rek
rek

Brakuje mi gier pokroju Dungeon Keepera. Ten gatunek wydaje się już całkowicie zapomniany

Brakuje mi gier pokroju Dungeon Keepera. Ten gatunek wydaje się już całkowicie zapomniany
Jakub "Haverok" Szotarski
Gdybyście zapytali mnie jeszcze kilka tygodni temu o tzw. god games, powiedziałbym, że konają i czekają albo na dobicie, albo na resuscytację. Coś się jednak zmieniło.

Kiedy planowałem ten artykuł, miał on być zupełnie inny. Zamierzałem wzdychać do Black & White i Dungeon Keepera, opowiadając, jak to drzewiej spędzałem długie godziny przy obu grach, i psiocząc, że nic od tamtej pory nie dało mi nawet namiastki dawnych przeżyć. Wydarzyła się jednak rzecz przedziwna, oto cały na biało wjechał Michał Gąsior i na naszej stronie ogłosił, że już we wrześniu dane mi będzie zapoznać się z Fata Deum – tytułem w oczywisty sposób inspirowanym Populousem i wspomnianą już produkcją z dwoma kolorami w nazwie. Nie uprzedzajmy jednak faktów i zacznijmy od początku, czyli od wyjaśnienia, o co to całe zamieszanie.

Odkryj, kim naprawdę jesteś

Terminu „god game” używa się zazwyczaj w odniesieniu do tytułów, w których możemy kontrolować świat gry na dużą skalę, wcielając się w wielkiego przywódcę, byt nadprzyrodzony, boga czy (jak w przypadku Spore’a) siłę napędową ewolucji. Bardzo ważną cechą odróżniającą takie produkcje od innych strategii jest brak bezpośredniego sterowania istotami nam podległymi, a co za tym idzie konieczność wpływania na nie innymi sposobami.

Przykładowo: zsyłając burzę mającą nauczyć pospólstwo respektu do nas albo okazując łaskę, dzięki której możemy zyskać przychylność ludu. To oczywiście wszystko duże uproszczenia i bardzo wiele z produkcji podpadających pod tę kategorię rządzi się własnymi prawami. Zwyczajowo za pierwszego przedstawiciela gatunku uważa się wspomnianego już wcześniej Populousa z 1989 roku, jednakże jesteśmy w stanie znaleźć także przykłady pochodzące z lat wcześniejszych, takie jak historyczne Santa Paravia en Fiumaccio (1978) czy Utopia (1982).

Populous (1989)

Mając za sobą lekcję historii, możemy wreszcie pogadać o samych grach, które – szczerze powiedziawszy – są mi wyjątkowo bliskie. W Dungeon Keepera 2, moją pierwszą god game, zagrałem jako brzdąc zdecydowanie zbyt młody na pewne treści (reakcje moich rodziców na dźwięki wydawane przez Czarne Wdowy były bezcenne), ale już wtedy podobała mi się idea grania tym złym, kopania przepastnych lochów dla moich podwładnych, a potem eksplorowania z perspektywy pierwszej osoby – dzięki zaklęciu opętania – tego, co zbudowałem. Kiedy wreszcie zobaczyłem napisy końcowe i zwiastun następnej odsłony, która obiecywała, że tym razem Rogaty Kosiarz i jego zgraja potwornickich znajomych zaatakują powierzchnię, byłem niezwykle podekscytowany!

Z nadzieją wypatrywałem zapowiedzi kontynuacji… i tak już sobie na nią czekam od 26 lat. Na szczęście mogłem zapoznać się ze świetną (starsi fani twierdzą, że „tą lepszą”) częścią pierwszą… potem zaś z Creatures 3, Black & White 1 i 2, Majesty Startopią, Spore’em. Wszystkie odegrały jakąś rolę w trakcie mojego dorastania. Nawet nie macie pojęcia, jak wkurzający może być 11-latek gadający w kółko o swoim chowańcu (gigantycznym zwierzaku-pomocniku gracza z hitu studia Lionhead). Szacun dla każdego, kto ze mną wtedy wytrzymał. Co mnie przyciągało do tego typu tytułów? Ogromna, jak na tamte czasy, wolność, co przekładało się znacznie na dalsze ambicje twórców działających przy gatunku. Ambicje, które – nawiasem mówiąc – są w pewnym stopniu odpowiedzialne za dzisiejszy smutny stan rzeczy.

Dungeon Keeper 2 (1999)

Jak dobrze być złym

Przynajmniej częściowo obwiniłbym tu konkretną osobę – Petera Molyneux, jednego z ojców god games i gościa zaangażowanego w produkcję wielu wymienionych przeze mnie tytułów. To postać dość kontrowersyjna z różnych powodów, chociaż trzeba przyznać, że bez jej udziału dużo moich ukochanych gier po prostu by nie istniało. Do lżejszych przewinień pana M. na pewno można zaliczyć niesamowite gadulstwo i naginanie prawdy.

Bardzo często kończyło się to rozczarowaniem odbiorców i brakiem obiecywanych elementów, które istniały jedynie na papierze w fazie koncepcyjnej. Dużo gorsze przewinienie stanowił jednak Godus i całe zamieszanie wokół niego. Czym był Godus? Cóż, po niezbyt udanych romansach z EA (Black & White 2 nie powtórzyło sukcesu części pierwszej) i Microsoftem (Molyneux obraził się za stan Fable 3) Peter postanowił zabrać swoje pomysły na Kickstartera. Już wtedy pośród boskich gier panowała posucha, więc odbiorcy mieli nadzieję na przebudzenie z letargu. W końcu kto inny mógł sobie z tym poradzić, jak nie sam „mistrz”?

Stąd właśnie wziął się Godus i miast boskim objawieniem skończyło się masą rozczarowań, niespełnionych obietnic, wykastrowaną wersją freemium na urządzenia mobilne i brakiem uwzględnionych reklamacji. W dodatku niektórzy komentatorzy zastanawiali się, czy na pewno ktoś pokroju Molyneux powinien decydować się na Kickstartera, platformę w założeniu mającą służyć mniej zamożnym twórcom. Wydaje się, że Peter nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, gdyż niedawno zarzekał się, iż pracuje nad nową boską grą, i to w uniwersum Fable, zatytułowaną Masters of Albion, ale jak głosi stara mądrość: uwierzę, jak zobaczę.

Blisko, ale nie cygaro

Wyglądało na to, że niesmak po Godusie był gwoździem do trumny całego gatunku. Nie przeszkodziło to jednak twórcom gier niezależnych. Zgodnie ze złotą zasadą Marvelowskiego Thanosa „Fine, I’ll do it myself” doszło do kilku prób naśladownictwa dawnych boskich produkcji, w tym Dungeon Keepera.

War for the Overworld bardzo stara się być trzecią częścią trylogii, nawiązując do niego stylem graficznym i konstrukcją rozgrywki. Choć premiera ostatniego dodatku, The Under Games, miała miejsce w 2018 roku, spadkobierca serii Bullfroga nadal otrzymuje kosmetyczne aktualizacje i pomniejsze wizualne DLC. Mimo średniego pierwszego wrażenia (oceny w granicach 60%) dzisiaj cieszy się pewnym powodzeniem (wzrost do 80%) i rzeszą fanów.

War for the Overworld (2015)

Postanowiłem zapoznać się bliżej z tą produkcją i chociaż wieje od niej nostalgią, to nie potrafię „Wojny o Nadświat” pokochać. Wydaje mi się, że duża w tym wina pozbawionych jakiejkolwiek charyzmy potworów, które jawią mi się jako bazarowe podróbki niedoścignionych oryginałów. A skoro o oryginałach mowa, warto wspomnieć, że dzięki wysiłkowi fanów pierwsza część Dungeon Keepera niespodziewanie przeżywa drugą młodość. Wszystko za sprawą KeeperFX – opensource’owego remake’u pozwalającego nam cieszyć się grą z nowoczesnymi usprawnieniami, wyglądającą tak, jak widzimy ją przez okulary nostalgii. Powrót do serii w ten sposób bawił mnie dużo bardziej niż mój kontakt z War for the Overworld, chociaż w pełni doceniam istnienie tego drugiego.

Naśladownictwo najwyższą formą… niedosytu?

Skoro zaś o spadkobiercach Dungeon Keepera mowa, przyznam, że zdecydowanie cieplejszymi uczuciami darzę obie części Evil Geniusa – wydaje mi się, iż wynika to z dużo lepiej zarysowanej własnej tożsamości gier. Zastanawiam się zatem, jak będzie z Fata Deum. Już teraz widzę wiele rozwiązań zaczerpniętych z Black & White, ale chowańców (które stanowiły jeden z najbardziej wyróżniających się elementów tej produkcji) w nim nie uświadczę. Tylko czy naprawdę chciałbym obcować z ich nielicencjonowanymi kopiami?

Wprowadza to dosyć osobliwą dychotomię – z jednej strony tęskno mi do dawnych boskich gier i ich niepowtarzalnego stylu, z drugiej strony zbytnia próba ich kopiowania to droga donikąd. Muszę jednak powiedzieć, że wbrew moim obawom gatunek nie jest do końca martwy. Powstają przynajmniej dwa tytuły inspirowane Spore’em, czyli Strange Seed i Adapt, a Evil Genius 2 i War of the Overworld mają się całkiem dobrze, więc kto wie… może nasze modlitwy zostaną wreszcie wysłuchane i Fata Deum przełamie klątwę Godusa?

rek