Budzik może mieć jeszcze sens w 2025 roku. Recenzja Nintendo Sound Clock Alarmo
Nintendo wydawało już bongosy do GameCube’a, kulę do kręgli do Wii, protoplastę gogli vr w postaci Virtual Boya czy nawet myszkę do SNES-a, więc naprawdę nie sądziłem, że w 2025 roku coś mnie jeszcze w tej kwestii zdziwi. Japończykom jednak udało się to zrobić, bo od jakiegoś czasu codziennie przed snem ustawiam obok łóżka… ich oficjalny budzik.
I muszę przyznać, że nowy gadżet od Nintendo nawet mi się spodobał, bo oferuje takie proste, nieinwazyjne doświadczenie i w jakiś sposób sprawia, że toksyczna potrzeba sięgnięcia po smartfona jest nieco mniej kusząca.
Prawdziwy fan Nintendo doceni Alarmo
Nintendo Sound Clock Alarmo, bo tak brzmi jego pełna nazwa, to dość nietypowy gadżet. Czemu nietypowy? Bo… nie jest on w żaden sposób związany ze Switchem czy Switchem 2. To zupełnie oddzielne urządzenie, które jest swojego rodzaju smart-budzikiem wypchanym po brzegi zawartością wziętą z największych hitów Nintendo. Chcesz się obudzić w pełnej gotowości przy muzyczce z Mario Kart 8? Nie ma problemu. Uwielbiasz Hyrule i chcesz poczuć się, jak w środku świata z The Legend of Zelda? Załatwione.
Nie myślcie sobie jednak, że Alarmo, to klasyczny budzik jakich pełno na rynku. W przeciwieństwie do konkurencji nie znajdziecie tu rozbudowanych opcji personalizacji, informacji o pogodzie czy korkach w drodze do pracy. Alarmo stawia wyłącznie na to czysto „nintendowe” doświadczenie, w którym pełni po prostu rolę zegara z opcją budzenia, przenoszącego was do świata znanego z ulubionych gier.

Sama konstrukcja Alarmo wyraźnie nawiązuje do słynnego logo firmy. Budzik jest intensywnie czerwony i ma na górze podświetlane pokrętło w kształcie grzybka, więc przypomina charakterystyczny power-up mushroom z serii Mario. Jest solidnie wykonany i przeżył kilka upadków z szafki nocnej, więc o jego wytrzymałość, np. w pokoju dziecka, byłbym dość spokojny.
Nie da się ukryć, że Nintendo ma w swojej historii sporo naprawdę genialnych ścieżek muzycznych i to tutaj właśnie Alarmo błyszczy najbardziej. W tym momencie do wyboru macie łącznie 60 różnych scen z różnych gier Nintendo. Znajdziecie tu m.in. takie klasyki, jak oryginalne Super Mario Bros. czy nowości pokroju Kirby and the Forgotten Land + Star-Crossed World. Nintendo wypuściło już kilka aktualizacji dodających nową zawartość (można je pobierać po połączeniu budzika z Wi-Fi) i niewykluczone, że w przyszłości pojawi się ich więcej.
Za Alarmo trzeba zapłacić aktualnie około 399 złotych (choć co jakiś czas pojawiają się promocje).
Nie tylko budzik
Poza samą możliwością ustawienia budzika, Alarmo ma też kilka innych funkcjonalności. Chyba najważniejszą z nich jest czujnik ruchu, który automatycznie wyłącza dźwięk alarmu, gdy wstaniemy z łóżka. Najlepiej funkcja ta działa, gdy ustawimy sprzęt na szafce nocnej, skierowany w stronę naszego ciała. Zauważyłem jednak, że Alarmo nie zawsze udaje się idealnie wykryć to czy wstałem z łóżka, czy nie. Wtedy pozostaje wyłączenie go za pomocą przycisku, tak jak w przypadku klasycznego budzika.
Niestety Alarmo nie radzi sobie za dobrze w sytuacji, w której w jednym łóżku znajdują się dwie osoby, więc jeśli śpicie z kimś, to wtedy pozostaje Wam tryb przycisku.

Dużo lepiej sprawdzało się w moim przypadku monitorowanie snu oraz aktywności w ciągu dnia. Po całym tygodniu spędzonym z Alarmo mogłem podejrzeć sobie, ile godzin spałem (i dlaczego zawsze za krótko) oraz kiedy przechodziłem przed jego wyświetlaczem w ciągu dnia. Szkoda, że Alarmo nie synchronizuje się ze smartfonem, bo oglądanie tych statystyk na małym ekraniku budzika nie należy do najwygodniejszych.
Zaskakująco dobrze Alarmo spisywało się także w roli „zegara z kukułką” i odgrywało o pełnych godzinach krótkie melodyjki. Jeśli nie lubicie zasypiać w ciszy, to budzik oferuje też funkcjonalność o nazwie „Sleepy sounds”, dzięki którym możecie położyć się spać w akompaniamencie spokojnych utworów z biblioteki Nintendo.
A gdzie są bateria i zasilacz?
Po wyjęciu budzika z pudełka rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy – jest zaskakująco lekki i przychodzi bez ładowarki (wyłącznie z kablem USB-C). Okazało się, że Alarmo waży niewiele, bo… nie ma baterii. To dziwna decyzja Nintendo, bo oznacza, że jeśli na przykład stracicie zasilanie w mieszkaniu, to Wasz budzik nie zadziała. Ponadto szafka, na które stoi budzik, musi mieć w pobliżu gniazdko, a kabel będzie ciągnął się od ściany. Na dodatek musicie sami wyposażyć się w zasilacz, który pasuje do dołączonego w zestawie kabla.

Domyślam się, że brak baterii mógł być podyktowany względami bezpieczeństwa, bo jednak z Alarmo raczej korzystać będą głównie dzieci. Akumulator w pokoju dziecięcym jest narażony na upadki, zalania i inne typowe dla „zabawek” zagrożenia, ale z drugiej strony mam wrażenie, że dzieci mają w swoich pokojach już tyle gadżetów na baterię, że akurat budzik nie robi tu większej różnicy. Być może nie dla każdego będzie to wielka wada (dla mnie jest spora), ale warto o tym pamiętać.
To całkiem odświeżające doświadczenie
Skoro ustaliliśmy już, że Alarmo ma sporo wad i kilka zalet, to czas przejść do małego podsumowania i podzielić się z Wami wrażeniami z użytkowania budzika Nintendo. Muszę przyznać, że było to całkiem ciekawe i odświeżające doświadczenie. Na pewien czas w ogóle zrezygnowałem z ustawiania budzika w smartfonie i zaufałem wyłącznie Alarmo (oraz stabilności sieci elektrycznej w moim bloku). Nie miałem problemu z usłyszeniem alarmu, za każdym razem poprawnie wyświetlała się wybrana przeze mnie scenka, a wykrywanie ruchu wstawania z łóżka działało mniej więcej 7 na 10 razy.
Choć sam naprawdę lubię gry Nintendo i czuję ogromny sentyment do wielu z nich, to rozumiem, że dla wielu z was przeszkodą nie do przeskoczenia będzie cena Alarmo. 399 złotych to naprawdę duża kwota jak na budzik z kolorowym ekranem, bazą melodyjek i nie-zawsze-działającym czujnikiem ruchu.
Moim zdaniem Alarmo nie jest jednak pozycjonowane jako konkurencja dla smartfona czy opłacalny i sensowny budzik. Nintendo stawia swój produkt raczej jako ciekawy prezent urodzinowy lub gwiazdkowy dla fana marki oraz gadżet będący częścią wystroju pokoju, estetycznym dodatkiem nawiązującym do marki Nintendo. W tej roli sprawdza się naprawdę znakomicie. Czy to sprawia, że warto zapłacić za Alarmo tyle pieniędzy? Pewnie każdy z Was odpowie sobie na to pytanie indywidualnie, ale nie da się ukryć, że to dość duża kwota, jak na impulsywny zakup czy drobny prezent.
Czytaj dalej
-
Stagnacja graficzna i zabójczy ray tracing. Recenzja techniczna Call of...
-
Piękna grafika i dobra wydajność – tak powinno być od początku. Recenzja...
-
Niegotowy i mało rewolucyjny – sprawdziłem ChatGPT Atlas i nie jestem zachwycony
-
1Cena, data premiery i specyfikacja – wszystko, co wiemy o Steam Machine,...
