„Dragon Ball Daima” podzieli fanów, ale tak dobrze wyglądającego serialu w tym uniwersum jeszcze nie było
Przed premierą nie spodziewałem się, że możliwość napisania tego zdania przyniesie mi aż tyle radości: Smocze Kule nareszcie wróciły do telewizji! Ocena stylu owego powrotu zależeć będzie w dużej mierze od indywidualnego podejścia. Bo to nie do końca ten „Dragon Ball”, którego wielu oczekiwało.
Anime na podstawie mangi Akiry Toriyamy to najprawdopodobniej najpopularniejsza japońska animacja wszech czasów. Marka, mimo skończonych właśnie 40 lat, wciąż bardzo dynamicznie się rozwija. Fani mogą oglądać filmy kinowe, przebierać w dziesiątkach gier (naszą recenzję ostatniej z nich znajdziecie tutaj) oraz śledzić kolejne odcinki mangi. Po niespodziewanej premierze „Dragon Balla Super” w 2015 roku i jeszcze mniej spodziewanym jego zakończeniu w 2018 na polu adaptacji serialowych zapadła jednak głucha cisza.
Oczekiwania wobec najnowszego anime rosły z miesiąca na miesiąc, a emocje podkręcało samo studio, zaznaczając, że nigdy wcześniej Toriyama nie brał tak aktywnego udziału w tworzeniu animacji. Ojciec Gokū i spółki miał odpowiadać nie tylko za fabułę, lecz także za projekty wszystkich postaci, które zobaczymy na ekranie. Rzeczywiście wpływ mangaki widoczny jest na każdym kroku. Paradoksalnie jednak sprawia to, że fani starych serii nie dostaną do końca tego, czego mogli się spodziewać.
Ku nowej przygodzie!
Akcja „Daimy” toczy się pomiędzy finałem „Dragon Balla Z” a „Dragon Ballem Super”. Serial rozpoczyna się od przypomnienia wydarzeń mających miejsce podczas walki z Buu. Retrospekcje oglądane są i komentowane przez dwie nowe postacie: Gomaha i Degesu. Pierwszy z nich to pretendent do tronu Królestwa Demonów pozostawionego bez władcy po śmierci Dabury z rąk Buu. Z kolei Degesu i pojawiająca się chwilę później dr Arinsu okazują się rodzeństwem Shina – Boga Światów. Ich rozmowie przysłuchuje się natomiast tajemniczy Glorio, którego motywacje wciąż nie są do końca jasne.
Po tym, jak Gokū i spółka pokonali różowego demona, Gomah obawia się, że ich potęga może zagrozić mu w zdobyciu władzy nad całym demonicznym wymiarem. Obmyśla plan i w celu jego realizacji przenosi się na Ziemię. Po zebraniu Smoczych Kul prosi Shenlonga o zamianę bohaterów w dzieci, licząc, że to pozbawi ich siły. Dodatkowo porywa Dendiego, aby uniemożliwić ponowne zgromadzenie kul i odwrócenie zaklęcia. Przy pomocy Glorio wojownicy wyruszają do Królestwa Demonów, by uwolnić Ziemskiego Boga oraz „skolekcjonować” istniejące także w tym wymiarze Smocze Kule.
Technika opanowana do perfekcji
Zacznijmy od pozytywów. Do nich bez wątpienia należy animacja. Tak dobrze wyglądający DB na małym ekranie jeszcze nie gościł. Pamiętacie ciągnące się przez parę odcinków „Dragon Balla Z” walki, na które bardzo często składało się kilka zapętlonych klatek animacji udających ciągłe wymiany ciosów? Tutaj twórcy nie poszli na takie skróty. Każda sekwencja kontry wynika wprost z poprzedzającego ją ataku. Akcja jest płynna i pełna detali. Wrażenie robi też dynamicznie zmieniająca się kamera. Widać, że na warstwę techniczną wyłożono spore środki – pojedynki to małe dzieła sztuki.
Starcia bohaterów nie są jednak w „Daimie” najważniejsze (przynajmniej na tę chwilę). Właściwie każdy odcinek przynosi spore nowości, jeśli chodzi o lore Dragon Balla. Królestwo Demonów to nieporuszany dotąd w serialach zakątek uniwersum, lecz szybko okazuje się, że powiązano z nim aspekty świata DB towarzyszące fanom od wielu lat. Dowiadujemy się więcej o rasie, z której wywodzi się Shin, stworzeniu Okrutnego Buu czy historii Nameczan. I w tym miejscu możemy płynnie przejść do uwag dotyczących nowej serii…
Trochę „Sand Land”, trochę prequel „GT”
Toriyama nigdy nie słynął z ogromnego przywiązania do każdego szczegółu dotyczącego stworzonego przez siebie świata. W Dragon Ballu pełno jest przeróżnych nieścisłości czy dziur fabularnych. „Daima” tylko ten problem powiększa. Na tę chwilę wydaje się, że co najmniej kilka z wprowadzonych w serialu nowinek stoi w sprzeczności z tym, czego dowiedzieliśmy się w „Zetce” czy „Super”. Osobom nieśledzącym każdej najdrobniejszej informacji dotyczącej Smoczych Kul może to nie przeszkadzać, ale wśród fandomu niektóre, rzucone mimochodem, nowości już teraz wywołują spore niezadowolenie.
Chociaż „Daima” rozgrywa się tuż po finale DBZ, trudno nazwać ją bezpośrednią kontynuacją. Od napisania ostatniego rozdziału mangi minęły niemal trzy dekady i upływ czasu zdecydowanie tu widać. Nowemu serialowi wyraźnie bliżej do „Dragon Balla GT” niż do dalszej części „Zetki”. Wszystko wskazuje na to, że od okładania się po twarzach z przybierającymi coraz silniejsze formy przeciwnikami ważniejsza jest podróż, którą odbywają bohaterowie. Dużo większy nacisk położono też na aspekty humorystyczne. Żarty nie zawsze trafiają (czy konieczność zrobienia przez Gokū kupy była rzeczywiście tak zabawna, że musieliśmy usłyszeć o niej dwukrotnie?), ale nieraz zdarzyło mi się prychnąć pod nosem.
Część widzów może się zniechęcić, lecz ja udzielam „Daimie” dużego kredytu zaufania. Nawet jeśli nie wszystko w serialu odpowiada moim oczekiwaniom, możliwość dyskusji o nowościach, które przynosi każdy odcinek, cieszy. Nareszcie jest o czym rozmawiać.
Czytaj dalej
Miłośnik wszystkiego, co określić można mianem popkultury. Przez ponad trzy dekady życia zatwardziały pecetowiec, aktualnie preferujący jednak pada, duży telewizor i wygodny fotel. W CD-Action głównie: „ten gość od komiksów”.