50 lat Atari! Część pierwsza: Mormon, który marzył

Słowo od autora: Jako że historia Atari jest dłuuuga i złożona, zaprezentuję wam tylko początki firmy i rozmaite ciekawostki z nią związane. I nawet to zajmie mi aż cztery spore teksty! Część pierwszą poświęcę samym założycielom, temu, co robili wcześniej i ich drodze ku własnej działalności. W drugim odcinku opiszę dość skomplikowane narodziny Atari. W części trzeciej pokażę wam specyficzne realia życia i pracy w tej firmie, bo na początku swego istnienia Atari było zdecydowanie przedsiębiorstwem… niekonwencjonalnym, przez które przewinęli się nader dziwni (i znani) ludzie. W ostatnim odcinku zrobię przegląd najważniejszych gier, jakie stworzono w Atari w jej pierwszym dziesięcioleciu. Jeśli wam się te opowieści spodobają, bez problemu powstanie kontynuacja tej epopei.
Clearfield to miasto położone niedaleko słynnego Wielkiego Jeziora Słonego w stanie Utah – największego na świecie skupiska mormonów. To właśnie tu urodził się w 1943 roku i dorastał Nolan Bushnell. I tak, Bushnellowie również byli mormonami – acz niezbyt ortodoksyjnymi. Ojciec chłopaka, wytwórca cementu, miał do swej wiary podejście mocno swobodne. Dość powiedzieć, że jego życiowe motto brzmiało zupełnie niemormońsko: „Pracuj ciężko, baw się ostro”. I w taki też sposób żył. Nolan przejął to nastawienie, lecz dorzucił do niego: „Miej marzenia i je spełniaj”.

Mormon renesansu
W szkole młody Bushnell radził sobie świetnie. Jeśli jednak myślicie, że opisuję tu historię kolejnego kujona w okularach sklejonych taśmą, niepotrafiącego zagadywać do dziewczyn i kumplującego się wyłącznie z książkami, to jesteście w błędzie. Nolan był wysoki – jak na swój wiek – i dobrze zbudowany, cieszył się sympatią tak uczniów i uczennic, jak i nauczycieli. Trafił nawet do szkolnej drużyny koszykówki, acz większość meczów spędzał na ławce rezerwowych. Wcale go to jednak nie martwiło. Sport był jego pasją, ale – choć mówił, że nie jest biznesmenem czy inżynierem, a „człowiekiem renesansu” – od dzieciństwa prawdziwą smykałkę miał przede wszystkim do elektroniki. Już pod koniec podstawówki dorabiał sobie, naprawiając sąsiadom sprzęty RTV i AGD.
Jednocześnie, jak to dzieciak, lubił robić innym kawały. Pewnej nocy przymocował do dużego latawca zasilaną bateriami żarówkę, czym wprawił w histerię okolicznych mieszkańców przekonanych, że obserwują lądujące UFO. Zdarzyło mu się też podpalić domowy garaż podczas eksperymentów z deskorolką i silnikiem rakietowym napędzanym ciekłym paliwem… Na szczęście ogień stłumiono w zarodku, więc straty były minimalne. Dodać jednak należy, że gdy ojciec Nolana niespodziewanie zmarł, 15-letni wówczas chłopak przejął obowiązki głowy rodziny i zrealizował wszystkie ustalone kontrakty na cement!

W liceum Bushnell zainteresował się filozofią i udzielał w klubach dyskusyjnych, szlifując swe umiejętności retoryczne, co miało mu się później przydać. Z kolei na studiach, gdzie zaliczał jednocześnie wykłady z matematyki i filozofii, „odkrył” komputery. A dokładniej mainframe’ową maszynę DEC PDP-1, na której grano w Spacewar!, jedną z pierwszych gier komputerowych w historii. Powiedzmy, że było to coś z grubsza podobnego zasadami do późniejszej gry Asteroids, tylko że bez asteroid. (O historii Spacewar! rozpisałem się w CDA 04/2017 i tam odsyłam zainteresowanych).
Tak wyglądała wspomniana gra:
Jak zostać milionerem?
Nolan był tak zauroczony Spacewar!, że zarwał przy pulpicie komputera niejedną noc. Zresztą od dziecka ciągnęło go do rozmaitych gier. „Pamiętam, jak grałem w »Monopoly« i »Clue« z przyjaciółmi z sąsiedztwa, bez przerwy grywałem w szachy. Zawsze uwielbiałem grać – tyle wam powiem”, wspomina. Aby sobie dorobić, zatrudnił się w czymś w rodzaju wesołego miasteczka, gdzie wieczorami nadzorował salę pełną ówczesnych, dość prymitywnych automatów – jeszcze elektromechanicznych – głównie pinballi, piłkarzyków itp. Słuchając nieustannego brzęku wrzucanych do nich ćwierćdolarówek, zaczął się zastanawiać, czy nie dałoby się stworzyć automatu do gier wykorzystującego możliwości obliczeniowe komputerów.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Problem w tym, że ówczesny komputer miał rozmiary sporej szafy (albo i kilku szaf), do tego kosztował setki tysięcy dolarów. Równe 100 tys. dolarów to było 400 tys. ćwierćdolarówek. Gdyby kupić taki sprzęt, jedna gra trwałaby na nim minutę, automat zaś byłby dostępny 24 godziny na dobę, to potrzeba byłoby… – Nolan przeprowadził szybkie obliczenia w pamięci – …jakichś minimum ośmiu lat, by zakup się zwrócił. W dodatku nie uwzględniając rachunków za energię, czynsz, serwis… Młody Bushnell posmutniał. Żeby tylko udało się obniżyć jednostkowy koszt takiego automatu… Ale jak? Na to pytanie wtedy jeszcze nie znalazł odpowiedzi.

Pracuj ciężko, zarabiaj nieźle, miej marzenia
W 1968 roku Nolan ukończył studia i z dyplomem inżyniera zaczął rozglądać się za swą pierwszą prawdziwą pracą. Marzył, aby zatrudnić się u Disneya, ale korporacja ta ceniła się wysoko i dla zasady nie przyjmowała ludzi bez doświadczenia zawodowego. Trzeba było szukać gdzie indziej. Drugim wyborem okazała się firma Ampex Corporation, w której w swoim czasie stanowisko dyrektora zajmował Douglas Engelbart, m.in. wynalazca myszy komputerowej. (Wywalono go z tej roboty, gdy w trakcie imprezy integracyjnej podał swoim inżynierom LSD, uważając, że w ten sposób staną się bardziej kreatywni). Ale to nie dla niego Bushnell wybrał Ampex. Powód był prosty – miał dom w pobliżu siedziby firmy, co eliminowało męczące i długie dojazdy do pracy. A do tego zaoferowano mu całkiem przyzwoitą pensję, jak na „świeżaka” – 10 000 dolarów… rocznie. (Pamiętajmy wszelako, że wtedy dolar był wart jakąś sześciokrotność tego, co dziś). W ten sposób Bushnell zatrudnił się w dziale przetwarzania grafiki komputerowej.

Jednym z jego nowych kumpli był Ted Dabney, który zajmował się z kolei systemami tworzenia i przetwarzania obrazu. Parę słów o Tedzie. Tak naprawdę nazywał się Samuel Frederick Dabney Jr. i urodził się w 1937 roku. Jak sam wspomina, nie bardzo wiedział, co chce robić w życiu, a w szkole szło mu „raczej średnio”, przez co nie zagrzał w niej miejsca. Mając zaledwie 16 lat, zaczął pracować jako geodeta. Robota w terenie tak mu dała jednak w kość, że… postanowił pójść na studia. Ale nadal nie był przekonany, czego właściwie od życia chce, więc gdy uzyskał dyplom, wstąpił do marines. W 1959 wyszedł do cywila i znalazł sobie pracę w Bank of America przy obsłudze prototypowego systemu komputerowego umożliwiającego automatyczne przetwarzanie czeków. Po roku przeniósł się do Hewletta-Packarda, gdzie zatrudniony był jego dobry kolega. A gdy ten sześć tygodni później złożył wypowiedzenie, Dabney zrobił to samo. Obaj przeszli do Ampeksu.

Bushnell i Dabney, mimo różnicy wieku, szybko się zaprzyjaźnili, w czym zapewne pomogło to, że siedzieli w jednym biurze i mieli córki w podobnym wieku. Do tego Bushnell zaraził Dabneya pasją do starej chińskiej gry logicznej go. Innym młodym inżynierem, z którym Nolan zakumplował się w Ampeksie, był Allan „Al” Alcorn. To tutaj spotkał też niejakiego Steve’a Bristowa, wówczas odbywającego praktyki studenta, którego nadzorował. Wszyscy oni mieli później odegrać bardzo znaczące role w historii firmy Atari.

Dokonaj niemożliwego…
Bushnell uczciwie pracował na swoje 10 tys. rocznie, ale nie było to ani stanowisko, ani pensja jego marzeń. Stąd cały czas kombinował, jak dorobić się większych pieniędzy. Jednym z jego pomysłów – zrealizowanym zresztą po latach pod szyldem Chuck E. Cheese’s Pizza Time Theatre – była sieć „interaktywnych pizzerii”. Takich, w których oczekując na posiłek, można sobie pograć w rozmaite gry, a konsumpcję umilają animatroniczne stworzenia. Ale to wymagało na start sporego kapitału, a tego przecież nie miał…
Pracuj ciężko, baw się ostro, miej marzenia!
Po głowie chodziła Bushnellowi też dawna idea – stworzenie elektronicznego automatu na monety. Czuł, że to coś, co dobrze by się sprzedało. Nieustannie zastanawiał się więc, jak ominąć problem wysokiego kosztu jednostkowego takowego urządzenia, a dokładnie komputera będącego jego sercem i mózgiem. I choć od czasów studiów Nolana ceny komputerów znacząco spadły, sprzęt ten nadal był pioruńsko drogi. Najtańszy ze wszystkich, 16-bitowy Data General Nova 800, kosztował bowiem „tylko” równowartość półrocznej pensji Bushnella. Ten najpierw wymyślił, że za pomocą takiej Novy 800 stworzy sieć komputerową, czyli jedno urządzenie będzie generowało obraz na kilku-kilkunastu podłączonych do niego automatach. Skalkulował sobie, że przy 10 działających w ten sposób zestawach po około roku inwestycja zaczęłaby przynosić zyski. Ale szybko obliczył też, iż moc wspomnianego komputera wystarczyłaby do obsługi góra ze trzech takich terminali. No i znowu kiszka.
W końcu w 1970 roku Bushnell wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Skoro głównym problemem w takim potencjalnym automacie jest koszt komputera – trzeba go całkowicie z projektu wyeliminować. Lecz czy to w ogóle możliwe?
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
…z małą pomocą przyjaciół
Bushnell zapytał Dabneya, czy jego pomysł da się zrealizować – tzn. czy można wygenerować na ekranie telewizora punkt, którym dałoby się programowo sterować, wykorzystując do tego wyłącznie układy TTL, czyli scalaki oparte na tranzystorach bipolarnych. Ted, specjalizujący się w tych zagadnieniach, zamyślił się, po czym uznał, że tak, w sumie jest to teoretycznie osiągalne. A teoretycznie dlatego, że właściwie nikt nie próbował dotąd sprawdzić tego w praktyce. Bo i po co? Na koniec Dabney zadał oczywiste pytanie: „A czemu cię to interesuje?”. Bushnell nie zamierzał kumplowi ściemniać i wyznał, że marzy mu się stworzenie w pełni elektronicznego automatu typu coin-up i zarobienie na tym kupy kasy. A następnie zapytał: „Wchodzisz w to?”. Ted bez wahania skinął głową. Tak to się wszystko zaczęło.

Natychmiast po powrocie do domu Dabney rozpoczął prace nad technologią, którą później nazwał „spot motion circuit”. Wyeksmitował nawet swą córkę, Terry, z jej pokoju, by przekształcić pomieszczenie w warsztat. (Co na ten temat sądziła Terry, historia milczy, ale ja się domyślam). Żeby było śmieszniej, Bushnell zrobił dokładnie to samo – na czas prowadzenia badań również przejął pokój swojej córki, Britt(*). Dlaczego obaj nie wykorzystali – jak przystało na geeków – tak symbolicznych miejsc przeznaczonych do podobnych działań, jak garaż lub piwnica, tego nie wiadomo.
(*) W swoich wspomnieniach Dabney twierdził, że to akurat nie jest prawdą, tzn. Bushnell troszkę ubarwił tę historię. Dowodem na to miał być m.in. charakter ówczesnej żony Nolana, która była bardzo pedantyczna, a więc też wyczulona na punkcie porządku. „Nie pozwoliłaby mu wnieść do domu choćby lutownicy” – kpił z kumpla Dabney.
Świat należy do nas!
Codziennie po pracy obaj zamykali się na parę godzin w swych królestwach i przygotowywali prototyp urządzenia, które później miało być znane jako Computer Space. Nie popisali się jednak przesadnie kreatywnością, wymyślając założenia samej gry – zamierzali po prostu sklonować Spacewar!, gdyż jej zasad nie chronił żaden patent. Z pomocą Steve’a Bristowa (którego zresztą nie wtajemniczyli wtedy do końca w to, co robili) zaprojektowali płytę główną automatu, na której upakowali około 20 scalaków, kilkadziesiąt diod, kondensatorów itd. Owe układy elektroniczne kosztowałyby ich jakieś 100 dolarów, gdyby nie to, że mieli je za darmo, bo Ampex pozwalał pracownikom korzystać w ich prywatnych projektach ze swych zapasów magazynowych (oczywiście pod warunkiem, że nie przeginali). Panowie wydali więc tylko 50 dolców na nieduży, czarno-biały, kupiony na wyprzedaży garażowej telewizor turystyczny przerobiony później przez Dabneya na monitor.

W końcu niemożliwe stało się faktem. Oto po kilku tygodniach Bushnell i Dabney mieli działający prototyp urządzenia, którego całkowity koszt produkcji szacowali na nie więcej niż 400-500 dolarów. Tak narodził się Computer Space, pierwszy elektroniczny automat do gier arcade! Świat leżał u ich stóp! Przynajmniej tak im się zdawało. Ale świat nic o tym nie wiedział. A prawdziwe problemy miały się dopiero zacząć.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Czytaj dalej
9 odpowiedzi do “50 lat Atari! Część pierwsza: Mormon, który marzył”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Wincyj!!!
bYNDZIE WINcyj. Na razie cztery czesci – a jak nadal bedzie wam malo to dorzuce jeszcze pare, bo jest o czym pisac.
Wincyj podstron!
Miałem, miałem. Ale wczesniej był przywieziony z Węgier przez ojca PONG. A potem już 34 lata grania. Piękne czasy.
Computer Space’a? Czy te A2600 z naglowka?
ta z nagłówka. Ale cała czarna moja była. Wersja bodajże „Darth Vader”
Kolejna smugglerowa retrohistoria z branży???Jestem jak najbardziej za.
Jak zwykle sztos 🙂
Lubię takie treści.