4
30.04.2022, 12:45Lektura na 4 minuty

Do trzech razy sztuka, czyli Shadow Warrior subiektywnie

Dlaczego musieliśmy czekać na nowego Shadow Warriora aż tyle, skoro okazał się tak krótki? Wielokrotnie spotkałem się z podobnymi głosami, mnie z kolei przed premierą trapiło inne pytanie: Po co ta gra w ogóle powstaje?

Tak, na pierwszej części zawiodłem się okrutnie, a i „dwójkę” uważam za jedno ze swoich większych rozczarowań. Czuję się też w obowiązku dodać, że uwielbiam staroszkolne FPS-y, tytuły kretyńskie u podstaw i ogniskujące moje zaangażowanie na pojedynczej czynności – przerabianiu na mielone nieprzebranych ilości wrogów.


Pierwszy zawód

W teorii banał, w praktyce trudna sztuka, bo trzeba to wszystko obudować sensowną mechaniką, dobrać wachlarz poręcznych spluw, narzucić odpowiednie tempo zabawy i zadbać o należyte zróżnicowanie – tak miejscówek, jak i przeciwników. A jeśli jeszcze ubierzemy to w odpowiednie szaty i nie zapomnimy o uzupełniających klimat nutkach, jest szansa, że wszystkie tryby wskoczą na swoje miejsca, zaczną współpracować i porwą nas w szalony taniec śmierci.

Shadow Warrior
Shadow Warrior

Shadow Warrior z 2013 roku w teorii miał to wszystko, więc skąd mój zawód? Pierwsza eskapada Lo Wanga nie siadła mi z wielu powodów. Po pierwsze – dlaczego to było tak sakramencko długie? Liniowe plansze zbudowane z powtarzalnych dekoracji nie miały końca, a w parze z tą rozlazłością szedł nieciekawy level design. Początkowy orientalny epizod jeszcze jakoś się bronił, ale dalej gra wypadała już gorzej – ostatecznie ile można tłuc się między kontenerami w jakimś zapyziałym porcie? Walka, owszem, dawała masę frajdy, ale tu z kolei z rytmu wybijała konieczność węszenia za apteczkami, paczkami z amunicją i kasą. Przetrząsanie miliona szafek to idealny sposób, by zabić dobre tempo rozgrywki. Czy naprawdę nie dało się wrzucić tego wszystkiego chamsko na środek placu?


Drugie rozczarowanie

Część druga starała się naprawić powyższe bolączki – większość przydatnych fantów wypadała z uziemionych demonów, a misje skrócono – tyle że zrywając z formułą liniowego shootera, twórcy wylali dziecko razem z kąpielą. To już nie była marna podróbka Serious Sama, tym razem dostałem kiepskie Borderlandsy. Misje główne wzbogacane były zadaniami pobocznymi, które niby obleczono w jakieś fabularne szmatki, ale i tak wszystko sprowadzało się do krwawej sieczki, więc po co to mnożenie bytów ponad potrzebę?

Shadow Warrior 2
Shadow Warrior 2

Zasadę brzytwy Ockhama przydałoby się użyć również w temacie lootu w grze, bo ta zasypała mnie dziesiątkami bliźniaczo podobnych spluw i setkami ulepszeń do tychże. Niby od przybytku głowa nie boli, ale wkurza mnie natrętne zbieractwo i strasznie nie lubię bawić się w jucznego muła, szczególnie w trywialnych shooterach. No i te biedamapy – otwarte i w pewnym zakresie generowane losowo z gotowych elementów, ale przez to cudownie nijakie i zlewające się w jedno. Zasadniczo Shadow Warrior 2 nie jest brzydką grą, ale też poza centralnym hubem nie zobaczyłem w niej żadnego miejsca, które pamiętałbym tydzień po zakończonej kampanii.


Nowa talia, kolejne rozdanie

I dlatego właśnie „trójka” była mi zupełnie obojętna, a że nie śledziłem przedpremierowych zapowiedzi, to również nie wiedziałem, czego się spodziewać. Z ulgą powitałem powrót do liniowych etapów, tym razem krótkich, zwartych i naprawdę dobrze zaprojektowanych. Szybko na nowo zaprzyjaźniłem się z Lo Wangiem, który sypał chwytliwymi one-linerami częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Ucieszyłem się, że przycięto nadmiar klamotów i drzewka rozwoju do niezbędnego minimum, bym nadal czuł jakiś progres, ale nie był przywalony pierdylionem głupot, których nie zdążę wykorzystać lub sprawdzić. Z radością bawiłem się nowymi sposobami poruszania się w przestrzeni, choć uważam też, że wszystkie te ścieżki zdrowia zostały przesadnie uproszczone i pojawiały się zbyt często, odciągając mnie od mięska.


Posypuję głowę popiołem, bo nie wierzyłem, że za trzecim razem się uda.


Arenowy charakter zabawy i kolejne tory przeszkód od razu skojarzyły mi się z ostatnim Doomem, i choć oczywiście jest to Doom dla ubogich, okazał się źródłem angażującej rozgrywki i piekielnie satysfakcjonujących potyczek. Zresztą sama menażeria również wypadła bez porównania lepiej. W poprzedniczkach nie siadły mi potwory: w „jedynce” demony były za mało zróżnicowane, w „dwójce” dorzucili jakieś cholerne mechy, dodatkowo w obu przypadkach mięcho armatnie wydawało mi się zbyt poważne w stosunku do prześmiewczego stylu gry. Shadow Warrior 3 skasował dotychczasowy bestiariusz i zaserwował nowe indywidua zaprojektowane z ogromnym luzem i dystansem.

Shadow Warrior 3
Shadow Warrior 3

Dorzućmy do tego przemyślaną ekonomię pozyskiwania surowców z demonów (znów Eternal się kłania), te cudownie krwawe finishery oraz wykorzystanie elementu wyrwanego z trzewi przeciwnika, na przykład w charakterze bomby zamrażającej, bądź używanie jego broni (gigantyczne wiertło rządzi). Ach, jak to dobrze siadło, jak świetnie się zazębiało. Oczywiście nie jest to gra idealna, ale w kontrze do rozczarowujących poprzedniczek okazała się bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Dynamiczna, kolorowa, absurdalna i na tyle krótka, że nie zmogła mnie swą powtarzalnością. Posypuję głowę popiołem, bo zwyczajnie nie wierzyłem, że za trzecim razem się uda. Ale zaskoczyło. To co, panowie, „czwóreczka”? Czy może Hard Reset 2? Grałbym jak szalony.


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów126

Obserwujących22

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze