Ofiary ewolucji – czyli o komputerach, które nie trafiły w swój czas

Jako że to temat rzeka, w tym tekście skoncentruję się tylko na jednej z owych uliczek i trzech komputerach, które łączyła ta sama – poroniona – idea. Opowiem o trzech muszkieterach, którzy chcieli wygrać starcie z nowoczesną piechotą zmotoryzowaną. Wsiadamy zatem do wehikułu czasu, włączamy płytę Duran Duran i cofamy się mniej więcej do połowy lat 80. XX wieku. Do epoki, w której Królestwo Ośmiu Bitów, przeżywszy już swój złoty wiek, chyliło się ku upadkowi.
—
Sinclair Loki
Znawcom historii komputerów nazwisko sir Clive’a Sinclaira nie brzmi obco. Tym, którym nic nie mówi, zdradzę tyle, że to jeden z geniuszy informatyki, twórca kultowego ZX Spectrum, na którym zbił majątek, by potem roztrwonić go na rozmaite niewydarzone projekty. Sinclair chyba jako pierwszy doszedł do wniosku, że systemy 8-bitowe to już pieśń przeszłości, dlatego skonstruował 16-bitowego Sinclaira QL. Jednocześnie zaświtał mu pomysł komputerka 8-bitowego, którego parametry tak dalece przewyższałyby to, co oferowała 8-bitowa konkurencja, że zbliżyłby się on osiągami do maszyn 16-bitowych. Dziś wiemy, że ta koncepcja nie miała sensu, ale wtedy wyglądała całkiem atrakcyjnie: prawie jak 16-bitowiec, a za duuużo mniejsze pieniądze. Clive nazwał swój projekt imieniem nordyckiego boga Loki, co zresztą było mocno niefortunne, gdyż był on patronem… zniszczenia, śmierci i oszustwa. Czemu właśnie on? Otóż Loki – lubił… grać. W kości. Kantując przy tym ile wlezie. Nie nadążam chyba za rozumowaniem sir Clive’a. Równie dobrze można by nazwać ten komputer „Trąbami Jerychońskimi”, bo te, jak wiadomo, też nieźle grały.
Nowa konstrukcja powstawała dość długo – na tyle, by w 1985 pojawiła się Amiga 1000, która pozamiatała wszelką istniejącą wówczas konkurencję. Sinclair co prawda odgrażał się, że Loki nie będzie wcale gorszy, a dużo tańszy, ale na gadaniu się skończyło.
Głównie dlatego, że kondycja finansowa jego firmy była już na tyle zła, że nie starczało kasy na sensowny rozwój projektu. Choć przyznać trzeba, że koncepcja w owym czasie brzmiała nieźle: maszynka owa oferować miała maksymalną rozdzielczość 512 x 256 w 256 kolorach (użytkowo-grową miała być rozdziałka 256 x 212 i 64 barwy), 128 KB pamięci na pokładzie, wielokanałowy dźwięk stereo, wbudowany magnetofon lub stacja dyskietek itd. Do tego całość kosztować miała zaledwie 200 funtów – czyli 7 razy mniej niż Amiga 1000.
W tamtym czasie i za taką cenę ten komputerek mógłby być sensowną alternatywą dla Przyjaciółki. Tyle że praktycznie niemożliwe było stworzenie czegoś równie złożonego i kosztującego tak niewiele, nawet przez Clive’a „Zróbmy To Jak Najtaniej, Mniejsza O Jakość” Sinclaira. Do tego jego firma podpierała się już nosem i w 1986 została przejęta przez Amstrada, który nie był zainteresowany rozwojem tego modelu. Co dobrze świadczyło o rozsądku zarządzających nim ludzi. (Amstrad to bodaj jedyna licząca się firma, konstruująca i sprzedająca „autorskie” 8-bitowce, która nie zbankrutowała).
Tym niemniej jednak nie możemy uznać, że Loki – który nie osiągnął nawet fazy prototypu – był tylko wytworem wyobraźni Clive’a, mającym na celu zamydlenie oczu akcjonariuszom i dziennikarzom. Istniały jego całkiem konkretne, nieźle zaawansowane plany… i zostały poniekąd zrealizowane, choć już pod inną nazwą, innym szyldem i przez innych ludzi. Do tego jeszcze w tym artykule wrócimy.
Commodore C-65
Co? Błąd? Powinno być C-64? A wcale nie! O ile o istnieniu C-64 wie każdy szanujący się gracz, to już model C-65 zapewne jest dla większości z was sporym zaskoczeniem. Do tego on naprawdę powstał i wyprodukowano go w sporej liczbie egzemplarzy, choć bardzo, bardzo niewielu graczy widziało go na własne oczy.
Jak doszło do jego narodzin? Ogólnie można powiedzieć, że wskutek totalnej niekompetencji ówczesnych szefów Commodore Business Machine. Około roku 1990 jakiś geniusz w zarządzie CBM wymyślił, że zamiast szybko i sensownie przypakować dostającą właśnie wyraźnej zadyszki 16-bitową Amigę 500 wypuści się tani 8-bitowy komputerek „dla mas”. (Dodajmy, że był to tylko jeden z wielu „błyskotliwych” pomysłów, w efekcie których firma w końcu zasłużenie padła na twarz). Kolejnym atutem miała być stuprocentowa wsteczna kompatybilność z C-64. Zaprawdę, do dziś zachodzę w głowę, jak w ogóle mogło się komuś ubzdurać, że ludzie, którzy właśnie zaczęli pozbywać się Amigi, gdyż jej możliwości przestały ich zadowalać, podniecą się możliwością odpalenia np. stareńkiego Commando w niskiej rozdzielczości i 8 kolorach. Albo że będą chcieli grać w nowe produkcje, wyglądające gorzej niż na Amidze. Firma zaczynała robić bokami, praktycznie zaniechano projektowania nowych modeli Amig (poza A1200), a prace nad C-65 (zwanego też C-64DX) szły pełną parą. Ech…
I co? I stworzono go, psiakrew. Parametry miał obiecujące, ale na litość, to nie był już przecież rok 1985! Gdy w 1991 magazyny zapełniały się tym komputerkiem, do kogoś ważnego w CBM nagle dotarło, że… to wszystko nie ma sensu. Rychło w czas. Praktycznie nikt nie chciał się bawić w tworzenie softu na maszynkę niemającą przyszłości. A nawet najlepszy komputer bez oprogramowania to jak samochód bez kół i paliwa. Commodore zaczęło więc udawać, że C-65 po prostu nie ma i w sumie nigdy nie było. I aż do bankructwa nie rozpoczęło jego sprzedaży. Po bankructwie zresztą też nie. Co się z C-65 stało – nie wie nikt. Zapewne biedne maszynki skończyły w składnicy złomu elektronicznego w którymś z odległych azjatyckich krajów, gdzie mali chłopcy za dolara dziennie utylizują cywilizacyjne śmieci pośród toksycznych wyziewów.
Jednak nieustalona liczba C-65 – jedni mówią o 50, inni nawet o ok. 2000 egz. – trafiła na wtórny rynek w okolicach 1994. To prawdziwy „biały kruk” i „święty Graal” dla kolekcjonerów hardware’u, więc pojawiające się czasem na serwisach aukcyjnych egzemplarze C-65 osiągają ceny wręcz zawrotne (rzędu kilku tysięcy dolarów). Można zatem rzec, że koncepcja menedżerów CBM – że ludzie rzucą się jak dzicy na tę maszynkę – sprawdziła się, acz dopiero po latach. I chyba w ciut inny sposób, niż pierwotnie planowano.
SAM Coupé
Brzmi to jak marka koreańskiego samochodu? Ale to jak najbardziej komputer – który nie tylko został stworzony, ale i trafił do sprzedaży (także w Polsce, z czym wiąże się niezła afera). Pamiętacie jeszcze Lokiego? Otóż w projektowaniu oprócz Clive’a Sinclaira brało udział kilku innych ludzi. Dwóch z nich po bankructwie Sinclair Research założyło Miles Gordon Technology. Nad czym pracowali? Cóż, głównie nad tym, czego nie skończyli w poprzednim studiu, czyli nad Lokim właśnie. Jako że firma była nieduża, dopieszczenie projektu zajęło chłopakom sporo czasu. Dlatego dopiero pod koniec 1989 pokazali w końcu światu swoje dziecko. Nazwali je SAM Coupé. (Nie pytajcie mnie, skąd taka nazwa, bo nie wiem. Może stąd, że z boku urządzenie faktycznie przypominało samochód o nadwoziu typu coupé?). Komputerek na pozór wyglądał całkiem zacnie, choć już w momencie narodzin wiadomym było, że przyszłości nie ma, gdyż naród graczy obiema nogami tkwił już mocno w 16-bitowcach. Twórcy jednak nie planowali „podboju świata”, zadowalając się raczej sukcesami lokalnymi – swój komputer opracowali z myślą o krajach uboższych, gdzie graczy zwyczajnie nie stać było na Amigi i Atari ST. Do tego zdołali przekonać parę małych firm software’owych, żeby stworzyły programy i gry (oraz konwersje gier z innych platform) wykorzystujące potencjał SAM-a.
A ten przecież był całkiem przyzwoity jak na owe czasy. Gdy się porówna jego parametry z Amigą czy Atari ST, to naprawdę nie miał powodów, by czuć się jak ubogi krewny z prowincji. Dźwięk miał nawet lepszy niż w ST, a grafikę w sumie porównywalną. Gdy trafił w 1991 do Polski, trzeba było dać za niego ok. 3 mln złotych, czyli tak ze 2 miesięczne pensje. Amiga 500 kosztowała z 5 milionów, a C-64 – ok. miliona-półtora.
Co więcej Lok… SAM był kompatybilny z ZX Spectrum 48, więc nierozpieszczani przez los posiadacze dogorywających „Spectrumien” radośnie zacierali ręce – w końcu coś dla nich! Ta inicjatywa miała więc ręce i nogi, acz na tyle wątłe, by wątpić, czy na owych nogach długo się utrzyma…
Niestety SAM był „dziedzicznie obciążony” (klątwa Sinclaira?). Miał rozmaite wkurzające problemy z grafiką (wynikające m.in. z błędów w konstrukcji chipa odpowiadającego za jej wyświetlanie). W sporej liczbie komputerków trzeba było wymieniać pamięć ROM, bo pierwotnie zamontowany układ był bardzo zawodny.
Szwankowała też zgodność ze Spectrumem (aby go w 100% emulować, niezbędna była specjalna przystawka, którą należało dokupić). Jedną z „ciekawszych” usterek była specyficznie działająca stacja dysków. Jeśli nie wyjąłeś z niej dyskietki w momencie resetu kompa – nośnik ulegał uszkodzeniu. Zawsze. Ktoś nie dopieścił parkowania głowicy stacji. Problem co prawda usunięto w późniejszych egzemplarzach, ale takie i inne „wypadki przy pracy” na pewno nie poprawiały humorów posiadaczom SAM-a.
Do tego liczba gier korzystających w pełni z jego możliwości była niewielka. Tym niemniej dało się pograć w Lemmingi czy Prince of Persia. No ale na Amidze czy ST też się dało, do tego owe tytuły wyglądy tam jednak nieco ładniej. A że obie te maszynki już schodziły z rynku, więc ich cena systematycznie spadała. Gdzie tu zatem miejsce dla biednego, małego SAM-a? Nie miał szansy na długie życie, chudziaczek. Jego produkcję zakończono w 1992, a na całym świecie kupiono… 12 000 egz. Z czego całkiem sporo w Polsce.
Memento mori…
Obecna sytuacja na rynku „growym” przypomina epokę kredy w historii Ziemi. Mamy taki swoisty „park jurajski”. Świat opanowały dinozaury – PC i w sumie trzy konsole – które osiągnąwszy, zdaje się, szczyt swoich możliwości ewolucyjnych, po prostu sobie trwają. Ale i je dopadnie kiedyś nieubłagane przeznaczenie. Wymierają bowiem nie tylko gatunki „niedorobione”. (Te po prostu wymierają szybciej niż reszta). Wcześniej czy później wszyscy bez wyjątku staniemy się ofiarami ewolucji…
Czytaj dalej
7 odpowiedzi do “Ofiary ewolucji – czyli o komputerach, które nie trafiły w swój czas”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
fajny artykuł, oby więcej takich
Fajny artykuł, tyle że był w magazynie.
był w magazynie ale artykul jest ok
„Do tego jego firma podpierała się już nosem i w 1986 została przejęta przez Amstrada, który nie był zainteresowany rozwojem tego modelu. Co dobrze świadczyło o rozsądku zarządzających nim ludzi.”Lord Alan Sugar…od pięciu lat „szuka stażysty”. W chwili obecnej trwa szósty sezon The Apprentice UK. Jak zwykle dostarcza niesamowitych wrażeń. Ten program jest najlepszy z stworzonych na potrzeby telewizji.
Mój błąd. Od sześciu lat i siódmy sezon.
Ewolucja się nie kończy. Chińskie firmy pracują nad komputerem sterowanym wyłącznie za ppomocą ludzkich mięśni. Jeżeli się uda to zrewolucjonizuje to cały rynek pc. No ale jest jedno ale trzeba być pakerm.
Z pecetami jest jeszcze jeden problem. Mówi się, że z każdą nową odsłoną xboxa lub pleya, pecet staje się mniej zauważalny. Ludzie wolą skupić się na nowościach, na których wiele razy się przejechali.