Terminator 2D: No Fate to wielki list miłosny do „Terminatora 2: Dnia sądu”, co nie dla wszystkich graczy będzie dobrą wiadomością [RECENZJA]

Terminator 2D: No Fate to wielki list miłosny do „Terminatora 2: Dnia sądu”, co nie dla wszystkich graczy będzie dobrą wiadomością [RECENZJA]
Avatar photo
Krzysztof "Otton" Kempski
Jak sensownie zegranizować w 2025 roku film, który powstał prawie 35 lat temu? Najlepiej tak, by wyglądał na bardzo starą produkcję. No Fate jest jednak nieco lepsze w udawaniu niż byciu faktycznie oldskulową.

Opowieść zaserwowana w tym platformowym shooterze przez Brytyjczyków z Bitmap Bureau dość luźno bazuje na kinowym hicie z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Jeżeli widzieliście „Dzień Sądu”, to przedstawione tu losy rodziny Connorów oraz dwóch maszyn (odpowiednio T-800 i T-1000) wydadzą się wam dość znajome. Ba, adaptacja po zaliczeniu głównej kampanii pozwala też zobaczyć dwie alternatywne ścieżki, za sprawą pojawiających się w dwóch miejscach, prostych wyborów fabularnych.

O połowę krócej niż film

Historię opowiedziano przy tym na tyle skrótowo, że bez znajomości filmowego oryginału nijak się w niej nie połapiecie, tylko odbierzecie jako zlepek przypadkowych sekwencji. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro przejście No Fate trwa około godzinki i to z przerwą na zdjęcie z gazu gotującego się makaronu. To o ponad połowę krócej niż zajmuje obejrzenie obrazu z 1991 roku. Narrację ograniczono do kilku tematycznych plansz z krótkimi opisami, wyświetlanymi przed każdą misją. Zaraz po nich ruszamy na plac boju, wcielając się głównie w Sarę i dorosłą wersję Johna. 

Terminator 2D: No Fate

Skromna objętość kampanii to największa kontrowersja, nawet jeżeli możemy śmiało pomnożyć ją razy trzy, jeżeli chcemy zobaczyć obie alternatywne ścieżki. Wbrew pozorom nie różnią się one tak bardzo, dokładają w zasadzie pojedyncze sekwencje i nowe cutscenki. Bardziej zapaleni fani na spokojnie znajdą tu jednak zabawę na przynajmniej kilka wieczorów, zwłaszcza jeżeli zależy im na wymasterowaniu poziomów trudności. O ile dwa pierwsze są jeszcze dość proste, tak te wyższe (łącznie cztery) wymagają już pamiętania na wyrywki, kiedy podskoczyć i w jakim momencie kto na nas wyskoczy. 

Stopniowe dokręcanie śruby

Najłatwiejszy wariant (nazwany „Easy Money”) jest przydatny o tyle, że pozwala bez stresu zapoznać się z kolejnymi sekwencjami. To ważne o tyle, że poza wybijaniem kolejnych grupek oponentów, zwłaszcza w drugiej połowie kampanii, mamy tu dość sporo nieszablonowych sekwencji – unikanie przeszkód za kierownicą, misję skradankową czy dość wkurzające zlecenie eskorty młodego Johna. Ułamek sekundy spóźnienia kończy się jego ukatrupieniem przez dużo szybszą od nas maszynę. Gdy suwak podniesiemy przynajmniej do poziomu „No Problemo” (drugi stopień z czterech), liczba kontynuacji po zgonach jest już natomiast ograniczona do trzech, a na przedostatnim(*) zaczynamy tylko z jednym żetonem. Kolejne możemy jednak zebrać podczas zabawy. I wiecie co? Na żadnym bossie nie natraciłem tyle żyć, co podczas mocno oskryptowanej sekwencji ucieczki przed T-1000.

Terminator 2D: No Fate

Ogólnie zaliczenie przygody nawet powyżej łatwego to wyzwanie w zasięgu wszystkich jednostek skłonnych do zachowania odrobiny samodyscypliny. Jeżeli tylko uda się wam dotrzeć bez zgonu do absolutnie najcięższej misji z podkładaniem bomb na komisariacie (ach ci doprowadzający do szału jegomoście z tarczami), dalej będzie już z górki. Jeszcze ewentualnie podczas odblokowywania pozostałych dwóch zakończeń można początkowo nadziać się na nieobecne w pierwszym podejściu starcie z dwoma potężnymi wrogami jednocześnie, ale i tu rada jest prosta – trzeba kucnąć w dobrym miejscu i strzelać ile wlezie.

Kalejdoskop atrakcji

Co ważne, kolejne stopnie wyzwania wiążą się nie tylko z dodatkowymi wrogami na planszy i krótszym paskiem zdrowia, ale też paroma nowymi atakami bossów. Tu podwójna szarża, w tamtej walce pojawia się dodatkowo prosty do zabicia, ale upierdliwy snajper w oknie. Równocześnie też gra nie do końca wymaga od nas stuprocentowej bezbłędności, serwując co jakiś czas odnawiające pasek zdrowia checkpointy. 

Z czasem znamy już ich rozłożenie na pamięć i wiemy, kiedy można pozwolić sobie na odrobinę rozluźnienia, a kiedy trzeba szanować ostatni segment zdrowia. Inna sprawa, że nasze wyniki na listach rekordów będą wtedy wyglądać dość smutno, bo mnożnika, jaki daje zabicie jak najwięcej oponentów pod rząd bez odniesienia ran, w inny sposób nie nadgonimy. Ogółem smuci nieco fakt, że dużo bardziej od skilla w wielu sytuacjach przydaje się po prostu najzwyklejsza pamięć mięśniowa.

Terminator 2D: No Fate

Zwłaszcza, że w wielu miejscach możemy sobie pomagać, zabijając nieaktywnych jeszcze przeciwników, znajdujących się nad nami lub poza obszarem ekranu. Często też bardziej liczy się ustawianie w dobrym miejscu niż zręczność, bo zasięg broni ograniczony został do ośmiu kierunków (linie proste i skosy), a hitboxy przy atakowaniu wrogów są jakby większe niż w drugą stronę. Czasami da się więc znaleźć strefy, z których tylko my możemy robić przeciwnikom krzywdę. Nie do końca jestem przekonany, że właśnie tak powinno to działać. Jeżeli takie były założenia projektowe, są raczej kontrowersyjne. Pomijając już fakt, że nawet limit żetonów da się częściowo omijać – przynajmniej w ogrywanej przeze mnie wersji na Switcha – jeżeli tylko szybko wyjdziemy z gry po zgonie.

Wypychacze 

Chwała twórcom, że przy dość krótkiej jak na dzisiejsze standardy fabuły pomyśleli przynajmniej o stworzeniu kilku alternatywnych trybów zabawy. Nie wystarczą może na setki godzin, ale przynajmniej pozwalają jakkolwiek usprawiedliwić cenę rzędu 140 złotych. Poza standardową kampanią i kilkoma poziomami trudności mamy też choćby Boss Rush (wiadomo) oraz Arcade, wymagające od nas przejścia całości na jednym żetonie. Warto zaznaczyć, że kolejność i liczba rozdziałów różni się tu nieco od tych w głównym wątku. 

Jest też wreszcie tryb Infinite, gdzie gramy bez przerwy aż do pierwszej skuchy. Mother of the Future skupia się z kolei wyłącznie na misjach Sary, które trzeba ukończyć w wyznaczonym limicie czasowym. To już z kolei trochę robienie sztucznego tłumu w menu, ale dla fanów bicia rekordów będzie jak znalazł. Cieszy też, że mamy osobne listy wyników dla różnych poziomów trudności, w praktyce więc każdy może choć trochę poczuć się mistrzem.

Terminator 2D: No Fate

Lekko wyczuwalna ściema

Problem niestety w tym, że liczba trybów nie zamaskuje pojawiającego się dość szybko znużenia, związanego z odhaczaniem raz po raz tych samych misji. Na początku do zabawy popycha nas nostalgia za klasyką kina. Cieszymy się bardzo klimatyczną oprawą, która pozwala poczuć się o dobre kilkanaście lat młodszym i liczne nawiązania do oryginału. Gdy już się nią nasycimy, budzi się jeszcze ambicja bicia rekordów i zdobycia osiągnięcia za zaliczenie kolejnych trybów. Coraz bardziej zaczyna nam jednak doskwierać to, że wybór plansz jest niestety ograniczony do raptem kilkunastu, a część z nich to nieco przerobione zadania z pierwszego podejścia. 

W końcu z czasem łapiemy się na tym, że robimy po kilkanaście razy to samo. Za każdym razem w tym samym momencie podskakujemy, jak na komendę przystajemy, żeby posłać parę kul w stojących na krawędzi widzenia oponentów, nim się uaktywnią. Tylko tym razem powtarzamy sobie w głowie, by nie dać się zaskoczyć tamtemu gościowi wyskakującemu zza pleców na kolejnym ekranie. Przez parę wieczorów jest to bardzo fajne, ale później odruchowo zaczynamy przeglądać, jakie jeszcze tytuły mamy w naszej bibliotece.

(*) Dopiero zaliczenie całości na nim pozwala odblokować najtrudniejsze ustawienia.

W Terminator 2D: No Fate graliśmy na Nintendo Switch.

Ocena: 6

Podsumowanie: To gra, która powinna szczególnie ucieszyć fanów „Dnia Sądu”. Dobrze gra na nostalgii, przedstawiając pokrótce najważniejsze sceny z filmu. Jej wąskim gardłem jest jednak długość i fakt, że wydłużające czas rozgrywki tryby nie do końca maskują wkradającą się z czasem monotonię związaną z uczeniem się na pamięć dosłownie kilkunastu dostępnych map.

PLUSY:

  • spory zastrzyk nostalgii
  • alternatywne zakończenia
  • dodatkowe tryby wydłużające zabawę
  • całkiem zróżnicowana przygoda

MINUSY:

  • fabuła (wszystkie ścieżki) wystarcza na jeden wieczór
  • trochę dziwnych dziur w mechanice
  • dość szybko staje się powtarzalna
  • historię dało się przekazać w ciekawszy sposób

Skomentuj