9.07.2025, 16:15Lektura na 8 minut

Z drewna i stali powstało Atari. Wracamy do serii „50 lat Atari”

Jak zapewne zauważyliście, nasze cotygodniowe RetroKalendarium nieco wyprzedza czas, więc dziś – aby to skorygować – zaserwuję wam dla odmiany czwartą część historii firmy Atari.


Smuggler

Poprzednie trzy odsłony cyklu znajdziecie w zakładce Retro na naszej stronie, piątej możecie spodziewać się za miesiąc, kolejne zaś powstaną, jeśli uznacie, że warto. A lekturę wcześniejszych części zalecam, bo tworzą one z niniejszym tekstem całość.

CZĘŚĆ PIERWSZA

CZĘŚĆ DRUGA

CZĘŚĆ TRZECIA

A teraz - zaczynamy!


Lata 1972-1974: Maszyna, która robi „pong”

Pod koniec 1972 roku Nolan Bushnell i Ted Dabney po rozstaniu z Nutting Associates założyli Atari i postanowili produkować automaty do gier. Ale „chcieć” wcale nie znaczy „móc”. Choć mieli już bowiem jaki taki kapitalik, nadal było to zdecydowanie zbyt mało, aby poważnie myśleć o tworzeniu własnych automatów arcade.

Na początek więc Atari zapukało do drzwi znanego producenta pinballi, Bally Manufacturing, który to planował poszerzyć swą ofertę o innego rodzaju automaty zręcznościowe. I zawarto umowę na stworzenie maszyny symulującej jazdę samochodem. Bally zaoferowało Bushnellowi i Dabneyowi 25 tys. dolarów za zaprojektowanie gry, a po jej wdrożeniu do produkcji Atari miało otrzymywać 3% z ceny każdego sprzedanego egzemplarza(*).


Grunt to ściema!

Bushnell i Dabney uznali, że prowadzenie firmy i projektowanie gry to trochę za dużo, jak na zaledwie dwie osoby. Potrzebowali wsparcia. Postanowili zarzucić sieci tam, gdzie ich zdaniem pracowali ludzie z głowami na karku, czyli w Ampeksie. A konkretniej chcieli wyrwać stamtąd zdolnego inżyniera – Ala Alcorna. Ten nie bardzo palił się do zamiany dobrze mu znanej i niezłej pracy na angaż w nowo powstałej firemce, do tego tworzącej gry, o których nie miał bladego pojęcia. (Pierwszy raz zobaczył, co to jest, gdy Bushnell dał mu pograć na stojącym w jego gabinecie automacie Computer Space).

Aby przekonać Alcorna, Nolan uciekł się do kłamstwa – powiedział mu, że podpisał umowę z General Electric na stworzenie automatu z nową grą. I że Alcorn ma nad nią pracować. Inżynier uznał, że skoro tak, to co tam, zaryzykuje. Zatrudnienie w Atari znalazł też dawny Ampeksowy praktykant, Steve Bristow, który właśnie ukończył studia i rozglądał się za pierwszą posadą.Bushnell, nie do końca pewny, czy Alcorn poradzi sobie w zupełnie nowej dziedzinie, postanowił sprawdzić inżyniera, zlecając mu stworzenie zwykłej zręcznościówki. Taki tam „test kompetencji”. Przypomniał sobie widzianego na pokazie Magnavox Odyssey Table Tennisa i doszedł do wniosku, że prostszej gry zrobić się nie da. Zasugerował więc Alcornowi, by opracował coś podobnego.

Alcorn, przekonany, że od tego projektu zależy zarówno jego przyszłość (w sumie miał rację…), jak i przyszłość Atari, potraktował zadanie bardzo poważnie. (Jak tłumaczył: „Ponieważ sądziłem, że to prawdziwy produkt, ciężko pracowałem, aby był grywalny i niedrogi”). I trzy miesiące później pokazał szefostwu w pełni funkcjonalny prototyp. To, co stworzył, zrobiło wielkie wrażenie na Bushnellu i Dabneyu. „Myślałem, że to tylko wprawka” – powiedział ten pierwszy w wywiadzie udzielonym Playboy Magazine – „ale kiedy (Alcorn – dop. smg) uruchomił grę, okazało się, że to świetna zabawa”.


…Pong! Pong! Pong!

Bushnell poprosił Alcorna, by wzbogacił produkcję o efekty dźwiękowe, mające mające ilustrować odbijanie piłeczki paletkami (bo do tego sprowadzała się rozgrywka). Nolan zdefiniował swoje oczekiwania, wsadzając kciuk do ust i wyciągając go, czemu towarzyszył specyficzny odgłos. Alcorn pokombinował z układami elektronicznymi w telewizorze pełniącym funkcję monitora… i w ten sposób wytworzył charakterystyczne „pong!”, od którego zresztą gra wzięła nazwę.

Bushnell i spółka próbowali zainteresować prototypem Bally, licząc na szybkie i proste pieniądze za sprzedaż licencji na Ponga, bardzo Atari wtedy potrzebne (mieli też nadzieję, że ich partner biznesowy kupi to zamiast zamówionej samochodówki, nad którą ciągle się biedzili). Ale reakcja decydentów Bally była lodowata. Najbardziej nie spodobało się im, że to gra dla dwóch osób. Ich zdaniem miało to mocno ograniczyć potencjalne zyski, gdyż większość ludzi bawiących się na automatach pyka solo. Potem Nolan spróbował się skontaktować z dawnym pracodawcą, czyli Nutting Associates. Tym razem Pong wywołał nawet pewne zainteresowanie… ale strony nie dogadały się w momencie, gdy ustalano finansowe szczegóły umowy. NA uznało bowiem, że Atari chce za wysokich tantiem.

W międzyczasie pierwszy egzemplarz Ponga, a w sumie to jego sklecony prototyp (np. zbiornik na monety sporządzono z… kartonu po mleku, a obudowę wykonano z płyt paździerzowych), poddano praktycznemu testowi w znajdującej się w pobliżu siedziby firmy knajpce Andy Capp’s Tavern, gdzie pracował zaprzyjaźniony z szefami Atari manager. Bushnell zakładał, że będzie fajnie, jeśli Pong zgromadzi 25 dolarów w tydzień (dobry pinball dawał w tym czasie z 40-45 dolców). I cóż, rezultaty okazały się dołujące – przez cały dzień na grę skusiła się… jedna osoba, a i ona wydawała się mocno zdezorientowana tym, co widziała na ekranie. Zdecydowanie nie poprawiło to morale ekipy, która siedziała w kącie lokalu i obserwowała, jak sobie radzi jej „dziecko”. Atarowcy wrócili więc do pracy z nosami spuszczonymi na kwintę.

Andy Capp’s Tavern
Andy Capp’s Tavern

…To działa! To działa!!!

Dwa tygodnie później szef wspomnianego lokalu zadzwonił do Bushnella i poinformował, że automat nawalił, więc niech go naprawią albo go sobie wezmą. Pełniący funkcję „mobilnego serwisu” Alcorn odkrył, że Pong jest jednak sprawny, a za „awarię” odpowiada… przepełniony pojemnik na monety. W sumie wrzucono tam sporo ponad 400 ćwierćdolarówek. Przeszło 100 dolarów w dwa tygodnie. A gdy tylko inżynier zamknął obudowę i oświadczył, że urządzenie „Już działa!”, natychmiast ustawiła się kolejka chętnych do pogrania. Manager zaś, nieco skrzywiony, stwierdził, że odkąd automat stoi w knajpce, to wprawdzie znacznie zwiększyła się liczba ludzi odwiedzających to miejsce, ale większość z nich nie przychodzi tu coś zjeść czy napić się piwa, lecz cisnąć w Ponga.

Informacja o tym dotarła do Bushnella w ten sam dzień, gdy negocjacje z NA zakończyły się fiaskiem. Podjął więc męską decyzję: chrzanić Bally, chrzanić NA, chrzanić wszystko, sami będziemy produkować i dystrybuować ten automat! Ta postawa spotkała się z oporem Dabneya i części ekipy. Uważali, że Atari to firma technologiczna, która jedynie tworzy i licencjonuje swoje wynalazki, ale Bushnell „czarował” ich tak długo, aż przyjęli jego punkt widzenia.

I tak pomieszczenia po dawnej wrotkarni zmieniły się w fabrykę Ponga. Na początku, z braku odpowiednich mocy przerobowych, na linii produkcyjnej stanęli także Bushnell i Alcorn. Pracując po 12-16 godzin, tworzyli do 10 maszyn na dniówkę. Do tego sami odpowiadali za dystrybucję, bo poważni gracze w tej branży (a musicie wiedzieć, że dystrybucją automatów arcade w USA zajmują się wyspecjalizowane firmy, które zawierają umowy z detalistami, serwisują owe maszyny, pobierają w zamian sporą część utargu) nie byli zainteresowani takim „detalem”.

W efekcie Bristow został Atarowskim kurierem/kasjerem: objeżdżał regularnie miejsca, gdzie rozstawiono zakupione Pongi, i opróżniał zbiorniki z monetami. Jak sam wspomina, prawie dostał przepukliny, dźwigając ważące po 30 kg worki, do których zsypywał moniaki. W celu ochrony przed rabunkiem trzymał na siedzeniu samochodu strażacki toporek.


Wygrani i (prawie) zbankrutowani

Wkrótce okazało się, że średnio w każdego Ponga wrzucano 200-300 dolarów tygodniowo. Informacja o tym, jak lukratywnym interesem jest inwestycja w ten automat, szybko się rozeszła. Chętnych, by wyłożyć ok. 1500 dolarów na coś, co zwracało się w góra dwa miesiące, a potem funkcjonowało jak mała kopalnia złota, nie brakowało. Atari nie wyrabiało z produkcją, mimo że w 1973 stworzyło 2500 egzemplarzy, a konkurencja nie spała. Zaledwie w trzy miesiące po premierze Ponga pojawiły się bowiem jego rozmaite podróbki, w tym także automaty… Bally Manufacturing i Nutting Associates, które pewnie nie mogło odżałować swych wcześniejszych decyzji. Wierzcie albo nie (ale raczej wierzcie) – w 1974 aż 25 rozmaitych firm wypuściło na rynek w sumie ok. 90 tys. maszyn pongopodobnych!!!

Jak widać, na popyt nie narzekano. Atari, ograniczone swoimi możliwościami, wyprodukowało w tym czasie ok. pięciu tysięcy egzemplarzy Ponga, mając na każdym ponad 1000 dolarów czystego zysku. To już były konkretne pieniądze. Tyle że dynamiczny rozwój firmy pochłaniał praktycznie każdego zarobionego dolara i w efekcie nieustannie balansowała na krawędzi opłacalności. Dorzućcie do tego nieudaną inwestycję w japońską filię… W efekcie rok 1974 Atari zakończyło pod kreską, tracąc 500 tys. dolarów.

Wcześniej, bo w maju 1973, Dabney uznał, że ma dość tej całej szarpaniny, i zdecydował się odejść. Bushnell wykupił jego udziały, stając się jedynym właścicielem Atari (tak, wiem, akcjonariusze też byli współwłaścicielami, ale rozumiecie, o co mi chodzi – teraz Nolan rządził już całkowicie samodzielnie, jego słowo stanowiło prawo, jego decyzje kończyły każdą dyskusję). Niemniej Panowie pozostali przyjaciółmi.


Złoty interes!

To, że Pong w oczywisty sposób przypominał grę Table Tennis, nie umknęło uwadze prawników Magnavoksu. Jeszcze w 1972 pozwano Atari o plagiat, choć szybko zawarto pozasądową ugodę – oskarżeni przystali na to, by zapłacić za licencję na produkowanie i dystrybucję Ponga. Wysokość odszkodowania nie jest znana, bo po dojściu do porozumienia obie strony nabrały wody w usta. Różne źródła podają przedział od 400 tys. do 1,5 mln dolarów, przeważnie mówi się kwocie ok. 750 tys. dolarów. W każdym razie ta suma miała być wpłacana w ratach rozłożonych na pięć lat.

Bushnellowi taka ugoda odpowiadała. Jak sam stwierdził: „Więcej bym wydał na adwokatów”. Ponadto odszkodowanie – nawet zakładając, że przekraczało 1,5 mln dolarów – i tak było tylko niewielką cząstką tego, co zarobiono na Pongu. A do tego Magnavox na swój koszt miał odtąd ścigać wszystkie inne firmy produkujące rozmaite wersje Table Tennisa, w efekcie ułatwiając Atari koszenie kasy na tym, co wcześniej zostało zajumane.

Tak się robi interesy!

(*) Ta gra nigdy nie ujrzała światła dziennego.


Redaktor
Smuggler

Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.

Profil
Wpisów351

Obserwujących55

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze