G2A: Udowodnijcie nam kradzież, zapłacimy wam 10 razy tyle
Firma chce się oczyścić z zarzutów. Rzuca więc wydawcom wyzwanie.
Rzeszowska giełda z kluczami nie od dziś nie ma dobrej prasy. Cyklicznie wracają chociażby oskarżenia o rzekome dopuszczanie przez nią do obrotu kodów, które zostały kupione z użyciem kradzionych kart płatniczych. Konsekwencje są ponoć następujące: po zgłoszeniu na policję karta zostaje zarejestrowana jako kradziona, środki na niej ulegają zamrożonu, a developer czy wydawca nie otrzymuje pieniędzy, za które sprzedał swoje gry lub oprogramowanie. Nawet jeśli właściciel praw autorskich decyduje się dezaktywować klucze – te są podobno wciąż dostępne na cyfrowych witrynach, może się więc zdarzyć, że odbiorca otrzyma niedziałający produkt.
To niejedyny zarzut. Mike Rose, przedstawiciel No More Robots, opublikował ostatnio wpis (o mocnym początku: „W najnowszym odcinku J***ć G2A”), którym rozpętał na Twitterze burzę. Chodziło o stosowanie przez firmę reklam kontekstowych. Po wpisaniu nazwy gry wydawanej przez No More Robots (Descenders), G2A pojawiało się w wynikach wyszukiwarki wyżej niż strona wydawcy (za pośrednictwem której klient mógłby nabyć tytuł bezpośrednio).
Wtórował mu Rami Ismail z Vlambeer, twierdzący, że zamiast kupować gry od giełd z kluczami lepiej już… ściągnąć je z torrentowni. Jak stwierdził: tego typu platformy „kosztują developerów czas, który ci mogliby przeznaczyć na tworzenie” (a zamiast tego muszą śledzić, czy aby kodów nie chce pozyskać jakiś fałszywy jutuber i sprawdzać karty kredytowe).
W podobnym tonie wypowiedziało się studio RageSquid (Action Henk, Descenders).
Firma odpowiedziała im właśnie obszernym stanowiskiem, którym wzywa do tego, by udowodnić jej ww. występki.
Wyłóżmy karty na stół. Zapłacimy developerom 10 razy więcej niż stracili na chargebackach, po tym, jak ich klucze zostały nielegalnie sprzedane na G2A. Pod jednym warunkiem: developerzy muszą udowodnić, że coś takiego faktycznie miało miejsce.
Badaniem zgłoszonych nieprawidłowości ma się zająć zewnętrzna firma audytowa (koszty trzech pierwszych audytów pokryje G2A). Platforma zapowiada, że – w trosce o tranparentność – będzie publicznie informować o postępach takich „śledztw”. Jeżeli rzeczywiście uda się udowodnić, że kody zostały kupione z wykorzystaniem kradzionych kart kredytowych – rzeszowska giełda zobowiązuje się nie tylko zwrócić producentom i wydawcom straty, ale wręcz przelać im na konta dziesięciokrotnie większą sumę.
G2A opublikowało również oświadczenie, którym prostuje popularne mity na swój temat.
1. G2A to platforma sprzedażowa, której celem jest sprawienie, by ceny płacone przez graczy były tak niskie, jak to tylko możliwe. 2. Model biznesowy G2A-a jest dokładnie taki, jak na innych ogólnoświatowych platformach transakcyjnych, w rodzaju Amazona czy eBay’a, ze wszystkimi ich plusami i minusami. Robimy wszytko, by zmaksymalizować plusy i zminimalizować minusy. Jesteśmy do tego zobligowani nie tylko przez prawo, ale również naszych klientów, którzy wymagają określonych standardów oraz konkurencję, za którą nie chcemy zostać w tyle. 3. Spośród wszystkich platform sprzedażowych, G2A oferuje najlepsze benefity dla właścicieli praw autorskich – G2A Direct. Nikt inny nie daje developerom tak wielkiego procentu przychodów, gdy sprzedaje ich gry w swoim sklepie. 4. G2A, jak większość internetowych biznesów, korzysta z automatyzacji marketingu, by każdy produkt na naszej platformie mógł być prezentowany w taki sposób, by odpowiedzieć na zainteresowania użytkownika. 5. Jeśli jakikolwiek developer sądzi, że na naszej platformie są klucze, które nie powinny na niej być, mamy szybką i łatwą metodę, by to zgłosić. Wystarczy się z nami skontaktować. Jeśli jakikolwiek klucz został pozyskany nielegalnie, usuniemy go, zablokujemy sprzedawcę i wydamy jego dane odpowiednim służbom. 6. Jesteśmy zawsze otwarci na dyskusję, ale na PRAWDZIWĄ dyskusję, nie wypełnioną pustymi oskarżeniami i chwytliwymi sloganami.
Tyle pokrótce.
W długim oświadczeniu (dostępnym do pobrania pod tym adresem) przedstawiciele G2A prężą muskuły (za pośrednictwem giełdy sprzedaje się ok. miliona gier miesięcznie, z czego raptem 8% to indyki). Twierdzą również, iż podstawą ich działania pozostaje „wiara, że gry powinny być tańsze”.
Do oskarżeń Mike'a Rose'a odnoszą się bardzo bezpośrednio. Szacują, że po premierze tytułu na platformie sprzedano raptem... pięć kodów. Jeśli to prawda, trudno byłoby oskarżać firmę o to, by miała szczególnie duży wpływ na interesy wydawcy.
Jak tłumaczą: sprzedawane klucze w zdecydowanej większości pochodzą nie od indywidualnych wystawców, ale od dużych sprzedawców, którzy z kolei pozyskują klucze bezpośrednio od wydawców i developerów. Chwalą się również współpracą z Microsoftem (po ostatnim wycieku kilku tysięcy kodów gigant skontaktował się z rzeszowską giełdą, a ta przekazała mu skradzione gry. W niewielkiej zresztą liczbie, bo nieprzekraczającej 20) oraz faktem, że w ostatnich latach raptem jeden procent transakcji jest zgłaszany jako „problematyczne” (wówczas zajmuje się nimi bądź dział support, bądź bezpośrednio sprzedawca). Ich oświadczenie krok po kroku przedstawia również, jak wyglądałaby sprzedaż kluczy za pomocą kradzionej karty kredytowej czy wyłudzenie kodów poprzez podawanie się za tzw. influencera. W skrócie: byłoby to bardzo, bardzo trudne.
Rzeszowiacy konstatują:
Jeśli masz powód przypuszczać, że ktoś nielegalnie przejął twoje klucze i skończyły one na G2A – jak poradziłbyś sobie z tą sprawą? A. Napisał do G2A i rozwiązał to razem B. Wbił na Twittera, by napisać: „J***ć G2A!”
To nie pierwsze z oświadczeń, w którym G2A stara się zareagować na medialne doniesienia. W kwietniu zeszłego roku burzę wywołał materiał youtubera Johna „TotalBiscuita” Baina, który zagroził zaprzestaniem publikowania filmów z gier Gearboksa, jeżeli developer nie wycofa się ze współpracy z „szarorynkowymi przystaniami dla oszustów i złodziei”. Gearbox Publishing zawarł wówczas umowę z rzeszowskim sklepem, chcąc wystawić na jego witrynach kolekcjonerską edycję Bulletstorm: Full Clip Edition. Na oskarżenia TotalBiscuita zareagował sam prezes. Randy Pitchford podziękował influencerowi i faktycznie wycofał się z umowy. G2A odpowiedziało wówczas równie obszernym stanowiskiem.
Niewątpliwie nie jest to koniec sprawy. O kolejnych krokach developerów i wydawców będziemy informować na bieżąco.
Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.