„Pierwszy gol” – recenzja. Strzał celny, choć nie w samo okienko
Po nakręceniu „Thora: Miłości i gromu” twórca „Jojo Rabbit” zabrał się za obraz o… najgorszej drużynie w historii piłki nożnej. Efekt? Z pewnością dużo lepszy niż organizacja taktyczna reprezentantów Samoa Amerykańskiego.
Przez blisko 200 lat istnienia piłki nożnej w światowych zestawieniach pojawiły się drużyny zarówno wygrywające masowo kolejne mistrzostwa, jak i takie, dla których największym sukcesem bywa nawet pojedyncze trafienie piłką do bramki rywala. Dziś synonimem takiego chłopca do bicia jest w powszechnej świadomości zamykające rankingi San Marino, swego czasu do tego tytułu pretendowało Samoa Amerykańskie. Porażka 0:31 w starciu z Australią mówi zresztą sama za siebie. Cele dla następnego trenera? Zrobić cokolwiek, by skończyć kolejne eliminacje do mundialu z choć jednym golem na koncie. Inaczej prezesa tutejszej federacji znów spotka kara, z której przyjdzie mu gęsto tłumaczyć się swojej małżonce. Tutaj każdy zdaje sobie sprawę, że nie jest za dobrze – ale zawsze może być przecież ciut lepiej.
Zadanie strzelenia nawet tej jednej bramki nie należy wbrew pozorom do najłatwiejszych, bo oczywiście pojęcia takie jak „pressing” czy „4-3-3” są biegającej po boisku bez ładu i składu bandzie amatorów zupełnie obce. Zrobienia z nich drużyny podejmuje się ostatecznie Thomas Rongen (w tej roli Michael Fassbender), dla którego to z pewnością żadna praca marzeń. Raczej zajęcie podjęte z konieczności po tym, jak zakończyła się jego przygoda z amerykańską młodzieżą. Do tego w oczach kibiców ma opinię zwykłego frustrata, ekspresyjnie demonstrującego swoją wściekłość przy linii bocznej poprzez wyżywanie się na krzesłach czy bidonach.
Film z lekka dokumentalny
Punktem wyjścia dla scenariusza jest oczywiście prawdziwa historia, reżyser nie boi się jednak naginać faktów tak, by służyły budowaniu komedii. Dźwigający sporo nadprogramowych kilogramów bramkarz radzi sobie na tyle kiepsko, że ma problem z usłyszeniem rozpoczynającego mecz gwizdka i dlatego wpuszcza bramki w pierwszych sekundach spotkań. Wielkim wzmocnieniem drużyny okazuje się w pewnym momencie policjant, potrafiący wycelować puszką z laczka w znak drogowy tak, by wpadła po rykoszecie do pobliskiego kosza. Wymarzone przez drużynę trafienie pada zaś w okolicznościach tak kuriozalnych i przesyconych napięciem, że aż przypomina się określenie „wtoczyć balona”.
Taika Waititi doskonale się bawi, ironizuje i udramatycznia akcję, a aktorzy odgrywają komedię w typowy dla jego filmów sposób – z pełną powagą na twarzy. Wyszła z tego rozrywka może nie najwyższych lotów, ale za to łatwo przyswajalna i nieco familijna. Poznacie od razu, kto zrobił ten obraz, nawet bez nazwiska na plakacie. Rzecz tylko w tym, że cała ta galeria uroczo przerysowanych person sprawia, iż momentami zaciera się nam granica pomiędzy komedią a również obecną tutaj prawdą historyczną.
Obok wszystkich tych (zabawmy się w słowotwórstwo) „waititizmów” i uroczo wyeksponowanych stereotypów, pojawia się też postać transpłciowej zawodniczki, na mocy badań hormonów przypisywanej jeszcze do drużyny męskiej. Jej obecność w zespole jest zaś dla odmiany… faktem historycznym, nawet jeżeli jej rola w kluczowym spotkaniu została nieco wyolbrzymiona. Problem w tym, że bez zamykającego film podsumowania czasem nie do końca już potrafimy odróżnić, co służy jako żart, a co jest częścią autentycznej opowieści. Do kina zdecydowanie lepiej pójść z nastawieniem, że prawdę doczytamy sobie w domu, choć też nie jest ona szczególnie mocno udokumentowana. Czepiając się lekko, przyznam, że nie przepadam również za polskim tłumaczeniem tytułu, brzmiącego oryginalnie „Next Goal Wins”, co bardziej odpowiada rzeczywistości. Oczekiwane przez mieszkańców wyspy trafienie nie jest tak całkiem pierwsze w historii reprezentacji.
Wiedza o kulturze
Dość luźne oparcie na faktach można jednak zrozumieć, bo tak naprawdę kluczowe dla wyspiarzy spotkanie nie było dla światowego futbolu choć w promilu tak istotne, jak choćby finał mundialu pomiędzy Francją i Argentyną. Wygrzebanie tego tematu pozwoliło też przedstawić nam kulturę niewielkiego narodu – chwytającego się kilku prac, pobożnego (żadnych treningów w niedzielę) i niespieszącego się (ograniczenie prędkości w całym kraju wynosi ok. 30 km/h).
Dobrą robotę wykonuje też wreszcie wątek osobisty samego Rongena, z jednej strony borykającego się z wypaleniem zawodowym i problemami rodzinnymi, z drugiej zaś traktującego futbol jako główny cel życia. Choć wyspiarze uczą się od niego ogłady taktycznej i trzymania pozycji, również oni udzielą mu na pewnym etapie bardzo cennej lekcji. Na ekranie znajdziemy zresztą sporo pozytywnych wartości takich jak optymistyczne podejście do pracy, trzymanie się pasji czy walka o własne marzenia.
„Pierwszy gol” to w ogólnym rozrachunku bardzo pozytywne zaskoczenie. Z pewnością nie jest to produkcja bijąca się o statuetki, ale zapewnia półtorej godziny zabawy na naprawdę niezłym poziomie, a i mówi o ważnych rzeczach i dzięki nietypowej tematyce pozostaje w głowie na trochę dłużej. Warto tylko pamiętać, że to Waititi we własnej osobie. To już, zależnie od gustu, stanowić będzie największą wadę lub zaletę filmu.
Przeczytaj naszą recenzję poprzedniego filmu Taiki Waititiego
Ocena
Ocena
Z połączenia stylu Taiki Waititiego i historii najgorszej drużyny w dziejach piłki nożnej wyszła naprawdę niezła komedia. Nie zawsze wierna rzeczywistym wydarzeniom, ale niosąca pozytywne przesłanie. O nagrody może nie powalczy, lecz w roli zabawnego filmu familijnego sprawdzi się idealnie.
Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.