Kolekcjoner gier retro oskarżony o sprzedawanie podróbek. Zarobił na nich 107 tys. dolarów

Oszustów na świecie nie brakuje, niestety także w obrębie branży gier wideo. W tym konkretnym przypadku mowa o niejakim Enrico Ricciardim, który sprzedawał sfałszowane kopie gier retro od około 2015 roku i ponoć zarobił na nich około 107 tys. dolarów.
Ricciardi należał do grupy Big Box PC Game Collectors, w której aktywnie się udzielał. Został z niej jednak wyrzucony po tym, jak kilkoro członków zorientowało się, że sprzedawane przez niego kopie są sfałszowane. Oczywiście nie obyło się bez dowodów na potwierdzenie tezy.
Grupa kolekcjonerów zebrała wszystko w publicznie dostępnym dokumencie. Nie tylko znajdziecie tam szczegóły odnośnie do sprawy, lecz także linki, które zaprowadzą was do strony ze zdjęciami dowodów przeciwko Ricciardiemu.
Zastanawiacie się, jakim cudem ten człowiek sprzedawał sfałszowane kopie gier przez 7 lat i do tej pory uchodziło mu to na sucho? Sprawa nie dla każdego będzie tak oczywista. Na początek należy zauważyć, że mowa tutaj o grach retro. Jako przykład jednej z nich można podać „kopię” dyskietki z Akalabeth: World of Doom z 1979 roku. Raczej niewielu z nas posiada jeszcze sprzęt zdolny odpalić coś tak archaicznego. Precyzyjniej opowiada o tym sama grupa kolekcjonerów.
Te dyski mają 40 lat, a oprogramowanie jest obecnie powszechnie dostępne online za pośrednictwem emulatorów. Celem zdobycia tych gier nie jest granie w nie, ale ich posiadanie, kolekcjonowanie (osoby, które zbierają karty do gry w baseball, również nie handlują nimi zbyt często). „Testowanie” 40-letniego dysku może też grozić jego uszkodzeniem. Co więcej, niektórzy kolekcjonerzy nie mają dostępu do komputerów, na których te gry pierwotnie działały.
Z czasem, jak sprawa stawała się głośniejsza, coraz więcej osób zgłaszało się do grupy BBPCGC ze swoimi własnymi historiami i dowodami przeciwko Ricciardiemu. Być może za sprawą wydanego przez wyżej wspomnianych kolekcjonerów przewodnika, który powinien uchronić ludzi przed tego typu oszustwami.
Zaangażowane osoby poszkodowane nie ujawniły publicznie, czy zamierzają wszcząć jakiekolwiek postępowanie prawne, więc możemy się tylko domyślać i spekulować, jak sprawa potoczyła się dalej. Wiemy jedynie, że jakieś kroki zostały podjęte.