Nie potrzebuję Steam Machine, ale i tak je kupię w dniu premiery
Kupiłem oryginalnego Steam Decka w przedsprzedaży i czekałem chyba pół roku na dostawę. Cieszyłem się każdą minutą ze sprzętem Valve w dłoniach i zamówiłem wersję OLED, gdy tylko pojawiła się taka możliwość, a muszę dodać, że nie jestem jakimś fanem Steama i mam sporo gier w innych launcherach.
Po prostu możliwość porzucenia tej niewygody Windowsa i odpalenia „konsoli” wprost do trybu gry były dla mnie bardzo kuszące. Ja przecież nawet nie potrzebowałem Steam Decka – miałem już Nintendo Switcha, a gry AAA i tak raczej na Decku nie radziły sobie zbyt dobrze. Mimo to polubiłem ten sprzęt za bycie taką hybrydą otwartości peceta i wygody konsoli.
Magia Steam Decka trwa nadal i znowu nie chodzi o moc
To samo uczucie co po zapowiedzi Steam Decka towarzyszy mi teraz – po zaprezentowaniu Steam Machine. Od dłuższego czasu po sieci krążyły plotki o tym, że Valve ma pochwalić się swoją „konsolą”, i wydawało mi się to bardzo sensowne. Steam to obecnie dla większości wydawców domyślny sklep z grami na pecety, a korporacja zarabia krocie i jest w naprawdę komfortowej i silnej pozycji.
Mimo że posiadam bardzo mocnego peceta, PS5 oraz Switcha 2, to dosłownie minutę po zakończeniu prezentacji pomyślałem sobie: „Muszę to mieć”. No dobrze, ale możecie się zastanawiać, czym właściwie „GabeCube” tak kusi tego Mikołaja. Przecież ma on w domu komputer z RTX-em 5070 Ti i Ryzenem 7 9800 X3D. Odpowiedź jest jednak bardzo prosta: wygodą.

Choć wiem, że mogę po prostu grać na swoim pececie, to czasem po ośmiu godzinach pracy czuję potrzebę, żeby wstać od biurka i przesiąść się na kanapę przed telewizorem. Nie chce mi się jednak przenosić za każdym razem do salonu sprzętu ważącego jakieś 15 kg. Nie zawsze też daną produkcję mam na konsoli, bo moja biblioteka pecetowa jest zwyczajnie nieco większa i moi znajomi raczej też grają na komputerach.
Steam Machine będę mógł po prostu postawić obok telewizora i cieszyć się „średniopółkowym” pecetem na stałe podpiętym do dużego ekranu. Nie bez znaczenia wydaje się też rozmiar samego komputerka Valve. To sześcian o boku mierzącym ok. 16 cm, co sprawia, że w przeciwieństwie do mojego peceta o długości jakichś 70 cm i wysokości 60 cm nie będzie rzucał się w oczy. A moc? Pod tym względem Steam Machine ma przewyższać Steam Decka sześciokrotnie, czyli powinno jej spokojnie wystarczyć do grania w każdą produkcję na wysokich detalach, w 60 fps-ach i rozdzielczości 1440p z upscalingiem. O to się akurat nie boję.
Obstawiam też, że cena okaże się kusząca, bo taka musi być, aby „GabeCube” miał sens. Podobnie jak w przypadku Steam Decka, Valve raczej na samym sprzęcie nie będzie zarabiać za dużo, więc przewiduję jakieś 2999 zł za wariant z 512 GB pamięci i 3999 złotych za wersję z 2 TB miejsca na dysku.
To będzie konsola (choć to pecet)
Zaprezentowanie Steam Machine zacznie mieć jeszcze więcej sensu, gdy spojrzymy na to, co dzieje się u giganta z Redmond – cała branża aż huczy na temat tego, że kolejny model jego konsoli może w ogóle nie powstać. Mówi się, że Microsoft zdecyduje się na dostarczenie nam potężnego peceta w mocno spersonalizowanej formie i z systemem operacyjnym Windows z nakładką Xboksa, jak w ROG Xbox Ally X.

Valve de facto wyprzedziło Microsoft i pokazało światu swoją wizję takiego rozwiązania. Różnica polega jednak na tym, że Steam Machine będzie miało wszystkie zalety Steam OS-a i żadnych wad Windowsa. Ba, sądzę, że „GabeCube’owi” zdecydowanie bliżej będzie do konsoli niż takiemu „Xboksowi PC”.
Steam OS ma całkiem dobrze działający tryb uśpienia, który od jakiegoś czasu także pozwala na ściąganie tytułów. Domyślnie odpala się w gotowości do grania z wygodnym menu i niemal odpada tu problem z kompilowaniem shaderów, bo dla wielu produkcji Steam pobiera je automatycznie przed rozpoczęciem rozgrywki. Do tego dochodzi program „Zweryfikowane na Steam Machine”, który stanowi rozwinięcie rozwiązania ze Steam Decka.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa gry zweryfikowane nie będą wymagały żadnego grzebania w ustawieniach, co oznacza bardzo konsolowe doznania i szybkie wskoczenie do rozgrywki zamiast męczenia się z wyborem odpowiednich suwaków. To coś, o czym wiele osób zapomina, ale granie pecetowe niezwykle często odstrasza od siebie właśnie tymi ustawieniami i wiecznym niepokojem, że „coś może pójść nie tak”.
To jeszcze nie będzie wielki sukces, ale to nie szkodzi
Widzę jednak kilka przeszkód, przez które Steam Machine raczej nie będzie globalnym fenomenem i nie zagrozi pozycji Sony czy Microsoftu na rynku konsol obecnej generacji.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że model dystrybucji pozostanie taki jak w przypadku Steam Decka, czyli jedynym sposobem nabycia Steam Machine będzie zakup na oficjalnej stronie Valve. To bardzo ogranicza potencjalną bazę klientów, bo jednak mówimy o steamowym użytkowniku, który pewnie już posiada peceta – i nie każdy chce lub nie może sobie pozwolić na taki „dodatkowy” zakup. Wydaje mi się, że gdyby firma dogadała się z dystrybutorami i sprzedawała Steam Machine np. w popularnych sklepach z elektroniką, to skala ewentualnego sukcesu byłaby wielokrotnie większa.

Valve raczej jednak to nie przeszkadza i jest świadome, że sprzęt trafi do określonej grupy odbiorców. Może sięgną po niego ci, dla których Steam Deck stanowił jedyną platformę do grania, chcąc teraz więcej mocy. Pewnie znajdą się osoby takie jak ja, ceniące sobie software firmy i wygodę Steam Machine. To część świadomej strategii, bo Valve niemal śpi na pieniądzach i takie mało ryzykowne rozwiązania absolutnie mają sens z punktu widzenia korporacji.
Nie wykluczam jednak, że jeśli Xbox faktycznie „podda się” i nie pokaże światu „prawdziwej” konsoli nowej generacji, to Valve może rozszerzyć sieć dystrybucji i zawalczyć o graczy xboksowych.
