Test Drive Unlimited 2 – recenzja

Test Drive Unlimited 2
Eden Games/Cenega
wersja testowana: X360, j. angielski
W teorii seria Test Drive obecna jest na rynku od dawien dawna, ale myślę, że tylko Sobiesław Zasada, ja i kilku innych weteranów wirtualnych szos pamięta jej odsłony wydawane przed Test Drive Unlimited z 2007 roku (a kto grał w jedynkę na C-64 ma u mnie +50 kudosu). TDU2 zresztą też nie sięga w historię cyklu głębiej – to praktycznie pierwsze TDU, z bardziej uporządkowanymi opcjami sieciowymi (dla tej produkcji kluczowymi), nieco innym parkiem maszynowym (przede wszystkim – motocykle zostały zastąpione przez terenówki), lepszą grafiką oraz zupełnie nową lokacją, śródziemnomorską wyspą Ibiza. Rozgrywkę wzbogacono również o rozbudowane elementy fabularne i to od nich zaczniemy, bo stanowią najsłabszą i najbardziej żenującą część gry. Jeśli przetrwacie kolejny akapit, obiecuję – potem będzie już tylko lepiej.
Fabuła, czyli być jak Paris Hilton
Zupełnie nie rozumiem, kto wpadł na pomysł, by całkiem niezłą samochodówkę „omaścić” tak kiepską, drewnianą, i nieatrakcyjną fabułką. Wygląda ona tak: hotelowy parkingowy zasypia za kółkiem samochodu pewnej nadzianej laleczki, która zdenerwowana długim okresem oczekiwania na podstawienie luksusowego samochodu prosi swojego tatusia (szefa hotelu), by go zwolnił. Zgodnie z powiedzeniem „la donna e mobile” dziedziczka zmienia jednak zdanie i rzuca chłopakowi (tak było w moim przypadku, kierować można również „panią parkingową„) wyzwanie – jeśli valet dowiezie ją na czas na nagranie programu telewizyjnego, będzie miała dla niego pewną propozycję. Bynajmniej nie dwuznaczną – po bardzo prostej „czasówce”, której nie sposób nie skończyć z minutowym zapasem, okazuje się że chodzi o start w turnieju dla kierowców- milionerów. W normalnych warunkach nasz bohater mógłby jego uczestnikom co najwyżej polerować spoiler, ale ponieważ jeden z bubków się wycofał, a zawody właśnie startują, potrzebne jest awaryjne zastępstwo.
Sama historyjka byłaby może do przełknięcia, gdyby nie styl, w jakim jest ona opowiadana. Turniej nosi durną nazwę (c’mon – Solar Crown?!); biorący w nim udział milionerzy to półgłówki (np. dwójka mentalnych rednecków braci Wilder; czy różowa lala Miami Harris), których pokazano bez dystansu i ironii, o jakie aż się prosi; na dodatek ich modele prezentują się mizernie, ich animacje są drewniane, a lip syncing, czyli zgranie wypowiadanych kwestii dialogowych z mimiką twarzy, tak kiepskie, że równie dobrze mogłoby go nie być. Najgorsze jest zaś to, że ta miernota dotyczy również postaci przez nas kierowanej – żaden z męskich avatarów (enki, recenzujący grę w wersji PC do pisma, dużo mądrzej wybrał dziewczynę) nie budzi sympatii, w żadnego nie chce się „wcielać”, wszyscy wyglądają jakoś tak… A, co mi tam – jak „pipy„. Z ulgą odkryłem, że w grze znajduje się klinika chirurgii plastycznej, w której można przemodelować wygląd bohatera, a w trzecim czy czwartym sklepie z ubraniami z kolei znalazłem wreszcie takie wdzianko, w których nie wyglądał on, jak przysłowiowy „stróż w niedzielę” albo „dresiarz w Mielnie„. Lipność tego fragmentu gry widać z daleka i na pierwszy rzut oka. Dziwi, że Eden Games tak mocno na niego postawiło, a jeszcze bardziej zastanawia, dlaczego żaden producent z Atari nie powiedział im – „hej, poprawcie to, bo nie będzie premii„.
Mechanizmy rozgrywki, czyli o jejku, z mojego wydechu leci kasa…
Na szczęście pozostałe elementy gry nie budzą już takich oporów. Model jazdy – rzecz w każdej samochodówce najważniejsza – nie jest co prawda „najlepszy w swoim gatunku„, można jednak „kupić” sposób, w jaki odwzorowuje rzeczywistość. To dość ciekawa propozycja – nie ma wątpliwość, że raczej „zręcznościówka”, niż „symulacja”, z drugiej jednak strony w niewielu grach tak łatwo stracić kontrolę nad autem, wykonując delikatne ruchy gałką pada przy dużej prędkości. Pod tym względem rację miał australijski kierowca wyścigowy, który niedawno z jednej strony chwalił TDU2, a z drugiej narzekał, że gry samochodowe nigdy nie będą realistyczne, twierdząc przy tym, że to czego brakuje na konsoli czy komputerze, to podatności samochodu na poślizgi przy nieprzemyślanych kontrach kierownicą. Test Drive Unlimited 2 jest pod tym względem bezlitosne. Niedzielnych kierowców to przerośnie, ale oni mogą włączyć „każualowy” model jazdy – bardziej doświadczonym graczom powinno spodobać się na tyle, że przymkną oko na inne niedociągnięcia modelu jazdy, w tym zbyt małą bezwładność/wagę samochodów. Myślę też – ale na Xboksie 360 trudno to sprawdzić – że ten model jazdy lepiej sprawdza się na kierownicy.
Ciekawym pomysłem na rozgrywkę jest system FRIM, dostępny jednak – co uważam za błąd – wyłącznie w jeździe swobodnej, poza wyścigami, wyzwaniami, próbami czasowymi. To system, który nagradza za ryzykowną jazdę – hopki, chirurgiczne mijanie innych aut, ślizgi na zakrętach, oraz jazdę na najwyższych obrotach. Jest cudnie hazardowy – wykonując opisaną wyżej kaskaderkę nabijamy widoczny na ekranie wskaźnik, który, gdy dojdzie do końca, dodaje do puli określoną kwotę pieniędzy i zaczyna rosnąć od nowa. Mamy sekundę, by wcisnąć [A] i „zaklepać” zarobioną w ten sposób kasę – jeśli ten moment przegapimy, znów trzeba wypełnić pasek FRIM do końca (a jest to już trudniejsze), zgarniając przy tym nieco wyższą sumkę. Ciekawy pomysł, choć warto było pójść z nim dalej – wprowadzić go także poza jazdą swobodną, nie ograniczać poziomów FRIM tylko do dziesięciokrotnego nabicia paska (jeśli ktoś chce, niech ryzykuje ile wlezie), wzbogacić o inne rodzaje niebezpiecznej jazdy (drafting, może jazdę pod prąd) ewentualnie jakieś mnożniki np. za „FRIM-owanie” w trakcie pościgu policji. Twórcy obawiali się pewnie, że takie rozwiązania jeszcze bardziej pchną TDU2 w stronę „arcade’owki”, ale jeśli rzeczywiście taki był powód, trzeba było w ogóle z FRIM-u zrezygnować. Wiem, że jest taka literka, jak „Ą”, ale nie przez przypadek stare przysłowie mówi, że gdy „powie się A trzeba powiedzieć B”. Z obecną wersją FRIM-u ekipa Eden Games zatrzymała się w połowie drogi.
Tryb dla jednego gracza, czyli ABC kierowcy
Rozgrywkę zaczynamy na Ibizie, na pierwszy etapach gry „prowadzeni” przez człowieka z obsługi technicznej turnieju Solar Crown. Umieszcza nas on w naszym pierwszym domu (busie z garażem na dwa auta), daje adres mechanika, który tanio sprzedaje używane samochody. Co zrobimy dalej, zależy wyłącznie od nas – gra z miejsca daje kilka opcji do wyboru. Można na przykład zacząć startować w pierwszych imprezach składających się na turniej Solar Crown (w rzeczywistości to kilkanaście oddzielnych imprez dla poszczególnych kategorii samochodów), wcześniej jednak trzeba przejść krótkie testy na torze (inspirowane Gran Turismo – więc to np. nauka hamowania, wchodzenia w zakręty) dające licencje na udział w wyścigach. To te dwa mechanizmy – licencje wystawiane przez szkołę jazdy i turnieje stanowiące część Solar Crown – napędzają fabułę gry, ale poza nimi gra oferuje dużo, dużo więcej.
Można się o tym przekonać, wybierając się na swobodną przejażdżkę po wyspie, przy okazji odkrywając poukrywane na niej wyzwania dla jednego gracza (np. generowane losowo zadania w stylu „śledź wskazane auto„, „osiągnij wskazaną prędkość w określonym czasie„), wyzwania multiplayer (każde to oddzielny wyścig czasowy ze swoim własnym lobby), a także takie lokacje, jak np. sklepy z ubraniami, salony samochodowe, fryzjera, agenta nieruchomości, czy np. porozrzucane po wyspach wraki samochodów, które się tutaj „kolekcjonuje„. Bogactwo aktywności, jakie gra oferuje jest niesamowite – obstawiam, że zobaczenie wszystkiego, co się w niej znajduje (i to bez uwzględniania wszystkich opcji sieciowych!), to zadanie na około 30 godzin!
Pisząc o TDU2 trzeba też koniecznie dodać, że choć na brak zadań narzekać nie można, to jest to jedyna gra, w której znaleźć można przyjemność w jeżdżeniu bez celu, tylko dla samych widoczków. Ibizia (oraz Oahu, do którego dociera się mniej więcej w jednej szóstej gry, potem można między tymi lokacjami swobodnie podróżować) to przepiękna wyspa, pełna malowniczych tras, którymi po prostu przyjemnie sie jeździ. Pamiętam, że kiedy recenzowałem pierwsze TDU, pisałem, że to nie symulator wyścigów, tylko jazdy – w TDU2 jest to widoczne jeszcze bardziej. W skonstruowanym dość podobnie Fuelu za każdym razem korzystałem z opcji „szybkiej podróży”, wybierając na mapie cel, do którego chciałem dotrzeć – tu taka opcja również jest dostępna (pod warunkiem, że daną lokację już odkryliśmy), ale zdarzało mi się jechać nawet i 100 kilometrów, tylko dlatego, że siedziałem za kółkiem kabrioleta, droga wiodła wzdłuż oceanu, a akurat wschodziło słońce. Jeśli czujesz, że takie pozbawione rywalizacji podróżowanie to coś dla ciebie, gwarantuję, że TDU2 cię nie zawiedzie.
Tryb dla wielu graczy, czyli MMO na czterech kółkach
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy TDU2 odpalimy na konsoli podłączonej do PSN/Xbox Live. Świat gry wypełnia się wtedy żywymi graczami, a wyzwań i aktywności, w których możecie razem brać udział robi się jeszcze więcej. Najfajniejsze – moim zdaniem – są te, które nie polegają na zwykłych, tradycyjnych imprezach (czyli wybieramy wyścig, dołączamy do lobby, czekamy aż uzbiera się kworum, a potem rajdujemy aż do mety). Sporo robić można „nieoficjalnie” – np. umawiać się w określonym miejscu i sprawdzać na autostradzie, kto ma lepsze przyśpieszenie, albo nawet po prostu piratować na drogach, wjeżdżając innym kierowcom w bagażnik. Mijanemu graczowi można bardziej „formalnie” mignąć reflektorami po oczach, a następnie wyzwać go na pojedynek – jeśli zostanie zaakceptowany, gra automatycznie przeniesie was na miejsce startu najbliższego zdefiniowanego przez twórców wyścigu,. odliczy do zera, a potem sprawdzi, który z was jako pierwszy dotarł do mety (szkoda, że głównie według wytyczonych odgórnie checkpointów).
Sporo jest też opcji rozgrywki opartych na współpracy. Z innym graczem można na przykład wybrać się na wspólną przejażdżkę, starając się zachować odpowiedni, nieduży dystans od jego samochodu. Powraca również system klubów, czyli „gildii”, których członkowie uzyskują dostęp do kolejnych wyzwań zespołowych. Ponownie też TDU daje graczom mechanizmy do ustalania własnych wyzwań (wytyczania tras, ustalania co ma być na nich punktowane – np. czas przejazdu, lub prędkość w określonych punktach), i dzielenia się nimi ze społecznością, jej członkom zaś daje narzędzia, dzięki którym mogą oni je oceniać. Aspekt sieciowy, to zresztą jedyne, co uzasadnia całą historię z tworzeniem avatara, modyfikowaniem jego wyglądu, czy kolekcjonowaniem ubrań i domów: w miejscach publicznych (np. u fryzjera), można spotkać postacie innych graczy, zobaczyć jak wygląda, przyjrzeć sie ich statystykom i osiągnięciom, a ostatecznie zaprosić do grona przyjaciół. Kiedy Eden Games twierdzi, że Test Drive Unlimited 2 to „MMO na czterech kółkach„, wcale nie przesadza…
[UPDATE – z soboty, 12.02.2011 rano]
Okazuje się, że prawidłowe uruchomienie gry przerosło ekipę Eden Games i od dnia premiery z aspektem sieciowym gry są problemy – na tyle duże, że serwery (przynajmniej wersji X360) wyłączono. Błąd objawiał się przez kilkanaście godzin najgorzej, jak to tylko możliwe – gracz podłączony do sieci nie mógł wczytać zapisanego stanu gry. Teraz przynajmniej wczytują się one bez problemu, ale grać online nie można. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj gra zacznie funkcjonować jak należy – wybieram się na wieczorną przejażdżkę po Oahu i chciałbym spotkać kogoś z was (gamertag: Foch77)
Oprawa audiowideo, czyli wyłącz radio
Choć grafika Test Drive Unlimited 2 nie zachwyca jakością Gran Turismo 5, zaliczyłbym ją raczej do plusów gry. Wszystko, co widzimy, gdy wysiądziemy z samochodu (wnętrza budynków, postacie avatarów) prezentuje się kiepsko, ale reszta reprezentuje poziom solidny (wnętrza samochodów), dobry (ich zewnętrzne karoserie), albo rewelacyjny (efekty związane z cyklem dnia i nocy w tle przepięknych krajobrazów). Imponujące jest to, że mimo bogatego świata gry, TDU2 wczytuje się bardzo szybko, a czasy ładowania wyścigów są chyba najkrótsze w całym gatunku ścigałek. Rozumiem też, że stworzenie tak rozległego wirtualnego świata musiało wiązać się z rozważnym zarządzaniem pamięcią, a więc także pewnymi uproszczeniami – i np. znak drogowy strącony podczas nieuważnego wchodzenia w zakręt leży na drodze tylko kilka sekund. Gorzej, że przy kolejnym okrążeniu, dwie minuty później, stoi już na swoim miejscu jakby nigdy nic się nie stało. To jednak detale, które nie wpływają znacząco na odbiór gry.
Mniej dobrego mogę powiedzieć o oprawie audio. Gra oferuje cztery stacje radiowe (dwie na Ibizie i dwie na Oahu), niestety żadna nie przypadła mi do gustu, bo wszystkie grają albo kiepski rock’n’roll, albo równie kiepską muzykę didżejsko-elektroniczną. Wolę zresztą słuchać odgłosów jazdy, ale i tymi TDU2 nie urzeka – opony piszczą tylko przy najbardziej ekstremalnych driftach, inne samochody świszczą tylko wtedy, kiedy miniemy je naprawdę o milimetry, deszczu czy grzmotów praktycznie nie słychać. Wrażenie jazdy w grach tego typu budują takie elementy, jak „czucie” kierownicy i pojazdu; towarzyszące prędkości efekty graficzne, oraz symfonia różnych mechanicznych dźwięków – o ile pierwsze dwa z nich TDU2 „robi” na siódemkę-ósemkę (w dziesięciostopniowej skali), ten ostatni odstaje od nich wyraźnie in minus.
Podsumowanie, czyli kwiaty we włosach potargał wiatr
W Test Drive Unlimited 2 zaczynałem grać trzy razy (dwie różne wersje beta, teraz w wersję sklepową), łącznie wyjechałem już około 20 godzin i… ciągle mi mało. To o tyle ciekawe, że do wielu obiektywnie lepszych gier (np. fenomenalnego Shifta; czy Midnight Club: Los Angeles wyposażone w podobny pod kilkoma względami model jazdy ) nie miałem aż takiej cierpliwości. To oznacza, że ekipie Eden Games udało się wyjątkowo dobrze wyważyć elementy symulacji i zręcznościówki; to co rozgrywane jest w pojedynkę a to, w czym uczestniczy się w sieci; możliwości, jakie daje jazda swobodna i wyzwania zdefiniowane przez twórców. Może i w żadnym z tych aspektów TDU2 nie jest Pagani Zondą, ale dla mnie wystarczy, że jest w nich Nissanem Z. To i tak lepsze, niż to, czym jeżdżę na co dzień.
Ocena: 8.0
——
Plusy:
Minusy:
Czytaj dalej
157 odpowiedzi do “Test Drive Unlimited 2 – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Czy tylko wam TDU 2 owiera się w oknie? A co do samej gry dłbym jej 8/10.
Baczek1990zg http:pl.wikipedia.org/wiki/Ironia To w związku z komentarzem Pacuszka i odpowiedzią na niego Baczka…
Dziękuje Mistrzu, Ty jedyny mnie rozumiesz … 😛
Ja chcę Dead Island!
słabizna 5/10
Mega słabizna 4/10 🙂
Nie należy w najbliższej przyszłości oczekiwać wsparcia dla tej gry ze strony wydawcy. W odpowiedzi na plany Atari dotyczące załogi Eden Studios (m.in. zwolnienie 51 z 80 osób z teamu) Eden zastrajkował. Co prawda strajk się skończył, ale rezultatem jest zaniedbanie projektu przez wydawcę. Masa błędów w samej grze (nazywanej wciąż wersją beta), opieszałośc w kwestii poprawiania błędów (patche powodują tyle problemów ile naprawiają, nawet przeprosinowe darmowe DLC Exploration Pack nie działa jak powinno) ora