12
14.09.2019, 16:00Lektura na 18 minut

[Retrohistorie Smugglera] Spectrum menace, czyli Clive’a Sinclaira wzlot i upadek

To historia bardzo inteligentnego i zdolnego człowieka, który w trzy lata zdobył i stracił fortunę. To opowieść o człowieku, który w latach 80. XX wieku wprowadził komputer pod strzechy, a dziś nie ma i nie chce mieć komputera.


Smuggler

Clive Sinclair, urodzony w 1940 roku w Anglii, miał głowę do wynalazków. W sumie nic dziwnego, bo jego ojciec i dziadek byli utalentowanymi inżynierami, specjalizującymi się w budowie statków i autorami rozmaitych patentów (np. urządzenia służącego do zdalnej detonacji min morskich). Clive odziedziczył po nich techniczny umysł i zamiłowania. Młodzieńcem będąc, zdradzał nie tylko wybitne zdolności matematyczne, ale i „techniczną żyłkę”. Bowiem skonstruował wtedy... łódź podwodną. W wieku 18 lat został przyjęty do „Mensy”, czyli organizacji zrzeszającej ludzi o wybitnie wysokim IQ – jego wynik to 159 punktów, znacznie powyżej przeciętnej. Było jasne, że historia życia Clive’a nie będzie prostą opowieścią o zwykłym człowieku.

Pierwszą firmę, Sinclair Radionics, założył gdy tylko osiągnął pełnoletniość. Produkowała zestawy do samodzielnego montażu miniaturowych tranzystorowych odbiorników radiowych o nazwie Slimline. Nawiasem mówiąc tranzystory używane do ich konstrukcji pochodziły z wybrakowanych serii, tzn. tych, które nie przeszły kontroli jakości u producenta. Clive kupował je hurtem, za grosze, po czym osobiście testował każdy egzemplarz, wybierając te, które jednak działały, a nieco się ich trafiało… Dzięki czemu jego radio kosztowało zaledwie 10 funtów, czyli znacznie mniej niż konkurencyjne produkty. Piszę to dla podkreślenia faktu, że już wtedy wyznawał filozofię „jaknajtanizmu”.

W kolejnych latach jego firma tworzyła m.in. kalkulatory, zegarki elektroniczne, wzmacniacze dźwięku hi-fi, naręczne (!) odbiorniki radiowe, kieszonkowe telewizory itd., itp. Clive, obok wielu utrafionych i przynoszących godziwy zysk inwestycji (np. w 1974 zarobił 240.000 funtów, czyli ponad pół miliona ówczesnych dolarów, czyli ze 2 mln. dzisiejszych), zaliczył w owych latach kilka spektakularnych wpadek. Np. w 1977 wymyślił noszony na nadgarstku dziwaczny i brzydki jak noc listopadowa kalkulator nazwany oryginalnie Wrist Calculator, który miał tę drobną wadę, że do jego obsługi trzeba było mieć IQ zdecydowanie powyżej 120 i palce neurochirurga. Lecz to było nic przy elektronicznym zegarku naręcznym Black Watch (1975), którego mechanizm był – w nieplanowany sposób – wrażliwy na ciepło ludzkiego ciała, co przekłamywało odczyty. Do tego padał wskutek przepięć wywołanych elektrycznością statyczną. A że w owym czasie koszule ze sztucznego, elektryzującego się w kontakcie ze skórą tworzywa były szczytem mody, to jego użytkownicy mieli się z pyszna... Wywołane tą wadą zwroty i reklamacje niemal doprowadziły wynalazcę do bankructwa. Ale uratowała go rządowa interwencja w ramach programu wspierającego innowacyjne przedsiębiorstwa, dzięki której zamknął rok na niedużym plusie.

black-watch_17akq.jpg
wrist-calculator_17akq.jpg

Dwie biznesowe wtopy Sinclaira: Black Watch, Wrist Calculator


W 1976 po raz pierwszy znalazł się pod kreską, tracąc 350 tys. funtów. W 1977 bilans był jeszcze gorszy – 820 tys. „w plecy”. Sinclair zaczął gorączkowo rozglądać się za czymś nowym, czym mógłby zawojować rynek. Jego inżynierskie oko spoczęło na pojawiających się wówczas na rynku pierwszych komputerach osobistych. Spoczęło, obmacało i prychnęło z pogardą (no dobra, niech będzie, że to Clive obmacał i prychnął). Sinclair doszedł do wniosku, że potrafi zrobić coś podobnego i co najmniej równie dobrego – ale dużo taniej!

 


MK 14

W 1978 wprowadził do sprzedaży komputer Cambridge MK 14 w formie zestawu „zrób to sam”. Bazujący na procesorze INS8060, zawierał 256 bajtów pamięci (można ją było rozszerzyć do 1.5 KB), klawiaturę przypominającą tę w kalkulatorach oraz dziewięciodiodowy wyświetlacz. Opcjonalnie można było dokupić do tego nośnik danych (magnetofon), układ generujący dźwięk oraz specjalną przejściówkę, za pomocą której dało się MK14 podłączyć pod telewizor, gdzie mógł generować monochromatyczny obraz o rozdzielczości 64x64 (choć wtedy jego szybkość pracy odczuwalnie spadała, bo procesor nie wyrabiał). W instrukcji obsługi zamieszczono nawet listingi napisanych w asemblerze czterech prościutkich gier. Aż 50 tys. ludzi zdecydowało się na jego zakup!

MK14_17akq.JPG

MK14 – wyglądał raczej na kalkulator niż komputer


Tym niemniej finansowo i ten rok był fatalny (prawie 2 mln. w plecy – efekt fatalnej sprzedaży wyprodukowanego przez niego przenośnego minitelewizora, w który zainwestował duże pieniądze). Ale Sinclair nie zamierzał się poddawać. Rok 1979 poświęcił wraz ze współpracownikami na stworzenie pierwszego ze swych legendarnych komputerów.
 


Lata chwały

Mowa naturalnie o ZX 80. „80” to rok jego premiery, a „ZX” – cóż, to akurat nie oznacza nic. Ot, użyto kombinacji liter, które po prostu w angielskim ładnie brzmiały. ZX 80 to raczej rozwinięcie idei MK 14 niż całkowicie nowa konstrukcja. Jego sercem był procesor NEC 780-C (klon procesora Z80) taktowany zegarem 3,25 MHz. Miał 1 KB pamięci RAM, rozszerzalnej do 16 KB, oraz 4 KB pamięci ROM. Do tego można go było podłączyć pod telewizor (gdzie wyświetlał 24 wiersze po 32 znaki monochromatycznego tekstu). Ale uwaga: generowanie obrazu potraktowano nieco po macoszemu. Jako, że procesor robił także za GPU, to w momencie uruchomienia programu obraz wyraźnie migotał (de facto gasł na ułamek sekundy, gdy CPU zajmował się przetwarzaniem danych). A propos programowania – w tym komputerku zaimplementowano język Basic, który był na tyle prosty do opanowania, że praktycznie każdy mógł tworzyć własne programy. W porównaniu z MK14, gdzie w tym celu należało znać asembler (a to już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy, wymagająca sporej wiedzy informatycznej), było to ogromne ułatwienie i niewątpliwie zachęciło wielu ludzi do zakupu ZX80. Stworzone programy można było zapisywać na zwykłym magnetofonie.

ZX 80 – wybrzuszenie na jego grzbiecie kryło modulator TV


Oszczędni mogli kupić zestaw do samodzielnego montażu za 80 funtów, ci leniwsi albo bogatsi za 20 funtów więcej dostawali do rąk już gotowy komputer w ładnym pudełku. Zwróćcie uwagę na jego klawiaturę. Nie dość, że niezbyt wygodna w obsłudze (bo membranowa), szybko się zużywająca i ogólnie awaryjna, to do tego każdy klawisz był wielofunkcyjny. (Większość miała przypisane cztery różne polecenia, a były i pięciofunkcyjne). Komendy Basica wprowadzało się tam nie litera po literze, a wywołując gotowy rozkaz za pomocą odpowiedniej kombinacji klawiszy. Powiedzmy, że chcesz wywołać polecenie LOAD. To zaś przypisane było klawiszowi z literą „W”. Zatem musiałeś nacisnąć [Shift] i [W], co dawało w efekcie wyświetlenie słowa LOAD. Clive w późniejszych latach ideę ową znacząco rozwinął i „udoskonalił”, doprowadzając tym wielu początkujących użytkowników swych komputerów do ciężkiej frustracji.

Dała się też zauważyć dość niepokojąca tendencja: Clive obsesyjnie miniaturyzował i minimalizował wszystko, co się tylko dało – w tym koszta produkcji, używając komponentów – delikatnie mówiąc – nie najwyższej jakości. A po prawdzie – najtańszych, jakie tylko były. Tnąc wydatki, redukował również ilość elektroniki w komputerze do absolutnego minimum (np. nie tworząc oddzielnych układów do generowania obrazu czy dźwięku). Tym niemniej ZX 80 cieszyło się całkiem sporym zainteresowaniem użytkowników – w ciągu roku sprzedano 50 tys. egzemplarzy (a w sumie 100 tys.), chociaż złośliwi twierdzili, że głównie z braku jakiejkolwiek sensownej alternatywy (bo np. Acorn Atom o zbliżonych możliwościach kosztował prawie 2 razy więcej!). Dzięki temu firma(*) w roku owym po raz pierwszy od 1976 przyniosła zyski (ok. 140 tys. funtów).

W 1981 na rynku pojawił się ZX 81, w sumie taki udoskonalony i ładniejszy wizualnie ZX-80. Po uruchomieniu programu ekran już nie migotał (tzn. mógł nie migotać ale wtedy wydajność komputerka spadała o ¾). Znacznie uproszczono jego konstrukcję – o ile ZX 80 zbudowany był z kilkunastu układów elektronicznych, na ZX 81 składały się zaledwie cztery: procesor Z80, układ ULA, odpowiadający m.in. za generowanie obrazu, pamięć RAM i ROM. Pamięć to nadal tylko 1 KB ale dało radę rozbudować ją do maks. 64 KB za pomocą specjalnego kartridża. Podobnie jak poprzednik deklasował konkurencję ceną. Był jedynym komputerem domowym kosztującym mniej niż 100 funtów (następny z najtańszych, Acorn Micro, kosztował aż 235 funtów), co jednak opłacono m.in. brakiem dźwięku, membranową klawiaturą i oraz sporą awaryjnością.

(*) Używam słowa „firma” choć tak naprawdę Sinclair posiadał ich kilka w trakcie swej biznesowej kariery, różniły się nazwami: Sinclar Radionics (sprzęt radiowy i tv), Sinclair Instruments (kalkulatory i zegarki elektroniczne oraz komputery), która potem zmieniła nazwę na Science of Cambridge, Sinclair Research (komputery i pojazdy elektryczne), Sinclair Vehicles (pojazdy). Ale że to nie „Puls Biznesu” i rozmaite fuzje i przekształcenia nie są tu ważne i tylko by rozbijały narrację tej opowieści, to pozwoliłem sobie na taki skrót myślowy.

zx81_17akq.jpg


ZX 81 po podłączeniu do odbiornika TV poprzez złącze antenowe pracował w trybie tekstowym (24x 32) lub graficznym (64 x 44, mono). Cóż, dzisiaj wyświetlacze budżetowych opasek fitness – np. Mi Band 3 – mają sporo lepsze parametry... Nośnikiem danych był tradycyjnie magnetofon kasetowy. Na rynku dostępnych było kilkadziesiąt gier pisanych bezpośrednio w kodzie maszynowym lub w Basicu oraz kilkanaście programów edukacyjnych i użytkowych dla ZX 81, tworzonych przez niezależnych od Sinclaira producentów. Pojawiło się też nieco peryferiów do niego (np. drukarka). Na pierwszy zlot użytkowników przybyło 10 tys. jego maniaków (!) – a planowano obecność paruset... Sprzedaż ZX-81 była w sumie 30 razy większa niż poprzednika. Rozeszło się łącznie 1,5 mln. egz. Z czego aż 1/3 w 1981, w efekcie czego firma zanotowała w owym roku 820 tys. funtów zysku.


Ciekawostka – do dziś można kupić oryginalne zestawy do montażu ZX-81, o tutaj. Tylko cena jest znacznie wyższa niż ta pierwotna…



Tęczowe widmo

1982. O roku ów! Stan wojenny nad Wisłą, zapach gazu łzawiącego w powietrzu, a gdzieś tam w odległym świecie pojawiło się magiczne, czarne pudełko z tęczą maźniętą w jednym z rogów, będące obiektem dzikiego pożądania pośród nastolatków. Ludzie, którzy nie znają uczucia, gdy trzęsącymi się dłońmi dotykało się po raz pierwszy gumowej klawiatury, gdy tworzyło się swój debiutancki program (10: Print „CZESC!”; 20: Goto 10; [Enter]), nie wiedzą, co to naprawdę znaczy „mieć komputer”. Nie ogarnęlibyście skali tych emocji. To było jak bilet do przyszłości, do innego, lepszego świata, jakże odmiennego od siermiężnych realiów PRL, takie wejście w Matrix. Musicie więc wierzyć – były OGROMNE. KOSMICZNE wręcz. Do dziś to pamiętam...

 

Ale mniejsza o moje odczucia. Wracajmy do Clive’a i jego kolejnego „dziecka”. ZX Spectrum 48K, zwany w Polsce pieszczotliwie „Spectrumną” (z uwagi na czarny kolor i sporą awaryjność oraz prowokujące „trum” w nazwie), był sprzętem stanowiącym ukoronowanie jego filozofii, ale jednocześnie bezlitośnie obnażającym jej wszystkie słabe strony. „Główną zasadą Sinclaira w doborze podzespołów była cena. Jeśli dany element kosztował jednego funta i (…) można było znaleźć jego zamiennik tańszy o dziesięć pensów, wybieraliśmy ten tańszy. Jeśli udawało się znaleźć go o 50 pensów taniej, było świetnie. Oszczędzaliśmy na każdym kondensatorze” – wspominał po latach David Karlin, jeden z jego współpracowników. Czyli: stwórz możliwie minimalistyczny produkt (czytaj: z najtańszych części i tylko z tym, co absolutnie niezbędne by funkcjonował), po czym sprzedawaj go za cenę, do jakiej nigdy nie zejdzie konkurencja produkująca bardziej złożony sprzęt o doskonalszych parametrach i z lepszych komponentów. I to działało znakomicie. Przez jakiś czas.

ZX_Spectrum_17akq.jpg

ZX SPECTRUM

Tęczowe widmo, czyli ZX Spectrum. Tęcza w rogu oznaczała zupełnie coś innego niż dziś – że komputer wyświetla kolorową grafikę. O tym samym mówiła też jego nazwa, którą można wprawdzie tłumaczyć jako „widmo” – ale chodziło tu o szerokie dostępne spektrum barw.
 


Speccy-fikacja

Przede wszystkim mogła wyświetlać kolorową (całe 8 barw naraz z palety 15) grafikę w wysokiej rozdzielczości (256 x 192). Nie śmiać się! Wtedy to były całkiem niezłe osiągi. Do tego generowała dźwięk, a klawiaturę dotykową zastąpiono gumowymi klawiszami. Spectrumy dało nawet radę łączyć w sieć (co prawda co najwyżej dwie maszynki naraz... ale co tam!). Pierwotnie komputer miał tylko 16 KB pamięci, lecz szybko pojawiła się wersja z 48 KB, co w pełni zaspokajało ówczesne potrzeby. A i jego cena była bardzo zachęcająca – przynajmniej na Zachodzie (pierwotnie kosztował ok. 200 dolarów za wersję z 48 KB, ale szybko cena zjechała do 150). Spectrum sprzedawał się więc rewelacyjnie.

Wadą „Speca” było przede wszystkim to, że – zgodnie z credo Sinclaira – komputer miał tylko to, co absolutnie konieczne, do tego wykonane tandetnie albo dziwacznie (a często jedno i drugie naraz). I tak dla przykładu „Spec” nie był wyposażony we włącznik czy przycisk reset. Chcąc go zrestartować, trzeba było wyciągnąć wtyczkę z gniazdka (albo z komputera, co często doprowadzało do awarii wskutek przepięć). Nie miał praktycznie żadnych peryferiów poza wyjściami na TV i magnetofon oraz miejscem na podłączenie zewnętrznych rozszerzeń, które trzeba było sobie dokupić. Nawet podpięcie joysticka (a granie na 8-bitowcach bez joya, to jak granie na PC bez myszki) wymagało zakupu specjalnej przyłączki!

Za generowanie obrazu i dźwięku nie odpowiadały oddzielne i specjalizowane układy, jak u konkurencji, więc jednokanałowy dźwięk przypominał efekty pracy PC speakera i był o lata za tym, co oferowały wkrótce potem produkty Atari i Commodore. Dodam jednak, że dzięki geniuszowi programistów „Spec” generował w wielu grach niezłą muzyczkę, włącznie z syntezą mowy – zresztą sami oceńcie:

Z grafiką też były pewne problemy. Nie będę tu tłumaczył owych technicznych zawiłości, w każdym razie – sposób jej tworzenia znacząco utrudniał niekiedy pracę programistom gier i powodował czasem dziwne lokalne przekłamania kolorów na ekranie.

No i ta słynna gumowa klawiatura… Niewygodna – przyciski, przypominające jakością te ze współczesnych pilotów TV były niezbyt duże, wyginały się pod palcami i często zacinały. A do tego mniej więcej po roku, a zwykle szybciej, należało wymienić specjalną membranę z folii przewodzącej, dzięki której komputer przetwarzał nacisk klawiszy na konkretne polecenia, co mocno czyściło portfel. Co więcej, wspomnianą wcześniej „wielofunkcyjność” klawiatury doprowadzono tutaj do absurdu. KAŻDY klawisz miał przypisane po 4-6 (!) funkcji, wywoływanych naciśnięciem czasem kilku (!) klawiszy funkcyjnych naraz. Jako że nadrukowane na nich napisy dość szybko się ścierały, początkujący użytkownik nieraz walił z rozpaczy głową o biurko, usiłując choćby wprowadzić LOAD””, czyli magiczne zaklęcie powodujące wczytanie gry. Opanowanie owej „klawiszologii” zajmowało naprawdę sporo czasu!

Nośnikiem danych był zwykły domowy kaseciak. Jedna gra wczytywała się jakieś 4-5 minut, a że co sprzęt to inne ustawienie głowicy – bywało różnie. Kalibracja była bowiem intuicyjna – regulowało się ją na słuch, tzn. starając się tak ją ustawić, by słychać było jak najwięcej wysokich tonów, wtedy bowiem szansa wczytania programu była większa. (U mnie zwykle co druga lub trzecia próba kończyła się smętnym komunikatem „tape loading error”, bo miałem stary i rozklekotany magnetofon – ależ była radocha, gdy kupiłem nowy i 8 gier na 10 wchodziło za pierwszym razem!). Ale ten magiczny skrzek/szum płynący z wbudowanego głośniczka oraz podrygujące na ekranie kolorowe pasma, w czasie gdy kolejne bity wskakiwały na swoje miejsca w pamięci „Speca”, a na ekranie powoli rysował się – linia po linii – screen tytułowy – bezcenne...


Ciekawe czy dacie radę wytrzymać 3,5 minuty, w czasie których ładuje się gra Jet Set Willy, wsłuchując się w owe efekty dźwiękowe...


Dodajmy do tego rozmaite problemy z hardware’em (jeden z układów początkowo posiadał wadę konstrukcyjną, zasilacze się notorycznie przegrzewały, a stabilizator napięcia wykonany z jak najtańszych elementów był raczej destabilizatorem, co skutkowało poważnymi awariami elektroniki), ogólnie mizerną jakość wykonania oraz problemy z dystrybucją i nadążaniem za popytem - na początku bywało, że na komputer trzeba było oczekiwać do 3 miesięcy od złożenia zamówienia! - a nikogo nie zdziwi, że była to komercyjna klęska...

...Żartowałem! To był wielki sukces! Spectrumy sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, także poza Anglią. To zachęcało zewnętrzne studia do tworzenia na niego softu – głównie gier – a duża ich ilość przekonywała potencjalnych klientów do zakupu Spectrum. I tak to się toczyło. Margaret Thatcher z dumą prezentowała ten komputerek Japończykom jako dowód tego, co potrafi brytyjska myśl techniczna. Po 1982 sir Sinclair był bogatszy o jakieś 8,5 mln. funtów. A następny rok był dużo lepszy. Królowa Elżbieta II nadała mu wtedy, w uznaniu zasług i promocji UK na świecie, dożywotni tytuł szlachecki. A Spectrum nadal sprzedawał się rewelacyjnie, więc kasa płynęła na konto sir Sinclaira jak woda z gór po roztopach (około 14 mln. funtów!). Wynalazca jednak nie zasypiał gruszek w popiele i pracował nad komputerem, który miał pokazać reszcie świata, kto rządzi w tej branży.


A tu macie przegląd 20 ważnych gier na „Speca”. Zwracam uwagę na RebelStar (dalekiego przodka XCOM – bo też autorstwa jego ojca, Juliana Gollopa) oraz KnightLore, jedną z najładniejszych IMO gier na tę maszynę i jedną z moich ulubionych gier na wszelkie ośmiobitowce.



Not QL, not QL, man!

Mowa o 16-bitowym, co wtedy było godne wzmianki, Sinclair QL. (Jego historii poświęcę kiedyś osobną opowieść). Nazwa to akronim od Quantum Leap (dosłownie - Kwantowy Skok, oznaczała tyle, co „Milowy Krok [naprzód]”). Targetowano go jako sprzęt przeznaczony dla biznesu i biur, stąd w zestawie pakiet czterech programów użytkowych (m.in. edytor tekstu i arkusz kalkulacyjny). W założeniach miał mieć parametry zbliżone do konkurencji z IBM, czy Apple, ale kosztować znacznie mniej.

sinclair-ql_17akq.jpg

Po prawej widać dwa wbudowane napędy „microdrive”, czyli magnetycznej pamięci masowej (tzn. miniaturowych kaset magnetofonowych z zapętloną taśmą, mieszczących ok. 90 KB danych). Miała to być tania alternatywa dla stacji dysków, ale okazała się ślepą (i zawodną) ścieżką komputerowej ewolucji.


Ale wszystko szło „nie tak”. Komputer pojawił się dopiero w 1984 choć planowany był pierwotnie na 1983, więc złośliwcy od razu rozwinęli QL jako Quite Late (z grubsza „solidnie spóźniony”). Do tego pierwsze egzemplarze miały to do siebie, że... nie chciały działać z uwagi na sporo błędów w niedopracowanym z powodu pośpiechu firmware i problemy z hardware. I oczywiście na domiar złego sir Clive w swoim stylu postanowił zaoszczędzić na wszystkim, więc QL był komputerem wykonanym mało starannie, wyglądającym „budżetowo” i do tego podatnym na rozmaite awarie. Co, jak na maszynkę adresowaną do wymagającego biznesowego klienta, było pomysłem z gatunku samobójczych. Na domiar złego zewnętrzne firmy nie paliły się z tworzeniem software na QL (m. in. z uwagi na niestandardowy nośnik danych, czyli kasety microdrive). W efekcie była to okrutna wtopa. Choć więc sir Clive kończył orwellowski rok 1984 jeszcze z nadwyżką kolejnych 14 mln. funtów, dzięki dużemu popytowi na Spectrum, to jechał już autostradą do piekła...


Dziwna reklama QL, z Sinclairem w roli głównej, dosłownie przeskakującym konkurencję, eksponująca bardzo niską cenę jego komputera.



Highway to hell...

W 1985 QL sprzedawał się fatalnie, nawet pomimo radykalnych obniżek ceny. Rozeszło się zaledwie 150 tys. egzemplarzy. W końcu trzeba było pogodzić się z rzeczywistością i zakończyć jego produkcję. Sytuację ratował nieco Spectrum (a dokładniej model Spectrum 48 K+, w ładniejszej obudowanie z lepszą, ale bardzo awaryjną klawiaturą podobną do tej z QL i przyciskiem reset), choć i tu było widać, że Speccy szczyt popularności ma już za sobą. Bowiem ostra wojna cenowa pomiędzy Commodore i Atari sprawiła, że znacznie lepsze pod niemal każdym względem C64 i A800 XL można było kupić za niewiele większe pieniądze. Splot tych wszystkich okoliczności sprawił, że sytuację Sinclair Research można było podsumować sarkastyczną frazą „sytuacja w sumie jest dobra… ale nie beznadziejna”. W połowie roku zaczęto bąkać o restrukturyzacji, redukcjach zatrudnienia itd. Nie pomogło wydzielenie z firmy przynoszącego straty oddziału odpowiedzialnego za konstrukcję... wehikułów (bo nie wiem, jak inaczej można określić rozmaite dziwaczne pojazdy, których tworzenie było obsesją Sinclaira). Nic nie dało również odsunięcie Clive’a od zarządzania firmą. Pod koniec roku straty wyniosły 18 mln. funtów.

ZX Spectrum 48K+ zwany popularnie „Plusem”. Klawiatura wygląda ładnie(j)… ale okazała się bardziej awaryjna niż ta gumowa!


W 1986 Sinclair Research wypuściło na rynek Spectrum 128 K (m.in. 128 KB RAM, trzykanałowy generator dźwięku, tryb emulacji „Speca” 48 itd.) ale bo były już czasy szesnastobitowych Amig i Atari ST, więc sprzęt odniósł raczej umiarkowany sukces. Swoje dołożył kolejny poroniony pomysł Sinclaira, który zainwestował spore środki w produkcję elektrycznego skutera Sinclair C5. Ten sprzedawał się raczej kiepsko, w efekcie czego wynalazca stracił na nim kolejne 7 mln. funtów… i wywiesił białą flagę. W kwietniu 1986 firma Amstrad (wówczas także inwestująca w komputery) przejęła za 5 mln. funtów wszelkie prawa do przedsiębiorstwa, marki, produktów, znaków towarowych itd.
 

c5_17akq.jpg

Elektryczny skuter Sinclair C5 – niepraktyczny, niewygodny i niebezpieczny.

 


Nie lubię komputerów!

Niezrażony porażką Sinclair poświęcił się pracy nad czymś, co dziś nazwalibyśmy notebookiem (Cambridge Computer Z88). Przenośny komputerek z wbudowanym monochromatycznym ekranem LCD zaprezentowany światu w 1988 był bardzo innowacyjny – ale chyba nazbyt wyprzedził swoje czasy. Po komercyjnej klapie Z88 Sinclair skoncentrował się na tworzeniu rozmaitych dziwacznych środków transportu (np. składanych elektrycznych motocykli, elektrycznych rowerów, skuterów podwodnych itd.), które łączyło jedno – zazwyczaj sprzedawały się kiepsko.

cambridge-z88_17akq.jpg

Z88 – w sumie pierwszy netbook, jakby się uprzeć…


Co obecnie 79-letni wynalazca myśli o współczesnych komputerach? Uważa, że są do bani – włączają się za długo i mają za dużo niewykorzystywanej pamięci. Stąd ostentacyjnie wręcz ich nie używa. Nawet do czytania maili zatrudnił asystenta. Bo kto (ciągle) bogatemu zabroni?

 


Tak naprawdę nikt nie wie, ile egzemplarzy tego komputera się sprzedało, bo nie wiadomo, czy wliczać w to klony „oficjalne” (jak choćby portugalski Timex) i nieoficjalne, produkowane na każdym kontynencie, w tym także w Polsce (np. Elwro 800 Junior mające obudowę pierwotnie zaprojektowaną do... syntezatora-zabawki! Dzięki temu to jedyny komputer na świecie mający na grzbiecie zamontowany stojak na nuty). Ale śmiało można mówić o 3-5 milionach licencjonowanych egzemplarzy i zapewne podobnej ilości nieoficjalnych klonów. W Polsce „gumiak” cieszył się w pierwszej połowie lat 80 ogromną popularnością, głównie z uwagi na niską cenę, bo był to wówczas najtańszy sensowny komputer. Przy czym „najtańszy” bynajmniej nie znaczyło „tani”. Za używanego Spectruma 48K dałem pod koniec 1986 równowartość swych półrocznych zarobków. Nigdy tego nie żałowałem!


 


Dla fanów Speca

Wszyscy zainteresowani ZX Spectrum powinni zajrzeć pod ten adres. Hardkorom polecam spróbować zaprogramować coś, korzystając z emulatora owej wielofunkcyjnej klawiatury.

Fanom spectrumowych gier polecam też tę stronę. Znajdziecie tam online’owy emulator produkcji ze Spectruma 48K.


Czytaj dalej

Redaktor
Smuggler

Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.

Profil
Wpisów255

Obserwujących53

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze