Magazyn Kulturalny: Adwokat, Lady GaGa, Frank Zappa, Thorgal…

Magazyn Kulturalny: Adwokat, Lady GaGa, Frank Zappa, Thorgal…
Avatar photo
Nadrabiamy zeszłotygodniowe zaległości - świeże filmy, względnie nowe albumy muzyczne, a także komiksową jazdę doprawioną lekturą tylko pozornie głupawą. Mimochodem reagujemy też na ciche głosy narzekające, że zbyt dużo u nas metalu.

IDY MARCOWE

Idy marcowe w świetny sposób pokazują mechanizmy rządzące polityką. Stephen to rzecznik prasowy gubernatora Mike’a Morrisa, który stara się pomóc w wygraniu prawyborów na prezydenta USA u Demokratów. Mimo młodego wieku Stephenowi udało się zrobić zawrotną karierę i jest jednym z najlepszych speców od PR w kraju. To idealista wierzący w nieskazitelność swojego szefa. Wiara ta zostaje zachwiana, gdy spotyka młodą stażystkę, a na światło dzienne wychodzi prawda o „kryształowości” gubernatora.

Film George’a Clooneya (który swoja drogą wcielił się w świetnie zagraną rolę Morrisa) pokazuje amerykańską politykę od kuchni. Politykę, w której zasady fair-play nie istnieją, pozory mylą, a nawet najbardziej przyjazny polityk jest zimnym draniem. Politykę potrafiącą zmienić każdego, kto w nią wdepnie. Obserwujemy przemianę Stephena, który ze sprawnego speca od wizerunku politycznego zamienia się w wyrachowanego gościa nie wahającego się znokautować swojego przeciwnika, by tylko osiągnąć cel.

To tylko fikcja, ale pokazująca smutną prawdę – polityka to brudna gra.

[P66]

WENUS W FUTRZE

Jeśli nie lubicie chodzić do teatru ze względu na cały związany z tym rytuał, Roman Polański stworzył dla was Wenus w Futrze. Cały film to jedna scena, która dzięki wyraźnemu, acz sprytnemu montażowi sprawia wrażenie zagranej „na raz”.

Akcja rozgrywa się – a jakże – na teatralnej scenie, gdzie Thomas, twórca adaptacji powieści Wenus w futrze Sacher-Masocha, przesłuchuje ostatnią kandydatkę do objęcia głównej roli. Vanda (w tej roli Emmanuelle Seigner, dla której ten film jest laurką) początkowo sprawia kiepskie wrażenie. Przeklina, jest natrętna, a jej ubiór bynajmniej nie jest wyrazem ogłady. Na scenie Vanda przechodzi jednak totalną przemianę.

Wiecie być może, że Sacher-Masoch pisał o okrutnej wizji związku kobiety z mężczyzną. Ona była bezwzględną władczynią, on wzgardzanym sługą, odrzucającym resztki godności, by służyć. Thomas odgrywa z niezwykle autentyczną Vandą poszczególne sceny, by granice prawdy i fikcji szybko zaczęły się zacierać. Jest więc przewidywalnie (można się spodziewać, że wyczytane kwestie za chwilę „wejdą w życie) ale intrygująco. Sceptycy przyczepią się do kroku w kierunku hamburgeryzacji sztuki – ja po prostu docenię niezły kawałek kina.

[Adzior]

ADWOKAT

Film, który miał papiery na megahit. Na fotelu reżyserskim Ridley Scott, w obsadzie m.in. Michael Fassbender, Brad PittJavier Bardem, scenariusz spisany piórem Cormaca McCarthy’ego. Teoretycznie nic nie mogło się skopać – jedyny niepokój mógł budzić scenarzysta z niewielkim doświadczeniem filmowym, ale skoro napisał Drogę, to chyba dobre historie tworzyć potrafi.

Nie sprostał. Adwokat jest poprawnie zagrany, nieźle nakręcony i przyzwoicie udźwiękowiony, jednak słabość scenariusza przekreśla wysiłek reszty ekipy. Film nie umie utrzymać napięcia, akcja gubi tempo, bohaterowie w niespodziewanych chwilach zaczynają wygłaszać podniosłe „mądrości”, a fabuła nie bardzo wie, w którym kierunku chce zmierzać. Takiego dystansu pomiędzy potencjałem twórców a stanem faktycznym nie widziałem od czasu ekranizacji Kodu da Vinci. Nie warto – dość powiedzieć, że jedyną zapamiętywalną sceną jest gwałcenie samochodu przez Cameron Diaz.

[Adzior]

LADY GAGA – ARTPOP

Ostatni album Lady GaGi to dobra okazja, by wspomnieć jej początki istnienia w popkulturze po wydaniu przebojowego albumu The Fame. Wokalistka oprócz zrealizowania kilku pomysłów na hit podsycanych „skandalami” wyróżniała się spośród masy popowych gwiazdek tym, że obok bycia produktem faktycznie coś potrafiła. Wiele, bo wbrew masakrowaniu jej autotunem GaGa jest cholernie zdolna.

Artpop wbrew swojej nazwie nie jest jednak „art”. Elektroniczne brzmienia miejscami są naładowane tak namolnie, że po pewnym czasie traktuje się je jak brzęczący szum. Zdarzają się rodzynki w stylu chwytliwego Manicure czy niemal osobistego, lirycznego Dope – strzelam, że Lady chciała pokazać coś w stylu „mogę robić kicz, jak reszta, ale wiedzcie, że potrafię iść w inną stronę”, ale wątpię, żeby każdy odbiorca podchodził do płyty w ten sposób.

Mamy więc dwa warte odnotowania kawałki, co w porównaniu do The FameThe Fame Monster – dla zgrabności porównania pomijam Born This Way – jest co najmniej dwukrotnie słabszym rezultatem. Dla mnie osobiście przebarwiona formuła Lady GaGi się wyczerpała.

[Adzior]

FRANK ZAPPA – JOE’S GARAGE

Płyta elektryzująca, eklektyczna i energetyczna (jest wiele ładnych słów na „e”). Joe’s Garage nie stanowi może największego komercyjnego hitu wuja Zappy, nie zawiera hitów na miarę Yellow Snow, czy Bobby’ego Browna, ale artystycznie stanowi magnum opus artysty, który udowodnił, że w muzyce jest miejsce na poczucie humoru. 18 kompozycji składa się na intrygującą opowieść o świecie, w którym muzyka została zakazana.

Co niezwykłe nawet na album koncepcyjny w Garażu Joego znajdziecie faktyczną, niemal fizyczną ciągłość między utworami i naprawdę sporo dialogów. Założyciel The Mothers of Invention tradycyjnie jest przezabawny, a żart miewa tak pikantny, że podczas słuchania wielokrotnie zaczerwienią się wam uszy. Któż inny mógłby sobie zresztą pozwolić na frywolne żarty z katolickich dziewczyn, opisać seks oralny z maszyną i zarejestrować quasi-rozpaczliwy kawałek o chorobie wenerycznej? Przewrotne, serwujące ciągłe zmiany tempa utwory prezentują Zappę jako czołowego przedstawiciela amerykańskiej awangardy i jedną z najciekawszych postaci muzyki rozrywkowej w historii.

[Papkin]

BLACKMORE’S NIGHT

Chcąc zaspokoić głód akustycznych brzmień odgrzebałem folkowe albumy Ritchiego Blackmore’a i jego obecnej żony – Candice Night. W połowie lat 90′ gitarzysta Deep Purple odpuścił sobie budowanie klasyki rocka, by sięgnąć do jeszcze głębszych, renesansowych tradycji. Musicie przyznać, że rzadko słyszy się nagrane współcześnie kompozycje, które zostały napisane setki lat temu (oczywiście wyłączając muzykę klasyczną).

Silnie stylizowane, liryczne utwory wypełniają osiem (ostatni – Dancer and the Moon – z czerwca tego roku) studyjnych albumów bogatych zarówno w ballady, jak i żywsze akordy przywodzące na myśl występy minstreli – jak piosenka poniżej. Melodyjny głos Night świetnie harmonizuje się z partiami instrumentów, czasem ustępując Blackmore’owi, by ten mógł popisać się kilkuminutową próbą gitarowego doświadczenia.

Trudno ze szczerego serca polecić albumy Blackmore’s Night jako doznanie typowo muzyczne – to bardziej coś w rodzaju wycieczki do muzeum, która nie podbija tętna, jak dobry koncert, ale na pewno na długo zapada w pamięć.

[Adzior]

BAŚNIE (tomy 1-12)


Powtórka pierwszego tomu Baśni (patrz: przedostatnie wydanie Magazynu) rozbudziła mój apetyt, a ten udało się zaspokoić dopiero wraz z zamknięciem ostatniego z dostępnych nad Wisłą tomów. Konkluzja jest przyjemna – to jedna z najlepszych współczesnych serii, która dzięki nieustannym przeskokom pomiędzy wątkami serwuje nam nadzwyczaj zróżnicowany koktajl konwencji i stylistyk. Jest tu trochę kryminału noir, romansu, thrillera, powieści szpiegowskiej, klasycznego fantasy czy obyczajówki, są i świetnie napisane postaci (przechodzące zresztą nader ciekawe metamorfozy, vide nadspodziewanie heroiczni Niebieski Chłopiec i Muchołap, czy poznający trudy polityki Książę Uroczy).

Obok głównego wątku, niezmiennie obracającego się wokół tarć pomiędzy wygnanymi ze swych światów Baśniowcami a tajemniczym (do czasu) Adwersarzem, na papierze meldują się i ciekawe miniatury, rozwijające wiedzę o pokaźnym rezerwuarze bohaterów i historii wyrosłej wokół ich nowojorskiej dzielnicy. Różnorodna jest również oprawa – Willingham zaprasza do gościnnych występów znajomych artystów, stąd zmiany kreski i kolorystyki nie powinny dziwić.

Co jednak najważniejsze – pomimo ciągłej żonglerki Baśnie trzymają niezmiennie wysoki poziom, zaś nawet słabsze dziełka, mające dać nam czas na złapanie oddechu pomiędzy galopującym wątkiem głównym, czyta się z wypiekami na twarzy. Chylę kapelusza, bo autorowi udało się wykonać manewr na miarę tego, co zrobił Don Rosa z postacią Sknerusa McKwacza. Wydobył z postaci dziecięcych dojrzałość, dzięki której Baśnie są ucztą przede wszystkim dla starszego czytelnika.

[Papkin]

GEORGE R.R. MARTIN – AFORYZMY I MĄDROŚCI TYRIONA LANNISTERA

Jeśli znacie Pieśń Lodu i Ognia lub jej serialową adaptację, wiecie doskonale, że karłowaty Tyrion Lannister wyjątkowo zręcznie włada słowem. W powyższej pozycji mówi wręcz, że język to jego najlepsza broń, bo… no, może tego akurat nie wypada teraz cytować.

Zgodnie z tytułem, Aforyzmy… wypełniono cytatami Tyriona o różnych aspektach życia. Jest polityka, jest miłość, są smoki oraz złe i dobre strony bycia karłem. Ponieważ Westeros to miejsce fantastyczne, wielu aforyzmów nie potraktujecie poważnie, jednak pamiętajcie, że stworzył je człowiek… a wtedy odruchowo czytający zatrzyma się nad którąś ze stron i przyzna rację „autorowi”. Będziecie śmiać się, złościć i zastanawiać.

Całość można przeczytać przy obiedzie, bo albumowa forma wydawnictwa zawiera tylko jeden cytat na każdej stronie. Co nie znaczy, że tych trzydzieści minut będzie czasem straconym – gwarantuję, że przynajmniej jedną-dwie mądrości podrzucicie znajomym niedługo po lekturze.

[Adzior]

THORGAL: MŁODZIEŃCZE LATA – TRZY SIOSTRY MINKELSONN

OK – wszyscy wiemy, że Thorgal skończył się na tomie 29-tym (Ofiara), a późniejsza zmiana scenarzysty (Van Hamme’a zastąpił na tej funkcji jego krajan, Yves Sente) była kilometrowym pudłem. O ile jednak główna seria leży na deskach i domaga się szybkiego dobicia, o tyle spin-offy zaczynają się prezentować zaiste interesująco. Obok mini-serii poświęconej urokliwej łotrzycy Kriss de Valnor, jaką to Sente nieco się zrehabilitował, świeży duet Yann La Pannetier (scenariusz) i Roman Surżenko (rysunki) wpierw pochylili się nad postacią Louve, by ruszyć w tym roku z Młodzieńczymi Latami, które rozpoczyna tom Trzy siostry Minkelsönn.

Nie bez przyjemności oznajmiam, że wyszedł z tego kawał naprawdę przyzwoitego komiksu. Scenariusz skupia się na mało znanym okresie, który syn gwiazd spędził jako skald-wygnaniec. Wikingowie północy cierpią przez mroźną zimę i głód, gdy jednak do zatoki wpływają trzy wieloryby, wioska wydaje się uratowana, ale czy aby na pewno? W tle przemyka kilka istotnych dla serii postaci (bogini Frigg, Bjorn Gandalfson, a nawet znana z pierwszego tomu „Zdradzona czarodziejka”). Ma to wszystko urok oryginalnych tomów poświęconych młodości bohaterów (Gwiezdne Dziecko, Aarcia), dzięki zaś pracy Surżenki przypomina je na pierwszy rzut oka. Co prawda nie wróżę nowej fabule jakości na miarę Krainy Qa, muszę przyznać jednak, że jestem pozytywnie zaskoczony i z chęcią wrócę do tej przygody w przyszłym roku.

[Papkin]

10 odpowiedzi do “Magazyn Kulturalny: Adwokat, Lady GaGa, Frank Zappa, Thorgal…”

  1. Nadrabiamy zeszłotygodniowe zaległości – świeże filmy, względnie nowe albumy muzyczne, a także komiksową jazdę doprawioną lekturą tylko pozornie głupawą. Mimochodem reagujemy też na ciche głosy narzekające, że zbyt dużo u nas metalu.

  2. Ojoj, nie zgodzę się z opinią na temat Adwokata. McCarthy nie pisze pulpy, więc potencjału na megahit nie było w ogóle. Moim zdaniem ten film wpadł w tą samą pułapkę co Drive – ludzie myśleli, że idą na thriller/film akcji, a dostali dosyć powolne kino tylko z paroma bardziej dynamicznymi scenami.|No ale że Drive miał wpadającą w ucho muzykę i bardziej standardowego bohatera (małomówny twardziel) to mainstream przyjął go cieplej niż Adwokata. Widziałem wiele zarzutów, że postać Fassbendera (cdn.)

  3. …zachowuje się jak ciota, a to przecież jest w sumie sedno tego filmu – zwykły człowiek wchodzący w porachunki karteli narkotykowych nic nie ugra na dłuższą metę, bo jest to zupełnie inny świat niż on zna. |Świat, gdzie wszystkie problemy rozwiązuje się przemocą, a życie ludzkie jest zupełnie nic nie warte (scena z wysypiskiem).

  4. Cytat na jedną stronę to nie książka, tylko… nawet nie wiem, jak to nazwać. 😛

  5. @Arturzyn Bo ty ogólnie mało rzeczy wiesz. Pewnie nigdy nie słyszałeś o książkach z aforyzmami.

  6. @Skate – ja się niczego nie spodziewałem, poszedłem z czystym umysłem i dostałem dziurawe, rozpadające się coś

  7. @Adzior – A nie lepiej już sobie dać spokój z Thorgalem ? W mojej głowie już wydałem mu mój prywatny pogrzeb gdzie spoczywa koło takich wspaniałości jak np. stare sezony Simpsonów ( którzy teraz prezentują poziom dna ). Czasami jednak dać lepiej odpocząć jakieś serii. Thorgala od bachora czytałem, więc pozostaje blisko mojego serca, a najnowsze wydania to na prawdę jedno duże nic o niczym, a wydawanie już trzeciego spin-offu to po prostu okrutne dojenie marki, nawet jeżeli na razie wdaje się ciekawe.

  8. No właśnie! Jak to z tym Thorgalem, Adziorze?

  9. GallAnonimowiec 9 grudnia 2013 o 08:36

    O! Frank Zappa! Jest wreszcie co poczytać :> |A na adwokata chciałem jechać, aczkolwiek w ostatniej chwili wybrałem „Lost Vegas” (ROBERT DENIRO!) :<

  10. Co do Thorgala, to nawet Rosiński się czasem już denerwuje (jednej sceny nawet odmówił rysowania, ponieważ scenarzysta 'przedobrzył’, starając się unowocześnić historię, dodając więcej scen łóżkowych i golizny…). Też wychowałem się na Thorgalu, ale teraz ta seria może męczyć, eksploatują ją ile wlezie. Brakuje jeszcze, żeby zrobili spin-offy o starym psie Thorgala – Muffie 😉

Skomentuj Graphos Anuluj pisanie odpowiedzi