Tak się powinno przywracać legendy do życia! Recenzja Visions of Mana
Gatunek RPG akcji obecnie dominuje w grach. Niemal każdy erpeg ma coś z tytułów zręcznościowych i coraz więcej zręcznościówek posiada elementy erpegowe. Cykl Mana był jednym z prekursorów tego kierunku, co wyraźnie czuć w najnowszej części serii.
Na nową odsłonę cyklu przyszło nam naprawdę długo czekać. Nawet jeżeli nazwa Mana często krążyła w gamingowej przestrzeni, to jednak w ostatnich latach otrzymywaliśmy tylko spin-offy i wznowienia starszych części. Teraz w końcu mamy okazję poznać pełnoprawną kontynuację tej zasłużonej, wywodzącej się bezpośrednio z Final Fantasy serii. I powrót przygotowano z odpowiednim rozmachem, jaskrawymi barwami i przesłodzonym dubbingiem. Zatem jest właśnie tak, jak to powinno wyglądać.
Fabularnie Visions of Mana bardziej niż na właściwej intrydze opiera się na budowie klimatu i przedstawieniu cukierkowego, zapatrzonego w osiągnięcia Dragon Questa XI świata. Scenariusz skupia się na historii Vala, strażnika, który ma eskortować swą przyjaciółkę Hinnę do Drzewa Many. W tym uniwersum istnieją bowiem wybrańcy posiadający wielką moc, a ich przeznaczeniem jest poświęcić własne życie po to, by równowaga magicznych sił rządzących światem pozostała niezachwiana. Takiej pielgrzymki trudno nie skojarzyć z opowiadaniem na nowo Final Fantasy X. I mimo iż historia potrafi co jakiś czas zaskoczyć zgrabnym sposobem prowadzenia narracji, to w szerszym ujęciu wypada raczej sztampowo. Najciekawsze rzeczy dzieją się tutaj, gdy przychodzi do machania mieczem i walk z bossami.
Po drodze do nieba
Od razu w oczy rzuciło mi się żwawe tempo zabawy, często uciekające od żmudnych segmentów towarzyszących tytułom jRPG. Tutaj nawet wstęp jest relatywnie dynamiczny, bo szybko przechodzimy do starć z przeciwnikami, zamiast wsłuchiwać się przez kilka godzin w kolejne informacje o niuansach zastanego świata. Developerzy mają świadomość tego, że kreują krainę fantasy, odtwarzając na nowo baśniowe, obsypane pudrem wizje widziane w grach już tyle razy, iż w ich podejściu trudno znaleźć coś oryginalnego.
Fabularna miałkość to w zasadzie jedyny poważny zarzut, jaki mogę mieć względem Visions of Mana. Tylko pamiętajmy, że sztampa nie zawsze jest zła i czasem proste historie o drużynie ratującej swą krainę przed złem okazują się równie banalne, co potrzebne. W produkcji Square Enix postacie zachowują się do bólu naiwnie i zazwyczaj prowadzą pozbawione głębi, przewidywalne dialogi. To opowieść o bohaterach z tak czystymi sercami, że momentami może być trudno to przełknąć graczom oczekującym przede wszystkim zwrotów akcji i budowy ciekawych relacji. Niestety VoM wygląda jak coś, co w ułamku sekundy odrzuci każdego, kto reaguje alergicznie na hasło „japońszczyzna”. I choć sam jestem przeciwnikiem tego typu uogólnień, Visions of Mana w pewien sposób je potwierdza.
Wielka szkoda, że nie dorzucono nieco pazura do reżyserii oraz projektów świata i postaci, bo pod powłoką przesłodzonej (ale też dopracowanej) powierzchowności kryje się prześwietny system rozwoju drużyny i walki. Rozpocząwszy starcie, dowolnie poruszamy się dookoła przeciwników, mogąc wykonywać ataki, czarować, używać przedmiotów i liczyć na wsparcie reszty bohaterów. Odbywa się to w stylu przypominającym miks hack’n’slasha z bardziej widowiskowymi grami pokroju Devil May Cry. Choć potyczki są raczej łatwe i szybkie, to wrogów często znajdzie się na tyle dużo, że i tak nie możemy pozwolić sobie na nonszalancję.
Square Enix w ostatnich latach coraz mocniej odchodzi od turowych systemów walki na rzecz zręcznościowej, pełnej rozbłysków, wyskoków i barw zalewających ekran rozwałki – Visions of Mana stanowi kolejny dowód na potwierdzenie tej tezy. Tutaj nawet postacie o twarzach barokowych aniołków zmieniają się w trakcie starć w maszyny do mielenia mięsa (uroczych) potworów. To duża sztuka połączyć tak sielankowy świat z tak napompowaną akcją, która zwłaszcza podczas pojedynków z większymi przeciwnikami generuje tonę zabawy.
Wszyscy razem
Visions of Mana to klasyczna gra ubrana w nowe szaty i w tym tkwi jej urok. Miesza ona podróż grupy bohaterów, błyskawiczne walki, wiecznie niebieskie niebo i soczyście zieloną trawę z łatwymi questami, rozbuchaną fabułą i dramatami. Choć wzorem w całej serii – w moich oczach – wciąż pozostaje Legend of Mana, tutaj mimo wielu innych składowych wciąż czuć, że mowa o produkcjach gotowanych w tym samym garnuszku.
Naszym zespołem dowodzi Val – główny bohater, odważny, prostolinijny, z mentalnością psa rasy beagle. Hinna jest Almą Ognia, w pełni zdeterminowaną do tego, by zrealizować swe zadanie i poświęcić się dla innych. Morley ma kocią twarz (to chyba kolejne puszczenie oka do klasyki Square w postaci Chrono Cross) i szpanuje komiczną wręcz powagą, Careena odznacza się siłą i nigdy się nie poddaje i tak dalej… Dobrze znacie te wszystkie archetypy i na pewno na nie liczycie, sięgając po taki tytuł. Prawdziwe fajerwerki nadchodzą, gdy zaczynamy odkrywać nowe klasy (a przygotowano ich aż 45!), które możemy przypisywać do bohaterów (działa to podobnie do klasycznego job systemu ze starszych Final Fantasy).
Zabawę podkręca system umiejętności – zyskujemy je, zdobywając naczynia żywiołów (Elemental Vessels), podzielone na osiem różnych typów, oraz nasiona umiejętności (Ability Seeds), które możemy dowolnie umieszczać w specjalnych slotach. Każdy bohater startuje z możliwością dorzucenia mu dwóch dodatkowych zdolności, a grę skończyć da się nawet z 10. Gdy zaczynamy to wszystko mieszać, levelować i sprawdzać w boju, okazuje się, że trafiliśmy nie na infantylną opowieść o czarodziejce w świecie wróżek, lecz jeden z najbardziej mięsistych i satysfakcjonujących multisystemów we współczesnych erpegach.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, ile możliwości udało się tu wcisnąć oraz ile radości daje ich poznawanie i wykorzystywanie na polu walki. A co jeszcze lepsze, nie trzeba do tego doktoratu z DnD, craftingu, drukowania tabelek żywiołów i innych nieczystych praktyk. Tutaj po prostu siedzisz i grasz, bawiąc się przy tym świetnie i nie tracąc połowy życia na eksperymenty, które kończą się bolesną klęską.
Waga
Może to przez ogólny trend robienia rozdmuchanych gier, które mają ochotę wyeliminować myślenie o zajęciu się czymkolwiek innym niż nimi, ale byłem szczerze ucieszony, kiedy przekonałem się, że Visions of Mana trwa jakieś 30-35 godzin. Początkowe rozdziały i sporadyczne zwolnienia akcji (oraz mnożenie nowych systemów i postaci) przez moment sugerowały, że produkcja okaże się kolejnym kolosem na co najmniej dwa razy więcej dób. Uważam, że w takiej skali gra poradziłaby sobie dużo gorzej, bo zapętliłaby się w tym, co chce powiedzieć. W obecnej formie ledwo się nią zdążymy nasycić, a już zaczyna zmierzać ku wzruszającemu, ciekawemu finałowi, który zostawia nas ze zdecydowanie lepszymi wrażeniami, niż mieliśmy na początku.
Przyjemnie widzieć tak zasłużoną serię wracającą w dobrej formie. A jeszcze lepiej, że z tym tytułem może spróbować się każdy, niezależnie, czy wcześniej zetknął się z cyklem Mana, czy nie. Opowiedziana historia jest zupełnie odrębna, a systemowo znajdziecie tu tyle nowości, że nie ma znaczenia znajomość poprzedników. Jeżeli szukacie szybkiego, kolorowego, lekkiego w odbiorze jRPG, oto jeden z lepszych wyborów w tym roku. Jeżeli brakuje wam czasu na ogromną kampanię Dragon Questa XI, i w takim przypadku VoM sprawdzi się świetnie.
Gdyby tylko odjąć tym bohaterom oraz historii nieco naiwności i bardziej zróżnicować świat, to moglibyśmy mówić nawet o jednej z najlepszych gier tego roku. Ale i tak jest to pozycja warta polecenia! Z takim systemem walki i rozwoju drużyny można zajść naprawdę daleko. Mój wewnętrzny fan słodkiej „japońszczyzny” został nasycony, ale wiem, że z chęcią za jakiś czas sięgnąłbym po kolejną odsłonę Many, korzystającą z wypracowanych tu mechanizmów. Tak się powinno przywracać legendy do życia.
W Visions of Mana graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Dzięki świetnej walce i rozwojowi postaci trudno oderwać się od tej fabularnie prostej i sztampowej przygody. Wystarczy przymknąć oko na kilka rzeczy i przełknąć mocno cukierkową stylistykę, by odkryć satysfakcjonujące RPG akcji, które ma w sobie duszę i było robione z myślą o dobrej zabawie.
Plusy
- złożoność systemu walki i rozwoju drużyny
- duże tempo akcji
- umiejętne korzystanie z klisz fabularnych
- udane kontynuowanie tradycji serii Mana
- plastyczna oprawa graficzna
Minusy
- bardzo naiwne fabuła i postacie
- brakuje tu silniejszego odejścia od kanonu sztampowych, kolorowych japońskich gier jRPG
- stylistyka odrzuci dużo osób już na starcie, zanim poznają zalety gry
Czytaj dalej
Szukam serca w najbardziej niszowych i przegapionych grach oraz pęknięć w pomnikach wielkich hitów. Życie tak dobre, że mam wyrzuty sumienia. Publikuję w CDA od 2020.