Andrzej Sapkowski ma rację i nie ma racji w sprawie szkół wiedźmińskich – bo istnieje więcej niż jeden kanon

Andrzej Sapkowski ma rację i nie ma racji w sprawie szkół wiedźmińskich – bo istnieje więcej niż jeden kanon
Avatar photo
Aleksandra "Doksa" Jung
Andrzej Sapkowski uważa, że szkoły wiedźmińskie są niepotrzebne – i jak tu żyć?

Fani oszaleli. Andrzej Sapkowski w sesji AMA (czy też, jak kto woli, Q&A) przyznał, że żałuje dodania do powieści wzmianki o szkołach wiedźmińskich, a sama koncepcja została rozdmuchana przez adaptatorów. Swój błąd próbował naprawić, nie wspominając już więcej o żadnych, jak to ujmuje, „wiedźmińskich Gryffindorach ani Slytherinach”. Zastanawia się wręcz, czy nie usunąć rzeczonej wzmianki z przyszłych wydań „Ostatniego życzenia”. Fanom na usta cisną się pytania: co teraz z kanonem? Jakie to ma implikacje? Czy musi nastąpić do rozłamu pomiędzy nim a kolejnymi adaptacjami? Otóż – kanon ma się dobrze, a proces odcinania pępowiny od oryginału przez adaptacje dawno się rozpoczął.

Kanon i kanony

Gdy pan Andrzej mówi o tym, że adaptacja jest czymś samodzielnym i niezależnym od pierwowzoru – zgadzam się. Gdy jednak przytula Wiedźmina do piersi i stwierdza, że jego książkowy Geralt to jedyny prawdziwy i jedyny słuszny, a każdą inną wersję Białego Wilka uważa za podrzędną – zgadzać się przestaję. 

Postawa Sapkowskiego wydaje się przejrzysta. W temacie „Wiedźmina” widzi siebie jako pisarza – autora książek, nie gier, filmów czy innych rodzajów tekstów kultury. Adaptacje to jakby osobny świat, w dodatku świat nienależący do niego. Inaczej niż chociażby Harlan Ellison, który współpracował ściśle z Cyberdreams oraz The Dreamers Guild przy produkcji I Have No Mouth, and I Must Scream (gradaptacji opowiadania o tym samym tytule), Sapkowski swoją rolę ogranicza do pomysłodawcy i czasami konsultanta kreatywnego. Adaptatorom pozwala robić z jego materiałem to, co im się podoba – podobnie sam nie ma zamiaru dostosowywać fabuł swoich książek do tego, co wymyślili chociażby scenarzyści z CD Projektu Red.

Nie każdy pisarz stroni od współpracy przy adaptacjach swoich powieści – choćby Harlan Ellison mocno pomagał przy produkcji I Have No Mouth, and I Must Scream.

A jednak to przyzwolenie na odrębność adaptacji nie wynika z wiary Sapkowskiego w kulturę remiksu czy symbolicznego oddania swego świata i postaci w ręce fanów i artystów, a z głęboko zakorzenionego przekonania pisarza, że tylko jego Geralt, jego Ciri i jego Jaskier się liczą. Najlepiej wyjaśni to cytat samego Sapkowskiego z wywiadu dla Polityki:

To mój książkowy wiedźmin jest jedynie prawdziwy i oryginalny, wszystkie adaptacje są wyłącznie mniej lub bardziej udanymi adaptacjami i obciążone są wszystkimi wadami adaptacji. Jest tylko jeden oryginalny wiedźmin. Ten mój. I nic mi go nie odbierze.”

Prawda okazuje się tymczasem taka – kanon książkowy liczy się, oczywiście. Ale nie bardziej ani nie mniej niż kanon growy czy serialowy. Prawo pierwszeństwa nie ma tu zastosowania – każda adaptacja stworzyła własną opowieść, a choć wszystko zaczęło się od pomysłu Sapkowskiego, jego Wiedźmin nie liczy się bardziej niż Wiedźmin CD Projektu.

Dyskusja o szkole wiedźmińskiej była przecież przewodnim tematem przy pierwszej zapowiedzi Wiedźmina 4.

Wiedźminów starczy dla każdego

Bywa tak z dziełami, szczególnie tymi popularnymi, że w pewnym momencie wymykają się oryginalnemu autorowi z rąk. Wiedźmin to bardzo dobry przykład takiego dzieła. Adaptacje powieści i opowiadań Sapkowskiego są tak głęboko zakorzenione w świadomości społecznej, że właściwie żyją już swoim życiem. Przestały być podrzędne wobec książkowego oryginału, a stały się mu równe – niczym dzieci, które dorosły i założyły własne rodziny, niezależne i niedające się kontrolować.

Jak to się ma do szkół wiedźmińskich? Otóż znajdzie się taki Wiedźmin, w którym jest ich wiele. Znajdzie się też taki – na razie chyba tylko w wyobraźni Sapkowskiego, bo co stoi w druku, z tym trudno polemizować – w którym nie ma ich w ogóle. Wiem, że ta odpowiedź nie zadowoli purystów fandomowych – ale czy to pierwszy raz, kiedy gry o przygodach Geralta z Rivii (i nie tylko) dodają coś od siebie lub przeciwnie – zmieniają coś według własnego pomysłu? 

Wątek szkół wiedźmińskich co nieco nam jednak w growej trylogii zapewnił.

Zjawisko niewiernej adaptacji jest tak powszechne, że wielu nadal rozróżnia adaptację od ekranizacji, z czego ta druga ma być wierniejsza pierwowzorowi. Tworzenie wielkich, transmedialnych, spójnych ze sobą uniwersów jest właściwie znacznie rzadsze od powstania wielu wersji danej historii, które nie zgadzają się ze sobą nawzajem.

Sapkowski bezdyskusyjnie utracił kontrolę nad Wiedźminem. Według niektórych teoretyków literatury (od razu przychodzącym do głowy przykładem będzie Roland Barthes i jego esej „Śmierć autora”) stało się to w chwili, w której opublikował pierwsze opowiadanie, oddając je tym samym czytelnikom. Teorię o śmierci autora pozostawmy sobie jednak na inny dzień. Na tym poziomie, na którym się zatrzymamy, Sapkowski pozwolił na istnienie wielu równorzędnych kanonów, kiedy nie postawił adaptacjom (słusznie zresztą) warunku bezwzględnej wierności oryginałowi.

Dumny i uprzedzony

Sapkowski twierdzi, że nie ma nic do gier i graczy – w wywiadach powtarzał to wielokrotnie. Nie chcę uprawiać tu żadnej amatorskiej psychoanalizy, ale jednak mam trudności z uwierzeniem, że nie czuje on chociaż odrobiny pogardy (a jeśli nie pogardy, to politowania) wobec tego medium. Zdaje się chcieć, by gry o Wiedźminie były traktowane jako swego rodzaju „co by było, gdyby” – by to on, pisarz, miał pełną kontrolę nad tym, co naprawdę się stało, oddając adaptatorom co najwyżej prawo do napisania kasowego fanfika. 

A przyjaźń ich nigdy nie rozłączy… (fot. CD Projekt Red)

Ale Wiedźmin jako marka i jako uniwersum nie należy już tylko do Sapkowskiego. Oczywiście, to on dyktuje kanon literacki, ale to daje mu kontrolę tylko nad jedną z wersji Geralta. Wersji tak samo ważnej, co inne.

Odpowiadając więc na pytanie, co ze szkołami wiedźmińskimi – są bezpieczne. Choć nie wiadomo, co przyszłość przyniesie kanonowi książkowemu, fani gier i serialu mają pełne prawo do cieszenia się tą wersją opowieści, która im odpowiada, bez poczucia podrzędności względem książek. I choćby Andrzej Sapkowski powiedział jutro, że w przyszłych wydaniach książek Geralt przefarbuje się na rudo – nic nie zmieni tego, że w kanonie growym jest inaczej.