„Avatar: Istota wody” – recenzja filmu. Lanie wody w pięknych okolicznościach przyrody

„Avatar: Istota wody” – recenzja filmu. Lanie wody w pięknych okolicznościach przyrody
Zachłanni kolonizatorzy kontra rdzenne plemiona i proekologiczny manifest w tle. Motyw stary jak świat, a w 2009 roku opowiedziany przez Camerona na nowo, ale w sposób szczególny, bo przy wsparciu wyobraźni, zaawansowanej technologii i wywrotek pełnych starej, dobrej mamony.

James Cameron – niegdyś specjalista od wybornych sequeli („Terminator 2: Dzień sądu”, „Obcy: Decydujące starcie”), dziś reżyser, który zafiksował się na swoim autorskim uniwersum traktującym o ludzie Na’vi zamieszkującym księżyc Pandora – po 13 latach i szumnych zapowiedziach w końcu dowiózł kontynuację. To dopiero druga część z pięciu zaplanowanych i choć wciąż nie wiem, czy mam ochotę oglądać kolejne, to tych trzech godzin z okładem, które spędziłem w kinowej sali, nie uważam za czas zmarnowany.

Avatar: Istota wody

Cameron ma słabość do oceanicznych głębin, a ukazywanie piękna podwodnego świata i potęgi żywiołu wody opanował do perfekcji. Nie dziwi więc, że sequel, skupiony wokół plemienia żyjącego w trwałej symbiozie z morzem, jest wizualnym arcydziełem i prezentuje się lepiej niż oryginał z 2009 roku. I choć nie brakuje wielu nowych twarzy, nie zastępują one starych bohaterów. Na pierwszym planie widzimy znanych z „jedynki” Jake’a Sully’ego (Sam Worthington) i jego żonę Neytiri (Zoe Saldana). W czasie, gdy zniknęli z naszych radarów, doczekali się licznego potomstwa, więc nowy „Avatar” traktuje nie tylko o więzach plemiennych, ale i rodzinnych. Ich blaskach i cieniach, ogromnej odpowiedzialności, która spada na rodziców, i wyzwaniach, z którymi muszą się mierzyć. Momentami to teen drama jak się patrzy – okazuje się, że niesubordynacja nastolatków to problem wszystkich humanoidalnych ras i gatunków, jak kosmos długi i szeroki.

https://www.youtube.com/watch?v=Kon7tUHWxxo&ab_channel=20thCenturyStudiosPolska

Zagrożenie po raz kolejny przybiera postać „ludzi nieba”, czyli ziemskich kolonizatorów, którzy po wykończeniu własnej planety szukają schronienia na Pandorze, wyciągając swe chciwe łapska po dobra naturalne nowego świata. Do tego dochodzi wątek palącej zemsty, a ta, jak powszechnie wiadomo, jest daniem, które najlepiej smakuje na zimno. Powraca stary wróg, choć w nowym wydaniu – świadomość i wspomnienia zmarłego pułkownika Milesa Quaritcha (Stephen Lang) zostają przeszczepione do ciała awatara, Na’vi wyhodowanego w warunkach laboratoryjnych. Z kilkoma innymi marines – dysponując siłą i umiejętnościami tubylców – ruszają w teren z misją pojmania i zabicia Sully’ego. W trosce o rodzinę bohater decyduje się opuścić leśne ostępy i własne plemię, szukając z najbliższymi schronienia wśród członków wodnego klanu Metkayina. Rozpoczyna się polowanie, a że pułkownik Quaritch to wyjątkowo mściwy myśliwy, sielanka naszej niebieskoskórej familii nie może trwać zbyt długo. 

Avatar: Istota wody

Motyw zespolenia z naturą silnie wybrzmiewa z każdej klatki obrazu. Flora i fauna mienią się wszystkimi kolorami tęczy i manifestują swoją obecność na setki sposobów, ale zawsze robią to szalenie widowiskowo. Mnóstwo tu scen rodem z kosmicznego wydania National Geographic, które do opowiadanej historii niczego nie wnoszą. Mają wyłącznie jeden cel: wywołać zachwyt. I faktycznie, zachwycają, bo mimo upływu lat, jakie minęły od naszej ostatniej wizyty na Pandorze, i niezliczonej ilości efekciarskich filmów, które obejrzeliśmy w międzyczasie, ten świat nic nie stracił ze swego uroku, a przeniesienie akcji w nowe rejony pozwoliło ukazać malowniczy glob z zupełnie innej strony. Rozmach powinni docenić również widzowie, którzy wybrali się do kin na ostatnie widowisko Marvela – na tle „Istoty wody” podwodne sceny z nowej „Czarnej Pantery” prezentują się wręcz żałośnie słabo. Pod względem technicznym tytuły te dzieli przepaść.

Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że nie jest to film głęboki ani szczególnie odkrywczy. Nie jest to też obraz oryginalny; to w zasadzie „jedynka” na sterydach, a momentami Cameron przepisuje sceny ze swoich wcześniejszych filmów (ot, choćby sekwencje w ciasnych wnętrzach nabierającego wody statku, które podejrzanie przypominały mi tonącego Titanica). Do przewidzenia był również fakt, że pod płaszczykiem kina przygodowego kanadyjski reżyser raz jeszcze będzie próbował przemycić moralizatorską pogadankę na temat zgubnego wpływu człowieka na środowisko naturalne. Tylko czy przewidywalność musi być wadą? 

Avatar: Istota wody

Na nowym „Avatarze” bawiłem się całkiem nieźle, być może dlatego, że moje oczekiwania nie były zbyt wygórowane. Po części pierwszej, którą zapamiętałem jako piękną wydmuszkę, liczyłem się z trendem spadkowym. A tu, o dziwo, jest lepiej. To oczywiście wciąż prosta historia obleczona w efektowne fatałaszki, kino mainstreamowe w stanie czystym, ale mimo pustych zapychaczy 193 minuty filmu minęły mi zaskakująco szybko.

[Block conversion error: rating]


26 odpowiedzi do “„Avatar: Istota wody” – recenzja filmu. Lanie wody w pięknych okolicznościach przyrody”

  1. Powtarzam to co zawsze – podniecanie się Avatarem to jakby podniecać się grą, która jest wizualnie piękna, ale gameplay to wydmuszka, a fabularnie mało co ciekawego się dzieje. Pierwszą częścią byłem tak znużony, że w połowie chciałem wyłączyć. Po prostu „Gówno w ładnym opakowaniu”.

    • Fakt, po przejściu rdr2 wróciłem do zalegającego na dysku AC Odyssey. Graficznie na najwyższych gra wygląda na prawdę ładnie, ale fabuła to główno przypominające zbieranie rzep w gothicu. O pobocznych nawet nie wspominam.

    • RDR2? Fabuła słaba? Kurczę, czy ciągle jestem w Nadgodzinach?

    • Nieee! Przeczytaj dokładniej. „Po przejściu rdr2”. Wcześniej grałem w assassina, wydawał się ok. Przerwałem go dla rdr2, poczułem czym jest porządnie zrobiona gra. Wróciłem do assassina, zrobiłem kilka misji głównego wątku i myślę sobie „co to k***a jest…”. Wygląda jak ładna okolica w której ktoś cię zaczepia i chce od ciebie jakichś głupot lub cię zabić. Nic poza tym.

    • Kuba pisał o AC Odyssey jak sądzę. Skup się 🙂

    • Far Cry, Crysis, Horizony od Guerilla Games, Assassin’s Creed, Death Stranding, Days Gone. A to na pewno jest koniec listy.

    • Uff… Chyba było zbyt wcześnie 🙂 Dwa kroki w tył, wdech i jestem z powrotem. Zwracam honor!

    • @2real4game
      Horizon: FW ma fabułę spokojnie na poziomie RDR2. Interpretuj to jak wolisz, ale to fakt

    • @Naxster
      Taaak

  2. Już pierwszy Avatar mnie nie zachwycił, bo fabularnie nie miał nic do powiedzenia, postacie były bibułkowe, a efekty CGI jak zaawansowane by nie były, to u mnie nie wygrają z rekwizytami. Zgadzam się tu ze starą opinią Lucasa, który uważał niegdyś efekty za drugorzędne względem historii, a czemu sam sprzeniewierzył się później, tworząc prequele.

    I tę lekcję odrobiono choćby w nowej trylogii GW, gdzie polegano dużo mocniej na prawdziwych sceneriach i rekwizytach – jedna z niewielu dobrych rzeczy, jakie można o tej serii powiedzieć (druga to próba zrobienia z tą historią czegoś ciekawego przez Johnsona, która zakończyła się histerią „fanów” i dała nam w efekcie „Powrót Skajłokera”, czy jakkolwiek nazywała się ta najgorsza część – dwie pieczenie przy jednym ogniu).

    Ale o czym to ja… Aha, Avatar. No właśnie, jest na tyle nieciekawy, że nawet Gwiezdne Wojny wydają się przy nim interesujące, a to już coś mówi!

    • „druga to próba zrobienia z tą historią czegoś ciekawego przez Johnsona, która zakończyła się histerią „fanów” ”

      xDDD
      czyli zabicie wszystkich wątków dotąd zbudowanych poprzez absolutnie najmniej ciekawe, najmniej satysfakcjonujące twisty fabularne dostępne, zabójstwo postaci dawnych, mary sue-zacja nowych, 1/3 filmu spędzona na zbędnym wątku prowadzącym donikąd, debilny scenariusz
      Oh nie, co za okropni fani, jak oni śmieli tego nie docenić! To muszą byc tfu tfu „””fani””” co przyszli sobie kolorowe wybuchy obejrzeć!

      A nie… to akurat w tym filmie jest…
      Czyżby to było możliwe, że tak jak kretyński twist fabularny stworzony tylko by być twistem, tak samo niesztampowy „””ciekawy””” pomysł nie jest dobry sam z siebie? Że musi być dobrze zrealizowany? Nie, to fani muszą się mylić!

      Tymczasem nawet recenzenci uważają, że ostatnia częsć jest trochę lepsza od drugiej, acz obie to chłam. Pewnie to też „””recenzenci”””

    • Wow, widzę że niektórym po pół dekady jeszcze nie puściło… Chyba że chodziło Ci o zasymulowanie ówczesnej histerycznej apopleksji, to wyszło znakomicie!

      Niemniej nie rozumiem ostatniego zdania, bo Rotten Tomatoes pokazuje coś trochę innego niż twierdzisz – Last Jedi ma 91%, Rise of Skywalker 52% pozytywnych recenzji. Na jakim źródle bazowałeś?

  3. Lewakoprawako 18 grudnia 2022 o 10:50

    Ja idę dzisiaj na 14:20 i od rana trenuję wstrzymywanie moczu. W końcu te około 4 godziny (z reklamami – może się tak spóźnić 30 min.?) na krześle to może być niezły survival.

    No i też uświadomiłem sobie, że nie obejrzę finałowego meczu. 🙁 Ale trudno, w końcu jedno i drugie, to tylko rozrywka/widowisko – nic więcej.

  4. pierwsza część była tylko ładną wydmuszką. Fabularnie to coś co widziało się już setki razy. Po kolejnej części nie spodziewam się niczego innego

  5. Lewakoprawako 18 grudnia 2022 o 18:01

    Jestem świeżo po seansie i zgadzam się z pewną opinią, że w tym filmie lektorem powinna być Krystyna Czubówna. Doprawdy czyjeś celne spostrzeżenie. 😉

    A tak bardziej poważnie, to wszystko do przewidzenia, czyli fabuła 5/10, a strona wizualna momentami 11/10 (ech to wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę i można pociągnąć za ucho najbliższego „niebieskiego ludka”).

    Generalnie, to kino raczej familijne i trzeba to brać pod uwagę decydując się na seans.
    To, że „rodzina jest najważniejsza i powinna trzymać się razem” słyszałem i widziałem na filmie tyle razy, że czuję się jak po praniu mózgu.

    Od siebie jednak polecam, ale tylko w kinie. Ja byłem na seansie „3D IMAX HFR” – imponujące widowisko i epickie wrażenia wizualne gwarantowane. Aż tyle i tylko tyle. Moim zdaniem warto, ale jak kto chce…

    PS
    Acha i byłem na wersji z polskim dubbingiem. Był całkiem w porządku. Myślę, że na tego typu filmie nie ma sensu męczyć się czytaniem napisów, jeśli ktoś nie zna wystarczająco dobrze j.angielskiego i musi mieć jakieś tłumaczenie.

  6. No dobra, ale czym dla Was jest głęboka fabuła? Niby wyobraźnia ludzka nie zna granic, a jednak nie da się wymyślać stale nowych historii. Można mieszać gatunki, wprowadzać pewne zmiany, ale zawsze będzie nam towarzyszyła myśl „ja to już gdzieś widziałem”. Czy poruszanie problemów wyginięcia gatunków, ludzkiej pazerności przejawiającej się poprzez krwawe podboje nowych terenów, dążenia do samozagłady, istotności więzi rodzinnych, nie jest według was ważne? Zawsze też znajdzie się miejsce na kilka pytań natury metafizycznej, skąd i dokąd zmierzamy, itd. Mam wrażenie, że dopóki nie będzie to film biograficzny lub oparty na faktach, ewentualnie typowy psychologiczny, prezdstawiający niemal jednego bohatera, nie zostanie on uznany za dobre kino.
    Zaznaczam, że nie oglądałem nowego Avatara, ale sama historia jest pewnie zbliżona do poprzedniej części.

    • Nie chodzi nawet o wymyślanie nowej historii, a opowiedzenie jej w sposób interesujący. Masz rację, że nie da się ciągle wymyślać nowych historii, można natomiast opowiadać je za pomocą innych środków. Pierwszy Avatar był po prostu jedną wielką kliszą w tym aspekcie, każdy punkt fabuły był dokładnie tam, gdzie można się go było spodziewać, każda decyzja bohaterów banalna i przewidywalna (jedni w końcu byli dobrzy, drudzy źli), na końcu złych spotkała kara, dobrych nagroda, nie było żadnej wagi w głównym konflikcie filmu. To trochę jak ładowanie węgla łopatą, zero subtelności. Taka prosta disnejowska konwencja, można było z listą siedzieć w kinie i odhaczać kolejne banały.

      I to jest spoko, w końcu nie każdy film musi być głęboki, ale nawet masowe widowiska są w stanie dać jakieś emocje w ostatnim akcie (bo ja wiem, Marvelowi się to udało w ostatnich Avengersach), a Avatarowi zależało tylko na wizualiach, które jeśli kogoś obchodzą średnio, to nie stanowią żadnej przeciwwagi.

  7. Czyli można powiedzieć, że druga część Avatara jest z automatu lepsza od dosłownie wszystkich filmów Marvela: przedstawia równie banalną, przewidywalną, a momentami wręcz pretekstową historię, ALE, gdy „marvele” śmieszą coraz bardziej nieporadnym CGI, Avatar imponuje warstwą wizualną. I to wystarczy.

    • nie jest tak źle z Marvelami, ostatni Spiderman był świetny, Legedna 10 pierścieni również, Eternalsi – zgadza się – bardzo średni, nie widziałem jeszcze nowego Strangea, Thora i Pantery ale np Strażnicy zapowiadają się nieźle

    • Fallschirmjager 25 grudnia 2022 o 18:52

      To będą Strażnicy Galaktyki 3? Jedyne, na co czekam, ale i tak to skopią, to już nie czasy Marvela sprzed End Game. Na tym się dobry Marvel zakończył, a Thor i Pantera to masakry, wystarczy sobie zarzucić Critical Drinker’a. Już od 2018 nic nie oglądam, recenzje Drinkera są fajniejsze, zabawniejsze i ciekawsze. Poza tym wszędzie teraz musi być wiadomy wątek, toteż oglądam jedynie czasami stare filmy. Strażnicy niestety też pewnie padną ofiarą „the message”, a szkoda. Plus nie cierpią Chrisa Pratta, bo jest konserwatystą. Do czego to doszło…

    • @Fallschirmjager
      Smutno trochę czyta się takie komentarzy ludzi, którzy nawet w święta widzą lewicowe spiski, nawet w filmach o superbohaterach. Nie wiem, czym jest ten „wiadomy” wątek; podejrzewam, że LGBT, a w ostatnich filmach (w tej fazie) to jedyne, co kojarzę to to, że jeden z Eternalsów miał męża. W pozostałych sześciu filmach nic, a jeśli coś było, to takie znikome, że już zdążyłem zapomnieć, więc naprawdę nie wiem, jakie smutne trzeba mieć życie, by komuś to naprawdę przeszkadzało. Życzę szczęśliwszego życia, to może fakt, że w filmie na podstawie komiksów dziewczyna dała dziewczynie buziaczka w policzek przestanie cię aż tak boleć.

      PS. Byłbym zapomniał! Chrisa Pratta ludzie nie lubią raczej dlatego, że w dość niemiły sposób porzucił swoją żonę i chorego synka, a swojej nowej partnerce publicznie dziękował, że dała mu „zdrowe (!) dziecko”. Ale w sumie takie rzeczy to są konserwatywne wartości, a’la Jacek Kurski, c’nie? 🙂

  8. Ponad 3 godziny? Nope.

  9. zaraz… to ten film się ogląda w 3D? To, to jeszcze istnieje ?!

  10. Narzekają ludziska na fabułę, a mnie tam się podobała. Wprowadzili zgrabnie kilka nowych i ciekawych postaci, odpowiednio je zbudowali i one pewnie jeszcze namieszają w kolejnych częściach. Do tego nie obyło się bez drobnych zaskoczeń, jak choćby zachowanie głównego antagonisty w jednej z końcowych scen, które znakomicie tłumaczy dlaczego inna postać postąpiła w ten, anie onny sposób. Kto oglądał, ten pewnie wie co mam na myśli. Bylem przekonany na 100%, że inaczej ta scena się potoczy…

Dodaj komentarz