„Akademia Pana Kleksa”: Pierwszy zwiastun jest całkiem obiecujący

Jak już wiemy, „Akademia Pana Kleksa” powraca po raz kolejny. Ale na szczęście mam tym razem na myśli film reżyserii Macieja Kawulskiego, a nie to kuriozum związane z i tak załamanym rynkiem NFT. Ostatnim razem dowiedzieliśmy się, że Piotra Fronczewskiego w roli Kleksa zastąpi Tomasz Kot – a dzisiaj możemy zobaczyć go prawie w akcji. Prawie, bo jednak spora część czasu antenowego poświęcona jest też Antoninie Litwiniak wcielającej się w Adę Niezgódkę. Znalazła się też chwila dla Fronczewskiego, ale chyba nie wziął leków na przeziębienie, bo jakiś taki niewyraźny. Jednak w ogóle nie mamy zbyt wielu okazji do zobaczenia aktorów w pełnej okazałości.
Mimo to przyznam szczerze, że zwiastun zapowiada naprawdę obiecujący film. Od samego początku miałem pewne obawy, jednak efekty specjalne, jak i scenografie wyglądają całkiem zacnie. W niektórych momentach wyczułem nawet nutę atmosfery z „Alicji w Krainie Czarów” w reżyserii Tima Burtona z 2010 roku czy nawet kontynuacji z 2016 (za którą odpowiedzialny był James Bobin).
Ostatecznej daty premiery jeszcze brakuje, ale wiemy, że film obejrzymy w przyszłym roku. Ptaszki ćwierkają, że najprawdopodobniej pod jego koniec.
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
22 odpowiedzi do “„Akademia Pana Kleksa”: Pierwszy zwiastun jest całkiem obiecujący”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Kurna, ależ to jest przedziwny zwiastun. Kawulski i Kleks, ja pierniczę, co za połączenie, nawet w snach nigdy nigdzie niczego. Choć w sumie ten duet nawet do siebie pasuje, bo oglądając takiego Underdroga, Jak zostałem gangsterem czy Jak pokochałam gangstera, można się poczuć w jakby transie. Oglądasz coś, na co mało kto się zdobył w tym tu polskim kinie, który się opiera na paru gatunkach na krzyż. Nie wiem, jak to się ma do książki, ale czekam, to będzie hipnoza w kinie. No i Kot can do no wrong.
W sumie to wygląda dobrze. Współcześnie, odmiennie od wspaniałego i nieco strasznego oryginały, ale jednak dobrze. Tylko ten głos… Kot nie przebije Pana Frączewskiego, dlatego cieszę się, że go tu zobaczymy i usłyszymy.
No, mi strasznie nie pasuje to jak Kot śpiewał, ale może mam zbyt duży sentyment do wersji Fronczewskiego. Na pewno, obejrzę żeby sprawdzić jak wyszło
„Piotra Fronczewskiego w roli Kleksa zastąpi Maciej Kot” – are you sure? 😁
Takie migawki, migaweczki. Niektóre sceny wyglądają fajnie, inne bardzo tanio…Zobaczymy.
Wychodzi że z oryginalnej Akademii Pana Kleksa (tej książkowej) to tylko Pan Kleks zostanie. Jakoś ciągle nie mogę przeboleć, że coraz częściej bierze się jakąś markę i robi z nią co chce. Jakby nie można było własnej marki wymyślić :/ Ale chyba zostaje mi się przyzwyczaić 🙁
Nawet nie robi się co się chcę, a przerabia zgodnie z instrukcją i checklistą i to co wyjdzie nazywa się twórczością.
Nawet samo przerobienie nie jest twórcze. Współczesne tworzenie polega na tym, że weźmie się coś co działa np. wiadro i zrobi się w nim dziurę maszynowo zgodnie z tym co podano w instrukcji dla współczesnych twórców. Instrukcji słusznej i sprawiedliwej, dobrej i zbawiennej.
I oto jest dzieło zaprzeczające dotychczasowemu światu, oddające nową rzeczywistość i odpowiadające żywotnym potrzebom współczesnego społeczeństwa – wiadro z dziurą. I na taśmie podjeżdża kolejne wiadro.
A przeklęte niech będzie wsteczne społeczeństwo co nie chce wiadra z dziurą.
– „przerabia zgodnie z instrukcją i checklistą” – source needed, o jakiej instrukcji mówisz?
– „I oto jest dzieło zaprzeczające dotychczasowemu światu” – w jaki sposób i co to w ogóle oznacza?
– „A przeklęte niech będzie wsteczne społeczeństwo co nie chce wiadra z dziurą” – wyniki box office do wglądu, obawiam się.
Ironiczne w sumie, narzekać na kryzys twórczości w copy-paście taśmowo produkowanych komentarzy narzekających, że w jakimś nowym filmie główną rolę będzie grała kobieta/osoba czarnoskóra/wstaw-dowolną-mniejszość xD.
No tak bo przecież nigdy do tej pory nie powstawały adaptacje, filmy na motywach powieści. Nawet w słynnym „Władcy Pierścieni” pozmieniano to i owo, ale dzisiaj samozwańczy tolkieniści czy inni „fani Tolkiena” – jako swego rodzaju arbitrzy – warunkowo dopuszczają te zmiany. Christopher Tolkien był innego zdania (“They eviscerated the book by making it an action movie for young people aged 15 to 25,”), ale… może nie był tzw. „fanem Tolkiena” XD?
Exactement – adaptacje powstawały nawet w antyku. A to pierdzielenie, że DZISIAJ powstają inaczej, niż kiedykolwiek (bo KTOŚ ma agendę – wink wink nudge nudge) jest tak samo stare jak one i tak samo jak zawsze fałszywe.
Już nie wspominając, że paranoiczny argument o sekretnych „checklistach” i agendzie mającej na celu stworzenie „nowej rzeczywistości” ma historycznie bardzo jasny rodowód, więc gratulacje.
@Newfolder
Problemem nie są adaptacje. Problemem jest całkowite beztalencie wielu współczesnych twórców, którzy nauczyli się stosować różne przykrywki by wszelkich krytyków można było nazwać faszystami i tak dalej. Stosuje się szantaż moralny wobec widzów – nie podoba ci się nasz film? – To twoja wina bo jesteś taki i owaki.
Gdy zmienimy płeć głównemu bohaterowi, kolor skóry na czarny lub zrobimy z niej/niego homoseksualistę to będzie to tarcza która przykryje najgorszy scenariusz czy grę aktorską. Bo każdy kto podniesie rękę zostanie ukarany przez środowisko.
A przecież nic odważnego ani twórczego w tym nie ma, jeśli chodzi o film puszczany w Europie czy Północnej Ameryce. Może 20 – 40 lat temu byłoby to coś kontrowersyjnego.
Najlepsze, że ci wszyscy twórcy co tak „reprezentują” mniejszości, nie mają żadnych problemów by wycinać wątki te same wątki czy wybielać/zasłaniać twarze aktorom o ciemniejszej karnacji na rynku azjatyckim. Bo mniejszości są tu tylko wygodnym narzędziem, które można odrzucić gdy przestaje być wygodne.
Poruszasz temat Władcy Pierścieni – tu zaszły dwa problemy – fałszywy marketing który obiecywał ekranizację twórczości Tolkiena, a w rzeczywistości była to bardzo luźna adaptacja.
Więc od początku budowano fałszywy wizerunek.
A jako luźna adaptacja serial był kiepski – dialogi, kostiumy, fabuła, scenografia – bardzo niski poziom. Taki Numenor wyglądał jak lokalny port, a nie najpotężniejsze państwo na świecie.
A twórcy w swoich materiałach ciężko pracowali by przykryć krytykę jednym zbiorem. Gdy przeczytasz wypowiedzi oby stron, to można łatwo zauważyć, że to obrońcy serialu wszystko sprowadzają do koloru skóry bohaterów.
Ja nie napisałem nic o serialu, ale jeśli już o nim wspominasz – od początku było wiadomo, że twórcy nie mają praw do ekranizacji Silmarillionu więc nie wiem, w którym momencie ktoś 'obiecywał’ ekranizację twórczości Tolkiena.
@Raven – w tych majaczeniach mieszasz bardzo wiele faktów i historii, więc ciężko jest się odnieść do każdej z nich, niemniej spróbujmy się zmierzyć choć z kilkoma. I tak mi nie odpiszesz, bo jesteś tchórzem, który przy najmniejszej merytorycznej krytyce ucieka albo udaje święte oburzenie, ale może ktoś inny przeczyta i zapali mu się lampka:
1. „Problemem jest całkowite beztalencie wielu współczesnych twórców” – przydałby się jakiś przykład na podparcie tej dość dziwnej tezy. Beztalencie mierzone czym? Nagrodami? Wynikami finansowymi? Wynikami oglądalności? Konkret, panie.
2. „Stosuje się szantaż moralny wobec widzów” – mylisz skutek z przyczyną. Filmy/seriale/gry wielokrotnie są dziś ofiarami nagonki PRZED premierą, którą to nagonkę napędzają między innymi takie komentarze jak twoje (pisałem już, że jest to copy-pasta i trzymam się tego), przez co jeszcze zanim ktokolwiek zdąży daną rzecz zobaczyć, już jest ona otoczona sztucznie wytworzoną aurą „skandalu”. Temat jest oczywiście bezrefleksyjnie podchwytywany przez różne media, które dają się wciągnąć w tę pułapkę w pogoni za klikalnością, ale przykładów sfabrykowanego oburzenia jest sporo: mój ulubiony to rzekome oburzenie na reklamę Doom Eternal, które wg całej rzeszy (hihi) youtuberów miało być przedmiotem ogromnego bólu dupska lewaków, widzących w niej alegorię dyskursu antyimigranckiego i ho-ho, cuda nie widy, co ten woke robi z ludźmi. Wesoły dyskurs trwał jakiś czas, 4chan nie posiadał się z radości. Okazało się potem, że źródłem tego wielkiego poruszenia było kilka tweetów z kilkoma polubieniami, które zostały specjalnie wyłuskane gdzieś z odmętów internetu, żeby stworzyć pozory „nawiedzonej i irracjonalnej woke kultury” – po więcej szczegółów odsyłam do tego materiału: https://www.youtube.com/watch?v=l63nY0AYebI.
Do rzeczy – ty właśnie próbujesz wytworzyć taki sztuczny skandal, nie podając żadnych przykładów, kiedy to twórcy używali progresywnych haseł do osłony przed krytyką. Osobiście znam jeden przykład, kiedy słaby film i ten dyskurs były niepotrzebnie ze sobą zmieszane, przez co rzetelna krytyka filmu stała się utrudniona (sytuacja była bardziej skomplikowana, bo oczywiście najpierw nastąpił wylew szamba internetowego, ale odpowiedź twórców była później i tak średnia), ale jestem ciekaw, czy ty znasz jakikolwiek.
3. Nie dość, że używasz fałszywego argumentu, to jeszcze budujesz na nim kolejny (to jest fałsz do kwadratu chyba? Czy po prostu domek z kart?) – „Bo każdy kto podniesie rękę zostanie ukarany przez środowisko”. Ponownie, fałszywy wniosek wynikający z fałszywej przesłanki, niepoparty żadnym konkretem. Jaka kara? Kto, kogo, za co?
4. „twórcy co tak „reprezentują” mniejszości, nie mają żadnych problemów by wycinać wątki te same wątki czy wybielać/zasłaniać twarze aktorom o ciemniejszej karnacji na rynku azjatyckim” – brawo, tu akurat niechcący trafiłeś w rzeczywisty problem. Obnaża on raczej hipokryzję i moralną zapaść kapitalistycznej korporacji, która nie ma oporu budować strategii marketingowej na popularnych i ważkich hasłach, nie przywiązując jednak żadnej wagi do ich znaczenia, kapitalizując jedynie ich popularność. Fakt znany nie od dziś, wszak sto lat temu wiatr historii wiał inaczej, to i korporacje podczepiały się pod bardziej dochodowy rynek i pomagały budować autorytarne reżimy. Plus z tego taki, że przez ich reakcjonizm można śmiało potwierdzić, że dziś faktycznie progresywna polityka jest tą bardziej popularną i sympatia do oraz akceptacja mniejszości są po prostu bardziej defaultowym stanem wśród większości ludzi. Inaczej po prostu nie byłoby to warte tyle kasy. W sumie nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z samozaorania wynikającego z użycia tego argumentu, huh.
5. Newfolder ubiegł mnie w odpisaniu, że przecież pisał o filmie, a nie o serialu :).
Ale się wątek rozwinął. A mi chodzi tylko o to, że aktualnie jak ktoś robi adaptację, to często bierze imiona bohaterów i nazwy miejsc z oryginału. I to wszystko. Reszta jest kompletnie inna. I tylko to mnie boli. Nawet nie wspominam o kolorze skóry bohaterów, płci itp. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Mnie męczy, gdy ktoś adaptacją nazywa zupełnie inną historię. Weźmy np. taką „Ferajnę z Baker Street”. Niby adaptacja (choć bardziej powiedziałbym, że historia w świecie). Mnóstwo ludzi czepiło się koloru skóry Watsona. Nikomu nie przeszkadzało, że w świecie Sherlocka Holmsa jest magia!!! Potem serial dla nastolatków „Merlin”. Niby w oparciu o legendy arturiańskie. Znowu, wzięto tylko głównych bohaterów, związki między nimi mniej więcej się zgadzały i tyle (serial nawet się przyjemnie oglądało, i dlatego nie wiem, po co to nawiązanie do legend arturiańskich). Podobnie z „Przeklętą”. A da się zrobić ciekawą adaptację, uwspółcześnioną, nie zmieniając za dużo w historii, jak choćby serial „Sherlock Holmes” z Benedictem Cumberbatchem.
Choć może twórcy celują w osoby które nie znają oryginału? Bo rzeczywiście, jak nie znam oryginału („Koło Czasu” np.) to mnie to tak nie boli. Ale dla mnie wtedy nikt nie musi się podpierać i wyciągać imion bohaterów z książki, której nie znam. Może wymyślić własne, pokazać swoją kreatywność również na tym polu. A przynajmniej dla mnie, ze względów marketingowych, czy jest to coś zupełnie nowego, czy „oparte” na twórczości której nie znam, to to nie ma znaczenia.
@Newfolder
Brak praw nie zmienia faktu np. drętwych dialogów i fabuły czy słabej gry aktorskiej (mniejsza czy to wina roli czy aktorów). Ale to nie temat Władcy Pierścieni.
@Feniks
Wielu reżyserów i scenarzystów otwarcie przyznaje, że nawet nie czyta materiału źródłowego. Opiera się na streszczeniach, spisach nazw czy wykresach związków. To, że aktorzy tego nie robią to już chyba niestety standard. Jak komuś nie chce się poświęcić czasu na przeczytanie jednej książki to trudno by się przykładał bardziej i do samego filmu. Szczególnie w obszarze fantastyki, która często jest uważana za literaturę drugiego sortu.
@Feniks
Nie do końca rozumiem, adaptacja to nie tylko przeniesienie konkretnego dzieła na ekran 1:1, ale także dzieła powstałe w luźnym oparciu o materiał źródłowy, inspirowane motywami. Ekranizacji Sherlocka Holmesa jest multum, w tym bardzo wiernych. Trochę kuriozalne zatem jest narzekanie, że w ogóle istnieją takie, które kompletnie wywracają oryginał i budują na tym coś swojego. No i w tym kontekście podawanie moffatowego Sherlocka jako przykładu dobrej roboty jest tym bardziej … oryginalne.
Ale słuszny punkt z celowaniem w osoby nieznające oryginału – z reguły przy premierach głośnych adaptacji odnotowuje się wzrost zainteresowania oryginałem (choćby „Gra o Tron” nie była mega popularna wśród normików przed premierą serialu, choć w kręgach fanów fantastyki miała dużą renomę), więc zmiany mające na celu dehermetyzację są dość naturalne.
Oczywiście masz prawo być rozczarowanym daną adaptacją – kto nie był w kinie na wyczekiwanym filmie tylko po to, by w połowie poczuć zażenowanie? Nie oznacza to jednak, że mamy jakiś generalny trend przeinaczania oryginalnych historii – takie próby podejmowano zawsze (serio, ZAWSZE), bo twórcy mają różne wrażliwości i historie interpretują inaczej.
@Raven
„Wielu reżyserów i scenarzystów otwarcie przyznaje” citation needed, ta kakofonia, która musi się rozlegać w twojej głowie jest nawet zabawna xD
Niemniej dzięki, że przyznałeś się otwarcie do tchórzostwa i bicia piany bez większego sensu :-*.
@QUETZ
No narzekam trochę bo często trafiam nie na to czego się spodziewam. Może przydało by się więcej słów określających zgodność z oryginałem?
Ja rozumiem zmiany, nie da się książki przerobić 1:1 na film. No ale magia w świecie Sherlocka? W kilku opowiadaniach demaskował magików. A tutaj coś takiego. Z Enolą Holmes też mam problemy. Niby mi się podoba, no ale siostra Sherlocka? Nie spodziewam się, że ktoś zekranizuje podejście do kobiet (czy afrykanów bądź aborygenów) jakie było w książkach, bo by go ubiczowali, nawet Ci, których wciskanie wszędzie ciemnoskórych przez Netflixa wkurza najbardziej.
No ale chyba będę się musiał przyzwyczaić i nie oceniać tych filmów za zgodność z oryginałem, a za ogólną jakość. Albo nie oglądać i zagłosować „portfelem”
No ale jak ktoś z oryginału bierze tylko nazwy, to może sobie darować nazywanie tego adaptacją. Tego to chyba nie przełknę.
@Feniks – nie zrozum mnie źle, też uważam, że bardzo wiele ekranizacji jest nieudanych albo pomysł na nie jest co najmniej dziwny (wspomniana magia w Sherlocku – no spoko, ale po co?). Nie chodzi też o atakowanie swoich gustów kinowych, każdy ma prawo endżojować, co mu się podoba.
Jedynie nie zgadzam się z tezą, jakoby dotyczyło to większości przypadków ani było jakąś cechą charakterystyczną dzisiejszych czasów czy artystów. Takie twierdzenia doprowadzone do ekstremum masz w wypowiedziach Ravena – bełkotliwych, hiperbolicznych, opartych tylko na jakichś dziwnych urażonych uczuciach, doprawionych myśleniem spiskowym (AGENDA, CHECKLISTY) i sporą dozą szamba rodem z wykopu i innych 4chanów (dla kontekstu, to nie pierwszy raz, kiedy czytam jego wypowiedzi). Takie chrzanienie trzeba punktować, bo myślę że warto ludziom przedstawiać alternatywę dla bezmózgiego hejtu :).
Także pomijając tę dygresję rozumiem twój punkt widzenia i w pewnych elementach go podzielam, adaptacje potrafią być skaszanione, tyle że to niestety nic nowego :(.
Yo, this new myster Klex just dropped hard.
W dzieciństwie zaczytywałem się Kleksem, na wierną ekranizację byłem już za stary, by się nią jarać (nie, pochód wilkołaków nie przeraził mnie, chichotałem widząc tekturowe łby i 50 statystów), a scena z nagimi dziećmi w kąpieli (potem wycięta), cóż. (Ale jak ktoś pamięta „Znak orła” z Perepeczką i scenę kąpieli z 10-latką, ten się tylko uśmiechnie). Pan Kleks, kawaler, akademia tylko dla mlodych chlopcow, Kleks ma pompkę do powiększania 🙂 itd. Dziwnie to dziś brzmi, choć kiedyś nie budziło żadnych skojarzeń. Ale wierna adaptacja pewnie by wzbudziła takowe… Ten nowy film to już nie moja bajka ale z ciekawości go obejrze. Swoją drogą, może warto wrócić do tej książki, po latach? 🙂
Tylko jeśli za reżyserie odpowiada Pan Wałaszek aka Otyły Pan
Wolałbym sequel, legendarną „piątkę” – wszak nie wiadomo na co zmarł Kleks, no ale remake też przejdzie.