Twierdza Krzyżowiec: Edycja Ostateczna – recenzja. Prawdziwy skarb w erze remasterów
Ach, te krucjaty! Wielkie twierdze zasypywane piaskami pustyni, tysiące ludzi poszukujących odkupienia poprzez walkę o Ziemię Świętą. Może i wyprawy krzyżowe nie spełniły pokładanych w nich nadziei, może zbyt często ze starcia militarnego przeradzały się w konkurs na największego ludobójcę… ale jakich pięknych i romantycznych obrazków dostarczyły popkulturze! Nic dziwnego, że gracze tak je lubią.
Twierdza: Krzyżowiec to jeden z tych tytułów, których maniakom RTS-ów przedstawiać nie trzeba. Wydany w 2002 roku samodzielny dodatek do pierwowzoru przeniósł nas w sam środek średniowiecznych krucjat, pozwalając nie tylko ścierać się na pustynnych terenach Bliskiego Wschodu, ale też przede wszystkim spędzać długie godziny na wciągającym i satysfakcjonującym rozbudowywaniu kamiennych zamków. Każdy znalazł tu coś dla siebie: od dowodzenia w wielkich bitwach po zarządzanie zasobami i dopracowywanie łańcuchów produkcji.
Dla mnie Krzyżowiec pozostaje ulubioną częścią serii. Najbardziej dynamiczną, najmniej skłonną do wybaczania błędów i – mimo ponad dwóch dekad na karku – najatrakcyjniejszą wizualnie. Kiedy więc dwa lata temu Firefly Studios przygotowało edycję ostateczną Twierdzy, głośno wyraziłem żal, że w pakiecie nie znalazła się odświeżona wersja dodatku. Na szczęście błąd ten naprawiono.
Pod względem samej rozgrywki Twierdza Krzyżowiec: Edycja Ostateczna pozostaje wierna swojemu rodowodowi. Sercem większości misji (wyjąwszy pojedyncze scenariusze, w których mamy po prostu zdobyć jakiś zamek) jest rozbudowa zaplecza gospodarczego, utrzymanie morale poddanych i przygotowanie fortyfikacji zdolnych wytrzymać napór kolejnych fal przeciwnika. Pustynny klimat wymusza ograniczone możliwości rolnictwa: skrawki zieleni trzeba zagospodarować do ostatniego metra, a każdy sad i farma to inwestycja w przyszłe zwycięstwo. Gra nie wybacza błędów w planowaniu, ale w zamian daje satysfakcję, jaką mało która strategia potrafi dziś zaoferować.

Podwójne racje
W Edycji Ostatecznej otrzymamy oczywiście całą zawartość z przeszłości: historyczne kampanie, ścieżki potyczek, tryb piaskownicy i rozbudowany multiplayer. Już to zapewni solidną dawkę zabawy, no i nostalgii. Ale – na szczęście – siła gry nie bazuje tylko na sentymencie do czasów, gdy jako dzieciaki wznosiliśmy kamienne mury i wysyłaliśmy zbrojnych do rozprawienia się z wrogimi wieżami oblężniczymi czy katapultami.
Firefly Studios naprawdę rozbudowało produkcję – co jest miłym zaskoczeniem w czasach remasterów, które często kończą się na liftingu graficznym i odświeżonym logo. Dostaliśmy więc dwie kampanie historyczne ekstra, cztery dodatkowe szlaki potyczek i aż osiem nowych jednostek. To nie tylko „kosmetyka” – mowa o większej ilości treści i taktycznych smaczkach wymuszających zmianę podejścia do znanych już scenariuszy. A żeby nie zrobiło się zbyt tłoczno, to mapy są teraz nawet czterokrotnie rozleglejsze od tych z oryginału.
Rozszerzono też system potyczek – pojawiają się nieznani wcześniej przeciwnicy AI. I trzeba przyznać, że tym razem sztuczna inteligencja potrafi napsuć krwi. Nowi wrogowie może nie są o wiele bystrzejsi, ale działają szybciej i agresywniej. Edycja ostateczna Twierdzy okazała się dla weteranów serii spacerkiem, Krzyżowiec na pewno zmusi ich do kombinowania.

Mój panie, nie spałeś już kilka nocy
Nie znaczy to oczywiście, że wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku: taktyka uderzania w zaopatrzenie wroga niestety dalej sprawdza się aż nazbyt dobrze, przeciwnik nie wyciąga wniosków ze swoich błędów i potrafi z uporem godnym lepszej sprawy budować sady w zasięgu naszych wieżyczek.
No i nie poprawiono – a przynajmniej nie dokonano tego w wystarczającym stopniu – fatalnego wyznaczania ścieżek dla jednostek. Podczas marszu na wroga naprawdę trzeba pilnować wszystkich żołnierzy, ponieważ ich tendencja do znajdywania najmniej rozsądnej drogi jest wyjątkowo frustrująca. Niekiedy działa to zresztą na naszą korzyść, bo przeciwnik też potrafi krążyć wokół murów, wpadając w każdą zastawioną przez nas pułapkę, zamiast biec w stronę wyrwy. Cóż, do tego zdążyliśmy już chyba przez ponad dwie dekady przywyknąć.
Bugów na szczęście nie przybyło – może poza jednym. Zmiana widoku o 90 stopni potrafi czasem wariować i przenosić nas w zupełnie inny zakątek mapy. Ach, te znoje wojaczki na pustyni…

Jak tu pięknie!
Wszystko to jednak nie jest trudem, któremu byśmy nie podołali. Tym bardziej że tytuł nam to sowicie wynagradza. To, co zrobiono z warstwą audio, zasługuje na największe pochwały. Odgłosy pustyni, bitewny zgiełk i klimatyczna muzyka nadają produkcji niepowtarzalny charakter. Zremasterowana ścieżka dźwiękowa – fantastyczna już w bazowej grze – brzmi pełniej i czyściej, a bliskowschodnie motywy doskonale budują napięcie, gdy kolejne fale niewiernych uderzają w mury naszej warowni. Szczęk miecza, okrzyki żołnierzy i trzask kontrukcji potęgują wrażenie uczestnictwa w oblężeniu sprzed wieków. No i te odzywki poddanych czy skryby – coś cudownego.
Po stronie graficznej otrzymujemy dokładnie to, co w remasterze Twierdzy wydanym dwa lata temu. Wszystko wygląda ślicznie. Sprite’y doczekały się więcej detali, animacje jednostek stały się płynniejsze, a całość zyskała ostrość i kolory, dzięki czemu gorącego klimatu pustyni niemal doświadczamy na własnej skórze. Nie ma tu kiczowatych filtrów i jakichś rewolucji w projekcie – to ten sam styl, który gracze pokochali dwie dekady temu, po prostu bez pikselozy. A jako że bliskowschodnie krajobrazy zawsze wydawały mi się atrakcyjniejsze od monotonnej zieleni średniowiecznej Europy, całość mnie urzekła.
W zasadzie jedyny zarzut, jaki mogę sformułować wobec oprawy graficznej, to fakt, że animacja kroków nie zawsze współgra z odległością, jaką przemierza dana jednostka. Wygląda to troszkę, jakby żołnierze poruszali się po lotniskowym ruchomym chodniku. Ale to detal, zresztą dzięki możliwości oddalenia widoku raczej rzadko oglądamy naszych wojaków z bliska.

Sir, mam rodzinę na utrzymaniu
Największy sukces Edycji Ostatecznej tkwi w tym, że stanowi ona godny hołd dla starych fanów, a jednocześnie wita nowych graczy z otwartymi ramionami – choćby poprzez możliwość wykorzystania poprawionego schematu sterowania (lewy przycisk myszy do wybierania jednostek, prawy do przemieszczania ich, klawisze WSAD do przesuwania mapy). Dla weteranów to okazja, by przypomnieć sobie, jak to jest, gdy niewierni szturmują mury, a w zakładzie płatnerza właśnie wybuchł pożar. Dla nowicjuszy to kawał wymagającej, ale uczciwej strategii, która nie prowadzi za rękę, ale nagradza za cierpliwość i pomysłowość. Ponadto w tej grze nadal tkwi coś, co trudno zmierzyć liczbą klatek na sekundę czy wielkością map – charakterystyczny klimat, z każdą godziną wciągający coraz bardziej.
Dziś remastery często kończą się na kosmetycznym liftingu i szybkim skasowaniu pełnej ceny. Krzyżowiec to zatem prawdziwy skarb. Nowe kampanie, jednostki, potyczki, tryb kooperacji – zawartości jest naprawdę zatrzęsienie. I choć w przypadku edycji ostatecznej Twierdzy miałem wątpliwości, czy nie lepiej sięgnąć po (wciąż tańszą) edycję HD sprzed dekady, tym razem uważam, że odrestaurowanego Krzyżowica niewątpliwie warto kupić.
Ocena
Ocena
Twierdza Krzyżowiec: Edycja Ostateczna to wzorowy przykład remastera. Produkcja zachowuje ducha pierwowzoru, dodaje mnóstwo treści, poprawia grafikę i audio, a wymagająca rozgrywka dostarcza satysfakcji zarówno starym wyjadaczom, jak i nowicjuszom.
Plusy
- świetnie odświeżona oprawa audiowizualna
- nowe kampanie, jednostki i lordowie
- rozszerzony tryb potyczek i kooperacja
- nadal angażująca, wymagająca rozgrywka
- ogromny ładunek nostalgii
Minusy
- AI powtarza niektóre błędy sprzed lat
- problemy z wyznaczaniem ścieżek jednostek
- drobne kłopoty z widokiem kamery
Czytaj dalej
Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.