Często komentowane 117 Komentarze

Grand Theft Auto V nie jest najlepszą grą w historii

Grand Theft Auto V nie jest najlepszą grą w historii
Avatar photo
No dobra. Już po premierze GTA V. W nowym numerze CDA CormaCowa recenzja ostatecznej, pecetowej wersji. Każdy miał czas zagrać, zapoznać się, wyrobić sobie opinię. Czy dojrzeliśmy już wszyscy do momentu, w którym mogę nieśmiało, chowając głowę w skorupie, szepnąć: „mnie się nie podobało”?

Jeżeli bawicie/bawiliście się dobrze w GTA V – świetnie, oczywiście wam tego nie odbieram. Ja wraz z każdą z kilkudziesięciu godzin spędzonych na snuciu się po Los Santos coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że w najnowszej grze Rockstara można się pierwszorzędnie nudzić. I zanim zacznę narzekać: Grand Theft Auto V zaczyna być doskonałym sandboksem, kiedy dorwiecie się do gry z kumplami. Bo wtedy nie macie już do czynienia wyłącznie z przepięknym, nudnym światem wypełnionym przewidywalnie irytującymi NPC*. Możecie pobawić się z prawdziwymi osobami, a to otwiera szereg atrakcji, z którymi kłócić się nie da.

Superowe są też zapewne misje na singlu. Mówię „zapewne”, bo wykonałem ich stosunkowo niewiele – tyle, ile trzeba było, żeby odblokować sobie jak najwięcej z wymarzonego przeze mnie sandboksa. Bo właśnie tej „piaskownicy” oczekuję od GTA. Nią się przecież reklamuje całą grę. Możesz robić co chcesz – zupełnie jak w prawdziwym życiu. Ale jeżeli nie chcesz zanudzić się na śmierć, wykonaj szereg przygotowanych przez nas misji.

Uprzedzając zarzuty (chociaż już pisząc to, wyobrażam sobie sekcję komentarzy, w której pewnie zostanę obsmarowany na minimum sto sposobów): to nie jest tekst na zasadzie „napiszę coś kontrowersyjnego, żeby zrobić burzę i zarobić kliki”. Chcę przedstawić swój punkt widzenia – może ktoś uzna go za wartościowy/interesujący. Zwłaszcza że jeżeli w ogóle już stykam się z narzekaniem na GTA V, to raczej ze strony znajomych albo losowych osób w komentarzach. I zazwyczaj słabo uargumentowany. Brakuje mi większego tekstu, który dokładnie opisywałby problemy związane z Piątką.

Żeby nie podchodzić do kwestii od tak zwanej dupy strony – odwołam się w dużej mierze do zachwytów nad GTA V, z którymi spotkaliście się już wielokrotnie, czy to w recenzjach, czy… właściwie wszędzie indziej.

GTA V nie jest w kwestii jakości przełomowe. O ilości za chwilę. Owszem, najważniejszy element serii – czyli jeżdżenie, kradzież samochodów i strzelanie do niewinnych – zostały zrealizowane mistrzowsko. Tylko że widziałem to już wiele razy w innych częściach, a w Piątce nie nabrało jakoś szczególnie nowego wymiaru ani nie zostało w istotny sposób rozwinięte. Ba, śmiem twierdzić, że bywało już lepiej. I od tego zacznę.

Zastanawiam się, jak wspomnieć o Grand Theft Auto: Chinatown Wars i nie usłyszeć prychnięć na sali. Bo jak to tak: porównywać next-genowe arcydzieło do prawie-że-dwuwymiarowej miniodsłony na urządzenia przenośne? Ano tak, że w tym „mniejszym” GTA Rockstar pokazał jaja, usprawniając jeden z najważniejszych aspektów gry. Tym samym obnażył to, jak słabo jest rozwiązywany w tych głównych częściach serii.

Krótko mówiąc: choć jedną z największych atrakcji GTA jest możliwość rozpętania piekła na ulicy, gra momentalnie nas za to karze. Wysadziłeś samochód? Musisz uciec i się ukryć. Zastrzeliłeś kilku przechodniów i nie zdążyłeś sobie pójść, zanim ktoś zadzwonił na policję? Musisz uciec i się ukryć. Jadąc sobie bez celu niechcący uderzyłeś w radiowóz? Musisz uciec i się ukryć. Stanąłeś za blisko policjanta? Musisz uciec i się ukryć. Te gwiazdki nie znikają same z siebie – żeby się ich pozbyć, trzeba przez chwilę poudawać przykładnego obywatela. Czyli robić dokładne przeciwieństwo tych wszystkich rzeczy, dla których kupiliśmy tę grę!

Wiecie, jak w Chinatown Wars rozwiązano ten problem? Gwiazdki gubi się kasując radiowozy. Żeby wygrać z policją, musisz ją pokonać – a nie przed nią uciec. Jasne, niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością, bo bardziej realistyczne jest to, że policja tak dużego miasta jak Los Santos ma nieograniczone zasoby ludzko-pojazdowo-finansowe i chętnie pobawi się z nami w ciuciubabkę choćby i przez dwadzieścia godzin bez przerwy. Ale jeżeli robisz grę i masz do wyboru realizm albo dobrą zabawę, zrezygnuj z tego pierwszego. Zgodnie z tą oczywistością większość gier nie każe nam codziennie robić kupy, chodzić spać czy drapać się po nosie.

GTA V chwalone jest za otwartość świata – za wielkie, tętniące życiem Los Santos, skrzętnie zaprojektowane otoczenia. Można po nich jeździć, jeździć, chodzić, biegać, skakać… i to byłoby na tyle. Nie jest jeszcze na tyle next-genowo, żeby można było wejść do każdego budynku. Budżet był ogromny, ale widocznie nie na tyle ogromny, żeby każdy zakątek miasta wypełnić czymś ciekawym. Gdyby ścisnąć całą mapę, zachowując wszystkie ciekawostki, byłoby znacznie lepiej. Tylko wtedy nie dałoby się opowiadać o tym, jakie wielkie jest miasto. Nie byłoby tego „efektu wow”.

Z tego samego efektu wynikają zachwyty nad tym, co pewnie zaczęlibyście wymieniać jako kontrargument dla wymienionego przeze mnie „pustego świata”. Bo jak to: pusty. Skoro można sobie pojeździć quadem, napić się piwa, porobić zdjęcia ludziom i zwierzętom.

Mam podchwytliwe pytanie dotyczące minigierek w GTA V: czy gdyby te wszystkie sekwencje, za które chwali się grę – tenis, golf, różne wyścigi – wydano jako osobne tytuły (choćby i darmowe), gralibyście w nie? Bo mam złe wieści: wszystko to zrobiono już wiele razy. I to lepiej.

Jasne – fakt, że te wszystkie minipopierdółki pojawiły się teraz w jednym, dużym tytule, robi wrażenie. Ale nie ma to żadnego wpływu na przyjemność z samej gry. Wyobraźcie sobie, że ktoś napisał książkę i postanowił dorzucić do niej pracochłonny bonus – nakręcił prosty film, narysował komiks, namalował obraz, nagrał piosenkę. Wszystko na przeciętnym poziomie – gdyby wydano te dzieła jako osobne, nikt nie zwróciłby na nie uwagi. Ale wspólnie, jako dodatki, czynią książkę najbardziej wypasioną powieścią wszech czasów. Patrzcie, jak się napracował. Największe osiągnięcie branży literackiej.

Czy ktoś naprawdę z własnej woli – więcej niż raz czy dwa, bo tyle wystarczy, żeby się znudzić – grał w GTA V w tenisa? To może powinien sprawdzić serię Virtua Tennis, w której każdy z zawartych w minigierce elementów wykonany został lepiej? To samo dotyczy golfa (polecam PGA Tour), rollercoastera (…a próbowaliście prawdziwej kolejki górskiej?), prywatny striptiz (sami się domyślcie) i tak dalej.

I nawet nie mówcie mi o możliwości pójścia w grze do kina, bo próbowałem trzy razy i za żadnym nie wysiedziałem od początku do końca. Nawet jeżeli którykolwiek z puszczanych tam filmów jest ciekawy, to wolałbym obejrzeć go na YouTube. Wiecie – bez udawania, że w oglądaniu pustych siedzeń pod pomniejszonym ekranem z filmem jest jakakolwiek immersja. Natomiast największej popierdółki – ścigania się na piechotę z Mary Ann – nie da się zastąpić niczym, bo nikt nie wpadł na pomysł, żeby z czegoś tak szalenie porywającego jak jogging od punktu do punktu zrobić całą grę.

Dla kontrastu: ze wspomnianego wyżej Chinatown Wars pamiętam dwie minigierki. Jedna opiera się na hazardzie, druga na kupowaniu tanio (narkotyków) i sprzedawaniu drogo. Nad obiema spędziłem więcej czasu, niż powinienem się przyznawać – bo obie są proste, ale uzależniające jak cholera.

GTA V wychwalane jest też za postacie. Nie mam do nich większych zastrzeżeń – to chodzące stereotypy, ale idealnie pasują do świata gry i nie przeszkadzają w jej odbiorze. Chodzi mi o jeden z głównych ficzerów, którymi reklamuje się najnowszą odsłonę serii: to trzy postacie, pomiędzy którymi można się przełączać. Łał! To otwiera przed twórcami ogromne możliwości.

Których nie wykorzystano. Poza partiami fabularnymi gry, nie ma to prawie żadnego wpływu na rozgrywkę. Pewnie, mają troszkę odmienne umiejętności, mieszkają w różnych miejscach, każdy może zrobić kilka rzeczy, których nie zrobi inny. Ale 99% gameplayu pozostaje bez zmian. Jeżeli już uprzeć się, że rzeczywiście robi to jakąś różnicę, to na minus. Bo przecież tak naprawdę – patrząc od strony gejmplejowej – wzięto jednego kolesia i podzielono go na trzech. A gdyby wszystkie umiejętności i możliwości wrzucono do jednej postaci, nie musielibyśmy pomiędzy nimi przełączać.

No ale wtedy nie byłoby „efektu wow”. Bo Michael po przełączeniu przez 10 sekund prowadzi burzliwe życie rodzinne, a Trevor budzi się skacowany w sukience na szczycie góry.

TL;DR: Ja – człowiek, który lubi GTA przede wszystkim za swobodę – nie zachwyciłem się piątą częścią głównego trzonu serii. Czekam na szóstkę – Rockstar ma już świetny silnik, czas wypełnić go właściwą grą.

* To takie realistyczne, że jak stanę 5 metrów od grupki ludzi, to połowa ucieknie, a druga połowa zacznie mnie bić!

117 odpowiedzi do “Grand Theft Auto V nie jest najlepszą grą w historii”

  1. Co tam jakieś GTA jak lepsze są jakieś pełne pseudofilozoficznego bełkotu japońskie rpgi albo z tych samych rejonów dzieła z wylewającą się z ekranu falą cyckow. Gierka Rockstara nie ma też startu do strzelanek z widokiem z góry, 'roguelików’, 'metroidvanii’, (może jestem ignorantem ale nie wiem nawet co to znaczy), piskelozowaty crap czy saints row 4 – co tam gie te a jak można zapierdzielać po ścianach i mieć supermoce, i jakie to śmieszne, nie to co gie te a i jego lifeinvader ha ha ha boki zrywać…

  2. Tekst wygląda mi na próbę wyniesienia się ponad plebs, który masowo rzucił się na gierę i podniesienia sobie samopoczucia – patrzcie jestę redachtorę sidiekszę jestę taky wyrafynowany mam swoje zdanie patrzcie jaki jestem krytyczny i zjadę grę za to co w rzeczywistości nie jest jej wadą. Pierwszy z brzegu przyklad – czy minigierki są po to by móc je wydac jako oddzielna gra? Proszę… Dyskusja nie ma sensu, wystarczającą stratą czasu było napisanie tych 2 komentów.

  3. Dawid „spikain” Bojarski 6 maja 2015 o 15:37

    @Kisiel: Uśmiałem się, pisz częściej!

  4. Thorongil83 6 maja 2015 o 15:49

    Choć zgadzam się ze wszystkimi argumentami, to uważam jednak, że GTA V to dobra i klimatyczna gra. Nie różni się za bardzo od innych sandboxów – głównie niewykorzystanym potencjałem. Nigdy nie zrozumiem dlaczego nie mogę wejść przynajmniej do niektórych budynków, a nawet te do których można wejść są odcinane po wykonaniu misji.

  5. chronokles 6 maja 2015 o 16:53

    Nie grałem Szczerze w GTAV ale we wczesniejsze odsłony i muszę stwierdzić, że gta zmieniło się w coś innego niż w GTA. Jedynka i Dwójka była specyficzna, przeniesienie pomysłu na 3D dodało kolorytu i zwiększyło wrażenia, tylko po San Andreas coś poszło nie tak moim zdaniem. Zamiast trzymać się zadymy i ciągłej akcji i zycia gangstera otrzymaliśmy symulację SIMS’a „dresa”. W 4 części GTa cholernie się nudziłem już na poczatku tak więc, moim skromnym zdaniem w SR jest wiecej GTA niż w samym GTA…

  6. skurczybyczek666 6 maja 2015 o 20:54

    Miałem podobne odczucia podczas grania w GTA Sand Andreas. Nudziłem się podczas grania niemiłosiernie, często nawet zaprzestawałem przechodzenia tej gry. Wracałem jednak, by ją ukończyć. Bezskutecznie. Jest tak nudna, że naprawdę nie rozumiem, jak ludzie mogą się nią zachwycać. Obszar gierki jest tak rozwleczony, że odechciewa się przemierzania go (w niektórych zadaniach niestety trzeba pojechać do innego miasta czy miasteczka) a zadania (nie wszystkie, na szczęście!) sprawiają wrażenie wymyślonych tylko-

  7. skurczybyczek666 6 maja 2015 o 20:58

    -po to, by „zapełnić” wirtualny świat. Nie grałem w „piątkę”, ale podejrzewam, że towarzyszyć jej mogą takie same wrażenia. Powyższy artykuł zwrócił moją uwagę na „sandboksowość” serii GTA. Pierwsze odsłony miały w tej kwestii więcej do zaoferowania. Szczególnie drugą część wspominam dobrze. W szeroko pojętej nextgenowości za bardzo niestety idzie się w ilość niż prawdziwą, sprawiającą frajdę jakość.

  8. -Dlaczego w ogóle wspominałeś o tym, że minigierki nie są tak dobre jak pełnoprawne gry? Przecież to oczywistość.|-Gra karze za rozpierduchę? Cóż, to nie Saints Row (tam jest miejsce głupkowatości), tutaj twórcy chcą zachować względny realizm. Albo może wyłącz policję i tyle…|-Sandboksowe elementy w nowych GTA to tylko dodatek. Pierwszorzędnym zadaniem jest przejście głównego wątku, rozwałka to fajny deser po graniu „na poważnie”. Kto szuka rozbudowanych questów niczym w RPG, nie trafił w te drzwi…

  9. -Kto w ogóle wprowadzałby opcję wchodzenia do wszystkich budynków? To niepotrzebne i nierealne w kwestii wykonania.|-Ściśnięcie miasta, aby było bardziej skondensowane? Jak by się nad tym latało? Gdyby było za małe, i na to dałoby się narzekać. I czemu widzę pretensje w zdaniu „Nie byłoby tego „efektu wow”.” i poprzednim? Przecież to plus! Gdyby miasto było małe, nikt by się nim nie (o, zgrozo) zachwycał.

  10. -„…najważniejszy element serii – czyli jeżdżenie, kradzież samochodów i strzelanie do niewinnych – zostały zrealizowane mistrzowsko. Tylko że widziałem to już wiele razy w innych częściach”|W ilu częściach miałeś tak świetny silnik fizyczny? W dwóch. Przy czym w pierwszej była cała masa pojazdów mniej (brak samolotów, itd.), bardzo przygnębiający klimat i mało uzbrojenia. Dlatego takie coś widzimy dopiero pierwszy raz…|Sprawiasz wrażenie, jakbyś się mógł przyczepić i do teflonu.

  11. Jeśli takiej doszlifowanej produkcji można wytknąć masę rzeczy, boję się pomyśleć, jak dałoby się zrównać z ziemią 99% innych gier.

  12. @Makatcooo – będzie jak przy GTA IV, wszyscy się zachwycali, a jak wyszła piatka to nagle sie okazało, jakie to GTA IV było nudne (bo przecież wcale nie było takie w momencie premiery, no gdzież tam…). Już czekam na GTA VI, ciekawe jakich rzeczy wtedy sie nagle dowiemy o obecnej „grze wszechczasów” 🙂

  13. ShadowsMaster 7 maja 2015 o 08:19

    Ja GTA cenię za klimat, czwórka zniechęcała mnie szarością i betonową fabułą, przez co nie tylko nie przeszedłem tej gry ale też niechętnie grałem w piaskownicy, piątka z kolei w swoich hollywoodzkich klimatach rodem z vice city i san andreas razem wziętych zasłużyła u mnie na jakieś 150 godzin gameplayu przed ukończeniem fabuły.To prawda, minigierki i inne pierdółki nie zostały zrobione doskonale, a pełne tytuły z nimi związane na pewno będą bardziej dopracowane, nie są jednak zrobione źle.

  14. Ja jestem zdania najpierw misje a potem przyjemność 🙂

  15. Może i tamat odkopany (Złoty Szpadel 2016) ale co tam… :)|Odnośnie GTA V (nie będę tu oceniał trybu Online) to trzy lata po premierze dotarło do mnie, czego mi w tej produkcji brakuje. A więc:|1. Niewykorzystane tereny, których jest mnóstwo. Pomiędzy miastem a pustynią Grand Senora to jest masa wzgórz poprzecinanych drogami. Są puste i zajmują ogromne przestrzenie. Całkowicie niewykorzystana przestrzeń na mapie.|2. Model jazdy rodem z Midnight Club (bardziej pasował mi ten z GTA IV) [CDN…]

  16. [CDN…]|3. Model uszkodzeń pojazdów (krok w tył w porównaniu do GTA IV).|4. Fizyka postaci (silnik Euphoria) także jest mocno uproszczony w stosunku do poprzedniej odsłony GTA.|5. Prosty gameplay. Gra jest stanowczo zbyt łatwa i jej ukończenie na 100% nie jest szczególnym wyzwaniem w porównaniu do wcześniejszych gier serii.|6. Niewykorzystany potencjał hrabstwa North Yankton.|7. Raczej nijakie utwory lecące w stacjach radiowych (oprócz kilku udanych).|8, 9, 10… Wiele innych podobnych niedoróbek. [CDN…]

  17. [CDN…]|W wielkim skrócie:|https:m.youtube.com/watch?v=GWVtZJo-HqIMimo to, wciąż uważam GTA V za tytuł wybitny, np. przez to, że w dniu premiery wykorzystała moc mojego PS3 w stu procentach, prezentując cudowną grafikę, ogromny teren do swobodnej eksploracji, trafione rozwiązania zapożyczone z Max Payne’a 3 i RDR i tryb Online (ponad 400 godzin spędziłem w trybie fabularnym a blisko 200 w trybie Online), którego tak brakowało w poprzednich częściach (multi z GTA IV pozostawiało pewien niedosyt). o_O

Skomentuj Kisiel Anuluj pisanie odpowiedzi