U Samsunga dalej jak w lesie. Premiera Galaxy S25
Tym razem nawet niespecjalnie czekałem na to, co Samsung zaprezentuje – nie spodziewałem się bowiem niczego spektakularnego. No i się nie zawiodłem.
Samsung pokazał telefony z serii Galaxy – czyli modele S25, S25+ i S25 Ultra. Dostaliśmy zatem nowe flagowce: oczywiście z wielką pompą i oprawą godną rewolucji. Trudno jednak mówić tu o jakiejkolwiek niespodziance, a tym bardziej o czymś, co zatrzęsłoby branżą.
Koreańczycy bez zmian
Stabilnie i do przodu. Ale wielkością marki i siłą rozpędu, niekoniecznie innowacją. Telefony Samsunga od lat są żywym dowodem na to, że mamy marki, które – podobnie jak banki – są zbyt duże, by upaść. Wystarczy bowiem pokazać, że coś się dzieje, że oto jest szybszy procesor, AI, jakieś tam nowe obiektywy w aparacie i ludzie będą piać z zachwytu. Mam wrażenie, że w rzeczywistości dokładnie tak wyglądała premiera nowych Samsungów.
Na pewno cieszy fakt, że producent porzucił już na dobre 8 GB RAM-u w najsłabszych konfiguracjach. Obecnie – niezależnie od telefonu – standardem jest 12 GB. Mamy i 16 GB, tyle że nie u nas – telefony tak wyposażone trafią na rynek azjatycki. Niewiele się już za to zmieniło w kwestii ekranów: ot, ten z Ultry jest o 1/10 cala większy i ma kolejną generację szkła ochronnego Corning Gorilla Armor 2, cała reszta z punktu widzenia zwyczajnego użytkownika to generalnie to samo. Jeśli chodzi o procesor, to w przypadku wszystkich modeli dostaniemy topowy układ Snapdragon 8 Elite for Galaxy – co według producenta oznacza tyle, że niby został on „skrojony” pod Samsunga, a to powinno przełożyć się na większą żywotność akumulatorów.
O krok za konkurencją
Właśnie – akumulatory. Te się – niespodzianka, nie? – nie zmieniły. Ich pojemność to 4000 mAh dla modelu S25, S25+ pozostaje przy 4900 mAh, z kolei najmocniejszy S25 Ultra „dobija” do granicy 5000 mAh. Producent pozostał więc tym samym przy zeszłorocznym garniturze i nie wykorzystał okazji, żeby „przerzucić się” na technologię krzemowo-węglową. Jej zalety są niebagatelne: akumulatory z tej rodziny są w zasadzie odporne na mróz, a przede wszystkim cechują się większą gęstością energii, co przy tych samych wymiarach fizycznych przekłada się na większą pojemność i żywotność telefonu.
Nie rozumiem tego podejścia: przecież flagowce Samsunga prawie zawsze „obrywają” w recenzjach właśnie za czas pracy z dala od gniazdka, a bywało też, że producent ten zaliczał wpadki z niedopracowanym softem, który tylko dodatkowo pogarszał tę kwestię – flagowiec z rodziny bodaj S22 był tutaj takim przykładem, jeśli mnie pamięć nie myli. Maksimum w najbardziej wypasionym modelu to więc ponownie wspomniane 5000 mAh – a taki Realme GT7 Pro ma 6500 mAh i wcale cegłą nie jest. Różnicę widać jak na dłoni. Ale to nie koniec.
Samsung nie zmienił również niemal niczego w kwestii szybkości ładowania. Znowu mamy więc 45 W „po kablu” w przypadku S25 Ultra i S25+ oraz marne 25 W, przy którym pozostał podstawowy S25 (a przynajmniej tak wynika z nieoficjalnych konfiguracji dostępnych w sieci, bo strona producenta na ten temat milczy). Zwłaszcza w przypadku tego ostatniego wygląda to dziś śmiesznie. Ponad godzina, żeby załadować komórkę? Litości, to nie poprzednie dziesięciolecie. Zresztą, nawet mocniejsze modele Koreańczyków są tutaj w tyle za konkurencją, a jedyny upgrade w serii to 25 W zamiast 15 W w przypadku ładowania bezprzewodowego S25 Ultra.
Symptomatyczne jest, że Samsung w oficjalnej specyfikacji albo pomija te wszystkie detale milczeniem, albo operuje co najwyżej mglistymi pojęciami pokroju „Super Fast Charging 2.0”. Osobiście uważam, że dziś minimum to 60 W, co pociąga za sobą wygodę w sytuacji, gdy zapomnimy o podłączeniu urządzenia do ładowania zawczasu. O 120 W nawet nie wspominam, bo dla Samsunga to najwyraźniej – pozwolę sobie na żarcik – zupełnie inna galaktyka.
AI odmieniane przez wszystkie przypadki
Każdy, kto oglądał prezentację nowych urządzeń Samsunga, pewnie zwrócił uwagę na fakt, że był to w istocie festiwal zachwytów nad sztuczną inteligencją ze śladowymi ilościami informacji na temat samych telefonów. Dobra, trochę przesadzam – ale to tak czy inaczej chyba świadczy najlepiej o tym, że Samsung w istocie, jeśli chodzi o hardware, po prostu nie ma się czym chwalić. Owszem, dostajemy zapewne świetny procesor, ponownie dobry ekran i dopracowany system operacyjny z długim wsparciem, ale tym zaletom towarzyszy gra przemilczeń i niedopowiedzeń maskujących fakt, że urządzenia Samsunga po raz kolejny niewiele różnią się od poprzedników lub odstają od konkurencji.
O funkcjach AI można mieć różne zdanie – niektóre są przydatne; jak choćby wszystko to, co pozwala nam łatwiej buszować po sieci. Części używać można w sposób umiarkowany; tutaj przychodzą mi do głowy możliwości związane z odpytywaniem telefonu o różne rzeczy czy edycją fotografii. Inne bajery z kolei można zaliczyć do grona zupełnie zbędnych; to, przynajmniej w moim przypadku, różnego rodzaju „czary” związane z notatkami lub automatyczne generowanie wideo. Pewnie moje doświadczenia ze sztuczną inteligencją różnią się od tego, co robią inni ludzie – wiadomo, każdy ma inne przyzwyczajenia i potrzeby. Nie zmienia to jednak faktu, że AI nie jest dla mnie wyznacznikiem tego, czy kupię dany telefon, czy nie. Samsung stara się zaś mnie przekonać, że tak właśnie jest. Cóż, może i w skali globalnej ma rację – osobiście wolę jednak postawić na innowacje w obszarze konfiguracji sprzętowej, których tutaj mi po prostu brakuje. Ot, kolejna nudna premiera.
Oficjalną konfigurację nowych urządzeń znajdziecie na stronie Samsunga. Na innej witrynie tego producenta z kolei możecie przejrzeć zestawienie debiutujących smartfonów na tle poprzedników.
Foto: Samsung
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.