Indiana Jones to nie kolejne Uncharted. I dobrze!
Historia zatoczyła koło. Tomb Raider wyrósł na żyznej glebie pragnień fanów Indiany Jonesa, którzy chcieliby doświadczyć podobnych przygód w grze komputerowej, przeszło dekadę później Uncharted tchnęło w skostniałą formułę ożywczego ducha, znacznie ją uwspółcześniając, a teraz jest szansa, że Indy w końcu doczeka się gry, na jaką ta postać zasługuje.
Oczywiście po drodze mieliśmy szereg innych produkcji, które w ten czy inny sposób inspirowały się Kinem Nowej Przygody. Ba, sam doktor Henry Walton Jones doczekał się masy tytułów sygnowanych swoim nazwiskiem, w tym niezliczonych zręcznościówek na wszystkich platformach 8- i 16-bitowych (od Atari 2600, przez ZX Spectrum, C64, Amigę, NES-a, SNES-a i Game Boya, aż po niemal całą rodzinę konsol Segi), klasycznych przygodówek (The Last Crusade, The Fate of Atlantis) czy akcyjniaków, którym konstrukcyjnie najbliżej było do perypetii Lary Croft (The Infernal Machine, The Emperor’s Tomb).
Idzie nowe
To wszystko jednak prehistoria – ostatni z wymienionych tytułów debiutował w 2003 roku. Później trafiły się jeszcze dwie odsłony serii Lego, trochę mobilnego planktonu oraz dość marnie oceniane i wydane wyłącznie na konsolach The Staff of Kings, ale czegoś, co mogłoby rzucić rękawicę produkcjom Naughty Dog czy Crystal Dynamics, po prostu nie było. Teraz ludzie odpowiedzialni za znakomite uwspółcześnienie Wolfensteina mają szansę zmienić ten stan rzeczy.
Za Wielkim Kręgiem stoją doświadczona ekipa (szwedzkie MachineGames), potężny silnik (prawdopodobnie id Tech) i duży wydawca (Microsoft), któremu szykuje się bodaj najmocniejszy tytuł w jego tegorocznym portfolio gier na wyłączność. Co może pójść nie tak? W teorii oczywiście wszystko, ale czarnowidztwo zostawmy na inną okazję. Na razie skupmy się na nadziejach i wnioskach, które dało się wynieść z trwającego przeszło trzy minuty pokazu na konferencji Xbox Developer_Direct.
The best of Indiana Jones
Fabuła zostanie osadzona w 1937 roku, a więc między wydarzeniami z filmów „Poszukiwacze zaginionej Arki” i „Świątynia Zagłady”. Bohater rozstał się niedawno z Marion, ale krwawiące serce nie będzie jego największym problemem. W otwierającej zwiastun scenie widzimy prawdopodobnie głównego antagonistę, może nieco komiksowego, lecz idealnie wpisującego się w klimat kinowej sagi (swoją drogą, czy tylko mnie przypomina Madsa Mikkelsena z ubiegłorocznego „Artefaktu przeznaczenia”?). Po spokojniejszym, choć utrzymującym świetną dramaturgię wstępie oglądamy kolaż złożony z przeróżnych sekwencji, głównie fabularnych przerywników, ale uzupełnionych kilkoma obiecującymi fragmentami rozgrywki.
Chyba najbardziej cieszy mnie to, że MachineGames nie próbuje zawracać kijem rzeki, siląc się na scenariuszowe rewolucje. Mamy więc klasykę w stanie czystym, hołd złożony starej trylogii. Zwiastun z pewnością nie odkrył kompletu kart, ale pokazał całkiem sporo. Naziści? Meldują się na planie. Pradawne świątynie pełne skarbów, pułapek i zmurszałych mechanizmów, które po omieceniu z pajęczyn wciąż świetnie działają? Obecne! Pustynne klimaty z jednej strony, gęsta, parna dżungla z drugiej? Być muszą i będą. Zawitamy m.in. do Egiptu, zobaczymy też świątynie Sukhothai w Tajlandii. Zwyczajowo nie zabraknie także bardziej zurbanizowanych miejsc: trafimy na ulice Watykanu czy w obręb murów uniwersytetu, na którym doktor Jones wykładał archeologię, ładując akumulatory przed kolejną wyprawą.
Jeśli chodzi o czystą rozgrywkę, możemy liczyć na rozwiązywanie zagadek środowiskowych, sporo walki na pięści i korzystania z ikonicznego bicza, zarówno w trakcie starć, jak i eksploracji (bujanie się, zjeżdżanie na linie itp.). Widać wyraźnie, że wspomniany gadżet będzie jednym z najważniejszych przedmiotów na wyposażeniu, oby tylko nie przesadzono z koniecznością zbyt częstego sięgania po niego w czasie bójek z przeciwnikami. Jako opcjonalna możliwość rozbrojenia, oszołomienia bądź przyciągnięcia wroga – okej, nie chciałbym jednak, żeby używanie bicza było obligatoryjne, bo powtarzalność mogłaby stać się nieznośna.
Co nie siadło, czego zabrakło
Scena, w której bohater sprawdza wytrzymałość swych kości, skacząc między lecącymi nisko samolotami, może się wydać przesadzona i zbyt zbliżona do tego, co oferowała seria Uncharted, ale przecież Indy w filmach wywijał nie takie fikołki, a dynamiczne sekwencje akcji są wpisane w DNA gier tego typu, muszą się pojawić i kropka. Jedyna rzecz, która faktycznie mi w tym zwiastunie nie siadła, to polski dubbing – brzmi sztucznie, jakby głosy do postaci dobierano drogą losowania. Indy jak dla mnie wydaje się fatalnie obsadzony, wersji anglojęzycznej słucha się zdecydowanie lepiej. W niej bohater przemówi głosem Troya Bakera, czyli Joela z The Last of Us, choć oczywiście gościa znamy też z wielu innych produkcji (lista jego ról dubbingowych jest dłuższa niż moje ramię, serio).
Czego mi natomiast zabrakło? Chyba tylko węży, których Indiana szczerze nie znosi, więc nie wyobrażam sobie, by nie było z nimi chociaż jednej sceny. Prywatnie dorzuciłbym również wątek ojca, bo jego relacja z synem w „Ostatniej krucjacie” skutkowała wieloma fenomenalnymi wstawkami komediowymi, a chemia buzująca między Harrisonem Fordem i Seanem Connerym niemalże rozsadzała ekran. Liczę też, że choćby gdzieś w tle przewinie się Sallah, przyjaciel Indiany obecny w trzech z pięciu głównych odsłon filmowej sagi (w tej roli John Rhys-Davies), szczególnie że w grze nie zabraknie innej postaci drugoplanowej, czyli doktora Marcusa Brody’ego.
Tego tortu wystarczy dla wszystkich
Naughty Dog swą flagową serią zawiesiło poprzeczkę na poziomie nieosiągalnym dla zwykłych śmiertelników, ale nie postrzegam Wielkiego Kręgu jako bezpośredniej konkurencji Uncharted. To coś ekstra, rzecz dodatkowa, a nie substytut czy zamiennik, bo mimo filmowego rozmachu i przynależności gatunkowej sporo te gry dzieli. Wspólny jest na pewno awanturniczy wydźwięk opowieści, buszowanie po opusczonych świątyniach i żywy kontakt z mocno podkoloryzowaną historią, ale reszta?
Zasadnicza różnica tyczy się postaci z pierwszego planu – w przeciwieństwie do Nathana Indy nie ma superbohaterskich zapędów, nie jest równie silny i zręczny. W filmach z wielu opresji wychodził zwyczajnym fuksem, a twórcy chcą zaszczepić w grze pierwiastek przypadkowości i szczęśliwego trafu, więc nie zabraknie wyreżyserowanych scen o komicznym zabarwieniu oraz improwizowanych aktywności, jak możliwość rzucenia w przeciwnika tym, co akurat ma się pod ręką. Ponadto akcja gry toczy się w zupełnie innych czasach i realiach, co z pewnością wpłynie na klimat opowieści. Prawdopodobnie też większy nacisk zostanie położony na akcje z ukrycia. I last but not least – pora na inną perspektywę. Na świat spojrzymy oczami bohatera, a nie zza jego pleców. Awanturnicze klimaty skutecznie pożeniło z pierwszoosobową kamerą gliwickie The Farm 51 – Deadfall Adventures było całkiem zgrabną produkcją, oczywiście przy uwzględnieniu budżetu gry i doświadczenia studia.
I z całym szacunkiem do Drake’a, którego charyzmę i dowcip szczerze uwielbiam – Indiana jest jedyny w swoim rodzaju, na jego tle reszta awanturniczego towarzystwa to co najwyżej podrabiańcy. Nawet gdyby MachineGames wysmażyło średniaka, chętnie weń zagram, żywię jednak nadzieję, że Wielki Krąg okaże się czymś więcej, a próba zawalczenia o własny kawałek tortu przez obóz „zielonych” zakończy się artystycznym i sprzedażowym sukcesem. Termin „action adventure” powstał z myślą o takich właśnie grach, tak więc czekamy! Premiera ponoć jeszcze w tym roku.
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.