1
13.12.2023, 15:22Lektura na 6 minut

Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered – recenzja najdziwniejszej części trylogii

Nightdive Studios ani myśli zwalniać tempa. Po fantastycznie odrestaurowanym Quake’u 2 amerykański zespół wrócił do marki, od której w zasadzie zaczęła się jego przygoda z odświeżaniem klasyków.

W swoich czasach Turok miażdżył oprawą i unikalnym settingiem, dziś nie ratuje go nawet świat przedstawiony – szczególnie gdy mowa o części trzeciej. Z oryginalnej trylogii to właśnie Shadow of Oblivion było grą najsłabszą i najkrótszą, a do tego chyba najbardziej odklejoną fabularnie. Jak zaś broni się po latach?


Grzechy ojców

Oceniając podobne skamieliny, trzeba brać poprawkę na dwie elementarne kwestie: z którego roku gra pochodzi (2000) oraz na jakiej platformie debiutowała (Nintendo 64). Mając tę wiedzę, nikt się nie zdziwi, że po przejściu trzech komnat (albo jednej większej) ładuje się nowy poziom. Jest to proces ekspresowy, ale zauważalny. Od razu przypomniał mi się przywołany we wstępie Quake 2, a konkretnie jego wersja stworzona z myślą o Nintendo 64 właśnie, w której oryginalne mapy zostały nie tyle zdemolowane, co zaorane. Od podstaw należało przygotować nowe lokacje, ciasne i mocno ograniczone względem tych z kampanii na PC.

Trzeciego Turoka trapią te same zmory. Choć oczywiście zadbano, by remaster wyglądał ładniej i działał płynniej, a także cieszył oko wyższymi rozdzielczościami (nie wyłączając 4K) oraz poprawionym oświetleniem i cieniowaniem, architektura poziomów pozostała nietknięta i na każdym kroku rażą ograniczenia sprzętowe pierwotnej platformy. Zasadniczo nie ma o co kruszyć kopii, ale przysiadając do odświeżenia, trzeba liczyć się z tym, że gra wydana w 2023 roku dziedziczy większość ułomności pierwowzoru.

Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered
Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered

Jak z kolei wypada „trójka” na tle popularniejszych poprzedniczek? Jest przede wszystkim inna. Wcześniejsze Turoki wydawały się bardziej szalone i otwarte, a w wielu aspektach eksperymentowały, szukając własnej drogi. Shadow of Oblivion trzyma nas na zdecydowanie krótszej smyczy, zdaje się przy tym zapatrzone w konkurencyjne, ukierunkowane na narrację strzelanki. Z pierwszą wyraźną zmianą zderzamy się już na starcie, okazuje się bowiem, że dostajemy aż dwie grywalne postacie, na dodatek żadna z nich nie jest Joshuą, którym kierowaliśmy do tej pory. Tym razem mamy sposobność wcielić się w Danielle lub Josepha, bliskich krewnych znanego bohatera. Wybór ten nie sprowadza się do zwykłej kosmetyki, bo każda z postaci ma nieco inne predyspozycje.


Groch z kapustą

Dziewczyna potrafi wyżej skakać i dysponuje przypominającym linkę z hakiem urządzeniem, które pozwala dostać się do nieosiągalnych inaczej platform, a chłopak z racji niewielkiej postury może przeciskać się przez wąskie szczeliny, korzysta również z gogli umożliwiających rozeznanie się w kompletnych ciemnościach. Zabawa delikatnie różni się w zależności od tego, na kogo się zdecydujemy, bo choć kampania ma liniowy przebieg, dla każdego z bohaterów przygotowano alternatywne ścieżki, które będą niedostępne dla drugiej postaci.

Gra może się pochwalić szaleńczo bogatym arsenałem. Jak na tak krótki scenariusz, liczba klamotów do robienia krzywdy jest wręcz absurdalna, bo większością z nich i tak nie ma się kiedy nacieszyć. Znalazło się miejsce zarówno dla konwencjonalnych spluw (karabinu, pistoletu, strzelby czy snajperki), jak i broni miotanej, a także mocno futurystycznych bądź nawet organicznych zabawek, które wyglądają jak odpady z Half-Life’a.

Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered
Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered

W ogóle część lokacji ma ten charakterystyczny vibe Black Mesy – oczywiście nie jest to równie wysoki poziom level designu, ale miejscami towarzyszy nam podobny klimacik. Pozostaje pytanie, czy w przypadku Turoka należy to uznać za zaletę. Dostajemy tu tematyczny groch z kapustą – choć każdy odwiedzony rejon różni się od pozostałych, to zróżnicowanie cieszyło mnie tylko na początku. Przypominające kartonową makietę miasto czy jakieś bazy wojskowe prezentują się po prostu słabo, a do realiów serii pasują jak pięść do nosa.


Krok do przodu i dwa wstecz

Bogate wyposażenie jest niewątpliwie zaletą, ale już sama mechanika strzelania wydała mi się dyskusyjna, bo nawet najsłabsze gnaty potrafiły bez problemu rozłupać czachę potwora, i to z dowolnej odległości. W walce zaś wybitnie wkurzały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze drażniła nieistniejąca AI przeciwników, co wydało się kolejnym regresem względem poprzedniczek. Po drugie irytowała systematyczność, z jaką wrogowie materializowali się za moimi plecami, często wyskakując gęsiego z pokoju, który czyściłem z kosmicznego ścierwa raptem minutę wcześniej.

Odrestaurowano za to klimatyczną ścieżkę dźwiękową, która brzmi czyściej niż kiedykolwiek. Szkoda, że tego losu nie podzielił teatralny voice acting. Ten dla odmiany dudni, jakby aktorów nagrywano w studni na wysłużonym dyktafonie, a później odtwarzano zapis ze zjechanej taśmy. Najwięcej zmieniło się w samej grafice. Tekstury, które w oryginale potrafiły osiągać zawrotne 64 × 32 piksele, teraz są wystarczająco ostre, by się nimi golić. Zadbano o funkcje renderowania, poprawiono modele postaci i broni, dodano również klatki animacji. Mimo że wszystkie wymienione zmiany widać gołym okiem, to wciąż dość szpetna produkcja. Ekipa Nightdive uszanowała artystyczny styl oryginału i architekturę plansz bazującą w przeważającej mierze na kątach prostych. Ostatecznie tak krawiec kraje, jak mu materii staje.

Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered
Turok 3: Shadow of Oblivion Remastered

A komu to potrzebne? A dlaczego?

Mała reprymenda należy się natomiast za wykastrowanie produkcji z multiplayera i wycenienie trzygodzinnej kampanii na blisko 140 złotych. Z całym szacunkiem dla włożonej pracy, bo wiem, że było jej tu sporo, ekonomicznie mi się to nijak nie spina. Grę zaliczyłem w jedno popołudnie, bo jest najkrótszą częścią z serii (nie licząc tych na Game Boya), a i lubię takie archeologiczne wyprawy w nieznane – tak się składa, że Shadow of Oblivion było przy okazji jedyną odsłoną z klasycznej trylogii, która nigdy nie opuściła macierzystego portu. Wielu graczy, w tym niżej podpisany, dostało więc po raz pierwszy szansę, by w tym kotlecie zatopić zęby i sprawdzić, czy pozostał choć odrobinę soczysty, czy raczej to już takie drewno, że bez wyrzynarki nie podchodź.

W moim odczuciu czas nie obszedł się z „trójeczką” zbyt łaskawie. Zakładam, że remaster skradnie przede wszystkim serca graczy napędzanych paliwem sentymentu – dla kogoś, kto z oryginałem nie miał styczności, może się okazać średnio grywalną ramotą. Szczerze wątpię, czy zdobyłby jakąkolwiek popularność, gdyby został wydany obecnie pod jakimś anonimowym szyldem, a nie jako część kultowej serii, bo wirtualne półki na Steamie uginają się od współczesnych boomer shooterów i niemal każdy wypada dwie klasy lepiej. Jakość remastera oceniam na mocną ósemkę, sama gra to już niestety tylko czwórka, więc z werdyktem końcowym spotkamy się gdzieś w połowie.

W Turoka 3: Shadow of Oblivion Remastered graliśmy na PC.

Ocena

Jeśli chodzi o zakres poprawek i jakość remastera, Nightdive Studios odwaliło kawał porządnej roboty. Problem raczej w materiale źródłowym; zachłyśnięty sukcesem Valve Acclaim za bardzo się weń zapatrzył i wyszło jak wyszło – ani to dobry Half-Life, ani szczególnie udany Turok.

6
Ocena końcowa

Plusy

  • dwoje bohaterów do wyboru, każdy z innym wyposażeniem i alternatywnymi ścieżkami
  • bardzo szeroki wachlarz spluw
  • klimatyczna muzyka
  • po raz pierwszy na PC
  • solidnie odrestaurowany staroć
  • duże zróżnicowanie tematyczne lokacji

Minusy

  • większość miejscówek nie pasuje do serii i za grosz w nich klimatu
  • mimo zmian w oprawie grafika raczej szpetna


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze