1
około 20 godzin temuLektura na 10 minut

Wuchang: Fallen Feathers zaskoczyła mnie paroma pomysłami. To soulslike, który wnosi coś nowego do gatunku [RECENZJA]

Chińska ofensywa gamedevowa nie ustaje, a Wuchang: Fallen Feathers jest kolejnym zawodnikiem wystawionym przez Państwo Środka. Czy soulslike nieznanego wcześniej studia Leenzee przebije się przez masę podobnych mu produkcji i tchnie nieco świeżości w przewałkowany na wszystkie strony gatunek?


Jakub „Jaqp” Dmuchowski

Cóż, ja się dałem zaskoczyć. Nie dlatego, że o produkcji Leenzee nie słyszałem. Wręcz przeciwnie, już na podstawie pierwszej zapowiedzi doszedłem do wniosku, że to gra, której z chęcią się przyjrzę w okolicy jej premiery. Spodziewałem się jednak czegoś zupełnie innego: klasyczniejszych azjatyckich widoków, szermierzy uzbrojonych w katany i górujących nad wioskami oraz lasami pagód, czyli wypisz wymaluj Sekiro. Nic bardziej mylnego.

Wuchang to „Soulsy” praktycznie w najczystszej postaci, acz z kilkoma interesującymi twistami, które mogą sprawić, że nawet największym wyjadaczom gatunku przyjdzie porzucić część przyzwyczajeń i dostosować się do nowych zasad. Nie będzie to jednak łatwe, bo recenzowany tytuł na każdym kroku daje nam do zrozumienia, że to on rozdaje karty, a my musimy zdać się na jego łaskę i niełaskę.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Szczypta egzotyki i chińskiego folkloru

Akcja dzieła Leenzee osadzona została w fikcyjnym świecie Shu i rozgrywa się za czasów późnej dynastii Ming. Oczywiście nie trafiamy do krainy mlekiem i miodem płynącej, tylko na zrujnowane w wyniku działania tajemniczej plagi, zwanej Featheringiem, ziemie. I tak się składa, że główna, tytułowa bohaterka (za sprawą aparycji oraz doboru garderoby zdecydowanie spodoba się fanom Eve ze Stellar Blade’a) również padła ofiarą owej przypadłości. Zrządzenie losu sprawiło jednak, że kobieta nie przemieniła się w krwiożerczą i opierzoną bestię jak większość ludzi, zamiast tego zyskała niespotykaną moc, tym samym stając się bodaj ostatnią nadzieją na ratunek dla Shu.

Nie nastawiajcie się na spektakularne przerywniki filmowe oraz godzinne wymiany zdań. Ot, budzimy się w świątyni, dostajemy miecz do ręki i wiśta wio – radźmy sobie sami. Nie wiemy, o co chodzi? To świetnie się składa, bo protagonistka ma podobnie. Okazuje się bowiem, że pod wpływem Featheringu Wuchang, będąca w przeszłości piratką, straciła pamięć i odkrywa świat gry pospołu z nami. Wygodne rozwiązanie, nieprawdaż?

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Znaj swoje miejsce

A pozostając w temacie połaci terenu, który przyjdzie nam zwiedzić, konstrukcja lokacji w Wuchang: Fallen Feathers przypomina tę z serii Dark Souls studia FromSoftware. Nie dostaniemy więc okazji do pobiegania po bezkresnej przestrzeni jak w Elden Ringu. Zamiast tego Leenzee postawiło na półotwarte (acz niezwykle złożone, a do tego pokaźnych rozmiarów) miejscówki połączone ze sobą licznymi korytarzami, windami itp. Nie brak przy tym opcjonalnej zawartości, którą podczas nieuważnej zabawy dość łatwo przegapić. A warto być czujnym, bo za dokładną eksplorację Wuchang regularnie nas nagradza – czy to nowym talizmanem, przydatnym przedmiotem jednorazowym, czy też łomotem od napotkanego minibossa.

W ogólnym rozrachunku dostępne w grze poziomy prezentują się świetnie pod kątem wizualnym, a klimatu odmówić im nie można, aczkolwiek część zauważalnie odstaje od reszty. Mam wrażenie, że problem ten jest szczególnie widoczny w początkowej fazie zabawy, kiedy to bez przerwy kręcimy się wokół centralnego huba, otwierając co i rusz kolejną bramę stanowiącą skrót do aktywowanej kilka godzin temu kapliczki (czyli tutejszego odpowiednika ogniska, pozwalającego rozwinąć umiejętności i uzupełnić mikstury lecznicze). Oczywiście nie zabrakło przy tym etapu à la Blighttown. Z jakiegoś powodu twórcy doszli do wniosku, że jeden rodzaj trucizny to za mało, więc podczas tułaczki po podziemnych tunelach możemy nabawić się kilku efektów statusu równolegle.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Szczerze mówiąc, praktycznie przez cały czas obcowania z grą towarzyszyło mi wrażenie, że ta tylko czeka, aż opuszczę gardę i wystawię się na atak. I nie chodzi mi tu o samą walkę. Ta co prawda jest wymagająca, acz przez większą (słowo klucz) część zabawy uczciwa. Inaczej sprawa ma się z przebieżkami po okolicznych terenach.

O ile do przeciwników rzucających ognistymi bombami z dachów przyzwyczaiły mnie już produkcje powstałe pod wodzą Hidetaki Miyazakiego, o tyle drzewo chamsko spychające mnie z półki skalnej do rzeki płomieni stanowiło nowość. Podobnie sytuacja miała się w przypadku zakopanych w śniegu min przeciwpiechotnych, a wisienką na torcie był ołtarzyk, który – gdy próbowałem go aktywować – wstał i wykonał na bohaterce kombinację chwytów zapaśniczych, tym samym dając mi okazję do ponownego podziwiania okolicy w trakcie kilkuminutowego spaceru.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Blokowania nie ma, ale co z tego?

Nie oszukujmy się: główny element soulslike’ów stanowią ich systemy walki. Z nieukrywaną przyjemnością stwierdzam, że ten obecny w Fallen Feathers jest jednym z lepszych w gatunku, w czym spora zasługa mechanizmu znanego jako Skyborn Might. Wykonując w odpowiednim momencie uniki (lub spełniając jakiś inny warunek, o ile wykupiliśmy konkretną umiejętność na drzewku), zyskujemy punkty. Spożytkować je możemy, rzucając zaklęcia albo używając technik broni. Te pierwsze najczęściej pozwalają razić wrogów z dystansu, acz zdarzają się i takie możliwe do zastosowania w zwarciu czy do chwilowego wzmocnienia postaci. Drugie zaś to widowiskowe umiejętności wykorzystujące potencjał naszego oręża, który, nasączony magią klątwy, potrafi wywołać dodatkowe efekty, jak choćby posłanie naprzód trąby powietrznej.

W pierwszym akapicie wspomniałem, że Fallen Feathers mnie zaskoczyło. Spora w tym zasługa braku implementacji tradycyjnego systemu blokowania (no, chyba że walczymy dwuręcznym toporem, ale to raczej mało skuteczna technika). Naszym głównym manewrem defensywnym pozostają uniki, lecz należy pamiętać, że nie mogą przerwać trwających obecnie animacji ataku, a te zaś potrafią być naprawdę długie.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Potyczki nader często sprowadzają się więc do obskakiwania przeciwnika oraz podgryzania go szybkimi ciosami. Warto jeszcze nadmienić, że bohaterka dysponuje długim mieczem, krótkim mieczem, dwoma ostrzami, toporem i włócznią, a różnice między rodzajami broni potrafią być dość istotne w rozgrywce. Dla przykładu, nożami atakujemy błyskawicznie, acz tylko z bliska, włócznią zaś wolniej, lecz da się nią razić wrogów z dystansu. Wypada podkreślić, że każda z dostępnych opcji ma sens, więc jeśli konkretne śmiercionośne narzędzie nam się spodobało, możemy z powodzeniem go używać, nie obawiając się, iż psujemy sobie zabawę.


Tabelki rodem z Excela

Choć to nie do końca oczywiste, mamy do czynienia z erpegiem. Co prawda nie pełnoprawnym, acz pasjonaci tabelek i statystyk będą usatysfakcjonowani. Każdy element pancerza oferuje łącznie kilkanaście różnych odporności, protagonistkę zaś definiuje sześć atrybutów. Nie uświadczymy tu jednak wymiany dusz na punkciki, jak to ma miejsce w tytułach FromSoftware i ich licznych kopiach.

Lokalną walutę (czerwoną rtęć) wymienimy na tokeny służące do odblokowywania umiejętności na drzewku, które – z braku lepszego pomysłu w momencie pisania tekstu – porównam do tego znanego z Path of Exile. W skrócie: zaczynamy na środku, po czym ruszamy w jedną z sześciu dostępnych stron (po jednej dla każdego rodzaju oręża plus uniwersalna), gdzie inwestujemy w efekty pasywne, jak zwiększenie poziomu żywotności lub magii, a także te aktywne, w postaci choćby nowych technik broni.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Co ważne, rozwój naszego awatara nie ogranicza się tylko i wyłącznie do rozsądnego doboru umiejętności (swoją drogą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby je resetować, jest to darmowe, a nierzadko okazuje się konieczne). Prócz tego możemy każdy egzemplarz arsenału wyposażyć w komplet trzech kamieni runicznych dających mu dodatkowe zdolności, a lewe ramię protagonistki – nadziać igłami, które umożliwiają nasycenie broni mocą żywiołów.


Natłok informacji

To wciąż nie koniec, jako że w trakcie gry wystawiamy się na oddziaływanie szaleństwa. Utrzymanie go na odpowiednio wysokim poziomie pozwoli nam zadawać (a przy okazji otrzymywać) większe obrażenia, niemniej niesie też za sobą ryzyko w postaci utraty po śmierci lwiej części skumulowanej czerwonej rtęci. Ponadto w przypadku zgonu w takim stanie zostawiamy po sobie groźnego, skorego do ataku demona. Działanie tego mechanizmu jest dość złożone, a dodatkowo wiąże się z nim kolejny (przywoływanie przedmiotów podczas odpoczynku). Sama gra, prawdę powiedziawszy, nie tłumaczy wszystkich niuansów zbyt dokładnie, w związku z czym kilkukrotnie wertowałem kodeks w poszukiwaniu odpowiedzi na trapiące mnie pytania.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

To zarazem jeden z największych problemów Wuchang: Fallen Feathers. Pierwsza godzina zabawy wiąże się z natłokiem mało czytelnych komunikatów, które często wybijają nas z rytmu i których to odruchowo chcemy się pozbyć. Doprowadza to do sytuacji, że trudno nawet o wykonanie prostego, ukradkowego ciosu w plecy. Rozum i pamięć mięśniowa podpowiadają, że wystarczy zajść niemilca od tyłu i wcisnąć przycisk odpowiedzialny za lekki atak, acz w produkcji Chińczyków trik ten nie działa. Po zapoznaniu się z samouczkiem okazuje się bowiem, że najpierw musimy zadać w pełni naładowany mocny cios, aby otworzyć przeciwnika na dobicie. Czy to logiczne? Moim zdaniem nie i dlatego wspomniałem, że nawet mając doświadczenie z innymi soulslike’ami, w przypadku Wuchang jesteśmy zmuszeni zmienić stare nawyki.


Mogłoby być lepiej

Nie zamierzam ukrywać: dzieło Leenzee wywołało we mnie mieszane uczucia. Owszem, miałem wrażenie, że obcuję z pełnoprawną produkcją z segmentu AAA. Animacje prezentują się świetnie (choć momentami nieco przesadnie), system walki, o ile zdążymy się do niego przyzwyczaić, daje mnóstwo frajdy i satysfakcji, a świat Shu odkrywa się z przyjemnością. Tym bardziej boli fakt, że zdarzało mi się zaciąć na wyjątkowo irytującym etapie, tylko po to, aby przez kolejne godziny gry przejść jak burza bez większego zająknięcia.

Nierówny poziom trudności rzuca się w oczy przede wszystkim podczas starć z bossami. Szybko dostrzegłem pewną zależność – im maszkaron masywniejszy, tym większym leszczem się okazuje. Co prawda do dyspozycji dostajemy gwizdek, który w teorii powinien umożliwić nam przywołanie wsparcia w trakcie wyjątkowo męczących walk, niemniej udało mi się skorzystać z niego dosłownie raz (i to dlatego, że gra mnie do tego pośrednio przymusiła). W przypadku pozostałych starć spotykałem się z komunikatem, że „nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na moje wyzwanie”. Cóż, takie uroki zabawy przed oficjalną premierą.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Mimo wszystko teraz, gdy emocje już ostygły, dzieło Leenzee wspominam ciepło i zakładam, że spędzę w nim jeszcze sporo czasu, poszukując ominiętych sekretów i kończąc pozostałe zadania poboczne. Wypada przy tym podkreślić, że za względnie niewielką – jak na dzisiejsze standardy – cenę (169 zł na Steamie czy 219 zł na PlayStation Store) otrzymujemy co najmniej kilkadziesiąt godzin rozgrywki (przy dokładnym ogrywaniu nawet ok. 60 h).


W tym przypadku nie tylko gratis to uczciwa cena

Jeszcze słowo na temat optymalizacji, choć Wuchang: Fallen Feathers ogrywałem na PlayStation 5 Pro w trybie wydajności, więc w większości lokacji tytuł trzymał stabilny poziom 60 klatek na sekundę. Wyjątek stanowił tylko pierwszy obszar, jako że w nim produkcja miała szczególną tendencję do niemiłych dla oczu cięć. Tu wypada jednak zaznaczyć, że jest to jedna z pierwszych gier, które działają zauważalnie lepiej na najnowszej wersji konsoli Sony. Dla porównania, na bazowym PS5 musimy pogodzić się z dwukrotnie mniejszą liczbą fps-ów przy identycznych ustawieniach graficznych.

Wuchang: Fallen Feathers
Wuchang: Fallen Feathers

Jeśli tęskno wam do Soulsów, a przy okazji nie macie problemów z otwarciem się na nieco odmienne doznanie, warto dać Wuchang szansę. Widać, że w produkcję włożono wiele serca i – abstrahując od kilku kontrowersyjnych, a także paru ewidentnie głupich decyzji – oferuje ona naprawdę solidną zabawę.

W Wuchang: Fallen Feathers graliśmy na PlayStation 5 Pro.

Ocena

Wuchang: Fallen Feathers to godny przedstawiciel gatunku soulslike. Dla fanów cierpienia przed monitorem – prawdopodobnie najciekawsza premiera tego roku obok The First Berserker: Khazan. Dla reszty – warta uwagi propozycja.

8+
Ocena końcowa

Plusy

  • przyjemna i wymagająca walka
  • system Skyborn Might odpowiadający za generowanie zasobów do rzucania zaklęć i używania technik broni
  • kilka ścieżek rozwoju bohaterki
  • na brak broni, zbroi, czarów i amuletów nie można narzekać
  • wielopoziomowe, złożone i wypełnione znajdźkami lokacje
  • świat gry prezentuje się świetnie – jest mroczny, ale niepozbawiony barw
  • stosunek ceny do jakości

Minusy

  • nierówny poziom trudności
  • czasem giniemy z powodu czystej złośliwości projektantów
  • powtarzalność przeciwników
  • niewiele czasu na oswojenie się z toną mechanizmów


Czytaj dalej

Redaktor
Jakub „Jaqp” Dmuchowski

Swoją przygodę z grami komputerowymi rozpoczął od Herkulesa oraz Jazz Jackrabbit 2, tydzień później zagrywał się już w Diablo II i Morrowinda. Pasjonat tabelek ze statystykami oraz nieliniowych wątków fabularnych. Na co dzień zajmuje się projektowaniem stron internetowych. Nie wzgardzi dobrą lekturą ani kebabem.

Profil
Wpisów1479

Obserwujących4

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze