Krytyczny sukces! Recenzja Baldur’s Gate 3

Doskonale pamiętam moment, gdy dowiedziałem się, że pierwsze Baldur’s Gate zajmuje aż pięć płytek CD. Było to jeszcze w czasach szkolnych, tuż przed lekcją WF-u. Zareagowałem na przekazaną przez kolegę wiadomość całkiem logicznie – zapytałem mianowicie, czy gra ma dużo filmików. No bo skoro potrzeba na nią tyle cedeków, pewnie jest filmem interaktywnym. „Nie”, usłyszałem w odpowiedzi. „Ona jest po prostu ogromna”.

Nadzwyczajne znaki
Przypomniała mi się ta historia, gdy spojrzałem na rozmiar instalującego się na dysku Baldur’s Gate 3. Bagatela, ponad 120 GB, dwa razy tyle, co Wiedźmin 3, trochę więcej niż Red Dead Redemption 2. Ale wkrótce przekonałem się, że BG3 jest ogromne pod względem nie tyle zajmowanego miejsca, co rozmachu, epickości, a przede wszystkim ambicji. I tu należy się wam wyjaśnienie, bo moje słowa można zrozumieć opacznie. Rzecz nie w tym, iż zabawa w „trójce” zajmie więcej czasu niż w jakimkolwiek innym erpegu.
Owszem, pod tym względem produkcja Larian Studios też jest gigantyczna, chodzi mi wszakże o to, jak ten czas zostanie wypełniony. Zapomnijcie o setkach przypadkowych spotkań z grasującymi po lasach monstrami, o żmudnym grindzie, o banalnych zadaniach pobocznych czy wreszcie kilometrach przemierzanych w tę i we w tę. To gra, w której każdy quest i każdy zakątek mapy zaprojektowano tak, jakby był dziełem wyśmienitego Mistrza Gry. Ale uprzedzam fakty, wrócimy jeszcze do tego. I zaręczam, że wrażenie uczestniczenia w prawdziwej sesji papierowego RPG to motyw przewodni tej recenzji.

O tym, że będę miał do czynienia z produkcją niezwykle dopieszczoną, przekonałem się, jeszcze zanim zaczęła się moja przygoda – podczas lektury umowy licencyjnej. Więc tak, drodzy twórcy z Larian Studios, podpisałem wasz cyrograf i wywiążę się z konieczności przesłania wam nagrania mojego wiersza / piosenki / tańca interpretacyjnego o Zapomnianych Krainach. Zasłużyliście. Aczkolwiek nie jestem pewien, czy wszystkie zapisy EULA mają zastosowanie na gruncie prawa prywatnego międzynarodowego.
Czarostatkiem w piękny rejs
Potem było intro: cudowne i widowiskowe, pełne obślizgłych macek łupieżców umysłu, potrafiące w kilka minut przedstawić ogrom świata, który mamy zobaczyć, i zarysować stawkę rozgrywki. Otóż zostaliśmy porwani przez Illithidów – stwory przypominające wyobrażenie H.P. Lovecrafta o obcokrajowcach – którzy swym ofiarom, a wkrótce pobratymcom (bo cały proces jest perwersyjną formą rozmnażania), wszczepiają do mózgów specjalne kijanki. Nasza postać też otrzymuje takiego podczaszkowego towarzysza podróży. Próba pozbycia się niechcianego kompana, tuż po rozbiciu się czarostatku Illithidów, stanowi – przynajmniej na początku – główny cel napędzający gracza w eksplorowaniu okolicy. W końcu prędzej czy później kijanka przejmie kontrolę, a nam z paszczy zaczną wyrastać macki.

Ale o tym, kim będzie nasz bohater, zdecydujemy dopiero po chwili, gdy gra wyśle nas wprost do kreatora postaci. A tu trzeba się przygotować na klęskę urodzaju, która ludzi nieobeznanych z Dungeons & Dragons wprawi w niemałe zakłopotanie. No bo mamy do wyboru 11 ras, 12 klas i 46 podklas pozwalających na dalszą specjalizację. Gdyby ktoś czuł jeszcze niedosyt, to może też – w toku zabawy – przerobić postać na multiklasową, choć będzie musiał tym samym zrezygnować z najbardziej zaawansowanych umiejętności. Sam kreator okazuje się naprawdę imponujący i pozwala stworzyć szerokie spektrum poszukiwaczy przygód – zarówno takich, z którymi bez wstydu pokazalibyśmy się na ulicy, jak i dziwolągów, którzy wzbudziliby zaskoczenie nawet na konwencie fanów mangi i anime.
Ja oczywiście starałem się wybrać rozwiązanie bezpieczne – połączenie człowiek i paladyn na ogół się w erpegach sprawdza i gwarantuje, że nie utknę w buildzie postaci, która w połowie gry okaże się bezużyteczna. Moja ostrożność była tym razem nie do końca zasadna, bo – jeżeli zechcemy zwiedzić krypty niedaleko rozbitego statku – już po kilku godzinach możemy zaznajomić się z kimś, kto za niewielką opłatą umożliwi nam przerobienie naszego bohatera na kogoś zupełnie nowego tudzież naprawienie błędów popełnionych w czasie zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia. Nie chcę zdradzać szczegółów fabularnych, ale po prostu zaznaczam, że jest taka opcja i że pozwala ona na odważniejsze eksperymentowanie w kreatorze. Co ciekawe, oprócz własnego bohatera stworzymy też pewną postać drugoplanową, którą pierwszy raz zobaczymy dopiero po wielu godzinach zabawy.

Wezwanie ku przygodzie
Gdy wiemy już, kim jesteśmy, czarostatek Illitidów zalicza awaryjne lądowanie, a my w ramach prologu/samouczka próbujemy wydostać się na wolność. W trakcie ucieczki poznajemy pierwszą parę towarzyszy – githyańską wojowniczkę Lae’zel i kapłankę Posępne Serce. Panie cierpią na tę samą przypadłość, co my, bo i one zostały „obdarowane” nieoczekiwanymi kijankowymi implantami. Ale – jak się wkrótce okazuje – nasze „żywe wszczepy” obdarzają nas pewnymi ponadnaturalnymi zdolnościami telepatycznymi (i nie tylko), a na dodatek działają powoli, nie prowadząc do natychmiastowej transformacji w mackowate monstrum. To, czy zechcemy skorzystać z ich mocy, będzie jednym z istotnych punktów konfliktu w drużynie.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
I tu zaczyna się właściwa gra, a ja muszę wrócić do zapowiadanego motywu przewodniego, mianowicie nieustannego wrażenia uczestniczenia w sesji prawdziwego papierowego RPG. To nie jego komputerowa namiastka ani też produkcja, która erpegowe mechanizmy wykorzystuje instrumentalnie, jak to zazwyczaj bywa w akcyjniakach. Nie, Baldur’s Gate 3 to po prostu najlepsze odwzorowanie wspaniałej sesji poprowadzonej według reguł piątej edycji Dungeons & Dragons.

Faerûn na bogato
Zacznijmy od świata. Stwierdzenie, że odznacza się pięknem i bajkowością, to truizm, zresztą przekonać się o tym może każdy, kto spojrzał na screeny. Rzecz jednak w tym, jak niewiarygodne jest „zagęszczenie” owego świata (wybaczcie, trudno było mi znaleźć inne określenie). Przyzwyczailiśmy się już pewnie do konstrukcji erpegów sandboksowych z określonymi lokacjami działającymi niczym huby questów, jakimiś lochami/jaskiniami/budynkami do spenetrowania, no i przestrzenią pomiędzy nimi, którą trzeba przemierzać, pokonując po drodze drobne niedogodności, jak ubicie paru wilków w Wiedźminie czy wymiana ognia z pustynnymi bandytami w Falloucie. To schemat, do jakiego przywykliśmy – pojedyncze, odległe wysepki wycyzelowanej treści w ogromnym morzu prostej zawartości typu kopiuj-wklej, nieraz zresztą generowanej losowo.

Ale to nie Baldur’s Gate 3. Tu cały świat jest tym rozległym i „zbitym” archipelagiem wysepek, pomiędzy którymi możemy przeskakiwać suchą stopą. Archipelagiem zaprojektowanym z największym pietyzmem. Tu każde starcie czy rozmowa jest częścią większej całości. BG3 unika za wszelką cenę „zapychaczy”, naśladując rozgrywkę z papierowego RPG również pod tym względem, że pozwala nam omijać detale podróży i przemieszczać się szybko z jednej lokacji do drugiej. Chyba że akurat uzna, iż sama podróż ma głębszy sens. Wówczas oczarowuje nas doprawdy spektakularnymi, zazwyczaj nieziemskimi (w swej fantastyczności) widokami i muzyką doskonale podkreślającą uczestniczenie w przygodzie.
Kombinuj, dziewczyno, nim twe czary przeminą
Prawie wszystko, czego doznamy, ma swoją wagę, pozornie błahe wydarzenia z aktu pierwszego zaczną rezonować w akcie trzecim. Zapomnijcie o questach w rodzaju „ubij 10 szczurów, a dostaniesz kijek należący niegdyś do mojego pradziadka”. Większość zadań, które trzeba wykonać, jest wielowątkowa i ciekawa fabularnie, a my mamy multum sposobów na ich rozwiązanie. Prawie każda walka, w jaką się wdamy, będzie autentycznym, solidnie zaprojektowanym wyzwaniem wymagającym przemyślenia kolejnych ruchów (i zazwyczaj późniejszego odpoczynku, by zregenerować siły).

Nie zabraknie też sytuacji, w których z pozoru zwykłe konwersacje, wskutek błędów czy po prostu pecha, doprowadzą do starcia zbrojnego. I – do diaska – jeśli już okaże się, że jakiś quest jest naprawdę prosty i rzeczywiście wymaga ubicia tych nieszczęsnych 10 szczurów w piwnicy, to zaraz wyjdzie na jaw, że postacie w naszej drużynie mają bardzo emocjonalne podejście do problemu gryzoni, a i same „ofiary” elokwentnie przedstawiają argumenty na swoją obronę.
Prawdziwie szokuje poziom interaktywności tego świata. Każde zadanie, zagadka i starcie ma wręcz absurdalną liczbę rozwiązań, a kreatywność jest na ogół mocno wynagradzana. Nieraz pomyślałem sobie, że za chwilę zrobię małego exploita, że zaskoczę twórców wykorzystaniem drugorzędnej umiejętności czy zaklęcia, którego użycia w danym kontekście po prostu nie mogli przewidzieć. Ale to Baldur’s Gate 3 zaskakiwało mnie, reagując tak, jak prawdziwy Mistrz Gry. I może nie dziwiłoby mnie to tak bardzo, gdyby nie rozmiar gry. Gdyby nie to, że zupełnie nieświadomie, pędząc ku zakończeniu, przeskoczyłem co najmniej 25% treści, jakie „trójka” oferowała (szczególnie w akcie pierwszym). A przecież bawiłem się w BG3 przez blisko 100 godzin!

Efekt masy
Ktoś mógłby zakrzyknąć teraz, że to wszystko prawda, ale przecież najwspanialsze w papierowym RPG jest przeżywanie przygód z innymi ludźmi. Zamierzam oponować. Nie tylko dlatego, że ludzie są przereklamowani.
Otóż spragnionym kontaktów z innym człowiekiem Baldur’s Gate 3 oferuje rozgrywkę w co-opie, na dodatek drastycznie inną od tego, czego można się spodziewać po współczesnych tytułach starających się uczynić próg wejścia do tego typu zabawy jak najniższym. W BG3 trzeba się nieco napracować, by zagrać razem, a stworzone przez grupę przyjaciół postacie zostaną powiązane z sejwem hosta. Wspólne granie musi być wspólnym graniem, a nie rozrywką na kwadrans czy dwa. Co oczywiście nie przeszkadza w tym, aby drogi znajomych się rozeszły i by eksplorowali Faerûn na własną rękę.

Ale moim zdaniem tryb kooperacji nie jest wcale potrzebny do stworzenia wrażenia, iż BG3 oferuje prawdziwą sesję RPG. Gra sięga tu po kilka naprawdę sprytnych chwytów, na czele z głosem narratorki pełniącej w kluczowych momentach funkcję Mistrzyni Gry. Przede wszystkim jednak nasi towarzysze, których będziemy werbować do drużyny (jednocześnie możemy kierować własną postacią i trzema innymi – reszta czeka w obozie), to bohaterowie z krwi i kości, o świetnie zarysowanych osobowościach, w dodatku odznaczający się dość daleko posuniętą autonomią.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Kusiło mnie przez chwilę, by tę kolorową hałastrę zestawić z Mass Effectem, ale byłoby to porównanie na niekorzyść dzieła Larian Studios. W ME centralny punkt gry stanowił komandor Shepard i wszystko kręciło się wokół jego perypetii. W Baldur’s Gate 3 to nasi towarzysze zainicjują znaczną część romansów, połajanek czy pyskówek. Nieraz wymienią się kąśliwą albo przyjacielską uwagą w trakcie przemierzania Zapomnianych Krain, czasem wtrącą się do rozmowy. Średnio co druga wizyta w obozie w celu odpoczynku, zregenerowania zdrowia i zaklęć, zakończy się jakąś mniejszą czy większą dramą. I chyba nigdy wcześniej nie czułem tak wielkiej potrzeby, by wypełniać osobiste questy postaci z mojej drużyny. Naprawdę chciałem poznać ich przeszłość i dokończyć ich własną opowieść.

Turlanko
Ducha Dungeons & Dragons czuć również wtedy, gdy gra każe nam poturlać kośćmi. Możemy wyróżnić dwa podstawowe tryby, w jakich to czyni. Pierwszy wiąże się z różnymi formami postrzegania przemierzanego świata (np. z wykrywaniem pułapek czy odnajdywaniem zakopanych skarbów). W tym przypadku Baldur’s Gate 3 dokonuje błyskawicznych rzutów dla każdego członka drużyny, informując nas o wyniku (sukcesie bądź porażce) stosownym komunikatem wyświetlanym nad głową postaci. Jest to bardzo miłe, nienachalne rozwiązanie, które dodatkowo wzmacnia w nas poczucie uczestniczenia w sesji RPG.
Drugi tryb – nazwijmy go klasycznym – dotyczy sytuacji, gdy postać musi przejść test jakiejś umiejętności, by wykonać odpowiednią akcję. Zazwyczaj ma to miejsce w konwersacjach czy przy otwieraniu zamków. Wybieramy wtedy bohatera, który podda się próbie, po czym rzucamy kostkami. Losowość nie jest tu całkowita, na wynik wpływają nasze zdolności, ponadto mamy do dyspozycji różnego rodzaju zaklęcia i mikstury mogące poprawić nasze szanse.

Nawiasem mówiąc, to powód, dla którego warto mieć w drużynie, zwłaszcza w pierwszym akcie, Posępne Serce. Jej umiejętność udzielania wskazówek to dodatkowy rzut czterościenną kostką przy prawie każdym teście zdolności. Porażka też nie kończy zabawy, zawsze można wykorzystać punkty inspiracji (zdobywane poprzez zachowanie zgodne z charakterem danej postaci) w celu powtórzenia próby. Powiem szczerze, że szalenie spodobało mi się to rozwiązanie, na pewno jest ciekawsze od suchej informacji, że nie podołaliśmy jakiemuś zadaniu.
Skaczcie do góry jak kangury
No i w końcu dochodzimy do walki. Jak wspomniałem wcześniej, starcia zbrojne i magiczne nie są tak powszednie jak w wielu innych erpegach. Znaczną ich część możemy ominąć, jeśli tylko mamy ochotę nieszablonowo pogłówkować (tudzież gdy damy sobie radę w konwersacjach). Kiedy zaś dochodzi do batalii, to zazwyczaj jest ona dość poważna i wymaga skupienia. Tym bardziej że gra przeniosła wiernie całość mechanizmów D&D, co sprawia, że w miarę upływu czasu i wraz ze zdobywaniem nowych umiejętności walka staje się coraz bardziej skomplikowana.
Zresztą nawet na początku odnalezienie się w gąszczu ikonek może być nieco kłopotliwe, a samouczek okazuje się zbyt powierzchowny. Musi minąć kilka godzin, zanim zaczniemy orientować się w tym, która umiejętność zużywa akcję, a która akcję dodatkową (ponadto część zdolności zabiera jedną i drugą), no i które z naszych czarów to powtarzalne sztuczki, a które mają limit dzienny. Na szczęście w Baldur’s Gate 3 zrezygnowano z dynamicznej rozgrywki w czasie rzeczywistym, więc możemy sobie śmiało ogarniać kolejne tury we własnym tempie, czytając po wielokroć etykiety różnych umiejętności. I prędzej czy później każdy zorientuje się – o czym gra nam sama nie wspomina – że skok jest jedną z kluczowych akcji w trakcie potyczki.
Jeśli musiałbym się do czegoś przyczepić, to… Cóż, nie ma co owijać w bawełnę – interfejs gry, zwłaszcza w trakcie walki, nie należy do zbyt intuicyjnych (wręcz przeciwnie), lecz to chyba nieuchronna cena wiernego przeniesienia mechanizmów z papierowego RPG. Ale wziąwszy poprawkę na tę niedogodność, nie można nie zauważyć, że nasze batalie zrealizowane są po prostu znakomicie. Niektóre walki przeżywałem jeszcze dłuższy czas po ich zakończeniu, szczególnie że niejednokrotnie o sukcesie decydował rzut na taśmę, przypływ farta czy sprytnie wykorzystane otoczenie. Ba, niekiedy trafimy na takiego bossa (po raz pierwszy chyba w kuźni w Podmroku), którego bez odpowiedniego wykorzystania inteligencji (i to – niestety – własnej, a nie postaci z gry) pokonać się nie da.

Pewnie ponarzekałbym też na zakończenie. Nie zrozumcie mnie źle – nie jest słabe, to nie kazus Mass Effecta, który zawiódł ogromne oczekiwania, lecz wrażenie irytującego niedosytu pozostało.
Widać napracowanko
Ale to po prostu drobiazg wobec ogromu cudowności, jakich doświadczyłem w trakcie rozgrywki. Bo Baldur’s Gate 3 to jeden z najlepszych erpegów, w jakie kiedykolwiek grałem, a zarazem produkcja, którą będziemy wspominać przez dekady – jak jej znakomite poprzedniczki. Nie dlatego, że okazuje się absolutnie nowatorska i pokazuje nam coś, co dotąd wydawało się niewykonalne. Nawet nie ze względu na fabułę czy jakość dialogów (choć przyznam, że gadanie ze zwierzętami rozwiązano po mistrzowsku). Te, mimo że znakomite, nie dostarczają takich przeżyć i refleksji jak Cyberpunk 2077, Planescape: Torment, Disco Elysium czy Wiedźmin 3. Ale nie to było celem twórców gry.

Baldur’s Gate 3 jest – wybaczcie dziwne porównanie – jak „Szklana pułapka”. To niemal perfekcyjna produkcja, która pozostając wierną pewnym ograniczeniom gatunku, pokazała nam, jak wiele może w ich ramach osiągnąć poprzez troskę o to, by wszystkie, nawet najmniejsze elementy ze sobą współgrały i tworzyły unikalne przeżycie. To pierwszy komputerowy erpeg naprawdę dostarczający doznań podobnych do przeżywania przygody z grupą przyjaciół i podręcznikiem do Dungeons & Dragons. I mam nadzieję, że doczeka się kontynuacji.
W Baldur’s Gate 3 graliśmy na PC. Za egzemplarz do recenzji dziękujemy serdecznie sklepowi GOG.com.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
39 odpowiedzi do “Krytyczny sukces! Recenzja Baldur’s Gate 3”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Podpisuję się obiema łapami pod każdym akapitem tego tekstu. Baldurek wielki jest i kropka. 🙂
Gdzie są ci wszyscy gracze narzekający żę nie zasługuje na 10/10, będę się bił
Bierz ich, tygrysie.
W 100% zasłużona ocena! Już dawno żadna gra mnie tak nie wciągnęła, a obawy że nie utrzyma poziomu poprzedniczek zostały rozwiane momentalnie. Aż słów brakuje by opisać jak rewelacyjny jest to RPG. Larian świetnie zrealizował oba Divinity OS za każdym razem stawiając poprzeczkę wyżej, ale BG3 jest zdecydowanie ich opus magnum!
W BG3 jeszcze nie grałem ale co się nasłuchałem o tym jak jest dobry to moje. Niestety nie mam serca zabierać się za kolejną grę gdy mam ze 100 rozgrzebanych. To pierwsza pisana recenzja BG3, którą przeczytałem. Naprawdę kawał dobrego tekstu, aż by się chciało poczytać więcej. Ocena oczywiście sugeruje, że to gra wybitna ale z tekstu wyraźnie wypływa informacja, że autor bawił się świetnie w świecie Zapomnianych Krain. Cieszy też, że gra, która musiała sprostać legendzie poprzedniczek, które uwielbiam, dała radę. Larian dowiózł i chwała im za to. Ciekawe jaki będzie ich kolejny projekt.
No i się udało
O, pamiętam, że Ty w każdym temacie, nawet niezwiązanym z BG3 pisałeś, że czekasz na ten tytuł (jakby to kogoś interesowało ;)). No to powiedz teraz czy jesteś w siódmym niebie, a przypuszczam, że tak, bo gdzieś zniknąłeś na dobre i nie widziałem ani jednego Twojego komentarza po premierze 😉
Jestem w niebie i nawet nie przeszkadza mi moja małżeństwo i rodzicielstwo. Chce powiedzieć w końcu izometryczne RPG z budżetem AAA wróciły. Oczywiście gram też w niezależne RPG, ale jak już powiedziałem BG3 to 10/10. Teraz czekam na jakiś porządny tytuł e-sportowy np Tekken 8.
dobrze, ze twoje wysrywy ad personam kogos interesuja, a nie… nie interesuja
Kupiłem wczoraj na konsolę i dzisiaj zacznę grać. W następny tydzień mam wolne więc mam nadzieję, że wciągnie mnie bez reszty. Zobaczymy co to za bestia.
Pojedyncze bugi… Bugów jest więcej niż w Cyberpunku w wersji PC na premierę, skala systemów jest nieporównywalna, ale takie hasła zakrzywiają rzeczywistość.
Prawie 100h gdy i miałem pięć bugów/glitchy. Raz postać przybrała T-pose, a ekran zaczął migać. Dwa razy zniknął interfejs. Raz gra przyblokowała mi questa. I raz się wykrzaczyła. Powiedziałbym, że to trzy-cztery razy mniejsze zabugowanie niż CP2077. A i CP2077 w wersji pecetowej (nie konsolowej, ta była skandaliczna) nie był wcale najbardziej zabugowaną grą świata. Gry Bethesdy w dniu premiery nie wyglądają wiele lepiej, ale im to uchodzi na sucho, bo ludzi bawi.
Ja więcej bugów miałem w trakcie moich 35 (+/-) godzin z BG3. Gra wciąż jest cudowna, ale bugi mnie wkurzają. Z bardziej irytujących, niemożliwość ukończenia questu, bo się go poprowadziło nie tak jak zakładali twórcy – SPOJLER – quest z Mykonem na plaży, jak wcześniej zadrze się z Mol, to po zabiciu Harpii, Mykon jest nieinteraktywny. Blokowanie się postaci w ścianach. Respawnujące się pułapki, które wcześniej się rozbroiło, jeśli zostawiłeś je odkryte i zasejowowałeś grę i z niej wyszedłeś, to po ponownym wczytaniu, nie da się ich rozbroić, w dodatku będą się respawnować i wybuchać samoistnie. To tak na szybko. Nie wiem, może akurat „zła gra mi się wczytała” przy tworzeniu postaci 😉
Dael ta, Cyber też miał graczy, którzy bugów nie widzieli. Ilość bugów nawet w 1szym akcie BG3 zniechęciła mnie do dalszej gry, bo wiem, że im dalej w las, tym gorzej z tym. Cały moduł skradania wygląda jakby nie był przetestowany, skrypty wariują, gdy gracz się skrada/zostaje wykryty w miejscu nieprzewidzianym przez twórców.
Ale najbardziej bolą mnie błędy w scenariuszu, który nie ogarnia niektórych wyborów gracza. Bardzo psuje to immersję.
Wiecie gdzie ja nie miałem bugów? W Dragon Age 1 i w Mass Effect 2. Do takich produkcji tęsknię.
Żeby nie być gołosłownym, w następnym poście wrzucam przykłady. SPOILER NA SPOILERZE.
– To chyba pierwszy RPG, który pozwala na zapis gry w trakcie rozmowy. Duży plus. Jak dotąd zauważyłem jeden bug po wczytaniu gry w trakcie dialogu: Posępne Serce była zwrócona w stronę kamery ciałem, ale głowę miała przekręconą o 90 stopni.
– Pierwszy obóz po dołączeniu Karlach. Demon, który przybywa ukarać Wylla zasłania się na początku skrzydłami. Jeśli zeskipujemy pierwsze dialogi, to przez parę chwil będziemy rozmawiać ze skrzydłami, bo skip nie forcuje animacji ich rozwinięcia.
– Fajnie, że martwi nie chcą rozmawiać ze swoim mordercą. Nie fajnie, że czasami o tym zapominam i nawet gdy użyję „Zmiany kształtu”, to nie da się ponownie rzucić „Rozmowy z umarłymi”. Muszę wtedy wczytać grę, a save jest często przed walką… („Zmiana kształtu” działa, jeśli użyjemy jej przed pierwszą próbą rozmowy).
Piwnica Zhentarimów:
– Zarys wita mnie przed bramą i pozwala wejść, bo pomogłem wcześniej Ruganowi (ale zabrałem mu skrzynkę). Zapisałem grę. Jeśli podejdę bliżej skarpy, odpali się cutscena prowadząca do walki, w której postać prowadzącą rozmowę (ta która była najbliżej, a nie ta kontrolowana przeze mnie) jest pokazywana w kadrze przy związanym Ruganie, ale po rozpoczęciu walki cała drużyna jest tam gdzie była wcześniej – przed bramą po drugiej stronie rozpadliny.
Reload sejwa: postanowiłem wyjść z piwnicy, gdzieś w połowie drogi do drabiny odpala się ponownie cutscena prowadząca do walki. Grając bez save/load takiego problemu nie ma. Mam ten save, może jednak wrzucę w formularz 😉
– Zaraz po wejściu do lokacji uznałem, że to świetne miejsce, aby odkorkować Żelazną Manierkę. Po pojawieniu się potwora do walki dołączyła Zarys z ekipą po stronie przeciwników, mimo że byli baaardzo daleko ode mnie (nawet ich nie widziałem).
Popas Waukeen
– Nie da się ugasić ognia na ziemi przed płonącym domem – po wylaniu na niego wody, za chwilę wraca. Z uwagi na systemowość gry traktuję to jako błąd.
– Po zdjęciu belek z Benryna, ten wstaje z podłogi i nam dziękuje. Po zakończeniu rozmowy Benryn otrzymuje natychmiast status „Powalenie” i trzeba go cucić.
Walka
– Jeśli przeciwnik postanowi wejść po drabinie i wywoła tym atak reakcji, najpierw wejdzie po drabinie, a następnie zostanie teleportowany na dół i będzie zaatakowany.
Spotkanie Gandrela
– Można wydać mu Astariona, jeśli nie jest w drużynie podczas rozmowy albo możemy z nim walczyć. Jeśli jest z nami Astarion, możemy walczyć z Gandrelem albo możemy zostawić go w spokoju. Gra nie przewiduje możliwości ogłuszenia Gandrela i wypytania go o mocodawców. Tzn. ogłuszyć możemy, ale ogłuszonego nie można ocucić. Jeśli porozmawiamy z trupem, powtarza to samo, co w dialogu wcześniej, niczego nowego się nie dowiadujemy.
Bardzo nie podobało mi się, gdy pod koniec rozmowy dwa możliwe dialogi ujawniały przed Gandrelem tożsamość Astariona, ale na jeden z nich Astarion zareagował na nas „ty idioto”, co nie miało większego sensu, bo oba kończyły się walką. Wyglądały mniej więcej tak: „Astarion, co o tym sądzisz” vs „Znalazłeś kogo szukałeś, to Astarion”. W pierwszej wersji jesteśmy więc traktowani jak cheeky kumpel, w drugiej wersji jak rzeczony idiota. Nie klei mi się.
===
Wracam do obozu. Moja postać się źle czuje. Podchodzi do niego Gityanka i mówi:
„Ojojoj, chyba zamieniasz się w potwora, muszę cię zabić bo nas wszystkich pozabijasz”
Próbuję przejść check na perswazję. Nie udaje się. Mam 2 opcje do wyboru:
– „zaatakuj”
– „daj się zabić”
Wybieram „daj się zabić”, liczę na coś fajnego albo game over. Moja postać ginie. Nic się nie dzieje, mogę być wskrzeszony inną postacią.
Wskrzeszam inną postacią. Wracam pogadać z Gityanka:
„o, cieszę się że do nas wróciłeś”
Wciskam F8 ze zdenerwowania. Aha, nie zapisałem gry po ostatniej walce…
===
„Nie chcę tego gówna” mówi NPC odnośnie pewnego przedmiotu; 2 opcje do wyboru:
– „Na pewno nie chcesz tego gówna?”
– „Dobra, to ja je wezmę”
Wybieram to drugie
„niee jednak chcę, jak możesz mi to zabrać”
Koniec dialogu, postać się na mnie obraża, czemu nie było dalej opcji „dobra, jak chcesz to masz”
…i kolejny load
===
Napotykam Smoka. Mogę pogadać z istotami przy Smoku.
Każda opcja dialogowa powoduje, że Smok odchodzi. Chcę walczyć ze Smokiem!
Atakuję Smoka z dystansu bez rozmowy.
Smok znika po pierwszej turze. Load.
Są inne gry które pozwalają na zapisy w trakcie dialogów, zdaje się że fallout na to pozwalał. Mi osobiście wydaje się też że pozwalały na to dawne baldury, ale na pewno były też inne gry tylko za diabła sobie nie przypomnę
I na taką recenzję czekałem. Dziękuję. Może za jakiś czas sie skuszę jak będzie w jakiejś promocji. Może tym razem gra od Lariana mi się spodoba. Choć ciągle nie widzę w tej grze Baldur’s Gate 😉
Wiadomka! BG 3 zasługuje na taką ocenę. Mam jednak pytanie do ostatniego zdania w recenzji:
” I mam nadzieję, że nie doczeka się kontynuacji.”
Czemu masz nadzieję, że NIE doczeka się kontynuacji? Spodziewałbym się wręcz, że chcemy kontynuację równie dobrze wykonaną.
Już poprawione. Po prostu pomyliłem się w ostatnim zdaniu, a koledzy, którzy czytali tekst i robili poprawki redakcyjne myśleli, że napisałem to tak przewrotnie, niebanalnie i inteligentnie, że niby „ta gra jest tak świetna, że powinna pozostać jedyną.” Ale już wyjaśniłem, żeby się po mnie takich rzeczy nie spodziewać, to był babol po prostu.
A ja mam pytanie, jeśli komuś OS 1 i 2 nie leżą, to z 3 będzie tak samo?
W moim przypadku tak było. Zmęczyłem OS1, ale żeby mi się podobało, to powiedzieć nie mogę. Do OS2 nie podchodziłem w ogóle, a BG3 sobie darowałem po jakichś 10 godzinach.
@Coroner,
W BG3 masz więcej Divinity: Original Sin (2) niż Baldur’s Gate 1 i 2. Jak nie podobały Ci się dwie poprzednie gry studia Larian, to BG3 nie spodoba Ci się również. Trzeba do tej gry podjeść, jak do gry która ma niewiele wspólnego z tytularnymi poprzedniczkami. Prawie tyle co nic. Są drobne smaczki (tyle mogę powiedzieć po ponad 30 godzinach gry, nie wiem jak jest później), głównie znajdywane w księgach. Gejmplejowo i fabularnie te gry nie mają już NIC wspólnego. Mnie osobiście to nie przeszkadza, bo podszedłem do tego jako nowej gry w świecie Zapomnianych Krain, a nie kontynuacji serii sprzed lat.
Nigdy nie lubiłem turówek, ale po 3 godzinach i 7 próbach pokonania móżdżków zaraz po wylądowaniu – bezcenna radość, że główkowanie dało efekt.
Można się w tym na dzień dobry bardzo pogubić – interfejs przytłacza i nie wiadomo co się w ogóle dzieje, dlaczego jakaś akcja szybciej zjada turę a druga mniej. Niemniej fun jest niesamowity, choć nie jest to poziom tego jak zamiótł Wiedźmin 3 na dzień dobry. Cieszę się, że ta gra przywróciła blask klasycznym RPGom.
Starfield lepszy
Kek
Czy Zhadon to alter ego Shaddona?
„Żadna rodzina!”, cytując Animki. 😛
Ooooooo nie!
oh boy
Evil Shaddon be like: „3 Baldurek 3 najgorszy”
Fajna recenzja. Nigdy nie grałem w takie gry, ale w końcu się skusiłem. Póki co gra się bardzo przyjemnie, ale jeszcze nie umiem się wciągnąć na amen. Jednak zawsze grałem w gry szybsze, coś jak God of War itp. Mimo to mnie nie odrzuciła, myślę że się polubimy z BG3 🙂
Dwójkę przeszedłem dwadzieścia razy bez mała, z trójką na pewno połączy mnie taka sama zażyłość. Niech no tylko znajdę na ciebie czas, molochu!
A jak z wymaganiami sprzętowymi? Trzeba mieć wypasionego kompa, czy na starszym sprzęcie uciągnie?:)
Gra nie przeniosła wiernie całości mechanizmów D&D. Jest dużo zmian na potrzeby gry. Na forach ludzie piszą o zmianach do zasad podstawowych D&D. Dla przykładu w grze jest wpływ taktyczny obiektów i wysokości terenu high ground/low ground, czego w zasadach DD nie ma.
Dla mnie też taka gra jest mimo wszystko daleko od sesji RPG na żywo z innymi ludźmi. Trzeba się tam wykazać innowacyjnością, perswazją, elokwencją w formułowaniu zdań, aby przekonać prawdziwych ludzi. W grze, gdzie się wybiera opcję dialogu 1,2,3 nr 4 z pełnymi gotowymi zdaniami, to nie jest żadne wyzwanie.
Jednocześnie wierzę, że gra może być 10/10. Mimo to cena 250 zł za grę 2.5D też nie jest niska. W ostatnich latach wyszło sporo mniejszych gier 2.5 RPG z ocenami 8-9, a są teraz w cenie 20 zł. Dlatego dla mnie BG3 to żaden szał na ten moment. Poczekam aż cena spadnie.
Poza tym warto pochylic sie nad tym argumentem o grze „jak zywej sesji RPG”, bo dla osob nie grajacych na zywo ma to zerowa wartosc – pojawia sie wtedy pytanie, czy to dobra gra komputerowa, bo ze dobra emulacja hobby, ktorego nie uprawiam jest mi obojetne.
I prawda, ze ostatnio rynek rpg jest mocno nasycony, wiec bedzie w co grac, czekajac na obnizke ceny :-).
Ale argument z ceną już trochę z dupy. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że BG3 zostało wycenione na około 100 zł mniej niż cena referencyjna gier AAA w tych czasach. A chyba nikt nie ma wątpliwości, że BG3 to segment AAA, czy trzeba to wałkiem do głowy wbić? Do tego stosunek ceny do czasu potrzebnego na przejście jest bardzo korzystny. Średnio 2,5 zł za każdą godzinę. Oczywiście jeśli na jednym przejściu się skończy, bo akurat BG3 wydaje się mieć wysokie replayability.
No tak, ale w sumie po co wydawac 250 na jedna gre, gdy za kilka miesiecy bedzie kosztowac 120, czyli 1,2 zl/h?
Ale zgoda, ze dawac 350 to juz trzeba naprawde nie miec na co kasy wydawac.
Dla mnie też to całe DD nie ma znaczenia. Szczerze mówiąc, to nawet nie mam pojęcia co to jest i do czego to komu potrzebne i kto wymyśla i ustala te jakieś zasady 😀
BG3 to nie Starfield, zaraz stanieje o 100zł. Do tego czasu połatają jak trzeba. Wtedy jakoś się zmuszę do tej okropnej stylistyki i świata i zagram ze względu na… nie wiem, bo podobno ma 5 opcji (cóż za mnogość wyborów!), a nie 3 jak w innych RPG 😉
Ogólnie Larian już dawno zrobiło swoje opus magnum i jest to Divine Divinity.