywki natkniesz się na więcej rozmaitych nawiązań do filmów, książek, gier i muzyki sprzed 30-40 lat. Warto podkreślić, że wprowadzono je nienachalnie, bez walenia po oczach, wskazywania palcem i mówienia: „Ej, ale zobacz, zobacz – tutaj przecież robimy aluzję do…”. I takie podejście mi się podoba, bo daje satysfakcję, gdy samemu się coś wychwyci. (Kto wie bez guglania, skąd pochodzi fraza „Domo arigato, Mr. Roboto”, a?).
Igrzyska śmierci
Akcja tej dystopijnej opowieści toczy się we względnie niedalekiej przyszłości. Świat pogrążony jest w kryzysie, a władza zgodnie z zasadą „chleba za bardzo nie ma, więc damy wam igrzyska” serwuje społeczeństwu brutalne reality show o nazwie Homicidal All-Stars. To tak naprawdę rodzaj walk gladiatorów, przy czym zawodnicy mierzą się na arenach z rozmaitymi mętami, wspartymi minibossami wyglądającymi jak cyberpunkowe wariacje na temat dzieł Gigera.
Gracz wciela się w najemniczkę Scarlett Martillo, która wszelako wzięła udział w tym show nie dla sławy czy pieniędzy. O tym, jakie są jej prawdziwe motywy(*), dowiecie się, zaliczając kolejne etapy miejskiej dżungli, co powinno wam zająć ponad 20 godzin – acz to, jak bardzo „ponad”, zależy od stopnia trudności i tego, jak mocno przyłożycie się do eksploracji plansz.
(*) Acz nie oczekujcie czegoś nadzwyczajnego, fabuła jest dość banalna – chodzi o zemstę.
Nie tylko walka
W Showgunners eksploracja jest integralną i równie ważną, jak walki, częścią rozgrywki. Przemierzając planszę, co robimy w czasie rzeczywistym, możemy znaleźć masę przydatnych rzeczy, zrobić zakupy, podleczyć zdrowie, nabić sobie doświadczenie (o czym zaraz), a także… rozdawać autografy fanom. To ma znaczenie, gdyż w zamian otrzymujemy punkty sławy, co przekłada się na możliwość zawierania kontraktów ze sponsorami, a to z kolei daje dostęp do nietypowej broni czy rozmaitych bonusów. Co więcej, z fanami możemy integrować się w czterech rozmaitych „stylach” (żartowniś, swój chłop, zarozumialec i dupek) – niektórzy sponsorzy nawiążą z wami współpracę tylko wtedy, gdy będziecie mieli odpowiednio duży skill w danym podejściu.
zdjęć
Ale eksploracja tych plansz to nie tylko przyjemności. Po pierwsze lokacje najeżone są rozmaitymi pułapkami – wprawdzie zwykle można je ominąć lub rozbroić, lecz to nie takie łatwe. Po drugie nie myślcie sobie, że tak po prostu będziecie wędrować, podziwiając industrialne otoczenie. Niekiedy, aby odblokować przejście, trzeba znaleźć kartę dostępu, a częściej wykombinować, w jaki sposób pokonać to, co stoi nam na drodze (a czasem zrobić i jedno, i drugie). Tu Showgunners zmienia się w klasyczną grę logiczną. Zagadki niby nie są skomplikowane, ale nieraz można się zaciąć, zanim wpadnie się na w gruncie rzeczy banalne rozwiązanie. Szczególnie na dalszych etapach, gdy poruszamy się w towarzystwie i musimy przełączać się z jednej postaci na drugą, by wykonać szereg działań. Do tego jeszcze od czasu do czasu wpadamy w zasadzki niemilców…
Walka
Wędrując po planszy, mamy możliwość zaglądania na opcjonalne areny bitewne, gdzie możemy sobie ponabijać punkty doświadczenia, zarobić kasę i zdobyć rozmaite itemki. Są też areny, które musimy zaliczyć, by posunąć dalej fabułę. Przed wejściem na jakąkolwiek z nich z grubsza wiemy, z kim będziemy się mierzyć, więc warto dobrać broń, ekwipunek i ekipę (jeśli takową mamy) do konkretnego przeciwnika, np. bierzemy hackera, jeśli czeka nas starcie z robotami.
zdjęć
Sama walka bardzo przypomina to, co znacie z tych współczesnych XCOM-ów. Rozgrywa się w turach, w każdej mamy dwa punkty akcji, które możemy przeznaczyć na ruch, przeładowanie broni, wartę lub ostrzał. (Uwaga, strzał zawsze kończy turę danej postaci!). System osłon, procentowa szansa na trafienie zależna od odległości i stopnia odsłonięcia przeciwnika, flankowanie… Prawda, że brzmi znajomo? Tyle że tutaj ważnym elementem rozgrywki jest też walka wręcz.
Niespodzianka!
I jest jeszcze coś, co dodaje walce dodatkowego smaczku – szef tego show, gość będący skrzyżowaniem Elona Muska, Ruperta Murdocha i CEO korporacji z filmu „RoboCop”. Siedzi w swym gabinecie przed ekranami monitorów i jeśli uważa, że idzie wam za łatwo (czyli widzowie się nie emocjonują), zmienia nagle reguły gry. A to macie określoną liczbę tur do końca walki, a to na arenę spadają eksplodujące beczki, gaśnie światło czy na podłodze tworzą się kałuże kwasu…
W efekcie walka nie jest zbyt łatwa, szczególnie na dalszych etapach – bo wrogowie (acz nie za mądrzy…) praktycznie zawsze mają sporą przewagę liczebną – ale za to uczciwa i emocjonująca. A że to przecież show (cały czas w trakcie starcia słyszymy głos komentatora!), to gra ocenia styl, w jakim walczycie, nagradzając was za efektowne (albo i nie) akcje odpowiednią liczbą XP, punktów sławy, kasą oraz dodatkowymi znajdźkami.
Przed wyruszeniem w drogę…
…należy zebrać drużynę. Ale nie tutaj. Tu ekipa sama się zbiera, w trakcie rozgrywki. Po prostu spotykamy kolejnych ludzi (i nie tylko ludzi), którzy się do nas przyłączają, na co wpływu nie mamy. Maksymalnie może nam towarzyszyć pięciu przybocznych, przy czym przez większość gry plansze eksploruje się samotnie lub we dwójkę, a walczy się w grupie trzyosobowej. Dopiero pod sam koniec da się użyć czwartej postaci, a w finałowym levelu – wszystkich „posiadanych”.
Gra jest wymagająca, wciągająca i uczciwa.
Każdy z tych bohaterów ma oczywiście swe rozmaite specyficzne zdolności, które odblokowujemy i rozwijamy, zdobywając punkty umiejętności (np. haker może zyskać możliwość „podmiany wizerunku” ze wskazanym wrogiem, co sprawi, że inni niemilcy otworzą ogień do tego drugiego, z kolei nasza postać może nie wywoływać reakcji przeciwników w trybie „warty” itd.). Nie da się tych postaci w żaden sposób modyfikować, a ich wyposażenie jest raczej ubogie: jeden rodzaj broni (jak masz rewolwery, to na nic innego ich nie zmienisz), jedno pole na implanty, jedna-trzy kieszenie na dodatkowe wyposażenie… i to wszystko.
Ponarzekam tu trochę na broń. Owszem, jest jej sporo do zdobycia, ale de facto oręż różni się tylko wyglądem. To znaczy, jasne, spluwy mają odmienną siłę rażenia, zasięg i pojemność magazynka, lecz tego się jakoś nie czuje w grze, bo te zmiany są raczej kosmetyczne. Tym samym zdobywanie kolejnych giwer nie daje specjalnej satysfakcji. Brakowało mi tu tego poczucia mocy, jakie towarzyszyło w XCOM-ie, gdy zmieniałem broń palną na energetyczną… W sumie doświadczyłem tego w Showgunners tylko raz, kiedy w połowie gry Scarlett zdobyła względnie słaby karabin szturmowy, ale o zasięgu snajperki.
Show must go on!
Podoba mi się za to, że w menu możemy sobie ustalić masę rzeczy, w tym poziom brutalności i częstotliwość odzywek komentatora. Do muzyki zastrzeżeń nie mam, dobrze wpasowuje się w cyberpunkowy, dystopijny klimat (jeden z jej twórców to Marcin Przybyłowicz). Grafika – ujdzie, ale mimo że to UE4 i ustawiłem wszystko na „ultra”, miejscami wygląda dość plastikowo i drętwo, a animacje ruchu są jakieś sztywne. Trafiają się też glicze. Gra obsługuje ultrapanoramy, choć cutscenki wyświetlają się tylko w 16:9 (dodam, że dużo lepiej wyglądają na ekranie niż na screenach). Oprawa graficzna zasadniczo duszy nie urywa, lecz też nie jest męką dla oczu. (Najbardziej spodobały mi się komiksowe wstawki we wspomnieniach Scarlett, fajna kreska).
Doceniam również specyficzne poczucie humoru twórców (choćby opisy minibossów). Bardzo ładnie brzmią głosy angielskich aktorów. Aż sobie sprawdziłem, czy w Scarlett nie wciela się Jennifer Hale, czyli komandor Shepard z Mass Effecta – ale nie, to nie ona. Lecz brzmi zdumiewająco podobnie! Mamy też wersję polską (napisy), a do jakości polonizacji nie zgłaszam żadnych uwag. Uprzedzę jednak, że miejscami jest dość… soczysta. Szkoda tylko, że nie można przewijać dość drętwych dialogów.
Gdybym musiał się do czegoś przyczepić, to do braku zarówno minimapy, jak i możliwości swobodnego operowania kamerą w trakcie walki. Teraz mamy tylko widok „z góry” plus niewielki (un)zoom i obroty mapy w poziomie, co czasem utrudnia orientację na bardziej rozbudowanych planszach. Zdecydowanie nie przypasowała mi natomiast koncepcja Strefy Relaksu, gdzie odpoczywamy po walce. Jest to coś w rodzaju hotelu – pustawo tam i nudno, bo pulę dostępnych interakcji i aktywności wyczerpujemy już zasadniczo po pierwszym etapie… Tak naprawdę udajemy się do tego miejsca tylko po to, by zobaczyć retrospekcje Scarlett. (Bo sklepy z ekwipunkiem i regenerację zdrowia mamy też na planszach).
Na dłuższą metę rozgrywka może być troszkę nużąca, choć weźcie poprawkę na to, że całą grę – w moim wypadku jakieś 22 godziny – zaliczyłem w dwa dni, więc mogłem mieć już lekki przesyt pod koniec. Ale patrząc na Showgunners jako całość, stwierdzam, że wykonano solidną robotę i stworzono fajną grę.
W Showgunners graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Showgunners daje całkiem niezłe show, nawet pomimo kilku niedoróbek, pewnej powtarzalności rozgrywki, a także nieco wydłużonego i jakby ciut przegiętego finału. Nie jest to nic odkrywczego, ot solidna, satysfakcjonująca gra ciekawie łącząca turową walkę z eksploracją w czasie rzeczywistym i nieskomplikowanymi, ale zmuszającymi do myślenia zagadkami logicznymi. Uważam, że warto dać jej szansę.
Plusy
- dobra gra, która wciąga
- uczciwa walka
- nienachalna nostalgia za latami 80. i 90.
- poczucie humoru autorów
- voice acting i polonizacja
Minusy
- brak minimapy i pełnej kontroli nad kamerą
- nieco sztywne animacje
- brak personalizacji postaci
- kolejne giwery nie dają większej satysfakcji
- fabuła dość sztampowa, a dialogi drętwe
- koncepcja Strefy Relaksu
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.