WoW: Dragonflight – recenzja. Są smoki, ognia nie ma
Starzejący się taureński szaman poprawił rękawicę i cicho syknął z bólu. Uciążliwe skaleczenie na dłoni ponownie się otworzyło, plamiąc krwią siodło jego nowego smoczego wierzchowca. Nie potrafił zliczyć, ile razy w ciągu ostatnich tygodni musiał prosić Przodków o łaskę uzdrowienia. Te przeklęte stworzenia potrafiły być naprawdę nieokiełznane i z trudem akceptowały pana. Mruknął z rozdrażnieniem, tęskniąc za zebraną przez lata kolekcją środków transportu. Po cóż było trudzić się z jej gromadzeniem, skoro teraz został zmuszony do ujeżdżania jednego z raptem czterech smoków? Co by jednak nie mówić, musiał przyznać, że w praktyce – zwłaszcza po krótkim treningu – gady sprawdzały się znacznie lepiej, bo wymagały pewnej uwagi.
Bastian: – Ej, sierściuchu! – Rozległ się charczący, przypominający warknięcie głos. – Nie masz tam aby miejsca przy ognisku? Trudno orzec z daleka, zasłaniasz mi prawie cały widok!
Cursian: – Sierściuchu? I mówi mi to worgen? Mhm… Matka Ziemia ugości wszystkich, którzy o to poproszą, więc kimże ja jestem, żeby… Zaraz, Bastian, to ty? Gdzie zgubiłeś swego świętoszkowatego druha? Wydawało mi się, że chętnie zwiedzi Smocze Wyspy, miał serdecznie dość Krain Cienia.
Bastian: – Ano. Dobrze cię widzieć, stary capie! – Worgen podszedł wolnym krokiem, przywitał przyjaciela, po czym pozbył się wilkołaczej formy. Podrapał się po brodzie, wyszczerzył zęby i przywołał gestem swojego nowego smoczego wierzchowca.
Na smocze wezwanie
Bastian: – Nasz paladyn stwierdził, że przechodzi na tymczasową emeryturę, cokolwiek to znaczy. Zrozumiałe, i ja zmęczyłem się poprzednimi przygodami. Tu, na Smoczych Wyspach, jest o wiele lepiej. Nie wiem, czy to kwestia tego, że znowu powróciliśmy na Azeroth i odkrywamy legendarne lądy, o których tylko słyszałem lub czytałem w księgach, czy tego, że zadania, z którymi się do tej pory mierzyłem, były po prostu ciekawe i bardziej angażujące. W końcu Aspekty przyzwały nas, byśmy pomogli rozprawić się ze Raszageth, reprezentantką pierwotnych, zbuntowanych smoków. Z pomocą swoich wyznawców próbuje ona teraz zemścić się na Aspektach za to, że jeden z nich uwięził je na dziesiątki tysięcy lat. Cóż, nie dziwota, też bym się wściekł.
Cursian: Tauren pokiwał w zamyśleniu siwą głową i dorzucił do ognia kolejną szczapę. – Jesteś taki sam jak paladyn, pochopny i nadmiernie optymistyczny. Owszem, Smocze Wyspy są ciekawsze niż Krainy Cienia, ale o to przecież nietrudno, bo Przodkowie sprawili nam tymi ostatnimi wyjątkowo przykrą niespodziankę. To trochę tak, jakby ktoś naniósł ci do izby kilka wiader błota, wylał ich zawartość na sam środek, a potem wspaniałomyślnie posprzątał i oczekiwał za to wdzięczności. Innymi słowy: to, że nie jest tragicznie, nie znaczy jeszcze, że jest świetnie, chłopcze. Ja dla odmiany byłem tym wszystkim potwornie znudzony. Pomijając pojedyncze wydarzenia i obecność Aspektów, jak na razie nie stało się nic, co warto by zapamiętać. A ta cała Rasza… Raszpla… no, jakże jej tam… kogo ona w ogóle obchodzi?

Bastian: – Ech, marudo… Przyznasz jednak, że żadna z nowych krain nie zawiodła za to klimatem. Dobrze było poznać centaury od tej lepszej, cieplejszej strony, dobrze było odkrywać mroźne Azure Span, które poruszyło moje nostalgiczne serce i przywołało wspomnienia ze zwiedzania Coldarry. To zresztą ogromne połacie terenu. Ktoś porównał mapy Elwynn Forest i Waking Shores i okazało się, że tutejsze ziemie są pięciokrotnie większe od lasów Przymierza. A to rewelacyjna wiadomość, bo nasze nowe smocze nabytki mogą tutaj w pełni rozprostować skrzydła. Krainy są rozległe wszerz i wzwyż, jest tu sporo miejsc, z których da się wystartować, by leniwie poszybować lub rozpędzić się do kolosalnych prędkości. To lubię!
Cursian: – Może starość przeze mnie przemawia, ale nie mogę się z tobą do końca zgodzić, młodzieńcze. Prawdą jest, że wróciliśmy wreszcie do krain bliższych Matce Ziemi i możemy zapomnieć o dziwacznych obsydianowych pałacach Revendreth czy złocistych równinach Bastionu. To dobrze. Gorzej, że smoczym lasom i górom brak czaru dawnego Azeroth. Gdzież podziały się taureńskie totemy, orkowe twierdze, a nawet wasze budowle? – Szaman skrzywił się z niesmakiem. – Tutaj… – Wskazał niedbałym gestem okolicę. – …mam wrażenie, jakbym był wszędzie i nigdzie zarazem. Gdzie w tym wszystkim Azeroth? Wiem, co chcesz powiedzieć… że to SMOCZE wyspy, skąd zatem miałaby się tu wziąć nasza architektura. Słusznie. Być może trzeba było jednak po prostu wybrać się gdzie indziej…

Bastian: – Mówiłem już, że marudzisz? Mnie na przykład ciekawi wątek tej dwójki walczącej o przewodnictwo nad rodem czarnych smoków, czyli naszego młodego, porywczego Wrathiona i doświadczonego, przybyłego po ponad trzech dekadach z Rubieży, Sabelliana. Kto wie, może to z jednym z nich będziemy musieli rozprawić się za jakiś czas…?
Cursian: – I rozedrzeć wrażliwe serduszko waszego marnego króla? Przecież Wrathion był swego czasu jego najlepszym druhem. Cóż się jednak dziwić, ludzkie szczenię lgnie do silniejszych od siebie.
Bastian: – Zważaj na słowa, bo choć żem mniejszy, to nie miałbym problemu z odgryzieniem ci obu łap!
Cursian: Tauren rozszerzył z niedowierzaniem oczy i parsknął lekceważąco. – I pomyśleć, że to nas nazywają dzikusami. Nie broń tego słabeusza, nie miał przecież nawet odwagi poprowadzić was na Smocze Wyspy. Gdzież on się w ogóle podziewa?
Bastian: – Anduin… pewnie wróci. Jak ochłonie po tym, co się działo w Zaświatach. Tak czy siak Smocze Wyspy i ich historie są zwyczajnie ciekawe. Interesują mnie losy wszystkich tych postaci, które spotkaliśmy, urzekli mnie (po raz kolejny!) morsowaci tuskarrowie, zastanawiam się, co dalej będzie się dziać z Alexstraszą, Nozdormu, Chromie czy Kalecgosem. Może się powtórzę, ale po Krainie Cieni to miła odmiana, lecz nie umywa się to do wydarzeń z kolejnej inwazji Płonącego Legionu sprzed kilku lat. Nie ta liga.
Do lochu z nimi!
Worgen usadowił się wygodniej na służącej za ławę belce drewna, zahaczając karwaszem o zranioną kończynę poirytowanego kompana. Bez pytania chwycił idealnie wypieczony kawał mięsa i znów zaczął mówić.

Bastian: – Wiesz co, stary taureński dziadzie? Strasznie rozczarowałem się nowymi lochami, które przyszło nam zwiedzić. Byłem pewien, że czymś zaskoczą mnie te starożytne okolice, tymczasem powiewu świeżości mogłem doświadczyć tylko w dwóch momentach, a konkretniej gdy śmigałem na smokach od jednego potężniejszego bandziora do drugiego lub w trakcie walk w Halls of Infusion, które okazały się wyjątkowo ciekawe. Nawiasem mówiąc, jedno ze starć przypominało mi pojedynek ze świętej pamięci Sindragosą. Generalnie, jako wojak machający żelastwem na lewo i prawo, czułem, że nie muszę za wiele robić prócz pilnowania odpowiedniej kolejności ciosów. Marność! Ach, niektóre lochy są wręcz za długie, za każdym razem umieram z nudów, odwiedzając Brackenhide Hollow. Przeklęte gnolle.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Cursian: – Trudno zaprzeczyć. Bywa wyjątkowo… prostacko – rzucił tauren, wpatrując się krzywo w pożerającego cudzy posiłek Bastiana. – Nie czuję się może zawiedziony, bo wyzwania, przed jakimi tutaj stajemy, nie są mniej ekscytujące niż dotąd, ale faktycznie brak w tym wszystkim świeżości. Uniknij ataku obszarowego, pozbądź się fal sługusów… ileż można. Cóż, zgaduję, że ciekawiej zrobi się, kiedy będziemy gotowi na rajdy. Mam też wrażenie, że póki co jest wyjątkowo łatwo. Widok wojownika czy druida szarżującego przez loch i ściągającego na siebie dwudziestu czy trzydziestu wrogów jednocześnie nie jest niczym niezwykłym. Kiedyś też zdarzały się takie rzeczy, zgoda, ale dopiero po jakimś czasie, gdy wszyscy byliśmy już doświadczeni i dobrze uzbrojeni, a nie na etapie, kiedy nasza broń ledwie zasługuje na tę szlachetną nazwę. Co do tych smoków…

W górę!
Bastian: – Właśnie, smoki! – Przypomniał sobie worgen. – Jestem pod wielkim wrażeniem nowego „zawodu” smoczych jeźdźców. Nie dość, że mogę rozpędzić się teraz do absurdalnych prędkości, to jeszcze latanie ma jakiś sens i „pazur”. Mogę pikować w dół, by potem poderwać smoka wyżej i lecieć z większą prędkością, mogę wykonywać specjalne akrobacje, które zwiększają pułap gada albo go rozpędzają, choć oczywiście trzeba baczyć na jego energię, bo bestia potrafi zmęczyć się bardzo szybko. Na szczęście szybowanie regeneruje jej siły.
Cursian: – Mnie w tym wszystkim najbardziej cieszy fakt, że latać możemy w zasadzie od samego początku, a nie, jak to bywało ostatnimi czasy, po roku, gdy nie jest to już w zasadzie do niczego potrzebne, bo z miasta wychodzi się niemal wyłącznie na rajdy. Dzierżenie lejców nowych wierzchowców istotnie wymaga wprawy i potrafi dać satysfakcję, ale osobiście żałuję, że gady nie są wytrzymalsze, bo początkowo stać je na niewiele więcej niż krótki zryw.
Bastian: – Prawda, ale umiejętności smoczego jeźdźca można zawsze podszlifować dzięki specjalnym medalionom poukrywanym w różnych zakątkach Wysp, z reguły gdzieś wysoko. Aby je zdobyć, trzeba więc dosiadać wierzchowca. Dopiero po zwiedzeniu wszystkich nowych krain byłem w stanie w pełni opanować latanie. I warto to zrobić, bo czuć wtedy, jak świetna jest ta nowa technika śmigania w przestworzach.
Czas na awans
Bastian: – Bardzo zdziwiło mnie za to nabywanie kolejnych poziomów siły. W zasadzie maksimum swoich możliwości osiągnąłem, zwiedzając drugą krainę z czterech, potem pozostało mi tylko dozbrajanie się w nowe fatałaszki. Dziwna sprawa, szczególnie że zadań pobocznych jest tu od groma.
Cursian: – No i kto tu teraz marudzi? W moim przypadku było podobnie, ale uważam, że to dobrze. Ci z nas, którzy chcą szybko osiągnąć pełnię swych możliwości i zająć się „poważnymi sprawami”, mogą osiągnąć swój cel w kilka godzin. Pozostali mają przed sobą jeszcze wiele okazji do pomagania mieszkańcom Wysp. Po co? Po pierwsze dla zabawy, wszak po to zajmujemy się poszukiwaniem przygód, po drugie dla nagród, w tym choćby zwojów pozwalających upiększyć smocze wierzchowce nowymi wzorami łusek czy rogów. Pamiętam, że stanie się mistrzem wiedzy Krain Cienia zabrało mi na początku jakieś dwadzieścia godzin. Tutaj musiałem na to poświęcić mniej więcej dwa razy tyle.
Mam talent
Bastian: Worgen skończył zajadać udko, a potem jak gdyby nigdy nic obgryzł kość i z przyjemnością wyssał z niej szpik. Cursian spojrzał na niego z obrzydzeniem i westchnął pod nosem, klepiąc porozumiewawczo w bok swojego smoka. – Przyznam ci jedno, byczku, nie miałem pojęcia, że tak bardzo ucieszę się z ponownego kompletnego poddania rewizji moich umiejętności. Teraz miałem naprawdę solidne dylematy w wielu kwestiach. Na przykład czy do końca inwestować w jedną zdolność, czy może zdecydować się na kilka, ale nie być najlepszy w żadnej z nich?

Cursian: – Mówisz o talentach, jak określają je mędrcy? Prawda, wiele się pod tym względem zmieniło. Możemy teraz, niczym przed laty, swobodnie decydować o naszym rozwoju. Opcji jest co niemiara, czasem po awansie miałem wrażenie, jakbym wpatrywał się w ogromne… hmm… drzewo możliwości, a może nawet i dwa, jeśli wybaczysz mi to dziwaczne porównanie. Mój trener sugerował rozwój zarówno ogólny, typowy dla każdego szamana, jak i szczegółowy, poświęcony wybranej przeze mnie ścieżce, na przykład uzdrowiciela. Wspaniała jest w tym wszystkim elastyczność, możliwość błyskawicznego przeszkolenia się w dowolnym miejscu i czasie, o ile tylko chwilowo umilknie szczęk oręża.
Bastian: – Z tego właśnie powodu mam pod ręką kilka planów na różne okazje. Mogę dostosować swoje zdolności albo do szybkich wypadów do lochów z grupą czterech znajomych, albo na przykład do samotnej wędrówki. To ogromna zaleta.
Nowy w klasie
Cursian: – Słyszałeś zapewne, że w nasze szeregi wstąpili nowi bohaterowie, smokoludzie zwani dracthyrami. Nieładnie jest oceniać kogoś po wyglądzie, ale niech mnie Przodkowie przeklną… ależ oni są szpetni! – Tauren podrapał się w zamyśleniu po ozdobionej długimi warkoczami brodzie. – Po prawdzie patrząc na nich, mam wrażenie, jakbym widział worgeńskie samice, tyle że pokryte łuskami. Chude to, koślawe, a w dodatku te śmieszne skrzydełka… Że też coś takiego po świecie chodzi. Cóż, widać nawet Matce Ziemi zdarzają się słabsze dni.
Bastian: – Patrząc na to z boku, stwierdziłbym, że jesteś uprzedzony. Tak, z jednej strony mnie też dziwi brak potężniejszych w posturze osobników, ale z drugiej… nie dziwota, parają się przecież głównie magią. W walce w zwarciu potykaliby się pewnie o własne nogi. A, tak… no cóż, to po prostu nieco bardziej humanoidalne smoki. Potrafią się zresztą zamienić w formę takiego pół elfa, pół człowieka. Jak smok Kalecgos. Są w porządku, pasują do naszej zgrai.

Cursian: – Niechże już wyglądają sobie, jak chcą, ale nie jestem też pewien co do ich przydatności w boju. Mogą się realizować jako medycy bądź specjaliści od zabijania. To pierwsze nawet u nich szanuję, głównie ze względu na zaklęcie echa pozwalające im w praktyce rzucać niemal każdy urok uzdrawiający na dwa cele jednocześnie. To ciekawa i unikalna zdolność wyróżniająca ich spośród tłumu. Jako zabójcy wydają się jednak przerażająco nudni. Ich możliwości nie są zbyt wielkie, dlatego mam wrażenie, że ciągle robią to samo, prawie jak magowie lodu kilkanaście lat temu. Swoją drogą, dracthyrowie tak chwalili się przed miesiącami możliwością „podtrzymywania” zaklęć w założeniu, że im dłużej je rzucają, tym stają się potężniejsze. W praktyce niemal zawsze zwalniają je jednak w pierwszej chwili, kiedy tylko mogą. Tak jest podobno efektywniej, a i stanie w miejscu nie jest przecież w naszym fachu specjalnie mądre.
Bastian: – Tak, faktycznie. Jak obserwowałem ich z boku, to mieli strasznie nudny wachlarz umiejętności bojowych. Dobrze, że mogą wzbić się lekko nad ziemię i „w biegu” rzucać czary, ale podobne sztuczki widzieliśmy już u magów. Te wszystkie ich doskoki, możliwość szybowania czy ataki z dystansu, które potrzebują chwili na załadowanie się, przypominają mi zresztą w obyciu łowców demonów. Dziwna sprawa.

Nie jest źle
Bastian: – No nic, czas powoli się zbierać, więc wspomnę, że póki co bawię się tu o wiele lepiej, niż się spodziewałem. Nie jest to poziom przygód z czasów ataku Legionu, ale to naprawdę miła wyprawa w porównaniu do tego, czego doświadczyliśmy w Zaświatach. Latanie na smokach daje mnóstwo frajdy, w końcu czuję, że moje profesje mają większy sens, a zróżnicowanie zdolności i pokazanie większej liczby dróg rozwoju to wielkie zalety. Tak samo jak i nowe krainy. Rozczarowują nieco lochy. Niekiedy się też po prostu… nudziłem. Zdecydowanie jednak czuć tu mniejszy rozmach niż zwykle, nawet nieco mniejszy niż podczas wizyty w Pandarii. Nowych zbroi mało, żelastwo też jakieś nieciekawe. Istnieje szansa, że na Smoczych Wyspach będę się świetnie bawił w przyszłości, gdy historia pójdzie nieco do przodu. Na razie zachowawczo powiem, że jest po prostu w porządku, z potencjałem na coś lepszego. Ach, ale muzyka wygrywana tu i ówdzie przez okolicznych bardów w końcu zdaje się wracać na swój stary, dobry poziom!
Cursian: – Jestem w takim wieku, że niewiele już słyszę, więc uwierzę na słowo. Wspomnę jednak jeszcze o jednej rzeczy, która nam umknęła. Pamiętasz zapewne gniew, jaki wśród awanturników wywołały znane z Krain Cienia stronnictwa, a konkretniej przypisane do nich zdolności i zaklęcia. Wielu z nas czuło, że musi wybierać pomiędzy odruchem serca i sympatią do wybranej grupy a praktyczną koniecznością. Z tym na szczęście koniec. Smocze Wyspy mają co prawda swoje odpowiedniki stronnictw, ale można należeć do wszystkich jednocześnie, a w dodatku nagrody są w dużej mierze kosmetyczne. To dobrze. Dobrze też, że pozbyto się większości bzdurnych i męczących codziennych obowiązków, stołów ze zleceniami dla podwładnych, artefaktów, Serc Azeroth i im podobnych. Wreszcie nie czuję się poganiany do zwykłej, nudnej harówki. Mogę zajmować się, czym chcę, i nie zostanę przez to w tyle.
Bastian: – Słusznie prawisz, tymczasem… bywaj, Cursianie. Mam nadzieję, że za bardzo nie nabrudziłem.
Cursian: Tauren spojrzał na porozrzucane resztki kości, ubrudzony koc i przewrócony kufel do piwa. Zerknął też na własne przedramię, ponownie rozrażone Bastianowym karwaszem. Wzniósł oczy ku niebu i wymruczał do Przodków prośbę o szczyptę cierpliwości. – Mogło być gorzej. Bywaj i niech cię Matka Ziemia strzeże. „Paskudny sierściuch”, pomyślał, patrząc na odlatującego worgena. „Ale i tak go lubię”. – No dobrze, mały – rzekł w stronę swego smoczego towarzysza – tym razem trzymaj zęby z dala od mojej ręki, rozumiemy się? Gad łypnął na niego jednym okiem, kłapiąc przy tym paszczą. Szaman był absolutnie pewien, że bestia nie pojęła ani słowa.
Ocena Bastiana
[Block conversion error: rating]
Ocena Cursiana
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
12 odpowiedzi do “WoW: Dragonflight – recenzja. Są smoki, ognia nie ma”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Levelowanie w każdym dodatku zawsze było dobre. Czy to w tragicznym pod względem grindu i end-gamu Shadowlands, czy w znienawidzonym przez wielu WoD. Blizzard umnie w levelowanie.
Poczytałbym taką recenzję za rok albo 1.5. Ciekaw jestem jakie będą wrażenia z end-gamu. Czy popełnione będą błędy tych słabszych dodatków czy może będzie to nowy Legion.
Już na starcie stracił możliwości bycia nowym Legionem. Legion zamieszał samymi podstawami gry dodając m+ czy World questy. Dragonflight to tylko powielenie schematu. Lepsze niż BFA czy SL, ale wciąż tylko powielenie schematu który stworzył legion.
WoW zniszczył szanse na WarCraft 4
Blizzard zniszczył szanse na WarCrafta 4.
Gracze zniszczyli szanse na W4 grając w WoW
@Quelxes Zgadzam się! Olewanie Starcrafta 2 też nie pomogło 😛
A na co wam Warcraft 4 ? Brakuje wam gier do hejtowania ?
Wiesz, trzeba było robić im grę przed okresem totalnego hejtu i masą gier niezależnych
Po prostu przeklęty trójkąt bermudzki.
Blizzard tworzy WoW-a i odrzuca RTS-owego WarCraft-a.
Gracze kupują i grają w WoW-a mimo że pod względem lore i fabuły WoW pogarsza się.
Gracze kupują każdy dodatek do WoW-a i Blizzard wydaje więcej absurdalnych retconów, zmian w lore, idiotyzmów fabularnych i zrzucają pomyje na postacie które są lubiane przez fanów albo zmieniają je w lekko mówiąc niesympatyczne indywidua.
Że też nie wspomnę o dawaniu mechanik o które ludzie nie prosili i modły o to że wysłuchają próśb w następnym dodatku.
Też ActiVision z Kotickiem miało też swój udział.
Dobrze się czytało tą recenzję ale nie jestem w stanie wrócić do WoW’a. Shadowlands tak bardzo mnie zawiódł na każdej płaszczyźnie (zawłaszcza w historii: „Nie ma Arthasa i macie o nim zapomnieć by tak wam mówimy!” ) że raczej nie zaufam już obecnemu Blizzardowi.
Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że WoW to gra mojego życia – to tam zostawiłem najwięcej godzin, to tam poznałem wspaniałych ludzi, z którymi bardzo dobrze żyję do dzisiaj. Gdzieś w połowie Shadowlads odszedłem i teraz widzę, że to była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć odnośnie WoW. Chyba się już za stary robię na mmo. Niezależnie od tego, w jaką stronę pójdą twórcy, zawsze będę ciepło wspominał i trzymał specjalne miejsce w serduszku dla World of Warcraft.
Najlepszy dodatek w jaki grałem do tej pory. polecam. 🙂