Recenzja Model Builder. Symulator, który się klei

(*) Być może starsi czytelnicy pamiętają jeszcze bardzo charakterystyczną woń tych sklepów – mieszankę zapachów wydzielanych przez rozgrzany plastik, rozmaite kleje i rozpuszczalniki, drewno, sklejkę, nieco stęchlizny… Była to woń dziwna, ale w sumie przyjemna, choć po dłuższym pobycie w środku przyprawiała mnie o lekki ból głowy. Nic już tak nie pachnie…

Cóż, Bozia dała mi dłonie godne raczej drwala niż neurochirurga, więc z precyzją działań było… różnie. Elementy modeli wycięte kuchennym nożem z charakterystycznych plastikowych ramek nagminnie mi ginęły. Albo przyklejały się niekoniecznie tak, jak powinny, lub nie tam, gdzie trzeba, do tego mocno upaprane klejem polistyrenowym. Ten ostatni, charakterystycznie ostro pachnący, dołączany w przezroczystych plastikowych pojemniczkach z pędzelkiem do jego nakładania, często brudził i sklejał mi opuszki palców. A gdy popatrzyłem, jak mój model wygląda po złożeniu, malować go czy naklejać znalezionych w pudełku kalkomanii zwykle zupełnie mi się już nie chciało… No porażka, krótko mówiąc.
Na szczęście po to mamy komputery, żeby robić to, czego normalnie nie możemy albo nie potrafimy. Z szacunku dla swoich dawnych pasji postanowiłem więc zmierzyć się z polską grą polegającą właśnie na sklejaniu i ozdabianiu rozmaitych plastikowych modeli. A czegóż tam nie ma do wyboru… Samoloty, samochody, statki – od pancerników, poprzez u-booty, wielkie pasażerskie liniowce, XVI-wieczne żaglowce, rakiety kosmiczne, mechy, po postacie z gier fantasy (fani Warhammera się ucieszą), czołgi (włącznie z Tygrysem Królewskim), jeepy, lokomotywy… Ba, jest nawet bardzo skomplikowana figurka chińskiego smoka. W sumie jakieś 25 modeli. Doceniam, ile pracy należało włożyć w ich stworzenie. Tryby kampanii i sandboksa zapewniają co najmniej 20-30 godzin dość żmudnej, co tu kryć, ale też zadziwiająco relaksującej zabawy. Ostrzegam: Model Builder to cholerny złodziej czasu!

Warsztat dziadka
W trybie kariery dziedziczymy po zmarłym dziadku jego warsztat i staramy się przywrócić mu dawną świetność. W praktyce oznacza to budowanie modeli na zlecenie, by w ten sposób zdobywać doświadczenie i kasę. Kolejne poziomy rozwoju (a jest ich siedem) pozwalają odblokowywać w wirtualnym sklepie internetowym narzędzia i materiały (czyli farby modelarskie) oraz kupować nowe cuda do składania. Pierwsze zadanie jest jednocześnie tutorialem i polega na wykonaniu bardzo prostego myśliwca Supermarine Spitfire – nie trzeba go nawet malować. Ale już kolejne zlecenia stawiają przed nami dużo większe wyzwania, wymagające czasem kilkudziesięciu następujących po sobie czynności. (Bez obaw, mamy instrukcje). Niektóre z tych sekwencji są bardzo pracochłonne, więc zaliczenie zadania może czasem zająć z godzinę, jeśli nie więcej. Jakość naszej pracy jest za każdym razem weryfikowana przez grę – osobno składanie, osobno malowanie, choć do tego, w jaki sposób jest to oceniane, mam pewne uwagi, do których wrócę później.

Warsztat nie jest duży. To tylko stół montażowy, laptop, dzięki któremu komunikujemy się ze światem, kącik fotograficzny z niezbyt rozbudowanymi funkcjami oraz parę półek, na których możemy ustawić nasze dzieła. Tryb kariery jest przyjemny, ale nieporywający, sama fabuła zdaje się mocno pretekstowa, a akcja rozwija się pooowooooli i nie liczcie na zaskakujące zwroty w bardzo liniowej fabule. Na szczęście można zrobić sejwa w dowolnym momencie, więc dla tych, co lubią sobie grać po kwadrans czy dwa dziennie, też ma to sens. „Piaskownica” pozwala zaś po prostu posklejać sobie, co chcemy, choć może to być na początku dość frustrujące.
Trudne i żmudne
Trzeba bowiem przywyknąć do sterowania, które wprawdzie wydaje się bardzo proste, ale w praktyce może sprawić żółtodziobom sporo problemów. Używamy myszki i sporej liczby skrótów klawiszowych – gra nie obsługuje padów. Tutorial uczy nas tylko podstaw, a i tu bywają problemy, np. z obrotem modeli i wzajemnym dopasowaniem części. Niby widzimy podświetlenia, które powinny to ułatwiać, niby pod ręką mamy cały czas instrukcję pokazującą krok po kroku, co należy zrobić… ale i tak nie jeden raz będziecie sfrustrowani, gdy jakiś element nie zechce wskoczyć na swoje miejsce, choć teoretycznie powinien.

Podpowiem, że najłatwiej jest ustawiać te elementy dokładnie w takim położeniu, w jakim są w instrukcji… i próbować do skutku. Akurat w tym przypadku gra nie wybacza bowiem najmniejszych błędów. Robienie po swojemu czy z przekonaniem, że „tak też będzie dobrze”, niespecjalnie się sprawdza. Gdy przyzwyczaimy się dokładnie do tego, czego gra od nas wymaga, jest już dużo łatwiej. Szkoda, że w menu nie ma jakiejś opcji automatyzacji procesu. Wiem, że dla hardkorów modelarstwa takie dopasowywanie do siebie tych wszystkich drobnych detali to właśnie cała radość, ale Model Builder nie jest przecież skierowany tylko do nich.

Jak już wspomniałem, składanie modeli jest tu dość pracochłonne i wymaga od gracza sporo „rzeźbienia” – od wycięcia poszczególnych elementów z plastikowych matryc specjalnym nożykiem, przez ich malowanie i cyzelowanie szczegółów za pomocą rozmaitych narzędzi, po złożenie wszystkiego w całość. Miejscami dziwnie przypominało mi to edytowanie grafiki za pomocą Photoshopa, gdzie „aerograf” to odpowiednik pędzla o regulowanym poziomie i obszarze krycia, „suchy pędzel”, służący do uwydatniania szczegółów, to po prostu narzędzie do wyostrzania itp. Jako że mam pewną wprawę w edycji zdjęć, korzystanie z tych narzędzi nie sprawiało mi większych problemów. Nie wiem jednak, jak poradzą sobie ci, którzy nie mieli do czynienia z grafiką komputerową. Tym bardziej że nie ma tu opcji „cofnij” – cokolwiek zrobimy, tak już zostanie, bo korekta jest zwykle możliwa tylko poprzez powtórzenie jednego z wcześniejszych kroków, co wiąże się z anulowaniem wszystkiego, co po nim zrobiliśmy.
A tu się coś nie trzyma…
To może frustrować, szczególnie gdy gra czasem sobie pogliczuje. Ja miałem na przykład spore problemy z nakładaniem kalkomanii, które czasem nie zachowywały skali – zamiast umieścić malutki symbol na przedniej płycie pancerza, oklejałem pół czołgu. A że wcześniej spędziłem z dwadzieścia minut na mazianiu pędzelkiem kamuflażu, to chcąc ukryć tę meganalepę, musiałbym pomalować od nowa cały model. Opadły mi ręce.
{„alt” => „”, „caption” => „”, „imageUrls” => [„/wp-content/uploads/2022/02/21/b1ffcb38-b6bd-4059-9927-d02cba2d33d6.png”, „/wp-content/uploads/2022/02/21/11f3bd09-8a01-4f63-a9ae-8826279bb5c3.png”], „isStretched” => false}
Zirytowany doszedłem do wniosku, że „chrzanić to, najwyżej nic na tym nie zarobię”, i tak sfuszerowane dzieło przekazałem zleceniodawcy. I wiecie co? Dostałem ocenę 5/5 za złożenie i 4,25/5 za malowanie… Lekko zdziwiony postanowiłem poeksperymentować i kolejny model (łódź podwodną) pomalowałem tak niechlujnie, jak tylko byłem w stanie. Tym razem otrzymałem notę 4,75/5!
Gdy jednak posłałem na konkurs model czołgu, nad którym spędziłem półtorej godziny, cyzelując dosłownie każdy nit i spaw pancerza, toczka w toczkę odtwarzając oryginalny kamuflaż, nanosząc rozmaite zabrudzenia, otarcia, ślady po pociskach na pancerzu itp., zająłem drugie miejsce. Słowem – algorytm oceniania efektów naszej pracy działa w Model Builderze co najmniej specyficznie.

Są też pewne niekonsekwencje w rozgrywce – z jednej strony trzeba czasem „pędzlować” dosłownie pojedyncze nity modelu czy ogniwa gąsienicy, ale zaraz potem możemy automatycznie pomalować wszystkie takie same detale (np. szpony smoka), klikając w jeden z nich. Czepię się jeszcze instrukcji. Ogólnie niby jest w porządku, do tego każda strona ma pasek postępu. Szkoda jednak, że nie da się skoczyć do dowolnego miejsca broszurki. Gdy liczy sobie ona np. 70 stron (a bywają modele wymagające mnóstwa kroków, bywają…), a gracz chce np. zobaczyć umieszczony na samym końcu finalny wygląd pojazdu, po czym wrócić do konkretnej strony, aby skorygować kolorystykę jakiegoś detalu, to wymaga to długiego przeklikiwania w tę i we w tę. Mała rzecz, a mocno wkurza.
Na grafikę nie będę narzekał, choć mógłbym, bo duszy nie urywa. Warsztat wygląda dość biednie, ale sklejane modele dają radę, a to one są tu przecież najważniejsze. Co do muzyki, to wprawdzie jest przyjemna, miejscami nieco jazzująca, ale szkoda, że utworów jest tak niewiele. Warto wspomnieć, że gra ma dość spore wymagania i do tego problemy z optymalizacją, więc czasem zdarzają się jej rozmaite „chrupnięcia”.

Relaks!
Przy wszystkich swoich dostrzegalnych niedoskonałościach Model Builder w dziwny sposób potrafi wciągnąć i zrelaksować. Jego nieśpieszne tempo po prostu zmusza grającego, aby się wyczilował. A samo montowanie kolejnych modeli ma w sobie jakiś wręcz perwersyjny urok; coś jak rozgniatanie pęcherzyków folii bąbelkowej. Jak już się zacznie, to trudno przestać. Po pierwszych irytacjach, gdy opanuje się klawiszologię, gra daje sporo satysfakcji. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko tego ostrego zapachu kleju modelarskiego…
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
5 odpowiedzi do “Recenzja Model Builder. Symulator, który się klei”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
25 modeli i 25-30 godzin gry? To raczej uproszczony emulator. Wiem że nad najprostszymi modelami (skala 1/72, kilkanaście części) spędzało się po kilka godzin (około godziny wycinania i klejenia, dwie-trzy malowanie według wzorca i kilkanaście minut kalkomanie), ale już taki 7-TP w skali 1/48 zajął mi ładnych naście godzin, a i tak skończył w stanie surowym (sklejony, ale nie pomalowany).
PS- trzeba było odkręcić tubkę Kr…lki albo innego S…glue w trakcie testów.
PS2- Składnica Harcerska cały czas istnieje, ul. Targowa 12 w Warszawie (https://skladnicaharcerska.pl/). Nie jest to taki sam sklep, jak kiedyś na Marszałkowskiej przy Forum, ale trzymają klimat.
Gdyby była możliwość robienia dioram bralbym od razu. Zrobić jakiś opuszczony czołg zakopany w błocie itp.
airfix dogfighter to to nie jest, ale na jakiś wolniejszy dzień może się nada 😉
Symulator grania w gry pecetowe, to byłoby coś. Siadałbym przed wirtualnym pecetem, odpalałbym jakąś wirtualną gierkę, i już nie musiałbym grać w gry, mógłbym to sobie zasymulować, żeby życie było łatwiejsze i żeby zajmowało to mniej czasu 😀
fajnie też bym zechciał zagrać. 🙂