„Wybuchające Beczki – Zrozumieć gry wideo” – recenzja

Książką Krzyśka Gonciarza zainteresowałem się stosunkowo niedawno, a i nie miałem wcześniej pojęcia, że w ogóle powstaje. Z wielu powodów nie śledzę polskiej „sceny dziennikarstwa growego”, z których wymienić wystarczy jeden kluczowy: jest za mało ambitna. Książka Gonciarza, „Wybuchające Beczki – Zrozumieć gry wideo”, przykuła moją uwagę głównie dlatego, że – w zapowiedziach przynajmniej – wydawała się z tym smutnym polskim schematem pisania o grach zrywać. Autor obiecywał, że coś dla siebie znajdzie w niej każdy, a ulegając nakręcającemu się „hype’owi” można by nawet uwierzyć, że będzie to dzieło przełomowe – manifest autora, który o branży ma pojęcie, a którego misją jest sprawienie, by gracze zaczęli rozumieć swoje hobby lepiej. Żeby „znali się na grach”.
Trzeba przyznać, że to szczytny i ambitny cel, bo przecież na graczach, którzy „się znają” zyskałby każdy. Dosyć samolubnie mogę powiedzieć, że skorzystałby na tym przede wszystkim recenzent, którego ręce w końcu przestałyby związywać niejasne kategorie oceniania „czy gra jest dobra” w kilkustopniowej skali, która wygląda ładnie tylko w Metacritic.
Cegiełką w murze, którą zostawił Krzysiek są „Wybuchające Beczki”. Książka, która zawiera około 170 stron treści i kilkanaście dodatkowych wypełnionych bonusami pokroju małego leksykonu gier z wypunktowanymi ciekawymi mechanizmami. Prawdę mówiąc – już w tym miejscu można się przyczepić, bo przeskakując z tematu na temat w 170 stronach zamknąć się żadnej konkretnej wiedzy nie da, a i Krzyśkowi to niespecjalnie wyszło. Rozbił bowiem swoją książkę na dwie części, z czego jedną poświęcił „treści” gier, drugą samej rozgrywce i zbudował ją na serii krótkich esejów-felietonów poświęconych różnym aspektom przeróżnych produkcji. Żadnego tekstu nie rozwinął jednak na tyle, by po przeczytaniu dało się powiedzieć: „Tak, teraz rzeczywiście rozumiem to lepiej”.
Przynajmniej patrząc na to z mojej perspektywy – w pewien sposób przecież zastanawianie się nad tym, jak gry są zbudowane i jak oddziałują na graczy należy do moich obowiązków.
„Wybuchające Beczki” to kilkanaście krótkich rozdziałów, w których autor mierzy się z różnymi aspektami gier. Czasami wspomina o tym, że niekoniecznie potrzebujemy prowadzonej liniowo fabuły do cieszenia się zabawą, czasami opowiada o tym, jak sam level design jest w stanie prowadzić ciekawą narrację. Czasami wspomina o przypadkowych elementach, które sprawiły, ze grę zapamiętaliśmy, czasami o tym, że pamiętne sceny zostały z premedytacją tu i ówdzie wpakowane. Niestety z tych wszystkich rozdziałów, chociaż ładnie się prezentują, niewiele wynika – są raczej prześlizgującymi się przez główny temat wyliczankami, które niczyim światem raczej nie zatrzęsą.
W „Beczkach” brakuje konkluzji, brakuje analizy i refleksji. Po przeczytaniu książki mam raczej wrażenie, że czytałem cały czas wstęp do prawdziwej treści, którą autor chce się ze mną podzielić. Preludium do naprawdę interesujących spostrzeżeń, które mogłyby sprawić, że zacznę znać się na grach bardziej. Tymczasem odświeżyłem sobie po prostu wiele tytułów, a i przypomniałem dlaczego zrobiły na mnie wrażenie. Krzysiek wypisał elementy, które sprawiają, że o grach się pamięta, ale nie poświęcił im wystarczająco dużo miejsca, by rzeczywiście zanalizować co te elementy do gier w ogóle wniosły. Czy zmieniły branżę, kto je skopiował, dlaczego, jak wpływały na graczy, kiedy jeszcze były przełomowe, i tak dalej – tego niestety w „Beczkach” nie ma.
Mówiąc prościej: grałem w Braid i wiem, że ta produkcja opiera się na manipulacji czasem. Ciężko jest tego przecież nie zauważyć, więc czy nie można było pójść dalej wspominając o niej w książce? Opowiedzieć o tym, jak Blow rozwiązał problem „właściwego zakończenia”, albo chociaż w jaki sposób rozmieszczono teoretycznie niemożliwe do zdobycia gwiazdy z konstelacji i jak gracze je w końcu odkryli? Oczywiście, że można było, ale niestety czytając „Beczki” można też odnieść wrażenie, że autor rozpisał sobie kilkanaście interesujących aspektów gier – w tym np. cutscenki, czy achievementy – i napisał o nich po kilka zdań podając przykłady różnych ich zastosowań. Teoretycznie może to spełniać funkcję wprowadzenia do tematu, progu od którego można się odbić dalej, jednak na pewno nie jest w stanie przekazać osobom z analitycznym umysłem czegokolwiek więcej, niż już wiedzą. W „Beczkach” nie ma bowiem niczego, co mogłoby zaskoczyć osobę, która patrząc na grę jest w stanie powiedzieć dokładnie „co i dlaczego” było w niej wspaniałe, a co koszmarne. Wystarczy przecież usiąść spokojnie i chwilę się zastanowić – nie trzeba od razu czytać książek.
Niemniej jednak nawet jeżeli „Beczki” niekoniecznie można określić jako lekturę przełomową dla wielu odbiorców, istnieje grupa graczy, która zapoznać się z tym tekstem powinna. Jest to niestety ta grupa, która na grach „znać się” nie chce, a i nie bardzo interesuje ją cokolwiek poza końcową oceną wystawioną przez recenzenta i ewentualnie pyskówką, która na tej podstawie może się wywiązać. Są to gracze bezmyślni, którzy nie mają zamiaru dowiedzieć się „dlaczego 7/10” z treści recenzji, a zamiast tego wolą skrót w formie plusów i minusów, z którym będą się spierać. Są to gracze, którzy nie analizują – dla nich „Beczki” powinny być lekturą obowiązkową. Powinni znać tę książkę na pamięć i zrozumieć, że jednak w tym rozrywkowym medium jest coś do przemyślenia. Jest coś, czemu warto poświęcić trochę czasu i że nie zawsze „mi grało się dobrze” jest ostatecznym argumentem. Oni rzeczywiście mogą na lekturze skorzystać.
Inni gracze – ci, którzy myślą o grach, ale nie analizują, bo nie widzą w tym sensu – też mogą z czystej ciekawości spojrzeć na „Beczki”. Jest to tekst na tyle spójny i dobrze napisany, że z przyjemnością da się spędzić przy nim ten jeden, czy dwa wieczory. Mimo wszystko jest też całkiem odważny, bo dotyka problemów, których w recenzjach raczej się nie porusza – dlatego, że czytelnicy z reguły chcą czegoś innego. Promowane przez autora „znanie się na grach” mogłoby tę sytuację zmienić – mogłoby sprawić, że nawet robota dziennikarza, niekoniecznie od razu krytyka, stałaby się łatwiejsza i to właśnie dlatego, że czytelnik chciałby wiedzieć więcej.
Krzysiek nie kierował się też typowym dla mediów faworyzowaniem tego i tamtego, by lizać po tym i tamtym tych i tamtych – potrafił przyznać nawet z pełną powagą, że Mario na Wii może skopać tyłek niejednego „hardkorowca”, za to oczywiście wielki plus. „Beczki” to chyba pierwszy tekst w Polsce, który wszystkie istniejące konsole potraktował jako jedną rodzinę, zamiast dzielić je na równych i równiejszych z jakichś niejasnych powodów i według niekoniecznie adekwatnych kryteriów.
Niestety nie jest to jednak książka na tyle uniwersalna, by dało się ją polecić każdemu. Ludzie bez podstaw raczej nie mają w niej czego szukać, bo pogubią się od razu. Krzysiek nie przejmuje się tłumaczeniem oczywistych dla graczy terminów, ewentualnie w jednym zdaniu podsumowuje o co chodzi np. w QTE, a przez resztę tekstu wierzy czytelnikowi, że ten rozumie, lub pamięta.
„Beczki” nie nadają się dla ludzi, których kontakt z grami opiera się tylko na komórkowym Angry Birds, ale też niestety nie wnoszą wystarczająco wiele do dyskusji o grach, by były w stanie bardziej zainteresować siedzącego w tym od dawna gracza/dziennikarza. Prawda: dyskusja o grach w naszym kraju nie istnieje i dlatego „Beczki” są czymś, co warto mieć i przeczytać, ale raczej jako ciekawostkę, w której ktoś po raz pierwszy „mówi to, co wszyscy wiemy, ale czego nie powiedzieliśmy, bo nie było okazji”. To jest dobre, ale nie wiem czy wystarczające.
Na pewno to nie wystarczy, kiedy mówimy o „znaniu się na grach”. „Wybuchające Beczki” są pierwszym, bardzo dobrym krokiem w tę stronę, ale nie są krokiem odważnym. Są bardzo zachowawcze i mam wrażenie, że nawet tam, gdzie można było „popłynąć” autor wycofał się w strachu, że zanudzi czytelnika. Że nie trafi w sedno, czy też po prostu nikt nie zrozumie bez dłuższego tłumaczenia.
Mam więc wrażenie, że „Beczki” są świetną ciekawostką. Pierwszym pytaniem, które każdy powinien sobie jednak zadać jest: „Czy zdarza mi się RZECZYWIŚCIE POMYŚLEĆ nad tym, w co gram. Zanalizować jakiś problem i zastanowić się DLACZEGO coś mi odpowiada, a dlaczego nie”. Jeżeli odpowiedź jest twierdząca i wiecie dlaczego achievement za granie jedną postacią w grze, która pozwala je co rundę zmieniać jest absurdalny – raczej nie macie czego w „Beczkach” szukać. Jeżeli przyznaliście się sobie, że raczej nie jesteście analizą zainteresowani – możecie kupić tę książkę, bo autor odwalił całą robotę za was. Możliwe też, że po lekturze zaczniecie się tym interesować, ale to już nie mnie oceniać.
Odkładam więc „Beczki” na półkę i czekam, aż Krzysiek Gonciarz z całą swoją wiedzą weźmie się za sequel, który obowiązkowo musi nazwać „Beczki: Reloaded”. Sequel, w którym rzeczywiście zademonstruje „znanie się na grach”, czy też cokolwiek więcej, niż wyliczankę i porozstawiane tu i ówdzie drogowskazy dla początkujących.
Czytaj dalej
48 odpowiedzi do “„Wybuchające Beczki – Zrozumieć gry wideo” – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Czyli nic specjalnego, adresowane dla noobów. Szczerze mówiąc właśnie tego się po tej książce spodziewałem, ale miałem cichą nadzieję, że będzie lepiej.
adresowane do*
@MantroX Bo nie-nooby są już dawno po „Światasch z pikseli”, „Wirtualnym placu zabaw” i „Homo players”, które są prawdziwymi naukowymi tekstami o grach.
No cóż. Liczyłem na więcej. Chyba jednak zrezygnuję z zakupu.
Wiedziałem, że po tym kolesiu nie można spodziewać się czegoś dobrego.
Dlaczego taką książkę dostał „świeżak”? Moim zdaniem słaba jest to opinia, osoby bez doświadczenia. xD
@KoweK|Berlin nie napisał, że książka jest zła, tylko że doświadczony gracz potrafiący samodzielnie myśleć nie znajdzie tutaj nic nowego. Książka adresowana jest raczej do tych wszystkich gości „CO?! TYLKO 7?! TA GRA CONAJMNIEJ NA 9 ZASŁUGUJE!!!!!1!!11!”. 😛
Czytałem i dokładnie czuje to samo ale nie traktuje tego jak pieniądze wydane w błoto.
Ech, liczyłem na ciekawe informacje od strony gamedevu, ale po recce na zakup się już nie zdecyduję. Czekam za to na sequel, czekam aż pan autor poczyni bardziej odważne kroki.
@Xavenir – wyjdź i wróć, jak się obudzisz, bo gadasz od rzeczy.|@recenzja – dokładnie tego się obawiałem. Trochę wstyd przyznać, ale założyłem z góry, że książka taka będzie po… Zobaczeniu okładki. Ja jestem z ludzi, którzy uważają, że „jak się coś robi, to należy to robić porządnie”, więc jak zobaczyłem okładkę, której największym „osiągnięciem” było użycie WordArtu, stwierdziłem że i treść będzie potraktowana na „odwal się”.|@Berlin – tradycyjnie, +1 do szacuneczku na dzielni. Piszpiszpiszpisz!
Mam małą uwagę…myślę, że takie teksty czyli recenzje, krytyki, felietony itd. prezentowane na „łąmach” Waszej strony internetowej, powinny mieć jasno (u dołu tekstu lub u góry) podpisanego autora, a nie żeby trzeba było tego szukać w tekście. Nie jest to jak sądzę dobra praktyka.
@JaKlaudia: Wytłuszczonym drukiem we wstępie masz napisane jasno – Berlin.|Co do książki, to dzięki temu tekstowi, wiem, że nic tam nowego nie znajdę prócz kilku ciekawostek. Należę do graczy świadomych w co grają, jednak jeśli będę miał okazję przeczytam.
Gdybym sugerował się za każdym okładką książki, to ominęło by mnie wiele wspaniałych lektur 😉 |Dajcie szansę Gonciarzowi; to jego pierwsza książka. Nieczęsto się zdarza by pisarski debiut, dodatkowo traktujący o dość hermetycznej tematyce, był w 100% wyczerpujący i na starcie pretendował do miana bestseller’a. Poza tym nie należy zapominać, że „Beczki” w pewnym sensie przetarły nowy szlak. Kto wie, może dzięki pracy Gonciarza powstanie więcej tego typu książek, dogłębniej analizujących to wspaniałe hobby.
Czy miejsce tuż pod tytułem, obok daty, trzeba szukać w tekście? ;]|@Berlin: Recenzja słaba, bardzo słaba, liczyłem, na coś lepszego i to właśnie ze względu na to, że pisał to „świeżak”.
@Noobzor – akurat dla mnie recka Berlina jest bardzo dobra; odbiorca tekstu wie czego może się spodziewać po lekturze. Problem polega jednak na tym, że czytając powyższy artykuł miałem nieodparte wrażenie, że Gonciarz jest autorem wielu kapitalnych prac tylko tym razem ta jedna, „Wybuchające beczki”, mu nie wyszła…
Świetna recenzja! Dziękuję Berlin. Już wiem, że książka raczej nie dla mnie, ale kiedyś dla czystej refleksji może przeczytam.
Dzięki Berlin. Dobra recenzja. Ja już wiem, to co chciałem wiedzieć. I sprawdzasz się w tym co robisz. Tak dalej. A sama książka. Gdybym ją dostał jako prezent to z pewnością bym przeczytał. Co fajniejsze… to chyba pierwszy tytuł na polskim rynku o tej tematyce, która jest tak szeroko komentowana. Za to…szacun dla Krzyśka Gonciarza.
Eh, na usta ciśnie się „a nie mówiłem”. No nic, więc czekam – podobnie jak reszta towarzystwa – na część drugą. Dzięki za reckę Berlin, całkiem niezła.
Wreszcie porządna recenzja… 😛
Fajna recenzja Berlin ;D
No cóż przyjemna recenzja, szybko i fajnie się ją czytało. A co do książki to raczej wątpie, że ją przeczytam. Może nie ze względów samej ciekawosci tej ksiązki co z przyczyn bardzo prostych – nie mam jak jej kupić heheh i nie chcę mi się bo jestem leń…
Ładnie napisane, ale nie czytałem książki wiec nie mogę powiedzieć czy trafna xD
Berlin szykuje sobie grunt pod własną książkę, umniejszając Krzyśkowi ;D Żartuję :* Przeczytałem wczoraj do połowy i póki co mam bardzo podobne wrażenia. Takiego przeskakiwania po przykładach się spodziewałem, patrząc kiedyś na udostępniony spis treści i widząc, ile miejsca zajmują poszczególne rozdziały. Ogólnie wrażenia w miarę pozytywne, dobry zalążek do dalszych rozważań. Krzychu zaczął dyskusję (przynajmniej mam taką nadzieję) i tego mu nikt nie odbierze.
A pod względem technicznym: okładka faktycznie wygląda lepiej w rzeczywistości, niż na obrazku, jak sam autor kiedyś zaznaczył w swoim v-logu. Znalazłem 3-4 literówki, no ale zdarza się. Największe ALE mam jednak do braku oznaczeń SPOILERÓW. Kupiłem właśnie obydwa Bioshocki z tej promocji na Steam i z książki dowiedziałem się ważnej rzeczy, której powinienem się był dowiedzieć w połowie gry i tylko w niej. Nie mam nic przeciwko spoilerom, ale muszą być oznaczone. Mały niesmak.
W ogóle jak ja piszę… „Krzychu”… Panie Krzysztofie, Pan wybaczy! 😛 Zaraz doczytam drugą połowę i sprawdzę, czy moje „póki co-we” -4 (w szkolnej skali ocen) utrzyma się do końca 🙂
„Krzysiek nie kierował się też typowym dla mediów faworyzowaniem tego i tamtego, by lizać po tym i tamtym tych i tamtych – potrafił przyznać nawet z pełną powagą, że Mario na Wii może skopać tyłek niejednego „hardkorowca””Berlin, nie spoileruj ! 😛
Jestem gdzieś w połowie lektury i mam bardzo podobne odczucia jak Berlin, ale nie uważam aby te pieniądze były wydane na marne.Krzysiek odwalił kawał dobrej roboty i pokazał innym ludziom, którzy siedzą długo w branży recenzenckiej, żeby nie bali się i spróbowali opowiedzieć o „znaniu się na grach” 😉
Po pierwsze trzeba przyznać, że mimo tych 187 stron można ją przeczytać bardzo szybko. Choć mimo tego spełnia ona swą rolę w „nawracaniu” graczy na właściwą ścieżkę jaką jest Game Design. Krzysiek w swej książce bardzo często nawiązuje do innych gier przedstawiając na ich przykładzie udane czynniki danych gier, które przekonują graczy do siebie. Trzeba przyznać, że „Wybuchające Beczki” z pewnością wskażą właściwą drogę każdemu graczowi, lecz pod jednym warunkiem, musi on tego chcieć…
Przyznam, że już przed jej przeczytaniem umiałem jawnym okiem spoglądać na gry ceniąc ją za wszystkie jej ważne i udane aspekty i gardząc za te złe. Ale dzięki „Wybuchającym Beczkom” zacząłem zwracać uwagę na jeszcze więcej równie istotnym czynnikom decydującym o powodzeniu gry. Lecz w książce można natknąć się również na bardzo ciekawe fragmenty. Żeby zbytnio nie spoilerować pokażę tylko jeden z nich: „Jeśli za 10 lat okaże się, że proponuję teraz najgorszą możliwą drogę osobistego rozwoju, cóż…
…- spotkamy się w rynsztoku. Ale wiecie co? Coś mi mówi, że będzie dobrze.” Mój ulubiony fragment, z wielu 😉 . |Ps. Sorry za aż trzy komentarze pod rząd, ale w jednym nie dało rady 😉 .
… – spotkamy się w rynsztoku. Ale wiecie co? Coś mi mówi, że będzie dobrze.” Jeden z wielu lubianych przeze mnie fragmentów 😉 .
Całkiem niezła recenzja, wygląda na obiektywną, a to cholernie wielki plus biorąc pod uwagę że CDA objęło patronat nad tą książką 😉 Berlin rzeczywiście wydaje się wyrabiać sobie grunt pod własną książkę xD Książkę na pewno kupię jak tylko dorwę się do jakiejś księgarni. Długie lata wiernego korzystania z gier-online.pl do czegoś jednak obligują ;P
a ja dalej nie rozumiem fenomenu tej książki. skoro autor obiecał że każdy coś znajdzie, to ktoś tu kogoś rucha w dupę, gdyż sam autor wyraźnie zaprzeczył napisaniu tematów na jakich mi bardzo zależy. nic dla siebie nie mam, ponadto sama książka jest napisania (z tego co o niej wyczytałem) w stylu „wrażenia gracza”, a takowe przecież każdy gracz posiada swoje. zdecydowanie bardziej propsuje „zastosowanie i metody tworzenia normalmap” niż idiotyczna i bezcelowa rozprawka „czemu książe persji tak dużo skacze”
słowem: jeśli chcecie „znać się na grach”, wiedzieć jak to działa, zajmijcie się moddingiem nowych gier. już wiele razy developerzy bardzo cenieni na świecie przyznali że modding to świetna okazja jeśli chcesz np. skończyć w gamedevie. idealny przykład: autorzy modyfikacji MechWarrior: Living Legends – dzięki tej modyfikacji autorzy zostali przyjęci do crytek.
Cieszę się, że mimo patronatu CDA nad książką Krzyśka, doczekała się ona uczciwej recenzji, a nie kryptoreklamy. GJ Berlin 🙂 .|O samej książce się nie wypowiem, bo nie czytałem, a po tym co tu przeczytałem, raczej się to nie zmieni.
Ja kupię, chociażby dlatego, że to pierwsza taka książka (jeżeli jestem wbłędzie, sprostować) na polskich księgarnianych półkach, na dodatek spod ręki „gracza”, toteż warto zapoznać się z nią. Może teraz coś się ruszy, na czym graczowskie dusze moli książkowych skorzystają. Przyjemnie by było 🙂
Autor niby na czasie. Młody gracz zna realia, a jednak jest na tyle głupi by oznajmić, że nie będzie wersji cyfrowej. Chyba nie zdaje sobie prawy w jaki sposób młodzi ludzie czytają. Tradycjonalista, ok, ale w ten sposób sam sobie szkodzi i traci sporo pieniędzy. Pierwsza lepsza osoba kupi książkę i wrzuci skany do neta a autor [beeep] z tego będzie miał, zamiast wypuścić cyfrówkę z DRM, który oczywiście da się złamać, ale to samo można powiedzieć o papierówkach, przecież skaner i 5 minut roboty i po kłopocie
Książki samej w sobie na ten moment nie komentuje, przeraża mnie tylko prymitywizm, a raczej brak biznesowego podejścia do sprawy. To Polska właśnie, za granicami standardem jest że wydanie książki papierowej jest równo z wersją cyfrową.
Ja akurat książki nie czytałem.. ale za to czytałem masę komentarzy twierdzących, że książka skierowana jest do najmłodszych – oni będą nią zachwyceni, natomiast starsi stwierdzą, że każdy może takie „gdybania” napisać i sensownej treści tam nie ma = lanie wody…
Powiem tyle: po przeczytaniu gra mi się tak samo jak wcześniej. Książka dobra, ale z większości rzeczy opisanych w książce zdawałem sobie sprawę. Odłożona na półkę i raczej do niej nie wrócę.
Recenzja mi sie podoba, ale ksiazka dostaje wieli minus, o ile opinia Berlina nie jest zbyt krytyczna, czego stwierdzic sam nie bede mial okazji. Szkoda, bo liczylem wlasnie na ksiazke, ktora sprawi, ze ludzie zaczna rozumiec, dlaczego autorzy gry zdecydowali sie na takie, a nie inne rozwiazania itp. A widze, ze znam sie na grach wystarczajaco dobrze, zeby ksiazke ominac. Rowniez licze, ze pojawi sie sequel i bedzie bardziej ambitny i nastawiony na przekazanie naprawde szczegolowych informacji nt gier.
Berlin jak zwykle narzeka…
Z tym brakiem faworyzowania to bym uważał. Nierzadko w sieci przewija się o książce zdanie, że owszem, fajna, ale autor potrafi przedstawić coś jako prawdę absolutną i często pokazuje, że „nowe jest lepsze”. A jak nie jest lepsze, to o starym prawie nic w książce nie ma (bardzo mało o Tormencie – czyżby dlatego, że obecne „cRPG” mogą mu najwyżej buty lizać jak łaskawie pozwoli?). Do tego zdarzające się „no, trudno powiedzieć czy rozwiązanie A jest lepsze od B, ale to właśnie gra z A lepiej się sprzedała”
Całkowicie zgadzam się z recenzją. Potrzebujemy w Polsce opracowań gier jako poważnego medium, ale muszą one jednak być bardziej kompletne i bardziej szczegółowe niż „Beczki”. Tak czy siak, to dobry pierwszy krok na drodze do powszechnego uznania gier za dziedzinę sztuki.
Czyli „Cyfrowe Marzenia” lepsze ; ).
Krzysiuuu… 😀
Ja jestem właśnie w trakcie czytania książki. Proces ten uważam za bardzo przyjemny, bo przecież ważne jest by książkę było przyjemnie czytać (chyba że założenia były inne). Prawdą jest że poruszane w „Beczkach” problemy są przedstawione w niewystarczająco obszerny sposób, ale dają one czytelnikowi powody do myślenia, dużo osób, mimo że gra w gry i uważa że się na nich zna, nie zwraca uwagi na ich poszczególne elementy. Książka Krzysztofa pomaga dokonać zmiany. Jak na debiut jest bardzo dobrze.