1
23.03.2025, 14:30Lektura na 5 minut

„Daredevil: Odrodzenie” pokazuje nową drogę dla Marvela – potrzebujemy jakości, a nie superbohaterszczyzny

„Daredevil: Born Again” trwa na Disney+ w najlepsze i okazuje się, że to seans, jakiego brakowało od czasu współpracy Marvela i Netfliksa. I, podobnie jak „Punisher” czy „Jessica Jones” – „Odrodzenie” lepiej działa jako kryminał niż superbohaterszczyzna.


Hubert Sosnowski

Dużo się od tego momentu zmieniło, ale część siły Marvela budowały seriale Netfliksa – „Daredevil”, „Jessica Jones”, nawet „Iron Fist”, „Defendersi” i wreszcie znakomity „Punisher”. Wszystkie te serie pokazywały uliczne życie maluczkich w świecie, gdzie nad głowami latają nordyccy bogowie, a w zaułku można się potknąć o ninja. I działały, bo dawały sporo rozrywki. 

„Daredevil” był jednak szczególny – jako inicjator nadał temu netfliksowemu zakątkowi Marvela charakter gangsterskiego, neo-noirowego kryminału, gdzie czasem tylko przez ekran przebiegnie jakiś przebieraniec. „Odrodzenie”, przynajmniej na chwilę obecną, pozwala Mattowi Murdockowi (Charlie Cox) wrócić do roboty w naprawdę niezłym stylu. I podobnie jak poprzednie sezony – serial Disney+ lepiej sprawdza się jako nieśpieszne crime story z okazjonalnymi eksplozjami przemocy niż superbohaterska nawalanka


Narodziny w bólach

Ani doniesienia z planu, ani początek serialu nie wróżyły za dobrze. Podczas produkcji panował chaos, trzeba było zrobić duże dokrętki, by to wszystko się spięło (pierwotnie miało zabraknąć kilku kluczowych postaci). W dodatku pierwsze sceny wyglądały dosyć… biednie, nawet teoretycznie widowiskowa otwierająca walka, w której Daredevil i Bullseye zostawiają coraz więcej krwi na kolejnych dusznych korytarzach i zapleczach, wypadała sztucznie, brakowało jej impetu. Późniejsza tragedia okazała się jednak doskonałym pretekstem, by Murdock po fabularnej zadyszce złapał oddech i dobrał odpowiednie tempo akcji do klimatu.

fot. Disney+
fot. Disney+

Matt odrzucił kostium i próbuje po prostu żyć jako prawnik, okazjonalnie korzystający z talentów Daredevila, by lepiej poradzić sobie w sprawach sądowych. Najnowsza zaś dotyczy Hectora Ayaty (ś.p. Kamar de los Reyes), który niechcący zabił gliniarza. Wilson Fisk (Vincent D’Onofrio) tymczasem próbuje otworzyć nowy rozdział poprzez… kandydowanie na burmistrza. W pierwszych odcinkach historie odwiecznych wrogów przecinają się sporadycznie – raczej obserwujemy, jak perypetie obu dżentelmenów stają się wzajemnym lustrzanym odbiciem – ale kiedy już do skrzyżowania dróg dochodzi, między panami aż iskrzy. Ich spotkanie przy kawiarnianym stole nie ma może takiej mocy jak aktorski pojedynek z „Gorączki” Manna, ale atmosferę wokół da się kroić.

Pierwszy odcinek, mimo że oferował kilka ciekawych scen, nieco zawodził, bo nie umiał skapitalizować tych pojedynczych koralików. Działał jako przyzwoite zawiązanie akcji – i tyle. Sceny walki wymagające CGI wyglądały niestety plastikowo, możliwe, że problem z zajechanymi i niedopłaconymi ekipami od efektów specjalnych z Marvela tak całkiem nie zniknęły. Ostatnim problemem, który póki co dostrzegam, jest fakt, że przez cztery epizody nowy romans Matta z terapeutką Heather Glenn (Margarita Lavieva) wygląda na doklejony. Niby da się wyczuć ślady chemii, niby jest dobrze zagrany, ale czegoś brak. Choć może tak to wygląda, kiedy zawali ci się życie – nowy etap składasz z tego, co możesz dokleić i względnie pasuje.


Daredevil wraca na ulice

Generalnie nawet z tym „obciążeniem genetycznym” – „Daredevil: Odrodzenie” po chwili wrasta w nas jak minione trzy sezony (a na pewno lepiej niż drugi, zainfekowany ninja-wątkami). Oznacza to, że powoli, niespiesznie buduje napięcie, wątki bohaterów, ich dylematy, jak i klimat opowieści. Miasto i jego los gra tu istotną rolę, bo zarówno Fisk, jak i Murdock odbijają się od ścian postawionych przez kogoś innego, od słabości społeczeństwa – i w obu pięknie zaczyna buzować frustracja na zastaną rzeczywistość. Widać to w małych scenach, czasem brutalnych, mrocznych lub po prostu smutnych i intymnych, ale chwilami też wisielczo zabawnych (objazd Fiska po mieście w czwartym odcinku do małe złoto).

fot. Disney+
fot. Disney+

Wszystko to podkreślają zdjęcia – budują nastrój dusznej, udręczonej miejskiej dżungli. Fabułę w całość spina konwencja dramatu kryminalnego. Wątki trykociarskie, owszem, odgrywają tu pewną rolę, wpisują się logicznie w fikcyjne społeczeństwo, a mordobicia, jak już następują, to wyglądają soczyście i dobrze umocowano je w fabule, ale, paradoksalnie, „Odrodzenie” najlepiej sprawdza się jako przestępczy, noirowy snuj o zniszczonych ludziach, którzy mają trochę sprawczości, by coś zmienić na dobre lub na złe. Wątki śledztw, sądowych podchodów Murdocka, jego ścieranie rogów z policją, jak i nowe porządki Fiska (a obie te strony monety podbito osobistymi problemami) – to najlepsze, co serial ma do zaoferowania. Niby sceny się nie spieszą, a jednak, gdy serial ogarnia się po wstępnej zadyszce – to już trzyma nas na krawędzi fotela. 


Przerwana lekcja heroizmu

Daredevil jako bohaterski konstrukt zawsze najbardziej pasował do takich klimatów. Jego miejsce było na ulicy, pośród zbirów, gangsterów, prawników, zwykłych ludzi z lekką domieszką paru pokręconych mścicieli. Widać to było w interpretacji Netfliksa – ninja może nie poradzili sobie z Mattem, Electrą i  Punisherem, ale o mało nie zabili serialu, choć wywodzili się z genezy bohatera. Zrozumieli to twórcy przy trzecim sezonie. Na obecnym etapie rozumie to też showrunner, Dario Scardapane. Pojmowali to autorzy komiksów, jak Frank Miller czy Brian Michael Bendis. Szaleństwo szaleństwem, ale niech pędzi po ulicach.

I może to jest droga dla Marvela i innych wytwórni superbohaterskich – trzymanie się i budowanie wokół konwencji, która najbardziej z danej historii wynika. Może Thor, po przeuroczym „Ragnaroku” i niedopieczonym „Love and Thunder”, potrzebuje powrotu do szekspirowskiej i mitologicznej podniosłości. Może potrzeba prostych, zwartych filmów opartych na buzujących niczym u Roberta Downeya Jr. osobowościach i na dogłębnym zrozumieniu każdego herosa. Może wtedy MCU nie tylko będzie trwać, ale też się odrodzi.


Czytaj dalej

Redaktor
Hubert Sosnowski

Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.

Profil
Wpisów19

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze