Hellblade, Disco Elysium i Minecraft, czyli o neuroatypowości oraz neuroróżnorodności w świecie gier wideo

Hellblade, Disco Elysium i Minecraft, czyli o neuroatypowości oraz neuroróżnorodności w świecie gier wideo
Tabu obejmujące zaburzenia oraz kryzysy psychiczne jest konsekwentnie przełamywane, w mediach zaś spotkamy reprezentację neuroatypowości pozbawioną krzywdzących stereotypów. Wytykanie palcami i niezdrową ciekawość zastępują empatia i próba oddania tego, jak takie osoby postrzegają świat, a gry stanowią wymarzone medium dla owej tematyki.

Do polskiej debaty publicznej, z pewnymi oporami, zaczyna przenikać bardziej inkluzywny i empatyczny język. Cel pozostaje ten sam: opisywanie świata w sposób niekrzywdzący żadnych grup ludzi. Widzimy to w ramach dyskursu wokół społeczności LGBT. Ta sytuacja tyczy się również tych, których kiedyś określano mianem „nienormalnych”. Brzmi stygmatyzująco? I słusznie, bo podział na nich i na „normalnych” prowadził do alienacji, wyszydzania i piętnowania osób postrzeganych jako „chore”.

Środowiska naukowe, jak Narodowe Towarzystwo Autystyczne działające w Wielkiej Brytanii, przygotowały ściągawkę dla dziennikarzy, gdzie zawarto pozytywne i nieobrażające określenia. Pojawiły się w niej terminy takie jak „osoba w spektrum autyzmu” czy „neurotypowa”. Ten drugi jest szczególnie istotny, bo tyczy się wszystkich ludzi, którzy nie mieli zaburzeń rozwojowych, ich kształtowanie przebiegło w typowy lub „normalny” sposób.

Po drugiej stronie tego spektrum znajdują się osoby neuroatypowe lub neuroróżnorodne. Stanowią one od 10 do 20 proc. populacji Ziemi. Ten parasolowy termin dotyczy ludzi m.in. z ADHD, zespołem Tourette’a, dysleksją czy w spektrum autyzmu. Pojawiają się również głosy, by psychoza i schizofrenia także zostały zaliczone do neuroróżnorodności, dzięki czemu osoby cierpiące na te zaburzenia mogłyby poczuć się częścią społeczności, a to miałoby pomóc im w procesie terapii.

Rosnąca świadomość neuroróżnorodności przekłada się też na większą liczbę diagnoz. Zwłaszcza wśród dorosłych, których „dziwactwa” i nienormatywne zachowania okazują się – wbrew temu, co lekceważąco uważa część osób – nie tylko ich urokiem. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że czeka nas boom rozpoznań neuroatypowości. Tylko w Polsce może być nawet ok. miliona ludzi spełniających kryteria diagnostyczne dotyczące ADHD Tymczasem w 2021 roku taką diagnozę miało mniej więcej sześć tysięcy pacjentów, czytamy w Pulsie Medycyny. Młyny normalizacji mielą powoli, a odbicie swoich problemów i walki ludzie mogą znaleźć w grach wideo.

Rzeczywistość na spektrum

Do napisania tego artykułu zmotywowała mnie wydana niedawno kontynuacja przygód Senuy. Informacje o powstawaniu Hellblade’a 2 przyjąłem sceptycznie. Oryginał był bowiem zamkniętą historią przepracowywania traumy po zmarłej bliskiej osobie, historią spójną i pozbawioną furtek dla morza sequelów. Studio Ninja Theory wybrnęło jednak z tej pułapki wzorowo. Bez zbędnych spoilerów: Senua w nowej odsłonie, po wygraniu walki o siebie, walczy teraz o innych.

Stałymi kompanami protagonistki są głosy w jej głowie, dziewczyna została bowiem „przeklęta” tak jak jej matka. W kontekście gry to o tyle istotne, iż bohaterka udaje się na dobrowolne wygnanie, by walczyć z potworami. Gracz wie jednak, że w przeciwieństwie do choćby God of War mitologia w serii o Senui służy bardziej  jako metafora niż setting. Bogowie i ich sługi reprezentują stany psychiczne i emocje protagonistki, same głosy można natomiast odczytywać jako próbę oddania tego, co czuje osoba cierpiąca na schizofrenię.

Nawałnica sprzecznych ze sobą komentarzy, kłótni, zachęt i szyderstw towarzyszy Senui i graczowi cały czas. Ninja Theory konsultowało się z osobami cierpiącymi z powodu zaburzeń psychicznych oraz ekspertami. Dylogia jest zresztą chwalona za ambitną próbę przedstawienia tego, co czuje i jak postrzega świat ktoś doświadczający stanów psychotycznych.

Niemniej nawet najlepsze chęci nie uchroniły twórców od krytyki ze strony najbardziej zainteresowanych tematem. W tekście Dii Laciny w serwisie Polygon na temat pierwszej części Hellblade’a czytamy:

„Nie da się zunifikować doświadczenia neuroatypowości, każda osoba przeżywa je inaczej. To samo tyczy się zaburzeń i kryzysów psychicznych. American Psychiatric Association od ponad 60 lat próbuje je skodyfikować, nie istnieją jednak osoby, które miałyby identyczne doświadczenia z chorobą. Nawet jeśli mają taką samą diagnozę i symptomy”.

I to jeden z najczęściej powtarzających się zarzutów. W najlepszym razie twórcy takich gier przedstawiają ujednolicony, stereotypowy i płytki obraz życia z neuroróżnodnością. W najgorszym razie romantyzują tego typu choroby (pamiętacie Zosię z drugiej części „Dziadów”?) lub obrazują takie osoby jako potencjalne zagrożenie dla siebie i otoczenia. Nieprzypadkowo osoby w spektrum autyzmu są częściej zatrzymywane przez policję, bo po prostu nie rozumieją wydawanych przez służby poleceń, co czasami kończy się tragedią.

To nie supermoce

W podobnym do cytowanej Laciny tonie wypowiada się Kasia Mazur, ilustratorka, rysowniczka, autorka m.in. biograficznego komiksu „Zamaskowana” o życiu osoby w spektrum autyzmu. Zapytana o reprezentację neuroróżnorodności w grach stwierdza, że oddanie tego doznania jest w zasadzie niemożliwe.

„Autyzm to nie jest supermoc albo jakaś umiejętność. To różnica w odbieraniu i odczuwaniu bodźców. Z mojej perspektywy nie da się zrobić gry o autyzmie, która nie byłaby obraźliwa” – uważa. „Nawet jeśli taka by powstała, to byłaby ona niegrywalna dla ludzi w spektrum, bo np. można by przedstawić w grze przebodźcowanie, które oczywiście dla autystyka byłoby nieprzyjemnym doświadczeniem. Ostatnio próbowałam zagrać w grę Ultros. Była piękna, miała bardzo ładne kolory, ale w ruchu, podczas rozgrywki, była po prostu zbyt intensywna wizualnie” – podkreśla.

Na koniec Mazur dodaje, że oczywiście mogłaby opowiedzieć o swoich doświadczeniach z grami. Nie chce jednak tego robić, bo uważa, że czytelnik może błędnie założyć, iż jej perspektywa jest uniwersalna. Tymczasem każda osoba w spektrum odczuwa rzeczywistość na własny, unikalny sposób.

W rozmowie z CD-Action Piotr Klimczyk, asystent w Akademii Nauk Stosowanych Stefana Batorego, psycholog i UX designer, ocenia, że każda forma przedstawienia danego zjawiska ograniczona jest przez medium, za sprawą którego staramy się je przedstawić.

„Popkulturowy obraz osoby borykającej się ze schizofrenią za sprawą filmów czy seriali sprawił, że traktuje się te osoby jako potencjalnie niebezpieczne dla innych. Z jednej strony jest to demonizujące, a z drugiej bagatelizujące cierpienie osoby, która zmaga się z objawami. Głosy, które słyszy, często deprecjonują ją samą, wbrew temu, co pokazuje nam popkulturowy obraz głosów zachęcających do krzywdy innych” – zaznacza.

Jednocześnie nasz rozmówca wskazuje przykład produkcji, która z próby przedstawienia perspektywy osoby w kryzysie psychicznym wychodzi obronną ręką. Disco Elysium, bo o nim mowa, to nie tylko rozpolitykowana historia upadłej rewolucji, ale też indywidualna podróż przetyranego przez życie gliny. Harry DuBois potrafi być zabawny, żałosny, groźny lub godny politowania. Ma wzloty i upadki jak każdy, a jako gracz możemy spróbować pomóc mu wygrzebać się z tego dołka lub sprawić, że „zakopie się” w narkotyczno-alkoholowym cugu.

„Jedno z pierwszym badań, które opublikowałem, koncentrowało się na doświadczeniach graczy Disco Elysium. Pamiętam, jak jedna z badanych osób opisała mi, w jaki sposób gra zmieniła jej nastawienie do osób mierzących się z problemem z uzależnieniem. Wcześniej przekonana była o ich słabości, po ukończeniu gry znalazła bardzo dużo zrozumienia. Wejście w buty protagonisty dało jej zupełnie inną świadomość” – podkreśla Klimczyk.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Jeśli chodzi o produkcje z ostatnich lat, należy również wspomnieć o Night in the Woods. Szczegółowszy opis gry znajdziecie w naszej książce, tutaj warto zaznaczyć, że główna bohaterka cierpi na niezdiagnozowane schorzenie. Po „incydencie” przykleiła się do niej łatka osoby, której lepiej zejść z drogi, bo nie wiadomo, kiedy znowu coś jej „odbije” i dostanie napadu szału.

Zamiast próbować oddawać stany emocjonalne osób w kryzysie psychicznym, twórcy mierzą się z prezentacją społecznego napiętnowania i percepcją tego rodzaju chorób i zaburzeń w grupie. W ten sposób pokazują, jak izolujące jest to doznanie, również w socjologicznym ujęciu.

To też znacząca przewaga gier nad innymi gatunkami medialnymi – interaktywność. Jak zauważa Klimczyk, książka czy serial są statyczne, czytelnik czy widz nie ma wpływu na to, co się dzieje w świecie przedstawionym. Gry działają inaczej, bo wywołują w graczu poczucie, że stanowi część wydarzeń, zanurza się w historii i akcji, dzięki czemu nie tylko jego zaangażowanie, ale też emocjonalne przeżywanie znajdują się na innym poziomie.

To podejście od razu rodzi pewne wątpliwości. W końcu lwia część gier oferuje minimalny wpływ na historię, jak „ciężko” oskryptowane FPS-y. Z kolei przygodówki, zwłaszcza te studia Telltale Games, początkowo chwalono za sporą liczbę fabularnych rozgałęzień, z czasem jednak odbiorcy dostrzegli, że większość podejmowanych decyzji nie przekłada się aż tak na strukturę opowieści, jak reklamowali to developerzy. I nie jest to istotne. Dopóki znajdujesz się w grze, stanowisz jej część. I to się liczy najbardziej. W końcu to właśnie z immersją wiąże się główna obietnica tej gałęzi cyfrowej rozrywki.

Panika jako mechanika

Oczywiście popkulturowe reprezentacje stanów psychicznych nie są tworem ostatniej dekady. Seria Silent Hill, zwłaszcza jej druga część, operuje w mocno onirycznych rejestrach. Lokacje i potwory służą jako krzywe odbicie tego, co dzieje się w głowie protagonisty, Jamesa Sunderlanda. Każdy przeciwnik to personifikacja bólu i winy bohatera, fabuła i estetyka często uderzają w niemal lynchowskie tony od strony umowności, ale o to tutaj chodzi. Stworzenie unikalnego doznania, otwartego na wiele interpretacji, unieśmiertelniło „dwójkę”. Nieprzypadkowo właśnie teraz powstaje jej remake tworzony przez Bloober Team z Polski.

Innym przykładem wartym wspomnienia jest seria Clock Tower, a konkretnie ważna mechanika tej gry, czyli poziom paniki. Jeśli nabijemy go do końca, kontrolowana przez nas postać straci głowę i zacznie uciekać, ignorując nasze komendy. Wtedy stanie się szczególnie podatna na ataki, co nieraz kończy się jej śmiercią. Podobny trik zastosowano później w Amnesii, gdzie bohater nie mógł za długo patrzeć na potwory. Inaczej obraz robił się rozmyty, krok protagonisty chwiejny, a przeciągająca się ekspozycja na niezrozumiały dla nas horror potrafiła doprowadzić do całkowitej porażki

Przykłady te pokazują pewną ewolucję tego, jak przedstawiane są w medium growym stany psychiczne. Wcześniej nie chodziło bowiem o oddanie doświadczenia ludzi, ale o swego rodzaju mechaniczny dodatek, coś, co pozwoli wyróżnić się na tle konkurencji. Nie trzeba od razu zarzucać twórcom cynizmu, raczej skupienie się na wpleceniu kryzysu psychicznego w rozgrywkę w ramach podbicia jej wartości i unikatowości. Większe zniuansowanie i empatia to efekt starań developerów w ostatnich latach.

Nie tylko rozrywka

Osoby neuroatypowe to nie tylko przedmiot zainteresowania twórców gier – to także podmiot. Funkcjonowaniu ludzi w spektrum autyzmu w przestrzeni wirtualnej od kilku lat przyglądają się badacze. Powstałe publikacje naukowe często skupiają się na tym, jak granie wpływa na zachowania społeczne graczy, ich zdolność koncentracji i poziom skupienia.

Dr Wojciech Rutkiewicz, nauczyciel i wychowawca, w rozmowie z CD-Action wskazuje istotny trop: serious games. Czyli produkcje, których głównym celem jest edukacja, a nie rozrywka. Brzmi nudno? Warto zauważyć, że do tej grupy zalicza się choćby Minecraft. Wiele kursów programowania korzysta właśnie z tego tytułu, jego elastyczność chwalą edukatorzy. A niedawno w USA amerykański regulator, Agencja Żywności Leków, wpuścił na rynek grę wideo EndeavorRx, stworzoną z myślą o osobach z ADHD.

„Istnieją badania nad tzw. serious games, które mają zastosowanie w diagnozie i terapii dziecięcego ADHD jako alternatywa dla farmaceutyków. Zaangażowanie w rozgrywkę wpływa na zwiększenie koncentracji, umożliwia pomiar aktywności mózgu w czasie rzeczywistym, trenuje kontrolę reakcji czy planowanie działań. To są czynności, z którymi osoba z ADHD ma ogromne trudności, a których opanowanie, np. dla sukcesu edukacyjnego, ma kluczowe znaczenie” – wyjaśnia Rutkiewicz.

Popularność Minecrafta wśród osób w spektrum autyzmu jest tak duża, że powstał dla nich specjalny serwer gry o nazwie Autkraft. To bezpieczna przestrzeń, gdzie ludzie mogą razem tworzyć projekty i przeżywać przygody w znajomym i lubianym środowisku. Tam, gdzie niektórzy widzą barierę monitora i internetowego łącza, inni dostrzegają możliwość komunikacji bez obawy, że zostaną opacznie zrozumiani.

„W sferze emocjonalnej gry jak najbardziej mogą mieć swoje zastosowanie. Eskapizm kojarzy nam się raczej pejoratywnie. Są badania, które wskazują, że taka chwilowa ucieczka w ramach regulacji emocjonalnej do innego, wirtualnego świata może być korzystna. Pod warunkiem, że nie stanowi jedynego źródła emocjonalnego radzenia sobie z problemami i nie wydłuża się znacząco” – wyjaśnia Klimczyk. „Są tu pewne ryzyka, ponieważ zagrożenie uzależnienia się od takiej ucieczki jest poważniejsze w przypadku osób z ADHD, które mogą być bardziej podatne na uzależnienia. Każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie, niemniej nie rezygnowałbym z gier wideo jako sposobu na emocjonalne przepracowywanie pewnych trudności” – podkreśla.

Rutkiewicz zaznacza też, że w Polsce wiedza na temat neuroatypowości jest wciąż mało rozpowszechniona.

„Dalej pokutuje przekonanie, że gry są źródłem zachowań agresywnych lub zwykłą stratą czasu. Dopiero uczymy się tego, na czym polega higiena cyfrowa. Jednocześnie czas inicjacji technologicznej uległ radykalnemu skróceniu. Ta mieszanka przekonań nieaktualnych lub stereotypowych oraz zagrożeń związanych z szerokim dostępem do technologii tworzy kolejne pytania, które wymagają odpowiedzi. Myślę, że właśnie takim pytaniem jest to, jaki jest związek między graniem a radzeniem sobie z objawami neuroatypowości” – konkluduje.

24 odpowiedzi do “Hellblade, Disco Elysium i Minecraft, czyli o neuroatypowości oraz neuroróżnorodności w świecie gier wideo”

  1. Bardzo, bardzo dobry tekst. Wszystkie przywołane w nim tytuły traktuję jako przykłady growych arcydzieł i argument za tym, by gaming traktować jako poważne i dojrzałe hobby.

    Tekst mógłby być kilka razy dłuższy, gdyby spróbować sięgnąć głębiej i przywołać kolejne przykłady gier, które zechciały zaoferować coś więcej niż tylko kolorowy eskapizm, choćby Psychonauts 2 czy Spec Ops The Line.

    Choć trzeba się zgodzić z opinią pani Laciny, że każdy dotknięty chorobą psychiczną postrzega i odczuwa to doświadczenie inaczej, to jednak twórcom gier typu Hellblade czy NitW należą się brawa za to, że podejmują ten temat i próbują uzmysłowić graczom, jaki wpływ na cierpiących i ich bliskich moze mieć taka choroba.

  2. „opisywanie świata w sposób niekrzywdzący żadnych grup ludzi.”
    Krótko: nie da się. Choćby ktoś się zes***, to nie będzie w stanie zrobić tak, żeby absolutnie nikogo niczym nie obrazić.

    „których kiedyś określano mianem „nienormalnych”. Brzmi stygmatyzująco? I słusznie, bo podział na nich i na „normalnych” prowadził do alienacji, wyszydzania i piętnowania osób postrzeganych jako „chore”. […] Pojawiają się również głosy, by psychoza i schizofrenia także zostały zaliczone do neuroróżnorodności dzięki czemu osoby cierpiące na te zaburzenia mogłyby poczuć się częścią społeczności, a to miałoby pomóc im w procesie terapii.”
    Ej, zaraz, skoro :”nienormalni” są zaledwie „POSTRZEGANI”, jako chorzy, to po co im terapia? I w ogóle nikt nie jest niczemu winien, bo co złego, to nie on, tylko biedak jest neuroróżnorodny czy tam neuroatypowy. Nie można go o nic winić, tylko zrozumieć i jeszcze ,łechtać po jajkach, bo biedak pokrzywdzony.

    Found out I am dyslexic. Presumed I was just thick.
    My son he is dyspraxic, I’d just thought he was a dick.
    My mother is bulimic, my mate’s got OCD.
    My girlfriend is bipolar. That gives me anxiety.
    We’re all mental now!
    We’re all mental now!
    https://www.youtube.com/watch?v=LsbRrTULpgA

    A co do samych gier, to dobre przykłady. Disco, Senua Night, we wszystko świetnie się grało i poza samą rozrywką dawały też coś do przemyślenia. Amnesia czy SH2 też cenię, chociaż przyznam, że nie bawiłem się w nich dobrze, bo nie przepadam za horrorami.

    • Tetris?
      Obraza kogos?

    • „skoro :”nienormalni” są zaledwie „POSTRZEGANI”, jako chorzy, to po co im terapia?”
      Postrzeganie i stygmatyzacja niezwykle mocno oddzialują na osoby dotkniete schorzeniami, niejednokrotnie wzmacniajacel objawy i dodajac cierpienia. Proces normalizowania schorzen jako element zdrowia publicznego to bardzo potrzebna i szlachetna inicjatywa, majaca na celu walke ze stereotypami i ulatwienie osobom chorym funkcjonowanie. Motywowana w duzej mierze empatia, dlatego nie dziwi mnie ta reakcja.

      „I w ogóle nikt nie jest niczemu winien, bo co złego, to nie on, tylko biedak jest neuroróżnorodny”
      Rozumiem, ze jestes mentalnie w miejscu, w ktorym winisz osoby chore za swoją chorobę? Jesli nie nosisz maski i dostaniesz covida to troche nawet zrozumiale, ale choroby na tle psychicznym to nieco inna bajka.

    • „Rozumiem, ze jestes mentalnie w miejscu, w ktorym winisz osoby chore za swoją chorobę?”
      Rozumiesz, rozumiesz. Tylko jak zawsze od d**y strony.
      Choroba jest chorobą i jest też cała masa ludzi, którzy chętnie by wszystkie swoje niedostatki składali na karb takiego czy innego zaburzenia. Dziś każdy, kto w szkole spał i czytać się nie nauczył od razu się zasłania dysleksją, zamiast przyznać, że jest leniem. Kto się nie potrafi skupić, od razu woła, że nie jego wina, bo ma ADHD. Wiele osób najchętniej by zrzuciło odpowiedzialność za wszystkie swoje niepożądane zachowania na taką czy inną chorobę, czyli coś na co przecież nie mają wpływu. I odnoszę wrażenie, że od strony psychologów też chętniej wymyślają nowe jednostki chorobowe albo diagnozują ludziom problem, zamiast czasem powiedzieć pacjentowi, że nie, człowieku, na szczęście dla ciebie nie cierpisz na chorobę, tylko najwyższy czas się za siebie wziąć.

    • I właśnie o walce z m. in. takimi stereotypami powtarzanymi przez osoby nie mające zielonego pojęcia o problemie, tu mówimy. Dziękuję za ilustrację i życzę zaczerpnięcia odrobiny wiedzy, może nawet wykształcenia jakiejś proto-empatii w miejsce „wydajemisizmu” niczym wujo z wesela.

    • KapitanŻbik 29 lipca 2024 o 09:02

      Nie znam się (więc się wypowiem), ale na tyle ile mi wiadomo, terapia jest po to, żeby uczyć ludzi jak działają, jak definiować i diagnozować trawiący ich niefizyczny ból, i że nad emocjami, które czują można panować. Nauka o sobie samym przydaje się nie tylko takim delikatnym płatkom śniegu, osobom ze zdiagnozowanymi schorzeniami i smutnym nastolatkom. Każdy ma jakoś mniej lub bardziej nasrane we łbie i dobrze jest wiedzieć, dlaczego zdarzenie A wywołuje reakcję B. Nawet jeśli wiemy o sobie coś bardzo nieprzyjemnego, to sztuką jest otwarcie coś takiego przed sobą przyznać – terapeuta pomaga wydobyć na światło rzeczy, o których wiemy, a które wypieramy i nie chcemy o nich pamiętać. To bywa bolesne i nieraz rozpierdala człowieka mentalnie, ale widok bliskich, którzy wychodzili dzięki terapii z mentalnego szamba utwierdza mnie w przekonaniu, że warto.

      Ech, czyli klasycznie w fajnie zaczętej serii spostrzeżeń pojawia się w końcu „…a w ogóle to im wszystkim się w dupach poprzewracało, ustawiłby takich do pionu to wzięliby się do roboty i by im od razu przeszło!”.

    • AmberMozart 29 lipca 2024 o 10:51

      „Krótko: nie da się. Choćby ktoś się zes***, to nie będzie w stanie zrobić tak, żeby absolutnie nikogo niczym nie obrazić.” – to, że ktoś się „zes***” jeszcze nie znaczy, że się nie udało. Pojedyncze jednostko zawsze się znajdą, choćby dla zasady, ale to nie jest już problem danego dzieła. Przez takie podejście później wychodzi jak wychodzi – skoro i tak ktoś się zes*** to weźmy, pośmiejmy się, że „haha murzyn to małpa” bo co za różnica

    • ukrytySZCZUR 29 lipca 2024 o 12:55

      Zmiana nazewnictwa nic nie da, Janek ma rację, trzeba iść na terapię albo samemu próbować zarządzać swoimi zaburzeniami (pomijam tu ciężkie schorzenia typu schizofrenia). A żeby to zrobić, to upraszczając, ktoś w pewnym momencie musi ci powiedzieć prosto z mostu, że jesteś pierdol***ty, bo sam nie jesteś w stanie tego dostrzec.

      Choroba nie jest winą chorego, ale to, że się nie chce leczyć już tak.

    • KapitanŻbik 29 lipca 2024 o 13:21

      Cieszę się, że się zgadzamy, choć wydaje mi się, że niezupełnie o to mi chodziło.

      Nazewnictwo jest wbrew pozorom bardzo istotne. Świat i zjawiska, które obserwujemy są opisywane słowami o wydźwięku odbieranym przez nas pozytywnie lub negatywnie, i to w wielu przypadkach w pierwszej kolejności definiuje nasze nastawienie do sprawy. Samobójcę wygodnie jest nazwać psycholem, osobą chorą, bo wtedy można pokiwać głową ze smutną miną, odżałować chorego i przejść do porządku dziennego bez zastanawiania się nad przyczynami, bo przecież takie rzeczy po prostu się zdarzają, to z nim było coś nie tak, w końcu był chory (jakby co to tylko przykład). Dopiero zmiana tej definicji z pojedynczego, dźwięcznego słówka na nieco bardziej rozbudowaną, opisową formę zwiększa odrobinę szansę na uruchomienie w mózgu szarego kowalskiego procesu myślowego, który być może zaowocuje chęcią dotarcia do przyczyny problemu – dlaczego ten ktoś to zrobił? W końcu taki miły był, zawsze uśmiechnięty – zmniejszając z kolei szansę na to, że taki szary Kowalski, słysząc że taki ktoś miał coś nie tak z głową, powie „aaa, to wszystko jasne” i uzna temat za zamknięty (to tylko taki przykład, nie wiem czy dobry).

    • „Choroba nie jest winą chorego, ale to, że się nie chce leczyć już tak.”

      To też nie takie proste, zwłaszcza w sytuacji, gdy polska opieka psychiatryczna/psychologiczna są w zasadzie całe oparte na prywatnym sektorze, a publiczny niedomaga. Przypadki swiadomej odmowy leczenia, gdy jest to konieczne oczywiście są, ale nie można na nich skupiać tej narracji, bo nie są reprezentatywne. System jest do kompletnej przebudowy, a na to się niestety nie zanosi.

      @Janek imho trafiasz w sedno.

    • ukrytySZCZUR 30 lipca 2024 o 05:39

      @Janek500 Przeciętny Kowalski, słysząc, że ten samobójca był neuroróżnorodny, też pokiwa głową i nie będzie sobie dalej zawracał tym głowy. Człowiek sam musi być zainteresowany zgłębieniem tematu, a większość ludzi raczej nie jest i nie jestem przekonany, czy powinna to robić na siłę.

      Zmiana nazewnictwa pomoże jednym, dając im większy komfort, innym da wymówkę, tak jak pisał wcześniej Dirkpitt, bo ludzie są różni. Jeden człowiek potrzebuje kopa (impulsu), żeby zauważyć, że coś jest z nim nie tak, a inny dłuższego procesu zrozumienia własnego problemu. Jak dla mnie semantyka, to sprawa drugorzędna, podstawą jest chęć 'wyzdrowienia’, (bo zaburzeń i chorób umysłowych nie da się do końca wyleczyć jak grypy) i zrozumienie własnych ułomności, a nie każdy załapie psychiatryczną nowomowę. Niektórym trzeba tłumaczyć bardziej dosadnie.

      @Quetz Tutaj nie ma reprezentatywnych przykładów, bo temat jest tak skomplikowany, jak ludzki mózg. Jest wiele przypadków nieskutecznego leczenia, bo np. dopiero któryś z kolei terapueta 'zagra’ pacjentowi ze swoimi metodami i niekoniecznie musi trafić na słabych w swoim zawodzie. Dużo zależy od timingu, tego, w jakim miejscu w życiu znajduje się dana osoba i jej wewnętrznych przekonań.

    • KapitanŻbik 30 lipca 2024 o 06:20

      „Neuroatypowy” to w moim odczuciu podobny wytrych jak „osoba z niepełnosprawnością” vs „niepełnosprawny” – tu jest zmiana z bezpośredniego definiowania osoby przez jej kalectwo na coś, co jest dodatkiem do tej osoby, teraz pełnowartościowej, ale doświadczonej jakąś niepełnosprawnością – nie leczy to w żaden sposób takiego przysłowiowego chłopa na wózku, ale daje takie +0,15% do społecznej akceptacji niepełnosprawności. Albo też „cygan” vs „przedstawiciel mniejszości romskiej” – jak na moje rozumienie, taki zabieg pozwala odświeżyć spojrzenie na jakiś temat. Cygan jest śniadym dziadem z wąsem w kapelutku, który popiernicza po rynku miejskim z żoną i bandą hałaśliwych dzieciaków żebrzących o drobniaki, a taki przedstawiciel mniejszości romskiej to coś nowego, nieprzesiąkniętego jeszcze stereotypami.

      Na sto osób, które usłyszą o „neuroatypowości” dziewięćdziesięciu dziewięciu Januszy machnie ręką i powie „wymyślajo pierdolo zamknąć w psychiatryku albo dać w skórę to się kurła nauczą za robotę brać”, a ten jeden zapyta: „Synek, weź mie powiedz, co to znaczy, bo nie rozumie”, zaciekawi się, zgłębi temat i nawet jeśli sam nie do końca zrozumie co to znaczy, to może przeczyta w jakimś piśmie albo w internetach, że jego dziecko, które ma jedzenie na talerzu, dach nad głową, na grzbiet co włożyć i nie wiadomo dlaczego smutne chodzi być może nie ma fiu-bździu w głowie, tylko zmaga się z jakimiś problemami, których rodzic nie dostrzega, i że są inne rozwiązania niż zrobienie kolejnej awantury, że dzieciak ma się wziąć w garść, ma stać się taki i taki, normalny, jak rodzice wymagają, jak wszyscy inni, i to od teraz, i o ten jeden procent warto podejmować dyskusję, badać i toczyć spór. Ze zmianą definicji (albo wprowadzeniu nowej, szerszej albo węższej) idzie zmiana podejścia, a ze zmianą podejścia – zmiana postępowania.

    • Być może i warto dla tego jednego procenta, który się rzeczywiście zainteresuje, ale obawiam się, że to wszystko rozwiązania krótkoterminowe. Możemy zastąpić słowo nienormalny innym, które nie jest obciążone negatywnymi konotacjami. I dopóki to słowo będzie nowe, rzeczywiście może potencjalnie robić dobrą robotę. Tylko kiedy się już upowszechni i nikt się nie będzie musiał zastanawiać co to znaczy, stopniowo zacznie się tak samo negatywnie kojarzyć jak wcześniej nienormalny i trzeba będzie cały proces wymyślania nowego określenia i destygmatyzacji zaczynać od nowa.

    • KapitanŻbik 30 lipca 2024 o 11:01

      Nasiąkanie pojęć negatywnymi (albo poozytywnymi) konotacjami ma miejsce codziennie w różnych sferach, i każdy z nas przykłada do tego rękę za każdym razem kiedy wybieramy, czy nazwać kogoś (na przykład) kaleką czy osobą z niepełnosprawnością, albo czy w ogóle zdecydujemy, że nie trzeba kogoś definiować przez jego chorobę.

      Jeśli w międzyczasie, między tym upowszechnieniem a spowszednieniem jakiś odsetek osób z problemami zyska dzięki temu wsparcie bliskich, którzy zamiast możliwości zapierdalania na budowie żeby nauczył się życia, złośliwych komentarzy i przysłowiowego bata zaoferują wsparcie, to będzie oznaczać, że dyskusja jakoś wpłynęła na społeczną świadomość, i jak dla mnie warto. Tak jak nie leczy się już czubków i pomylonych lewatywą i rozgrzanym żelazem, tak samo z każdego płatka śniegu o marnych zdolnościach społecznych można zrobić wartościowego członka społeczeństwa, trzeba mu tylko zapewnić odpowiednie warunki, a takimi są między innymi właściwa opieka psychiatryczna i psychologiczna, a żeby zapewnić właściwy ich poziom, trzeba poszerzać świadomość o konieczności dbania o zdrowie psychiczne, żeby nie załatwiać takich tematów jako-tako, na szybkości, i żeby takim szkolnym psychologiem nie została osoba bagatelizująca problemy, która bardziej szkodzi, niż pomaga.

      Ostatnio na reddicie mignął mi wątek, w którym internauci dzielili się złymi wspomnieniami wyniesionymi ze szkoły. Natrafiłem tam na kilka postów mówiących o próbach kontaktu ze szkolnymi psychologami, którzy albo nie przychodzili pomimo umawiania się z uczniem na spotkanie, bagatelizowali to co się do nich mówi, skupiając się na ocenach i zachowaniu na lekcji, ignorowali kompletnie uczniów, którzy chcieli o czymś pogadać albo mówili im, że wcale nie jest im źle, tylko wymyślają. W trakcie lektury kolejnych zwierzeń uderzyło mnie, że 30- i 40-letni ludzie nadal przeżywają akcje z czasów szkoły, mając na głowie dorosłe problemy. Można się temu dziwić, ale jak dla mnie to wyraźny dowód na to, że pozornie błahe sytuacje, które wydarzyły się za młodu, i którycz sami możemy nie traktować serio, mogą mieć ogromny wpływ na dalsze życie (to pewnie żadne odkrycie). W wielu przypadkach piętno odciska taki właśnie niby błahy moment, kiedy brakuje osoby, która nie tyle sypnęłaby z rękawa jakimś cudownym remedium na wszystkie bolączki doczesnego życia, a mogłaby nas po prostu wysłuchać.

      W mojej poprzedniej pracy kontaktem do spraw zdrowia psychicznego dla pracowników była… pani z administracji. Nie miała wykształcenia, doświadczenia ani przeszkolenia w tym kierunku, po prostu firma musiała kogoś wpisać w rubryczkę z takim stanowiskiem.

      Edit. Cywilizacja bezustannie się rozwija, z tym rozwojem ewoluują wyzwania, z jakimi musi radzić sobie jednostka. Operowanie coraz to nowymi pojęciami jest tylko jedną z oznak zmieniającej się zbiorowej świadomości tych wyzwań i badania ich celem zapewnienia jednostce możliwości funkcjonowania we współczesnym świecie i współczesnym społeczeństwie. Bagatelizowanie tematu jest (trochę na wyrost) drobnym krokiem w kierunku przynania, że nie ma potrzeby dalszej analizy dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, a mentalność człowieka i nasza wiedza o niej rozwinęła się na tyle, że damy sobie radę ze wszystkimi wyzwaniami – bo kiedyś i tak to co wiemy zdeaktualizuje się i trzeba będzie zaczynać od nowa, więc zostajemy tu gdzie jesteśmy.

  3. Ograna każda i w sumie poza Minecraftem (nie jestem dzieckiem, ale moje dziecko w to gra) to swietne gry.
    Disco Elysium to wrecz arcydzielo tak dobrze napisana opowiesc.

  4. Dobry materiał. Przy okazji dodam, że tak jakościowe dyskusje jak ta poniżej, to w internetach, a już zwłaszcza w ich growej części, prawdziwa rzadkość. Aż chce się czytać i dyskutować. Naprawdę pozytywna rzecz się tu zadziała:)

  5. Panowie dyskutują na wysokim poziomie o normalności zaburzeniach i leczeniu.

    Fajnie, ale nijak ma się to do praktyki.
    Normalność? Co to jest? Napiszcie mi jej definicje.
    Kto jest normalny a kto już nie i gdzie jest granica i jak ją obliczyć?

    Leczenie? Jak nie masz worków kasy to zapomnij w Polsce. Na NFZ leczenie nie istnieje, sam się przekonałem jak w rodzinie było samobójstwo. Czas oczekiwania na pomoc psychologiczną minimum pół roku. Mija druga dekada i ludzie dalej sobie nie poradzili że strata, musieli nauczyć się żyć na nowo,inaczej ale na pewno smutniej (patrząc z boku). Podatki i składki biorą a pomocy nie i nie będzie.

    Bylem kiedyś ofiara mobbingu w pracy i jeszcze mnie zwolnili wyżywając się masakrycznie (dawne czasy kiedy 100 było na moje miejsce), poszedłem do psychiatry po pomoc i zwolnienie ma 2 tygodnie na okres wypowiedzenia. Odmówił i powiedział, że młody człowiek jest od tego, żeby zapierd….
    Jak tacy są psychiatrzy to już lepiej zlikwidować ten zawód i przestać jeszcze ludzi dobijać.

    Terapia? Chyba w amerykańskich filmach i dla zamożnych. Zwykły człowiek musi sobie radzić sam. Społeczeństwo ma go gdzieś dopóki mieści się ramach „oczekiwań” i zachowań akceptowanych.
    Piętnowane osób chorych było jest i będzie normą w społeczeństwie i nic się nie zmieni. Prędzej takich ludzi skrzywdzą, okradną czy wyzyskają niż pomogą.
    Miłosierdzie i wybaczenie to tylko w Piśmie Świętym, nie w świecie

    • Ja tam niżej o normalności pisałem, że chyba każdy ma w głowie coś, z czym mógłby się przejść do specjalisty, żeby otrzymać pomoc w naprowadzeniu na sposób myślenia pozwalający odpowiednio zinterpretować przeżywane emocje wiążące się z jakimś wydarzeniem. Podział na normalnych, czyli zdrowych i nienormalnych, czyli ludzi zdiagnozowanych z różnymi schorzeniami jest uproszczeniem krzywdzącym wszystkich, również tych, którzy w swoim mniemaniu nie potrzebują pomocy, albo takich, którzy są przekonani, że z różnych powodów ze swoimi problemami trzeba radzić sobie samemu. Z tym łączy się postawa „mi też było ciężko a nikt się nade mną nie litował i wyrosłem na normalnego człowieka”. Odmawianie sobie pomocy ze świadomością ciążącego na nas piętna jakichś trudnych przeżyć widzę jako strach przed okazaniem słabości, a obnoszenie się z tym, jak dobrze sami dajemy sobie radę bez pomocy innych jako formę dowartościowywania się, robienia z siebie maczo poprzez eksponowanie otwartej, rozkrwawionej rany.

      Dlatego ważne jest normalizowanie, czyli wprowadzenie do mainstreamu i upowszechnienie się troski o zdrowie psychiczne, żeby taka troska przestała być postrzegana jako oznaka bycia pizdeczką, płatkiem śniegu, kimś słabym. Zmaganie się z własnymi demonami to trudne, ekstremalne przeżycie, trochę jak bolesna operacja, którą musimy przeprowadzić sami na własnym mięsie, z terapeutą jako rodzajem szamana, który pomaga nam naprowadzić dłoń ze skalpelem we właściwe miejsce.

      O NFZtowskiej pomocy nasłuchałem się takich legend, że ogarnia mnie pusty śmiech na samo ich wspomnienie – jak nie marny poziom ogarnięcia tematu przez takich państwowych psychiatrów, będących na przykład młodymi ludźmi bez doświadczenia, z głowami pełnymi podręcznikowych pojęć, stawiającymi błędne diagnozy albo wręcz wmawiający pacjentom nieistniejące u nich schorzenia, albo znudzonymi dziadkami (albo babkami) ze skostniałymi poglądami sprzed dekad, potrafiącymi rzucić takie „musi się pan wziąć w garść” jako podsumowanie wizyty, to kłody rzucane pod nogi przez samą instytucję, choćby te słynne terminy i brak lekarzy. W ogóle NFZ to oszczędzający na srajtaśmie i papierze do drukarek beton mający na celu zniechęcić ludzi do leczenia się, bo jak tu iść z poważnymi rzeczami do lekarza, skoro już na etapie umawiania się do lekarza pierwszego kontaktu musisz przepraszać że żyjesz i płaszczyć się przed babą z okienka sprzedającą ci opierdol, bo masz czelność zawracać jej głowę? Mówi się, że luxmedy i medicovery to szajs, ale to nadal rząd wielkości wyższa jakość usług od NFZtowskiej „pomocy”. Choć trafiają się pozytywne akcenty, to w ogóle przygody z NFZtem nauczyły mnie, że na zdrowiu, również psychicznym się nie oszczędza.

      Jeszcze nie tak dawno temu ludziom, którzy korzystali z usług psychiatrów i psychologów przyklejano łatkę świrów, wariatów, nierzadko wrzucając ich do tego samego wora co przymusowych pensjonariuszy zamkniętych oddziałów szpitali psychiatrycznych (w niektórych kręgach pewnie dalej się przykleja). Dawniej jak ktoś wiecznie chodził smutny, mówiło się, że takie ma usposobienie, albo że jest melancholikiem. Nie wiem na ile to prawda, ale wydaje mi się, że takie małomiasteczkowe stawiania znaku równości między osobą z zaburzeniami a przysłowiowym totalnym świrem, zostaje zastąpione przez lekceważenie problemów, w tym bagatelizowanie młodszych przez starszych – nie żeby to było coś nowego, bo „ja w twoim wieku” to rzecz uniwersalna i powtarzająca się pewnie od tysięcy lat, chodzi bardziej o unikalne dla każdego okresu w historii wyzwania, przed którymi staje młode pokolenie, a które nie dotyczą starych. Chcę wierzyć, że ludzkość uczyniła jakiś progres w kierunku zrozumienia, że to, czego nie widać może być nie mniej istotne niż złamana ręka czy noga albo wózek inwalidzki, a wieloletnie borykanie się z traumą po wypadku, śmierci kogoś bliskiego, brakiem akceptacji wśród rówieśników albo trudnym dzieciństwie może ograniczać sprawność jednostki w podobnym, takim samym, większym stopniu niż widoczna gołym okiem fizyczna niepełnosprawność (bo są i te niewidoczne, co jest osobną historią i osobnym polem do dyskryminacji).

      To jak dla mnie dowód, że jeszcze sporo pracy przed nami, żeby szary Kowalski bez trudu mógł otrzymać pomoc, ale też na to, że coś się jednak zmienia, i że warto działać, żeby następni, którzy po nas przyjdą nie musieli przeżywać tego co my, bo od siedzenia z założonymi rękami i jęczenia, że jest jak jest, świat jest zły i gaszenia jak peta każdej inicjatywy ku uczynieniu go lepszym rzeczywiście nie będzie lepiej, za to od normalizowania piętnowania ludzi z problemami, „bo tak było, jest i będzie” zamiast zachęcania do sięgania po pomoc zawsze może być gorzej (to nie konkretnie do Ciebie, tylko ogólna reakcja na krytykowanie każdej inicjatywy mającej coś zmienić, bo wszyscy widzą jak jest i po co o tym mówić).

      To prawda, że znalezienie odpowiedniej kuracji bywa kosztowne i czasochłonne, (czy to wina poziomu wsparcia psychiatrycznego i psychologicznego w naszym kraju, a może stopnia skomplikowania ludzkiego mózgu – nie wiem) ale terapia nie jest czymś całkowicie wykraczającym poza możliwości finansowe zwykłego Janusza nie dysponującego workami pieniędzy, z zarobkami zamykającymi się raczej poniżej średniej krajowej. Pomoc jest w zasięgu zwykłego śmiertelnika, i nawet seria nieudanych prób odnalezienia jej, zmaganie się latami z niewłaściwą diagnozą albo w ogóle odmowa udzielenia takiej pomocy jest warta podjęcia tego trudu, tak samo jak widok bliskich stających na nogi i odkrywających w sobie chęć do życia po miesiącach spędzonych w łóżku jest wart każdej ceny.

      Jebać NFZ.

    • Dzięki za tą obszerną wypowiedź w pozytywnym duchu. Oby więcej ludzi z takim podejściem jak Twoje było w Polsce. Osobiście takiej osoby jak Ty nie spotkałem i ze wszystkim musiałem radzić sobie sam. Jest ciężko, ale trzeba walczyć albo strzelić samobója i mieć z głowy. Tylko że zadajesz wówczas innym cierpienie, np rodzinie i nikt nie zasługuje na to, żeby przeżyć samobójstwa ojca, syna, brata. Trzeba walczyć i wstawać po każdym upadku, nie zatrzymywać się.
      Nie wierzę w pomoc od innych ludzi, tak dużo razy skrzywdzili, że dobra po nich nie oczekuje, nauczyłem się z nimi żyć i nawet jak pomagam innym (bo lubię, bo daje mi to chwilowa radość) to uciekam zanim zdążą podziękować, bo nie wierzę już nikomu. Dzisiaj dziękuję jutro wbija nóż.

      Trzeba walczyć każdego dni i cieszyć się małymi rzeczami, a życie iak zbyt szybko przeminie

Dodaj komentarz