Sunday Gold – recenzja. Mission Possible
Bijmy korpo w stylu lat 70.!
Niby przyszłość, ale wyraźnie czuć lata 70. Niby kryminaliści, ale za to jakże uroczy. Sunday Gold ma świetną stylówę i komiksowe klimaty, co umiejętnie pokazywały zwiastuny. Myślę sobie: „Takie »Sin City« w kolorze, chociaż miejscami kreska przypomina Disco Elysium. Czy to możliwe, by było aż tak dobrze?”.
I początkowo spotkanie z Sunday Goldem tylko potwierdza moje przeczucia. To jednocześnie przygodówka point’n’click i erpeg z zaskakująco rozbudowaną walką turową oraz ciekawymi minigrami (włamywanie się, siłowanie i łamanie szyfrów – tutaj każde pomieszczenie to taki mały escape room). Pierwsza rozgrywka trwa do późnej nocy, a ja stwierdzam, że chyba mam swoją ulubioną grę na jesień.
A potem wszystko się jakoś smutno rozmywa i finalnie wlepiam temu cudu ocenę 7/10, a to, jak wiadomo, jest najgorszym, co może spotkać grę wideo. Bardziej wolimy intrygującego gniota niż pospolitego średniaka. Co więc poszło nie tak?
Frank dużo mówi
Ale nie uprzedzajmy faktów, bo Sunday Gold przez długi czas daje dokładnie to, czego od niego oczekujemy, a nawet więcej. W dystopijnym Londynie żyje zbyt wielu zepsutych i pewnych siebie bogaczy, by nie chcieć kibicować sprytnym kryminalistom. Lubię Franka i jego ekipę włamywaczy od pierwszej sceny w grze, w której mężczyzna zostaje wykopany z baru i kombinuje, jak wrócić do środka od strony zaplecza. Bohaterowie nie przebierają w słowach, mówią soczystą angielszczyzną ze wspaniałym akcentem (zwłaszcza połykająca zgłoski Sally), są barwni i odznaczają się własnym stylem.
Frank jest niekwestionowanym szefem, charyzmatycznym, ale prostolinijnym gościem z nieodłącznym cygarem w kąciku ust. Sally to same mięśnie w eleganckiej obudowie, kobieta czołg, małomówna, jednak trafnie oceniająca sytuację. Gavin, ostatni członek ekipy, pojawia się w zasadzie przypadkiem jako zleceniodawca i spec od komputerów, który z pozoru w ogóle nie przystaje do brutalnego świata włamywaczy. Jest nerwowy, szybko traci pewność siebie i łatwo wpada w panikę.
Na jego przykładzie uczymy się, że kondycja psychiczna w Sunday Goldzie jest równie ważna, co liczba punktów życia. Nie dochodzi tu wprawdzie do takich koszmarów jak w Darkest Dungeonie, gdzie utrata poczytalności potrafiła położyć całą misję. Spanikowany bohater ma jednak mniej czasu na podjęcie decyzji (w walce pojawia się stosowny licznik), a minigry związane z umiejętnościami postaci są trudniejsze do wykonania. To lekcja, że poza lekami przeciwbólowymi dobrze mieć w ekwipunku coś na uspokojenie.
Sally lubi się bić
Przy prostej grafice praktycznie pozbawionej animacji – postacie po prostu teleportują się do miejsca, które nas interesuje – udało się zaprojektować zaskakująco dynamiczną walkę. Główna tego zasługa to szybkie komiksowe wstawki pokazujące efekty ciosów i umiejętności specjalnych. Nie bez wpływu jest też świetna muzyka w klimacie lat 70., która odpowiada za połowę atmosfery gry.
Bohaterowie specjalizują się w walce bronią białą lub palną, a przewagę w potyczkach daje im nie tylko odpowiedni sprzęt, ale też dobrze wydane punkty umiejętności. Niestety w połowie trzeciego i zarazem ostatniego rozdziału zderzyłam się z limitem ustawionym na 10. poziom. Wizyta w hubie pozwala wprawdzie na przerzucanie punktów umiejętności między poszczególnymi kategoriami, lecz możliwości zabawy z profilem bohatera jest niewiele. Daleko czterostopniowym drzewkom rozwoju do karty postaci z takiego Disco Elysium.
Po jakimś czasie zaczyna też doskwierać skromna liczba modeli przeciwników. Ekipa Franka kopie tyłki ciągle tym samym trzem ochroniarzom, trzem rodzajom żołnierzy z jednostki specjalnej lub trzem typom cyborgów i dwóm działkom. Do tego dochodzi kilku bossów. Jak na grę, w której Steam przewiduje osiągnięcie „pokonaj 100 wrogów”, kilkanaście nieróżniących się nawet kolorem celów to liczba boleśnie mała.
Gavin wpada w panikę
Historia zaczyna się od włamania zleconego przez Gavina, a prowadzi do najgorszych tajemnic wielkiej korporacji, która rządzi całym Londynem, a może nawet i krajem. Jednak im bliżej końca, tym wyraźniej czuć, że scenarzyści utracili po drodze ducha. Z powolnego zagłębiania się w trzewia firmy Sunday Gold zmierzamy w stronę typowej sensacyjnej sztampy. Początkowe dialogi miały w sobie więcej życia. Ciekawie zapowiadał się zwłaszcza Gavin, który pod płaszczykiem nerda zdawał się ukrywać jakiś niepokojący sekret, a rzucane przez niego w trakcie walki okrzyki sugerowały wręcz niepokojącą krwiożerczość.
W ostatnim rozdziale bohaterowie tylko przerzucają się niewiele znaczącymi uwagami na temat tego, co się dzieje, brakuje tu głębszej refleksji. Sama akcja sprowadza się do ścigania adwersarza po wielkiej posiadłości, a zakończenia można domyślić się już w połowie zabawy. Wiele rozpoczętych wątków w ogóle nie znalazło domknięcia, zupełnie jakby ich obecność służyła tylko przedłużeniu myszkowania po szafkach i szukania skarbów. A przecież całość nie trwa jakoś spektakularnie długo, to raptem kilkanaście godzin!
I, zaznaczam, nie sugeruję się porównaniami do Disco Elysium, tylko początkowym wrażeniem, które spowodowało, że po pierwszym odpaleniu gry siedziałam przy ekranie do późnej nocy. Zresztą biorąc pod uwagę słabo rozwiniętą fabułę i nijakie interakcje między postaciami, powoływanie się na dzieło ZA/UM tylko Sunday Goldowi szkodzi.
Bo w gruncie rzeczy to sprawnie skrojona gra turowa, w której każdy element znalazł się na swoim miejscu i dostał równą porcję uwagi. Wciągające zagadki zgrabnie balansują między szukaniem właściwych przedmiotów a logicznymi łamigłówkami. Lokacje są szczegółowe i zapadające w pamięć. Minigry to przyjemna odskocznia – polubiłam zwłaszcza oryginalne podejście do otwierania zamków. Postacie wydają się dobrze napisane, a walka okazuje się na tyle skomplikowana, by nie lekceważyć żadnego przeciwnika.
Ktoś miał dobry pomysł, ale wygląda na to, że nie wyrobił się z czasem albo wysypał budżetowo. Studio było niewiele lepiej przygotowane do sfinalizowania projektu niż ekipa Franka, która wychodzi z każdego starcia ledwo żywa.
W Sunday Gold graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Sunday Gold odznacza się wszystkimi elementami potrzebnymi do stworzenia ciekawego, ale prostego erpega. Zawiera fajne zagadki i postacie, które mają sporo do powiedzenia. Niestety ani nie daje tym ostatnim głosu, ani nie rozwija większości interesujących wątków. Limit doświadczenia zabija przyjemność z walki, a powtarzalność przeciwników odbiera jej część uroku. Wielka szkoda, bo to mogła być prawdziwa perełka.
Plusy
- vibe lat 70.
- świetne pierwsze dwa rozdziały
- ciekawe zagadki w stylu escape roomów
- przyjemna walka
- interesujący styl graficzny
Minusy
- powtarzalni przeciwnicy
- ostatni rozdział pisany na siłę
- postacie za szybko osiągają limit doświadczenia
Czytaj dalej
Operuję padem jak nunchako, chociaż wolę chińskie sztuki walki. Nie ma gatunku gier, którego bym nie lubiła – są tylko takie, które szybciej mnie nudzą. Cenię dobrą opowieść, chociaż czasami wystarczy mi piękne uniwersum albo jak postać się przekonująco drapie. Pisałam wcześniej w Ja, Rock! i Polygamii, a gram od zeszłego wieku, co brzmi, przyznacie, poważnie.