Green Hell – gra paragrafowa

Green Hell – gra paragrafowa
Z okazji premiery trybu co-op w Green Hell, przygotowaliśmy grę paragrafową rozgrywającą się w amazońskiej dżungli. Jak myślisz, zdołasz przetrwać w zielonym piekle?

Gra paragrafowa – inaczej paragrafówka – to opowiadanie, którego współtwórcą jest czytelnik. Rozgrywka polega na czytaniu kolejnych partii tekstu i podejmowaniu decyzji, którą z zaoferowanych przez autora dróg gracz pragnie podążyć. W zależności od wyborów czytelnika gra przenosi go do odpowiedniego paragrafu. I tak do (nie)szczęśliwego końca. Zakończeń jest kilka, grę można „przejść” więcej niż raz. Życzymy przyjemnej zabawy!

KOMENTARZE SPOILERUJĄCE HISTORIĘ BĘDĄ USUWANE.

Dopiero kiedy Airbus A320 zaczął zniżać lot nad amazońską puszczą, a jak okiem sięgnąć nie było widać nic poza morzem zieleni, do Piotra dotarło, że oto rozpoczyna się przygoda jego życia. W końcu za oknem pojawił się pas startowy i twarde zderzenie kół samolotu z podłożem oznajmiło lądowanie. Po kilku minutach pasażerowie zgromadzili się już na płycie lotniska. Wielkością przypomina dworzec PKS w średniej wielkości polskim mieście – zadumał się Piotr. Jeden z organizatorów wycieczki po Amazonii, Bartosz Ogiński jakby czytał mu w myślach i wypalił:

– Żałuj, że nie widziałeś, jak lotnisko wyglądało jeszcze kilka miesięcy temu. Przerdzewiałe hangary, szary odrapany budynek, jakieś wózki widłowe, strach było tu lądować… teraz to standard światowy.

I rzeczywiście, choć port może i nie zatrważał rozmiarami, to z całą pewnością był nowoczesny. Gdyby nie otaczający je ze wszystkich stron las deszczowy, można by lotnisko pomylić z jakimkolwiek niewielkim obiektem europejskim. Piotr ruszył za resztą podróżnych, chcąc schronić się w, klimatyzowanym miał nadzieję, terminalu. Wprawdzie smartfon pokazywał zaledwie 24 stopnie Celsjusza, jednak sięgająca niemal 100% wilgotność robiła swoje. Po przejściu przez kontrolę paszportową Ogiński zebrał wokół siebie uczestników wycieczki – na zewnątrz czekał na nich autokar, który zabrał przyjezdnych do centrum Leticii.

****

Leticia to niewielkie, liczące sobie około 50 tysięcy mieszkańców, miasto, którego atrakcje można obejrzeć w zaledwie kilka godzin. Spacer głównymi uliczkami, park z tysiącami papug czyniących taki harmider, że dłużej niż kilka minut wytrzymać się tam nie da. W końcu zachód słońca nad lewym brzegiem Amazonki – oglądany z wieży kościelnej. Po zmierzchu wszyscy zbieramy się do hotelu – jutro z rana wyjazd na skraj lasu i rozpoczęcie właściwej wyprawy. To ostatnia szansa na kontakt z cywilizacją przez najbliższe dwa tygodnie. Nic więc dziwnego, że kiedy Ogiński zagadnął Piotra, że zna świetne miejsce, w którym można spróbować miejscowych specjałów gastronomicznych, jak i przetestować gardło w zetknięciu z amazońskimi trunkami, mężczyzna zawahał się.

/artykul-59993-3/green-hell--gra-paragrafowa.html

Pierwsze promienie światła obudziły Piotra na parę chwil przed budzikiem. Kilka minut poleżał więc jeszcze z zamkniętymi oczami, ciesząc się na to, co czego go tego dnia. Chętnie powylegiwałby się dłużej, ale czuł się wypoczęty i rześki. Zjadł niezbyt obszerne, ale pożywne śniadanie z resztą grupy, choć nigdzie nie zobaczył Ogińskiego. Pewnie poszedł w miasto beze mnie – pomyślał. Nic dzwinego, organizator mógł pijaństwo odsypiać do woli – jego wspólnicy przekazywali dzisiaj podróżnych w ręce rdzennych przewodników, dla których lasy deszczowe są drugim domem.

Jazda autobusem, podróż na skraj dżungli, rozstawianie namiotów – wszystko to minęło Piotrowi nadspodziewanie szybko. W trakcie całego dnia znalazł też sporo czasu, by docenić piękno otaczającej go przyrody – gęstwiny lian, paproci i sięgających kilkudziesięciu metrów drzew, momentami zasłaniającymi całkowicie niebo. Dopiero przy wieczornej zbiórce poczuł, jak bardzo jest zmęczony i z radością powitał możliwość pójścia spać. Zasnął niedługo po wejściu do namiotu

Po paru godzinach obudziły go przytłumione głosy, dobiegały zza jego namiotu. Podniósł się i zastanowił nad źródłem dźwięku – może powinien sprawdzić, o co chodzi i przy okazji zmieszać z błotem tego, kto zakłóca ciszę nocną?

Piotr obudził się rano z okropnym bólem głowy i przez kilka minut cierpiał w ciszy z zaciśniętymi powiekami. Sączące się przez zasłony światło ostrymi szpilkami wbijało się w mózg, wywoływało nudności. Mężczyzna przypomniał sobie, skąd tak złe samopoczucie w tym samym momencie, gdy jego żołądek ostatecznie odmówił posłuszeństwa. Następne kilkadziesiąt minut spędził w łazience – przeklinając Ogińskiego, który wyciągnął go na miasto, klnąc samego siebie za brak hamulców, pomstując na przyjaznych miejscowych, którzy na hasło „Polonia” bardzo chętnie stawiali kolejki. Nie wiedział, ile spał. Wiedział jedynie, że zdecydowanie zbyt krótko. Szykował się naprawdę podły dzień, nawet nie chciał myśleć, co będzie, gdy wyjdzie już z klimatyzowanego pokoju i będzie musiał zmierzyć się z parnym, wilgotnym klimatem Amazonii.

Śniadania, pomimo nalegania obsługi wycieczki, nie był w stanie przełknąć. Ogińskiego nigdzie nie było, ale on mógł pijaństwo odsypiać do woli – organizatorzy przekazywali dzisiaj podróżnych w ręce rdzennych przewodników, dla których lasy deszczowe są drugim domem. Jazda autobusem, podróż na skraj dżungli, rozstawianie namiotów – to wszystko Piotr pamiętał jak przez mgłę. Nie docenił piękna otaczającej go przyrody – gęstwiny lian, paproci i sięgających kilkudziesięciu drzew, momentami zasłaniającymi całkowicie niebo. Z wielu przydatnych rzeczy, które spakował dwa dni wcześniej – zestawu żołnierskich racji żywnościowych, opatrunków, multitoola – liczyła się dla niego sporawa manierka z wodą, którą wkrótce osuszył do zera. Z radością powitał więc wieczorny apel i możliwość pójścia spać, nieco mniej ucieszył się słysząc, że pobudka szykowana jest na piątą rano. Po kilku minutach w namiocie przestało się to jednak liczyć, bo nagle zwaliło się na niego zmęczenie poprzedniej nocy i całego, parnego dnia i po kilku minutach spał jak zabity.

Obudziły go przytłumione głosy, dobiegały zza jego namiotu. Choć samo podniesienie głowy było w tym momencie sporym osiągnięciem, Piotr zdołał poderzeć się na łokciach i zastanowić nad źródłem dźwięku – może powinien sprawdzić, o co chodzi i przy okazji zmieszać z błotem tego, kto zakłóca ciszę nocną?

Piotr nasłuchiwał przez chwilę, ale w końcu zrezygnował ze sprawdzania, o co chodzi. Założył słuchawki, włączył muzykę i zasnął.

Rano, podczas zbiórki szybko staje się jasne, skąd wzięły się nocne głosy. Przewodnicy stawiają bowiem wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Kilka osób próbuje oponować, podnosi się larum, ktoś występuje tłumu i zaczyna krzyczeć, popychać jednego z rdzennych. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bójka wisi w powietrzu, aż w końcu ktoś ze zrezygnowaniem odpycha najgłośniej awanturującego się, wyciąga pieniądze i wręcza przewodnikom. Wtedy zaczynają pękać inni – wydali na tę podróż około 10 tysięcy, 500 złotych nie zrobi im różnicy, a liczy się przecież przygoda, którą mają przeżyć. Piotr niechętnie, ale również płaci.

Napięta atmosfera po paru godzinach znika, podróżnicy cieszą się Amazonią i tym, co na nich czeka w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, o jak gorąco i wilgoć oblepia ciało, szkoda tracić sił na złość – lepiej spożytkować je na uważne stawianie każdego kroku. Przewodnicy wystarczająco często przypominają, że w lesie wszystko może zabić. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Piotr nasłuchiwał przez chwilę, ale w końcu zrezygnował ze sprawdzania, o co chodzi. Założył słuchawki, włączył muzykę i zasnął

Rano, podczas zbiórki szybko staje się jasne, skąd wzięły się nocne głosy. Przewodnicy stawiają bowiem wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Kilka osób próbuje oponować, podnosi się larum, ktoś występuje tłumu i zaczyna krzyczeć, popychać jednego z rdzennych. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bójka wisi w powietrzu, aż w końcu ktoś ze zrezygnowaniem odpycha najgłośniej awanturującego się, wyciąga pieniądze i wręcza przewodnikom. Wtedy zaczynają pękać inni – wydali na tę podróż około 10 tysięcy, 500 złotych nie zrobi im różnicy, a liczy się przecież przygoda, którą mają przeżyć. Piotr niechętnie, ale również płaci.

Napięta atmosfera po paru godzinach znika, podróżnicy cieszą się Amazonią i tym, co na nich czeka w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, o jak gorąco i wilgoć oblepia ciało, szkoda tracić sił na złość – lepiej spożytkować je na uważne stawianie każdego kroku. Przewodnicy wystarczająco często przypominają, że w lesie wszystko może zabić. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Piotr usiłuje iść najciszej jak to możliwe, ale kłótnia nieopodal jest tak głośna, że nie musi właściwie się skradać. Po chwili jest w stanie zrozumieć pojedyncze słowa i zdaje sobie sprawę, że podniesione głosy należą do przewodników. Całe szczęście studiował iberystykę (która zresztą sprawiła, że wyprawa do Amazonii stała się jednym z jego marzeń) i rozumie, o czym mówią, nawet pomimo specyfiki kolumbijskiej odmiany hiszpańskiego:

– …zrobimy tak – jak tylko rano wstaną, powiemy im, że albo płacą, albo ich wycieczka está terminado.

– ¿Cuánto?

Cuánto, Cuánto… 150 dolców od łebka. Na pewno mają… spokojnie, zapłacą, jestem pewny. Jakie mają wyjście?

Mężczyźni nie zauważyli twojej obecności, możesz jeszcze wycofać się niezauważony lub skonfrontować się z nimi.

Piotr usiłuje iść najciszej jak to możliwe, ale kłótnia nieopodal jest tak głośna, że nie musi właściwie się skradać. Po chwili jest w stanie zrozumieć pojedyncze słowa i zdaje sobie sprawę, że podniesione głosy należą do przewodników. Całe szczęście studiował iberystykę (która zresztą sprawiła, że wyprawa do Amazonii stała się jednym z jego marzeń) i rozumie, o czym mówią, nawet pomimo specyfiki kolumbijskiej odmiany hiszpańskiego:

– …zrobimy tak – jak tylko rano wstaną, powiemy im, że albo płacą, albo ich wycieczka está terminado.

– ¿Cuánto?

– Cuánto, cuánto… 150 dolców od łebka. Na pewno mają… spokojnie, zapłacą, jestem pewny. Jakie mają wyjście?

Mężczyźni nie zauważyli twojej obecności, możesz jeszcze wycofać się niezauważony lub skonfrontować się z nimi.

Piotr po cichu wycofuje się po własnych śladach, co nie jest łatwe, bo przy wciąż trzymającym kacu (tropiki niezbyt lubią się z alkoholem) i całodniowej wędrówce w bardzo wligotnym klimacie słania się na nogach. W połowie drogi do namiotu musi się zatrzymać, żołądek nie wytrzymuje. Po kilkuminutowych torsjach, mężczyzna decyduje się zboczyć nieco z drogi, by obmyć się z resztek wymiocin (choć po niemal całym dniu postu nie bardzo miał co zwracać) i nabrać wody do pustej od dawna manierki. Dociera nad strumień i bez zastanowienia pada na kolana, uderzając rękami o ziemię. Pod prawą dłonią rozgniata coś wilgotnego, czuje jednocześnie oszałamiający ból. Upadając na plecy zauważa szczątki wielobarwnej żaby, nim traci przytomność, mózg podsuwa mu nazwę płaza. Czytał o nim przed wyjazdem… drzewo… drzewołaz? Tak, chyba tak… – zastanawiał się, osuwając się w nicość.

Rano do obozowiska dotarł wysoki, kobiecy krzyk – po chwili wszyscy zebrali się przy strumieniu i utworzyli półkole tuż przy brzegu. Tuż przy ciele jednego ze współtowarzyszy podróży.

– Piotr – wyszeptał ktoś z zebranych.

Piotr nie żył.

green-hell-dead_4bwg.png

Piotr po cichu wycofuje się po własnych śladach i po chwili jest już w namiocie. Wciąż może poczekać, aż przewodnicy wrócą do siebie i pójść dogadać się z nimi. Z drugiej strony wie, że byłoby to nie w porządku wobec reszty. Wystarczyłby What’s Up i konferencja z pozostałymi uczestnikami wyprawy, by ustalić wspólny front. Kto wie, może jednomyślny, przygotowany bunt zaskoczyłby rdzennych i wybiłby im z głowy pomysł dopłaty?

Po chwili zastanowienia Piotr nie miał już wątpliwości i zaaranżował konferencję na What’s Upie (wszyscy mieli obowiązek wymienić się numerami telefonu przed wylotem z Bogoty do Leticii) i poinformował resztę. A potem, pełen niepokoju, spróbował złapać tyle snu, ile jeszcze zdoła.

Rano przewodnicy stawiają wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Podróżnicy byli jednak przygotowani na taki rozwój wypadków. Bardzo stanowczo i zgodnie wybili przewodnikom z głowy ich pomysł. Zagrozili zadzwonieniem do miejscowych władz – ktoś jakimś cudem znalazł dwie kreski zasięgu i wykręcał już numer, gdy miejscowi ostatecznie skapitulowali.

Napięta atmosfera zniknęła bardzo szybko. Podróżnicy „zaoszczędzili” właśnie po 150 dolarów, nic więc dziwnego, że cieszyli się Amazonią i tym, co na nich czekało w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili nie było już jednak tak różowo – trudno było myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, jak gorąco i wilgoć oblepia ciało. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Po chwili zastanowienia mężczyzna nie miał już wątpliwości i poszedł do przewodników. Byli bardzo chętni na negocjacje – Piotr nie da im ani centa, ale w zamian rano pomoże przekonać innych do zapłaty.

Rano przewodnicy stawiają wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Kilka osób próbuje oponować, podnosi się larum, ktoś występuje tłumu i zaczyna krzyczeć, popychać jednego z rdzennych. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bójka wisi w powietrzu, aż w końcu Piotr odpycha najgłośniej awanturującego się, wyciąga pieniądze i wręcza przewodnikom. Wtedy zaczynają pękać inni – wydali na tę podróż około 10 tysięcy, 500 złotych nie zrobi im różnicy, a liczy się przecież przygoda, którą mają przeżyć. Piotr wymienia porozumiewawcze spojrzenia z przewodnikami. Gdy wszyscy rozchodzą się zebrać swoje rzeczy, mężczyzna odzyskuje swoje 150 dolarów.

Napięta atmosfera po paru godzinach znika, podróżnicy cieszą się Amazonią i tym, co na nich czeka w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, o jak gorąco i wilgoć oblepia ciało, szkoda tracić sił na złość – lepiej spożytkować je na uważne stawianie każdego kroku. Przewodnicy wystarczająco często przypominają, że w lesie wszystko może zabić. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Piotr pewnym krokiem wychodzi z ukrycia i staje przed przewodnikami. Są zaskoczeni jego nagłym pojawieniem, ma więc kilka chwil na to, by zastanowić się, jak rozegrać tę sytuację. To on rozdaje karty, ma ich w garści.

– Powiem krótko, by nie było nieporozumień. Wszystko słyszałem i nie zamierzam dać wam ani centa. W zamian pomogę wam rano przekonać pozostałych do zapłaty. Zgoda?

Pokiwali tylko głowami i kazali Piotrowi wrócić do namiotu, nim ktoś ich razem zobaczy. Na odchodne mężczyzna rzucił im tylko:

– Procurad no subir la voz, ¿vale? Rozmawiajcie ciszej, bo inni też was usłyszą, na Boga!

Spojrzeli tylko na niego i nic nie powiedzieli. Nie ociągając się już dłużej, Piotr wrócił do namiotu, by złapać tyle snu, ile jeszcze zdoła.

Rano przewodnicy stawiają wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Kilka osób próbuje oponować, podnosi się larum, ktoś występuje tłumu i zaczyna krzyczeć, popychać jednego z rdzennych. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bójka wisi w powietrzu, aż w końcu Piotr odpycha najgłośniej awanturującego się, wyciąga pieniądze i wręcza przewodnikom. Wtedy zaczynają pękać inni – wydali na tę podróż około 10 tysięcy, 500 złotych nie zrobi im różnicy, a liczy się przecież przygoda, którą mają przeżyć. Piotr wymienia porozumiewawcze spojrzenia z przewodnikami. Gdy wszyscy rozchodzą się zebrać swoje rzeczy, mężczyzna odzyskuje swoje 150 dolarów.

Napięta atmosfera po paru godzinach znika, podróżnicy cieszą się Amazonią i tym, co na nich czeka w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, o jak gorąco i wilgoć oblepia ciało, szkoda tracić sił na złość – lepiej spożytkować je na uważne stawianie każdego kroku. Przewodnicy wystarczająco często przypominają, że w lesie wszystko może zabić. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

– Powiem krótko, by nie było nieporozumień. Wszystko słyszałem i nie zamierzam dać wam ani centa. O waszym pomyśle dowiedzą się też inni, więc nici z kasy, ¿entendido?

– Zrozumiano – wycedził jeden z przewodników – Pilnuj się, gringo, podróż jeszcze trochę potrwa. Kto wie, co może się stać… – zakończył z paskudnym uśmiechem.

Piotra zmroziło, ale postanowił, że nie da się zastraszyć – wrócił do namiotu, zaaranżował konferencję na What’s Upie (wszyscy mieli obowiązek wymienić się numerami telefonu przed wylotem z Bogoty do Leticii) i poinformował resztę. A potem, pełen niepokoju, spróbował złapać tyle snu, ile jeszcze zdoła.

Rano przewodnikom nawet przez myśl nie przeszło, by stawiać jakiekolwiek ultimatum podróżnym. Spiorunowali jedynie wzrokiem Piotra, który jednak dzielnie wytrzymał ich zawistne spojrzenia. Zrobił to, co powinien.

Podróżnicy „zaoszczędzili” właśnie po 150 dolarów, nic więc dziwnego, że cieszyli się Amazonią i tym, co na nich czekało w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili nie było już jednak tak różowo – trudno było myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, jak gorąco i wilgoć oblepia ciało. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Piotr nieco chwiejnym krokiem wychodzi z ukrycia i staje przed przewodnikami. Są zaskoczeni jego nagłym pojawieniem, ma więc kilka chwil na to, by zastanowić się, jak rozegrać tę sytuację. To on rozdaje karty, ma ich w garści.

– Powiem krótko, by nie było nieporozumień. Wszystko słyszałem i nie zamierzam dać wam ani centa. W zamian pomogę wam rano przekonać pozostałych do zapłaty. Zgoda?

Pokiwali tylko głowami i kazali Piotrowi wrócić do namiotu, nim ktoś ich razem zobaczy. Na odchodne mężczyzna rzucił im tylko:

– Procurad no subir la voz, ¿vale? Rozmawiajcie ciszej, bo inni też was usłyszą, na Boga!

Spojrzeli tylko na niego i nic nie powiedzieli. Nie ociągając się już dłużej, Piotr wrócił do namiotu, by złapać tyle snu, ile jeszcze zdoła.

Rano przewodnicy stawiają wszystkim ultimatum – każda z osób dopłaca 150 dolarów, albo wycieczka kończy się tu i teraz. Kilka osób próbuje oponować, podnosi się larum, ktoś występuje tłumu i zaczyna krzyczeć, popychać jednego z rdzennych. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bójka wisi w powietrzu, aż w końcu Piotr odpycha najgłośniej awanturującego się, wyciąga pieniądze i wręcza przewodnikom. Wtedy zaczynają pękać inni – wydali na tę podróż około 10 tysięcy, 500 złotych nie zrobi im różnicy, a liczy się przecież przygoda, którą mają przeżyć. Piotr wymienia porozumiewawcze spojrzenia z przewodnikami. Gdy wszyscy rozchodzą się zebrać swoje rzeczy, mężczyzna odzyskuje swoje 150 dolarów.

Napięta atmosfera po paru godzinach znika, podróżnicy cieszą się Amazonią i tym, co na nich czeka w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, o jak gorąco i wilgoć oblepia ciało, szkoda tracić sił na złość – lepiej spożytkować je na uważne stawianie każdego kroku. Przewodnicy wystarczająco często przypominają, że w lesie wszystko może zabić. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

– Powiem krótko, by nie było nieporozumień. Wszystko słyszałem i nie zamierzam dać wam ani centa. O waszym pomyśle dowiedzą się też inni, więc nici z kasy, ¿entendido?

– Zrozumiano – wycedził jeden z przewodników – Pilnuj się, gringo, podróż jeszcze trochę potrwa. Kto wie, co może się stać… – zakończył z paskudnym uśmiechem.

Piotra zmroziło, ale postanowił, że nie da się zastraszyć – wrócił do namiotu, zaaranżował konferencję na What’s Upie (wszyscy mieli obowiązek wymienić się numerami telefonu przed wylotem z Bogoty do Leticii) i poinformował resztę. A potem, pełen niepokoju, spróbował złapać tyle snu, ile jeszcze zdoła.

Rano przewodnikom nawet przez myśl nie przeszło, by stawiać jakiekolwiek ultimatum podróżnym. Spiorunowali jedynie wzrokiem Piotra, który jednak dzielnie wytrzymał ich zawistne spojrzenia. Zrobił to, co powinien.

Podróżnicy „zaoszczędzili” właśnie po 150 dolarów, nic więc dziwnego, że cieszyli się Amazonią i tym, co na nich czekało w ciągu najbliższych dni. Po dłuższej chwili nie było już jednak tak różowo – trudno było myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, jak gorąco i wilgoć oblepia ciało. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wycieczka była już bardzo niedaleko miejsca przygotowanego na nocleg. Wszyscy myśleli już tylko o dotarciu na miejsce, być może przez to tak późno zarejestrowali gardłowe warczenie i szmery w gęstwinie… po chwili słychać już było ciężkie, szybkie kroki dwóch par łap, nie było wątpliwości, że wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie.

Mężczyzna w ostatniej chwili podjął decyzję i przeturlał się w bok. Poczuł, jak potężne pazury drapieżnika rozrywają mu ubranie i ranią udo. Nie czuł bólu, zerwał się na równe nogi, gotowy do kolejnego ataku, ale wtedy między nim a gepardem stanął jeden z przewodników. Zza pazuchy wyciągnął pistolet i wystrzelił na postrach. Zwierzę, wystraszone hukiem czmychnęło w poszukiwaniu łatwiejszej zdobyczy.

Piotr poczuł ból dopiero po kilku minutach, gdy zeszła z niego adrenalina. Rana okazała się ledwie zadrapaniem, jednak dla bezpieczeństwa zdecydowano się przewieźć podróżnika z powrotem do Leticii, by mógł obejrzeć go lekarz. Po dwóch dniach odpoczynku pozwolono powrócić mu do grupy, z którą przeżył w końcu swoją prawdziwą, amazońską wyprawę. Na szczęście już bez żadnych ekstremalnych przygód…

green-hell-live_4bwh.png

Mężczyzna w ostatniej chwili podjął decyzję i chciał przeturlać się w bok. Ciało, zmęczone niedawnym pijaństwem i związanym z nim odwodnieniem, a także trudną aklimatyzacją, zareagowało jednak zbyt wolno. Gepard rzucił się mu do gardła i choć Piotr próbował bronić się rękami, to drapieżnik bez trudu ominął gardę i wpił potężne kły w miękką szyję. Podróżnik usłyszał przytłumiony huk – to jeden z przewodników wyszarpnął broń z kabury i wystrzelił do drapieżnika. Było już za późno, rozszarpana tętnica sikała krwią, Piotr nie czuł jednak bólu. Słyszał tylko, jakby z oddali, przeraźliwe krzyki współuczestników, wzrok zaszedł mu mgłą, po chwili zgasł.

green-hell-dead_4bwg.png

Mężczyzna w ostatniej chwili podjął decyzję i przeturlał się w bok. Poczuł, jak potężne pazury drapieżnika rozrywają mu ubranie i ranią udo. Nie czuł bólu, zerwał się na równe nogi, gotowy do kolejnego ataku, ale tym razem nie zdążył już uskoczyć. Zwierzę wpiło się zębami w uprzednio zranioną nogę i przez kilka sekund szarpało Piotrem jak szmacianą lalką. Jakby z oddali usłyszał huk – to jeden z przewodników wyszarpnął broń z kabury i wystrzelił do drapieżnika. Ten, ranny uciekł w dżunglę.

Piotr poczuł ból dopiero po kilku minutach, gdy zeszła z niego adrenalina. Rana okazała się bardzo poważna, konieczne było pilne przetransportowanie podróżnika z powrotem do Leticii, w innym wypadku mogłoby wdać się zakażenie. Na skraj dżungli, gdzie czekać miała na niego karetka, eskortował go jeden z przewodników.

Po dwóch dniach, podróżnik trafił od razu na stół operacyjny. Po wybudzeniu z narkozy lekarz miał dla niego złe wieści – nogi nie udało się uratować. Wdało się zakażenie – gdyby tylko ranę zawczasu posmarowano jakimś specyfikiem antybakteryjnym, byłaby jakaś szansa. W drzwiach sali stał przewodnik, minę miał nieprzeniknioną. Piotrowi wystarczyło jednak jedno spojrzenie w jego oczy, by mieć pewność, że miejscowy mógł szybciej odstraszyć drapieżnika. Mało tego, przewodnik na pewno wiedział, gdzie w dżungli znaleźć czerwie, które oczyściłyby ranę i spowolniły postępowanie zakażenia. Pomyśleć, że w taki sposób los odpłacił się za postąpienie we właściwy sposób…

green-hell-live_4bwh.png

Niewiele zastanawiając się, Piotr obraca się na pięcie i biegnie w dżunglę, zbaczając ze ścieżki. Strach i adrenalina robią swoje – nim opamiętuje się, nie ma pojęcia, gdzie jest. Otacza go nieprzenikniona ściana lasu, w dodatku coraz szybciej się ściemnia. Mimo iż wie, że to niewiele da, Piotr zaczyna krzyczeć, nawoływać. Słyszy głosy pozostałych, ale niknące gdzieś w oddali, nie sposób zlokalizować ich źródła. Zdecydowanie bliżej odzywa się jednak inny głos:

– Hey! Here, here!

To Nathan, jeden z Brytyjczyków biorących udział w wyprawie. Skorzystał z usług polskiego biura podróży, bo tak było taniej. Piotr wytężył wszystkie zmysły i rozpoczął poszukiwania, odkrzykując co jakiś czas w języku ojczystym drugiego zagubionego. Po kilkunastu minutach wpadli sobie w objęcia – jeszcze godzinę temu zupełnie obcy sobie mężczyźni, teraz obaj cieszą się, że nie czeka ich samotna noc w śmiertelnie niebezpiecznej dżungli.

Na trafienie do współtowarzyszy stracili już bowiem nadzieję. Teraz priorytetem było znalezienie w miarę bezpiecznego noclegu. Na szczęście obaj mieli latarki, więc nie musieli wędrować w zupełnych ciemnościach. Kiedy już zmęczeni i zrezygnowani byli gotowi rozbić obóz gdziekolwiek, byleby już odpocząć, między drzewami zamajaczył się jaśniejszy punkt – to wykarczowana z drzew polana. Wiedzieli, że pewnie to wyręb nielegalny, ale w tym momencie było im wszystko jedno. Jakakolwiek twarz – przyjazna czy nie – byłaby mile widziana.

Patrzysz na Nathana i widzisz na jego twarzy zmęczenie porównywalne z tym, które sam czujesz. Wiesz, ze musicie coś zdecydować – nocleg bez trzymania warty wydaje się głupotą. Z drugiej strony musicie nabrać sił przed kolejnym trudnym dniem w Amazonii.

Niewiele zastanawiając się, Piotr obraca się na pięcie i biegnie w dżunglę, zbaczając ze ścieżki. Strach i adrenalina robią swoje – nim opamiętuje się, nie ma pojęcia, gdzie jest. Otacza go nieprzenikniona ściana lasu, w dodatku coraz szybciej się ściemnia. Mimo iż wie, że to niewiele da, Piotr zaczyna krzyczeć, nawoływać. Słyszy głosy pozostałych, ale niknące gdzieś w oddali, nie sposób zlokalizować ich źródła. Zdecydowanie bliżej odzywa się jednak inny głos:

– Hey! Here, here!

To Nathan, jeden z Brytyjczyków biorących udział w wyprawie. Skorzystał z usług polskiego biura podróży, bo tak było taniej. Piotr wytężył wszystkie zmysły i rozpoczął poszukiwania, odkrzykując co jakiś czas w języku ojczystym drugiego zagubionego. Po kilkunastu minutach wpadli sobie w objęcia – jeszcze godzinę temu zupełnie obcy sobie mężczyźni, teraz obaj cieszą się, że nie czeka ich samotna noc w śmiertelnie niebezpiecznej dżungli.

Na trafienie do współtowarzyszy stracili już bowiem nadzieję. Teraz priorytetem było znalezienie w miarę bezpiecznego noclegu. Na szczęście obaj mieli latarki, więc nie musieli wędrować w zupełnych ciemnościach. Kiedy już zmęczeni i zrezygnowani byli gotowi rozbić obóz gdziekolwiek, byleby już odpocząć, między drzewami zamajaczył się jaśniejszy punkt – to wykarczowana z drzew polana. Wiedzieli, że pewnie to wyręb nielegalny, ale w tym momencie było im wszystko jedno. Jakakolwiek twarz – przyjazna czy nie – byłaby mile widziana.

Patrzysz na Nathana i widzisz na jego twarzy zmęczenie porównywalne z tym, które sam czujesz. Wiesz, ze musicie coś zdecydować – nocleg bez trzymania warty wydaje się głupotą. Z drugiej strony musicie nabrać sił przed kolejnym trudnym dniem w Amazonii.

Szałas może nie jest zbyt imponujący, ale spełnia swoją funkcję. Budowa poszła wam szybko – Nathan okazał się zapalonym survivalowcem i zarządzał pracą. Kazał Piotrowi znaleźć kilkanaście lian i długie, mocne bambusowe kije. Sam przytargał tyle liści palmowych, ile mógł znaleźć w bezpośrednim pobliżu polany – umówili się, by poszukiwać zasobów jedynie w zasięgu wzroku, by się nie zgubić. Całość Nathan bardzo zgrabnie połączył w szczelną całość, która pozwalała wczołgać się doń dwóm, od biedy trzem osobom.

Zjedli gotowe porcje wojskowego jedzenia i postanowili zaryzykować – położyli się spać obaj, by nabrać jak najwięcej sił. Kiedy zaczyna świtać, obudził ich potężny wstrząs. Trzęsienie ziemi, ki diabeł? – niezbyt przytomnie zdążył pomyśleć Piotr, nim orientuje się, że to tylko szałas.

Está indo embora?! – usłyszeli przytłumiony okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się słysząc język portugalski, Piotr. Jego towarzysz zdążył natomiast już odpowiedzieć:

Hello? Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robicie? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały mężczyznom dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli, chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, ten westchnął, ale kiwnął głową: – Razem mamy 300 dolarów, wystarczy za nas dwoje?

Karczownik nie odpowiedział, tylko skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was do miasteczka, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że kilometr tą ścieżką i trafią na wioskę. Tam się mieli nimi zająć.

– Co by było, gdybyśmy nie mieli tych pieniędzy – wciąż nieco przestraszony wychrypiał Nathan – To twoja zasługa, Peter, gdybyś nas nie ostrzegł o planach przewodników, kto wie, co karczownicy by z nami zrobili!

Rzeczywiście, kiedy Piotr się nad tym zastanowił, gdyby nie jego wcześniejsze postanowienie, Nathan nie miałby się czym wykupić… Całe szczęście, postąpił słusznie.

Karczownicy nie kłamali – po godzinie drogi wycieńczeni dotarli do zabudowań. Byli uratowani!

green-hell-live_4bwh.png

Szałas może nie jest zbyt imponujący, ale spełnia swoją funkcję. Budowa poszła wam szybko – Nathan okazał się zapalonym survivalowcem i zarządzał pracą. Kazał Piotrowi znaleźć kilkanaście lian i długie, mocne bambusowe gałęzie. Sam przytargał tyle liści palmowych, ile mógł znaleźć w bezpośrednim pobliżu polany – umówili się, by poszukiwać zasobów jedynie w zasięgu wzroku polany, by się nie zgubić. Całość Nathan bardzo zgrabnie połączył w szczelną całość, która pozwalała wczołgać się doń dwóm, od biedy trzem osobom.

Zjedli gotowe porcje wojskowego jedzenia i postanowili zaryzykować – położyli się spać obaj, by nabrać jak najwięcej sił. Kiedy zaczyna świtać, budzi was potężny wstrząs. Trzęsienie ziemi, ki diabeł? – niezbyt przytomnie zdążył pomyśleć Piotr, nim zorientował się, że to tylko szałas.

Está indo embora?! – usłyszeli przytłumiony okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się słysząc język portugalski, Piotr. Jego towarzysz zdążył natomiast już odpowiedzieć:

Hello? Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robicie? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały mężczyzną dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli, chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, zobaczył strach w jego oczach, przejął więc inicjatywę:

– Nie mamy pieniędzy, ale…

Nie zdążył nic dodać. Karczownik skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was w głąb dżungli, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że po dwóch dniach drogi wzdłuż strumienia dotrą do wioski. Podróznicy nie mieli odwagi zapytać o swoje zapasy – plecaki zwisające z ramion Brazylijczyków były wystarczająco wymowną odpowiedzią.

– Co teraz, Peter?! Co teraz? – jęczał przerażony Nathan.

Żebym to ja wiedział – pomyślał Polak.

Szałas może nie jest zbyt imponujący, ale spełnia swoją funkcję. Budowa poszła wam szybko – Nathan okazał się zapalonym survivalowcem i zarządzał pracą. Kazał Piotrowi znaleźć kilkanaście lian i długie, mocne bambusowe gałęzie. Sam przytargał tyle liści palmowych, ile mógł znaleźć w bezpośrednim pobliżu polany – umówili się, by poszukiwać zasobów jedynie w zasięgu wzroku polany, by się nie zgubić. Całość Nathan bardzo zgrabnie połączył w szczelną całość, która pozwalała wczołgać się doń dwóm, od biedy trzem osobom.

Zjedli gotowe porcje wojskowego jedzenia i postanowili zaryzykować – położyli się spać obaj, by nabrać jak najwięcej sił. Kiedy zaczyna świtać, budzi was potężny wstrząs. Trzęsienie ziemi, ki diabeł? – niezbyt przytomnie zdążył pomyśleć Piotr, nim zorientował się, że to tylko szałas.

Está indo embora?! – usłyszeli przytłumiony okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się słysząc język portugalski, Piotr. Jego towarzysz zdążył natomiast już odpowiedzieć:

Hello? Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robicie? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały mężczyzną dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli, chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, zobaczył strach w jego oczach.

– Mam 150 dolarów, zabierzecie mnie? – Polak przeszedł na portugalski, by Anglik go nie zrozumiał…

– Co się dzieje? – zapytał Nathan, kiedy Piotr wyciągnął pieniądze zbladł – Skąd ty masz… Dogadałeś się z przewodnikami?! Jak mogłeś, ty skur… – zgiął się w pół od uderzenia jednego z Brazylijczyków.

– Nie róbcie mu krzywdy, dobrze? – poprosił Piotr.

– Spokojnie, wyprowadzimy go w głąb lasu, by nie znalazł tego miejsca i zostawimy – zapewnili mężczyźni.

Po chwili Piotr miał już worek na głowie i spokojnie szedł prowadzony przez jednego z miejscowych. Miał wyrzuty sumienia, ale co mógł zrobić? Po kilku godzinach rzeczywiście dotarli do wioski, karczownicy nie kłamali. Był uratowany! Oby Nathanowi również się poszczęściło…

– 150 dolarów, zabierzecie nas? To wszystko, co mamy…

Nie zdążył nic dodać. Karczownik skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was w głąb dżungli, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że po dwóch dniach drogi wzdłuż strumienia dotrą do wioski. Podróznicy nie mieli odwagi zapytać o swoje zapasy – plecaki zwisające z ramion Brazylijczyków były wystarczająco wymowną odpowiedzią.

– Co teraz, Peter?! Co teraz? – jęczał przerażony Nathan.

Żebym to ja wiedział – pomyślał Polak.

%pagebreak%

Niewiele zastanawiając się, Piotr obraca się na pięcie i biegnie w dżunglę, zbaczając ze ścieżki. Strach i adrenalina robią swoje – nim opamiętuje się, nie ma pojęcia, gdzie jest. Otacza go nieprzenikniona ściana lasu, w dodatku coraz szybciej się ściemnia. Mimo iż wie, że to niewiele da, Piotr zaczyna krzyczeć, nawoływać. Słyszy głosy pozostałych, ale niknące gdzieś w oddali, nie sposób zlokalizować ich źródła. Zdecydowanie bliżej odzywa się jednak inny głos:

– Hey! Here, here!

To Nathan, jeden z Brytyjczyków biorących udział w wyprawie. Skorzystał z usług polskiego biura podróży, bo tak było taniej. Piotr wytężył wszystkie zmysły i rozpoczął poszukiwania, odkrzykując co jakiś czas w języku ojczystym drugiego zagubionego. Po kilkunastu minutach wpadli sobie w objęcia – jeszcze godzinę temu zupełnie obcy sobie mężczyźni, teraz obaj cieszą się, że nie czeka ich samotna noc w śmiertelnie niebezpiecznej dżungli.

Na trafienie do współtowarzyszy stracili już bowiem nadzieję. Teraz priorytetem było znalezienie w miarę bezpiecznego noclegu. Na szczęście obaj mieli latarki, więc nie musieli wędrować w zupełnych ciemnościach. Kiedy już zmęczeni i zrezygnowani byli gotowi rozbić obóz gdziekolwiek, byleby już odpocząć, między drzewami zamajaczył się jaśniejszy punkt – to wykarczowana z drzew polana. Wiedzieli, że pewnie to wyręb nielegalny, ale w tym momencie było im wszystko jedno. Jakakolwiek twarz – przyjazna czy nie – byłaby mile widziana.

Patrzysz na Nathana i widzisz na jego twarzy zmęczenie porównywalne z tym, które sam czujesz. Wiesz, ze musicie coś zdecydować – nocleg bez trzymania warty wydaje się głupotą. Z drugiej strony musicie nabrać sił przed kolejnym trudnym dniem w Amazonii.

Piotr rozpala ognisko przy użyciu znalezionego ptasiego gniazda i kawałka krzemienia (wiedział, że kurs survivalowy przed wyjazdem do czegoś się przyda). Polak pozwala Nathanowi wziąć pierwszą wartę, po kilku godzinach się zmieniają. Gdy świta, zmęczony Piotr zauważa wchodzących na polanę dwóch mężczyzn. Karczownicy – pomyślał. Miał kilka minut na reakcję…

%pagebreak%

Zbierasz plecak i wahasz się – tracić cenne sekundy i budzić Nathana, czy zostawić go na pastwę losu?

%pagebreak%

Strach zwycięża i Piotr ucieka sam. Wędruje przez kilkanaście godzin, jest wycieńczony, ale przynajmniej ma zapasy. W końcu dociera do strumienia i postanawia odpocząć nad jego brzegiem. Wyciąga wodę z plecaka i pije resztę. Kątem oka dostrzega na brzegu rzeczki… węża. Grzechotnika, tak przynajmniej by strzelał. Dobrze, że miał ze sobą wodę i nie musiał nabierać jej z wodopoju.

Ostrożnie wstał i oddalił się od gada, postanawia iść dalej wzdłuż strumienia. Sił nie zostało mu zbyt wiele, do przodu popycha go właściwie już tylko niezłomny charakter. Kiedy słońce chyli się ku zachodowi, mężczyzna zauważa pierwsze zabudowania. Jest uratowany. Na miejscu trafia do lekarza, który podaje mu elektrolity – był już bardzo odwodniony – i każe leżeć w łóżku przez tydzień.

Wyjeżdżając do Amazonii liczył na przygodę, ale Piotr nigdy nie pomyślałby, że będzie ona tak bardzo niezapomniana…

%pagebreak%

Piotr przezwycięża strach, budzi Nathana i ucieka razem z nim. Wędrują przez kilkanaście godzin, są wycieńczeni, a w dodatku Anglik na jednym z postojów pokazał mu nabrzmiałą prawą rękę – zwiastun kłopotów. W końcu docierają do strumienia i postanawiają odpocząć nad jego brzegiem. Trzeba się też zająć ręką towarzysza. Piotr przygląda się jej z bliska i ze zdumieniem spostrzega, że wybrzuszenie się rusza! Czytał o tym – samice gza składają jaja na komarach czy muchach, a te przenoszą je do tkanki podskórnej człowieka. Tam wykluwa się larwa…

– To trzeba usunąć! – stanowczo powiedział Piotr – To larwa, masz tam larwę. Trzeba ją wyciągnąć i zdezynfekować ranę.

Nathanowi, zdawało się, było już wszystko jedno. Skinął tylko głową, nie zabrał ręki. Piotr wyciągnął nóż i drewnianą łyżkę. Tę drugą kazał zagryźć Anglikowi, sam zaś wprawnym ruchem rozciął skórę i wydłubał paskudną larwę. Nie mieli już bandaży, ale Piotr pozbierał wcześniej liście… molineri? Chyba tak nazywała się ta roślina. Według przewodników survivalowych doskonale nadają się na bandaże.

Nathan potrzebował dłuższej chwili, by dojść do siebie. W końcu podnosi się, dziękuje Piotrowi i wyciąga wodę. W ciszy sączą przez chwilę z manierek, zbierają siły, by ruszyć dalej, gdy nagle… Kątem oka dostrzegają na brzegu strumienia węża. Grzechotnika. Dobrze, że mieli ze sobą wodę i nie musieli nabierać jej z wodopoju.

Ostrożnie wstali i oddalili się od gada. Po krótkiej naradzie postanowili iść dalej wzdłuż strumienia. Sił nie zostało im zbyt wiele, do przodu popychała ich właściwie już tylko niezłomność. Kiedy słońce chyli się ku zachodowi, zauważają pierwsze zabudowania. Są uratowani. Na miejscu trafiają do lekarza, który podaje im elektrolity – byli już bardzo odwodnieni – i każe leżeć w łóżku przez tydzień.

Wyjeżdżając do Amazonii liczył na przygodę, ale Piotr nigdy nie pomyślałby, że będzie ona tak bardzo niezapomniana…

%pagebreak%

O que faz aqui?! – usłyszał okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się Piotr, słysząc język portugalski.

Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robisz? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały Polakowi dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli – Nathan właśnie wyczołgał się z szałasu – Chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, ten westchnął, ale kiwnął głową: – Razem mamy 300 dolarów, wystarczy za nas dwoje?

Karczownik nie odpowiedział, tylko skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was do miasteczka, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że kilometr tą ścieżką i trafią na wioskę. Tam się mieli nimi zająć.

– Co by było, gdybyśmy nie mieli tych pieniędzy – wciąż nieco przestraszony wychrypiał Nathan – To twoja zasługa, Peter, gdybyś nas nie ostrzegł o planach przewodników, kto wie, co karczownicy by z nami zrobili!

Rzeczywiście, kiedy Piotr się nad tym zastanowił, gdyby nie jego wcześniejsze postanowienie, Nathan nie miałby się czym wykupić… Całe szczęście, postąpił wcześniej słusznie.

Karczownicy nie kłamali – o godzinie drogi wycieńczeni dotarli do zabudowań. Byli uratowani!

%pagebreak%

O que faz aqui?! – usłyszał okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się Piotr, słysząc język portugalski, Piotr.

Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robisz? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały Polakowi dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli – Nathan właśnie wyczołgał się z szałasu – Chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, zobaczył strach w jego oczach, przejął więc inicjatywę: – Nie mamy pieniędzy, ale…

Nie zdążył nic dodać. Karczownik skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was w głąb dżungli, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że po dwóch dniach drogi wzdłuż strumienia dotrą do wioski. Podróznicy nie mieli odwagi zapytać o swoje zapasy – plecaki zwisające z ramion Brazylijczyków były wystarczająco wymowną odpowiedzią.

– Co teraz, Peter?! Co teraz? – jęczał przerażony Nathan.

Żebym to ja wiedział – pomyślał Polak.

%pagebreak%

O que faz aqui?! – usłyszał okrzyk. Brazylijczycy, domyślił się Piotr, słysząc język portugalski, Piotr.

Wait a second, we want to talk!

– Co tutaj robisz? To prywatna posesja, gringo! – mężczyzna o ciemnej karnacji płynnie przeszedł na angielski. Bardziej niż jego znajomość języka Szekspira, zaimponowały Polakowi dwie rzeczy – wielka maczeta przytroczona u boku i karabin trzymany w ręku.

– Spokojnie, zgubiliśmy się w dżungli – Nathan właśnie wyczołgał się z szałasu – Chcemy tylko wrócić do miasta. Da się zrobić? – spytał ostrożnie Piotr.

– Jak myślisz, kim jesteśmy? Nic za darmo, wyskakujcie z pieniędzy, to będziemy mogli porozmawiać.

Piotr spojrzał na Nathana, zobaczył strach w jego oczach…

%pagebreak%

– Mam 150 dolarów, zabierzecie mnie? – Polak przeszedł na portugalski, by Anglik go nie zrozumiał…

– Co się dzieje? – zapytał Nathan, kiedy Piotr wyciągnął pieniądze zbladł – Skąd ty masz… Dogadałeś się z przewodnikami?! Jak mogłeś, ty skur… – zgiął się w pół od uderzenia jednego z Brazylijczyków.

– Nie róbcie mu krzywdy, dobrze? – poprosił Piotr.

– Spokojnie, wyprowadzimy go w głąb lasu, by nie znalazł tego miejsca i zostawimy – zapewnili mężczyźni.

Po chwili Piotr miał już worek na głowie i spokojnie szedł prowadzony przez jednego z miejscowych. Miał wyrzuty sumienia, ale co mógł zrobić? Po kilku godzinach rzeczywiście dotarli do wioski, karczownicy nie kłamali. Był uratowany! Oby Nathanowi również się poszczęściło…

– 150 dolarów, zabierzecie nas? To wszystko, co mamy…

Nie zdążył nic dodać. Karczownik skinął głową na towarzysza, a po chwili podróżnicy mieli już na głowach worki. Nathan źle zniósł zniewolenie i zaczął krzyczeć w panice:

Calma! Nie możemy pozwolić, byście wskazali komuś drogę do tego miejsca, odprowadzimy was w głąb dżungli, jesteśmy ludźmi honoru.

Choć kwestia honoru Brazylijczyków pozostawała dyskusyjna, to rzeczywiście po kilku godzinach ściągnęli im worki i powiedzieli, że po dwóch dniach drogi wzdłuż strumienia dotrą do wioski. Podróznicy nie mieli odwagi zapytać o swoje zapasy – plecaki zwisające z ramion Brazylijczyków były wystarczająco wymowną odpowiedzią.

– Co teraz, Peter?! Co teraz? – jęczał przerażony Nathan.

Żebym to ja wiedział – pomyślał Polak.

Piotr bierze Nathana pod rękę i idzie wzdłuż strumienia. Szybko opada jednak z sił i w końcu daje za wygraną, tuż nieopodal pierwszych zabudowań. Ktoś odnajduje ich dopiero o poranku. Nathan nie żyje, a dla Piotra, choć trafia do szpitala, jest już za późno. Ostatnia przytomna myśl, jaka kołatała się w umyśle Polaka wydała mu się bardzo zabawna – wyjeżdżając do Amazonii liczył na przygodę, ale nigdy nie pomyślałby, że będzie ona tak bardzo niezapomniana… Uśmiechnął zamarł na ustach podróżnika.

green-hell-dead_4bwg.png

Piotr patrzy przez klika chwil bezradnie na konającego Nathana i podejmuje decyzję, która będzie go prześladować przez wiele, wiele lat. Zostawia towarzysza i idzie dalej sam. Przed zmrokiem dociera do zabudowań, trafia do szpitala. Przeżywa, choć nie wie, czy nie wolałby śmierci. Sprzed oczu nie znika mu twarz przerażonego Nathana, gdy postanowił go zostawić na pastwę dżungli…

green-hell-live_4bwh.png

Mężczyźni wędrują przez kilkanaście godzin, są wycieńczeni, a w dodatku Anglik na jednym z postojów pokazał Piotrowi nabrzmiałą prawą rękę – zwiastun kłopotów. W końcu docierają do strumienia i postanawiają odpocząć nad jego brzegiem. Trzeba się też zająć ręką towarzysza. Piotr przygląda się jej z bliska i ze zdumieniem spostrzega, że wybrzuszenie się rusza! Czytał o tym – samice gza składają jaja na komach czy muchach, a te przenoszą je do tkanki podskórnej człowieka. Tam wykluwa się larwa…

– To trzeba usunąć! – stanowczo powiedział Piotr – to larwa, masz tam larwę. Trzeba ją wyciągnąć i zdezynfekować ranę.

Nathanowi, zdawało się, było już wszystko jedno. Skinął tylko głową, nie zabrał ręki. Piotr wyciągnął nóż i drewnianą łyżkę. Tę drugą kazał zagryźć Anglikowi, sam zaś wprawnym ruchem rozciął skórę i wydłubał paskudną larwę. Nie mieli już bandaży, ale Piotr wcześniej pozbierał wcześniej liście… molineri? Chyba tak nazywała się ta roślina. Według przewodników survivalowych doskonale nadają się na bandaże.

Nathan potrzebował dłuższej chwili, by dość do siebie. W końcu podnosi się, dziękuje Piotrowi i pyta o wodę. Polak jest równie wycieńczony co współpodróżujący i bije się z myślami.

Piotr znajduje się gdzieś łupinę kokosa i chce napełnić ją przy strumieniu. W tym momencie bez znaczenia dla niego była czystość wody… Kuca przy źródle i słyszy cichy grzechot, syczenie. W sekundę później po jego ciele rozlewa się ogromny ból. To wytrąca Nathana z letargu, który bez chwili zastanowienia, bierze Piotra pod rękę i idzie wzdłuż strumienia. Szybko opada jednak z sił i w końcu daje za wygraną, tuż nieopodal pierwszych zabudowań. Kiedy słońce chyli się ku zachodowi, ktoś ich odnajduje. Trafiają do szpitala, jednak dla Piotra jest już za późno. Ostatnia przytomna myśl, jaka kołatała się w jego trawionym gorączką umyśle wydała mu się bardzo zabawna – wyjeżdżając do Amazonii liczył na przygodę, ale nigdy nie pomyślałby, że będzie ona tak bardzo niezapomniana… Uśmiech zamarł na jego ustach.

green-hell-dead_4bwg.png

Nathan po chwili wstaje, postanawia nabrać wody. W tym momencie bez znaczenia dla niego była czystość wody… Kuca przy źródle i słyszy cichy grzechot, syczenie. W sekundę później po jego ciele rozlewa się ogromny ból. Piotr nie ma zbyt wiele czasu na decyzję.

%pagebreak%

Piotr boi się pić brudną wodę. Wie, że tylko odroczy to nieuniknione. Mężczyzna zapada w letarg, nie wie, ile spał, ale budzi go cichy szept. Znajomy głos… czy to jeden z przewodników? Trzeba było nas posłuchać, trzeba było się dogadać, dać nam kasę. Teraz zginiesz.

– Nie! – bezwiednie wykrzykuje Piotr, czym budzi towarzysza. Ten chce zapytać, czy wszystko okej, ale widzi, że Polak majaczy. Próbuje przekonać go, by szli dalej. Piotr odpycha jednak jego rękę i wykrzykuje coś o tym, że nie ma pieniędzy, ale nie da się zabić. Wyciąga z cholewy buta podręczny nóż i zaczyna nim wymachiwać. Nathan zamiera w bezruchu, na szczęście Polak po kilku sekundach obraca się na pięcie i zaczyna uciekać w głąb dżungli.

Nathan próbuje go szukać, ale bezskutecznie. W końcu postanawia iść wzdłuż strumienia – dociera do miasteczka, gdzie trafia do szpitala. Przeżywa. Miejscowym od razu mówi o Piotrze – znajdują go dwa dni później. Martwego.

9 odpowiedzi do “Green Hell – gra paragrafowa”

  1. o Świetne! 😀 dzieki!

  2. Serdecznie polecam. Wielotorowa ścieżka, mnóstwo zakończeń 🙂

  3. Cieszę się, że się podobało!

  4. Super, że nie jesteście tylko czasopismem, ale i również stroną internetową, gdzie również jest pole do kreatywności. To się ceni zwłaszcza w takich czasach jak teraz.

  5. @Ninho – świetnie się czytało, dzięki za to!

  6. Genialne. Pamiętam jak 5 lat temu było coś takiego w piśmie, dziejące się w świecie Pillars of Eternity. Bodajże w urodzinowym numerze

  7. Świetne! Uwielbiam gry paragrafowe 🙂

  8. Przeszedłem dwie ścieżki. Niestety zaliczyłem jeden zgon… :/ Całkiem przyjemna zabawa na kwadrans. Pozdrawiam

  9. wybór na 22 stronie nic nie zmienia xd

Dodaj komentarz